poniedziałek, 1 września 2014

Let's be optimists - Rozdział 3.

Po tak wyczerpującej nocy każdy spałby najchętniej do południa. Niestety nie każdy miał taką możliwość.
- Dan wstawaj - najstarszy z zespołu szturchał wtulonego w pościel wokalistę.
- W ten sposób go nie obudzisz... - zawołał Woody, który własnie brał prysznic.
- Dokładnie - potwierdził brodacz. - To trzeba bardziej... no wiesz... - tłumaczył gestykulując, po czym postanowił oszczędzić sobie zbędnych wyjaśnień i po prostu pokazać. - WSTAWAJ KŁAMCO! - rzucił się na jeszcze śpiącego Dana. - Nie wybaczę Ci tego wczorajszego... - zanim zdążył skończyć swój wywód, wylądował na ziemi.
- Dajcie mi spokój... - mruknął brunet chowając się pod kołdrą.
- Czyli nie chcesz jechać do Atlanty i spotkać tego swojego Kopciuszka? - syknął Kyle podnosząc się z podłogi. Na dźwięk tych słów Dan od razu wstał z łóżka, co wprawiło Willa w osłupienie.

Na miejscu chłopacy mieli jeszcze sporo czasu przed występem, więc aby nie siedzieć w pokoju hotelowym, wyszli obadać teren. Może spotkają jakieś ślicznotki, które przypadkiem później spotkają po koncercie i z wielką chęcią potowarzyszą im tej nocy? Wszystko możliwe.
Spacerując ulicami Atlanty tylko jedna rzecz mogła przykuć uwagę wokalisty. Siedząca na krawężniku dziewczyna o prostych, brązowych włosach, które ponownie miała założone za ucho. Dzięki temu można było zauważyć, że w lewym uchu ma aż cztery kolczyki, natomiast w prawym tylko czarną spiralę. Tym razem ubrana wzorzyste spodnie i ciepły, biały sweter, który był idealny na tę jesienną  pogodę. Szatynka wyglądałaby naprawdę prześlicznie, gdyby nie para zabłoconych, starych glanów. Dlaczego ona zawsze musiała je nosić?! Delikatnie szarpiąca za struny swoimi paznokciami pomalowanymi na czarno, wygrywała spokojną melodię piosenki "Stay" z repertuaru U2.

And if you look, you look through me
And when you talk, you talk at me
And when I touch you, you don't feel a thing
If I could stay...
Then the night would give you up
Stay...and the day would KEEP its trust
Stay...and the night would be enough
Faraway, so close
Up with the static and the radio
With satelite television
You can go anywhere
Miami, New Orleans
London, Belfast and Berlin

Na jej widok brunet uśmiechnął się szeroko - Idzie przodem. Zaraz do was dołączę - rzucił tylko przez ramię i zaczął zbliżać się do dziewczyny. Najwidoczniej i tym razem śpiewała ona sama dla siebie. Nie dbała o to, czy ktokolwiek jej słucha. Była we własnym świecie. Jej twarz wyglądała na spokojną i opanowaną, jednakże gdzieś w głębi czuła wszechogarniającą ja rozpacz. Nie roniła łez, ale nie dało się ukryć, że śpiewanie tej piosenki sprawia jej ból...

And if you listen I can't call
And if you jump, you just might fall
And if you shout, I'll only hear you
If I could stay...
Then the night would give you up
Stay...then the day would keep its trust
Stay...with the demons you drowned
Stay...with the spirit I found
Stay...and the night would be enough
Three o'clock in the morning
It's quiet and there's no one around
Just the bang and the clatter
As an angel runs to ground
Just the bang
And the clatter
As an angel
Hits the ground

Dan stanął tuż przed nią i wrzucił do leżącego obok niej kapelusza ćwierćdolarówkę, co wyrwało szatynkę z "transu".
- Śledzisz mnie? - starał się zachować powagę, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu na jej widok.
- Pozwolę sobie przypomnieć, że to nie ja goniłam Cię zeszłej nocy - wlepiła w niego duże, zielone oczy z wymalowaną irytacją na twarzy. Chyba nie miała dzisiaj nastroju do żartów, co brunet od razu zauważył. Usiadł obok niej na krawężniku i oparł ręce o kolana.
- Ta piosenka... - zaczął trochę niepewnie. - Jakiego rodzaju wspomnienia masz z nią związane? - ostrożnie dobierał słowa. Chciał się o niej wreszcie czegoś dowiedzieć, ale może ta chwila nie była odpowiednia do nawiązywania głębszych znajomości.
- Dlaczego o to pytasz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, mając nadzieję, że da jej spokój.
- A dlaczego tak bardzo unikasz mówienia na swój temat? - nie dawał za wygraną. Tym razem nie chciał dać jej, od tak, po prostu odejść.
- Widocznie mam ku temu powody - Dziewczyna nie lubiła mówić o sobie. Jej przeszłość była pełna rzeczy, o których nie powinno się mówić, a już zwłaszcza nieznajomym.
- No dobrze... - westchnął głęboko, poddając się i tym razem. - To co Cię tu sprowadza? - zmienił temat mając nadzieję, że nie będzie chciała go spławić.
- Koncert - oznajmiła strojąc gitarę.
- Co? Znowu? - zdziwił się wokalista. Kto jeździ na dwa koncerty tego samego zespołu z rzędu?
- Daniel... - zaczęła tak poważnie, jakby własnie chciała mu wyjawić sens życia - Chyba mi nie powiesz, że nie jesteś na tyle bystry, aby się nie domyślić, że nasze spotkania nie są przypadkowe - i zapadła grobowa cisza, która mogła mówić tylko jedno: A JEDNAK! Dziewczyna zrobiła klasycznego "facepalma" i spojrzała na osłupiałego, którego niebieskie oczy wyglądały teraz, jak oczka małego, naiwnego, głupiutkiego szczeniaka, który przechyla główkę na bok, nie rozumiejąc co się do niego mówi. - Dan... - dziewczyna głęboko westchnęła z dezaprobatą i zebrała w sobie resztki sił, aby dać mu jeszcze jedną szansę - Jak myślisz... dlaczego ostatnio ciągle na siebie wpadamy?
- Jak długo za nami jeździsz? - nagle go olśniło.
- Od jakiegoś roku..? - wpatrywała się w ziemię, myśląc ile to już czasu minęło odkąd rzuciła wszystko i wyruszyła w podróż za Bastille.
- To dlaczego jeszcze nigdy Cię nie widziałem na lub po koncercie? - zmarszczył brwi, wlepiając niebieskie oczy w szczupłą szatynkę.
- Bo nie lubię się przepychać w pierwszym rzędzie, a spotkanie z wami mnie nie interesuje - wzruszyła obojętnie ramionami, co nie było by dziwne, gdyby nie mówiła w ten sposób o marzeniach tysięcy dziewczyn na całym świecie. Nawet dla Dana jej słowa były niepojęte... - Niestety. Czas przybić "pjonę" z szarą rzeczywistością i pogodzić się z faktem, iż nie każda do was wzdycha i tylko marzy, aby spędzić noc z jednym z Bastille - mówiła zmieniając głos i gestykulując tak, że muzyk, mimo starań nie mógł zachować powagi. - Co innego, gdyby to był Channing Tatum, albo Jensen Ackles. Wtedy bym to jeszcze przemyślał. Ale wy?! - zapadła cisza. Niebieskooki spojrzał na nią z drżącymi kącikami ust i wystarczył ułamek sekundy, aby zrozumieli się bez słów i oboje wybuchnęli śmiechem. Zapomnieli o wcześniejszym zgrzycie, a ich rozmowa dalej potoczyła się sama. Daniel kilka razy błagał dziewczynę o numer telefonu, jednakże ona uparcie odmawiała. Gdyby nie ludzie, którzy co chwile prosili Dana o autograf, czy zdjęcie - byłoby idealnie. Mogliby dyskutować na różne tematy do późnej nocy i pewnie tak by się stało, lecz miłą atmosferę przerwał dzwoniący telefon.
- Gdzie ty do cholery jesteś?! Zaraz gramy! - w słuchawce odezwał się głos wkurzonego do granic możliwości Kyle - Matka Cię nie nauczyła odbierać telefonów?! - brodacz krzyczał tak głośno, że wokalista odsuwał od siebie urządzenie marszcząc brwi - Dzwonie do ciebie już chyba dziesiąty raz! - Dan i Rose spojrzeli zdziwieni na siebie. Czyżby byli tak zajęci rozmową, że nie usłyszeli sygnału? Po drugiej stronie było słychać jakieś trzaski, co mogło wskazywać tylko na to, że ktoś wyrywa najmłodszemu telefon z ręki. - Dan? - tym razem w słuchawce rozbrzmiał głos Chrisa - Mam nadzieję, że jesteś już w drodze bo Will się niepokoi, a Kyle dostaje już szewskiej pasji... 
- Tak, już biegnę - Smith od razu zerwał się na równe nogi. Odwrócił się do Rose chcąc coś powiedzieć, ale ona tylko pomachała mu na do widzenia. Widząc to muzyk uśmiechnął się i pobiegł, jak na złamanie karku, aby nie spóźnić się na swój własny koncert.
- Tylko się zabij... -dziewczyna zaśmiała się pod nosem odprowadzając go wzrokiem.


I kto by pomyślał, że Dan zdąży na swój koncert... Mimo przebiegnięcia prawie dwóch kilometrów, nadal był w stanie dać świetny występ, jednakże skutki tego odczuł dopiero rano.
Rose niestety od razu po koncercie, na który się spóźniła musiała szybko iść "łapać stopa". W przeciwnym razie nie zdążyłaby do Maryland na czas. Podróż mijała całkiem przyjemnie i bezproblemowo od Atlanty, aż do Stafford, jednakże już w Woodbridge zaczęły się schody...
Na poboczu, wczesnym rankiem dziewczyna opierała się zmęczona o swoją dużą walizkę i z trudem utrzymywała już rękę w poziomie. Minęła co najmniej godzina od ostatniego przejeżdżającego tędy samochodu. Przez myśl jej przeszło, aby odpuścić sobie dzisiejszy koncert i udać się od razu do Nowego Yorku, gdzie miały się odbyć 2 kolejne.  I gdyby nie biały Mercedes, to pewnie by tak zrobiła. W samochodzie siedział mężczyzna po 40. ubrany w czarny, szyty na miarę garnitur.
- Podwieźć Panią? - spytał niskim, zmysłowym głosem uśmiechając się przy tym uwodzicielko. Facet nie był brzydki, wręcz przeciwnie - był przerażająco przystojny, jak na swój wiek.
- Jedzie Pan może w kierunku Maryland? - spytała niepewnie, bo mimo wszystko facet był podejrzany. Kto "ważny" o tej porze może przejeżdżać przez takie pustkowie? To tak, jakby spotkać księcia na białym koniu, na środku oceanu...
- Tak, proszę wsiadać, a ja zajmę się bagażem - zielonooka jeszcze przez chwilę się wahała, ale gdy przejął od niej walizkę i włożył do bagażnika, a gitarę położył na tylnym siedzeniu, nie było już odwrotu. Usiadła więc na miejscu pasażera i zapięła pasy. Gdy usłyszała warkot silnika od razu przeszły ją ciarki. Mężczyzna widząc to podkręcił ogrzewanie. Ruszyli. Przez pół godziny drogi panowała niezręczna cisza, a złe przeczucia Rose powoli odchodziły w zapomnienie.
- Więc... - zaczął niepewnie - Co taka śliczna dama, robiła o tej godzinie sama na pustkowiu? Chłopak Cię zostawił? - zażartował, aby w jakiś sposób przełamać lody.
- Nie, nie... - zaśmiał się lekko pod nosem i zanim zdążyła cokolwiek dodać on stwierdził:
- No tak... przecież nikt nie byłby na tyle głupi, żeby rozstawać się z taką pięknością-  dziewczyna wywróciła oczami. Nigdy nie lubiła być kokietowana przez starszych panów. To było dla niej kłopotliwe.
- Możliwe... ale ja tylko uciekłam z domu - powiedziała to w taki sposób, że nikt nigdy by się nie domyślił, że to mogła być prawda, co rozbawiło mężczyznę, po czym znów zapadła cisza. Czas mijał, a godzina szczytu się zbliżała. Na kilka kilometrów od centrum Maryland biały mercedes utknął w korku, który to z minuty na minutę robił się coraz większy. Mimo iż dziewczynie nie na rękę było spędzanie w tym samochodzie więcej czasu, niż było potrzebna, to potrafiła się rozkoszować, tą piękną chwilą ciszy, którą niestety przerwał dojrzały głos mężczyzny.
- Chciałabyś pracować kiedyś w branży muzycznej? - przyglądał się gitarze leżącej na tylnym siedzeniu i starał się ponownie nawiązać kontakt z szatynką.
- Nie wiem czy się nadaję... - wpatrywała się w panoramę za oknem i starała się przez obojętność tonu zachować odpowiedni dystans.
- Pracuję w jednej z wytwórni muzycznych i jestem pewien, że dałabyś sobie radę - nagle dłoń mężczyzny z gałki skrzyni biegów przeniosła się na kolano Rose i zaczęła błądzić po wewnętrznej części jej uda. Dziewczyna momentalnie wyszła z samochodu, zabrała gitarę i bagaż trzaskając przy tym drzwiami, po czym wysunęła uchwyt i zaczęła oddalać się od samochodu dynamicznym krokiem. Nawoływania i okrzyki, które słyszała za sobą ani trochę nie przeszkodziły jej w pokonaniu reszty trasy na piechotę.



Tym razem rozdział trochę dłuższy
Będę się starała jeszcze bardziej je rozwijać,
ale na chwilę obecną mam totalny brak weny...
Na dodatek nie mogłam znaleźć coveru piosenki U2 w dobrej jakości...
Mam nadzieję, że rozdział się podobał
i zapraszam do komentowania :)

2 komentarze:

  1. WOW, dobrze, że trafiłam na twój blog w momencie, gdzie moge bez problemu przeczytać aż tyle rozdziałów, bo bym się załamała psychicznie, gdybym teraz miała czekać kilka dni na następny rozdział ! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, ciesze się, że Ci się spodobało moje ff, jeśli dobrze zrozumiałam xDD
      Mam nadzieję, że reszta rozdziałów też Ci się spodoba, a historia i postacie nie będę się nudzić ^^

      Usuń