poniedziałek, 29 września 2014

Let's be optimists - Rozdział 15.

- Gdzie Rose? - zainteresował się najstarszy strojąc swoją gitarę basową.
- Nie wiem... - wokalista nieco posmutniał.
- Nie dzwoniłeś do niej? - Woody zmarszczył brwi dokręcając talerze.
- Dzwoniłem, ale nie odbiera... - brunet jeszcze raz przejrzał spis połączeń, aby sprawdzić, czy może dziewczyna nie oddzwaniała.
- A może ma już dość i chciała zrobić sobie od nas przerwę? - Kyle wzruszył ramionami nosząc kable.
- Nie... uprzedziłaby mnie, że nie przyjdzie... - Dan przygryzł dolną wargę, a jego słowa zabrzmiały tak, jakby próbował przekonać sam siebie.
- Może się spóźni? Z podróżowaniem "na stopa" różnie bywa... - stwierdził basista odkładając swoją gitarę na stojak. Chłopcy przygotowywali się własnie do próby, a Rose zazwyczaj im w tym pomagała, nosiła kable, robiła rozgrzewkę z Danem, itd., więc jej nieobecność była dla wszystkich odczuwalna.
- A może znalazła prace? - najmłodszy rzucił chyba najgłupszym z możliwych pomysłów, co zaowocowało skierowaniem na niego spojrzeń wszystkich zebranych.
- Żartujesz? Niby jaką? Przecież cały czas jest z nami w trasie - syknął perkusista.
- Po za tym nie ma odpowiedniego wykształcenia, aby ktoś ją przyjął do jakiejkolwiek pracy. Nie wspominając już o jej wieku i braku dokumentów... - Will sprowadził klawiszowca na ziemię.
- Do stania pod latarnią nie trzeba ani lat, ani szkoły - zaśmiał się niedojrzały  kociarz, a niebieskooki momentalnie ściągnął trampka i rzucił w przyjaciela z niezadowolona miną. Niestety klawiszowcem zdołał uniknąć nadlatującego buta, który przeleciał mu tuż obok głowy. - No co? Tylko żartowałem... - mruknął pod nosem brodacz. - A tak w ogóle, to mógłbyś umyć nogi - wskazał z obrzydzeniem na leżące za nim źródło zapachu.
- W sumie... - odezwał się najstarszy, a Dan wbijając w niego niebieskie oczy już zdejmował drugiego trampka. - Spokojnie, nie o to mi chodzi - uprzedził wokalistę i kontynuował. - Po prostu zastanawia mnie skąd Rose bierze pieniądze na życie - marszcząc brwi w zastanowieniu skłonił pozostałych do przemyślenia owej sprawy. - Bo nie sądzę, aby z grania na ulicach...
- Więc co innego miała by robić? - spytał wokalista ciekawy, czy najstarszy ma względem tego jakieś sugestie.
- Nie mam pojęcia... - zrezygnowany basista przeczesał włosy palcami, a rozbawiony brodacz poruszył jedynie komicznie brwiami, zupełnie jakby chciał powiedzieć: "A nie mówiłem?". Jednak ten zadowolony wyraz twarzy nie utrzymał się zbyt długo, ponieważ momentalnie zastąpił go but Dana.


Koncert już dawno się zaczął, a po dziewczynie ani śladu... Wokalista był przekonani, iż zielonooka się spóźni, ale nawet teraz, gdy co chwila zerkał w bok, nie widział jej za kulisami. Czyżby coś się jej stało? Może źle się czuje? Albo znowu bierze udział w wypadku? - te myśli nie dawały brunetowi spokoju.
Podczas przed ostatniego utworu - Of the night, widownia bawiła się świetnie. Wszyscy podskakiwali, jak najwyżej i śpiewali jak najgłośniej dając tym samym ogromna dawkę energii artystom występującym na scenie, dzięki czemu członkowie zespołu mimo zmęczenia dawali z siebie aż 200%. Moment, w którym Kyle podbiegał do niebieskookiego wywoła kolejną falę okrzyków i pisków, ale mimo wciąż narastającego poziomu decybeli, zmartwienie nie znikało z twarzy Dana. W jego głowie cały czas gościły myśli krążące wokół jednej osoby - Rose.
Utwór dobiegł końca, a widownia już doskonale wiedziała co będzie następne. Dan jeszcze dobrze nie zdążył im podziękować za poprzedni, a oni już śpiewali chórki Pompeii, i w tym właśnie momencie pewien mężczyzna usadził sobie na ramionach śliczną dziewczynę o nieskazitelnie bladej cerze. Znajdowali się zaledwie kilka metrów od sceny, więc żaden z członków nie miał trudności z rozpoznaniem nastolatki. Wyglądała, jak królowa, która dowodzi swoją armią wiernych Stormersów. Na ich czele krzyczała najgłośniej, a reszta powoli się do niej przyłączała tworząc tym samym niesamowity efekt roznoszącej się stopniowo pięknej melodii. Uśmiech szatynki od razu przegnał wszystkie ponure myśli wokalisty, który chyba po raz pierwszy od początku koncertu się zaśmiał.
- Wybaczcie, ale jeszcze nie czas na to - tymi słowami zszokował nie tylko widownię, ale także członków zespołu. Oniemiałe tłumy wpatrywały się w bruneta, który podchodził po kolei do każdego z muzyków, aby wyjaśnić to całe zamieszanie. - Teraz zagramy dla was utwór z repertuaru Franka Oceana. To w zasadzie jedyna jego piosenka, jaka przypadła mi do gustu, więc mam nadzieję, że i wam się spodoba. Utwór nazywa się Thinkin Bout You. - W tym momencie wszyscy członkowie zespołu wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia i melodia, która wydobyła się w głośników od razu wywołała na twarzy zielonookiej szeroki uśmiech. Dan śpiewając ten utwór cały czas wpatrywał się w przyjaciółkę i co jakiś czas wskazywał na nią pałeczką, którą trzymał w dłoni, przez co nastolatka cały czas widniała na telebimie. Tylko głupi by się nie zorientował, że ta piosenka jest kierowana tylko i wyłącznie do niej. Tłumy falowały w rytm muzyki, a niebieskooki wykonywał niemal takie same ruchy, jak tamtej nocy w klubie, gdy po raz pierwszy tańczył z szatynką, co automatycznie wywoływało uśmiech na jej twarzy. W tym momencie szczerze żałowała, że nie może teraz być obok niego i po raz kolejny poczuć jego oddechu na szyi, jego dłoni na biodrach i zarostu na policzku. Brakowało jej tej bliskości. Oboje widywali się coraz rzadziej i już nie sypiali w jednym łóżku, więc śmiało można stwierdzić, że się za sobą stęsknili. Utwór powoli dobiegał końca, więc ich chwila intymności również. Gdy już wolak Dana ucichł jako ostatni, rozgrzmiał głośny okrzyk Rose, który pociągnął za sobą falę następnych.
Ostatni utwór - Pompeii, śpiewali już wszyscy i doskonałych nastrojach, świetnie się bawiąc i tańcząc. O dziwo chłopak, któremu szatynka siedziała na ramionach nie narzekał na ciężar i bawił się w najlepsze. W takiej wspaniałej atmosferze wszyscy wytrwali do końca koncertu, po czym większość rozeszła się na wszystkie strony świata, a niewielka garstka, której pozwolono się spotkać z zespołem została.

- Różyczka! - Kyle jako pierwszy wyrwał się kroczącej ku nim delikatnej sztynki.
- Też się cieszę, że Cię widzę... - duszona w ramionach przyjaciela ledwo łapała oddech.
- A tobie nie za ciepło? - spytał sarkastycznie, lekko się od niej odsunął, aby móc zmierzyć ją spojrzeniem, lecz nadal jej nie puszczał.
- Uwierz lub nie, ale w takim tłumie jest na prawdę gorąco - faktycznie, jak na chłodne październikowe wieczory Rose była zbyt lekko ubrana, nie wspominając już nawet o tym, że ten strój raczej nie był jej stylu. Ciemne jeansy, grube swetry zamieniła na krótkie szorty, luźną bluzeczkę i delikatny sweterek, który idealnie dopełniał outfit. Jedynie glany pozostały na swoim miejscu. Dziewczyna wyglądała naprawdę zjawiskowo, ale tak duża zmiana w jej ubiorze zaskoczyła nie tylko brodacza, ale także i pozostałych członków zespołu.
- Nie jesteś tu sam... - mruknął Will przypominając o swojej obecności.
- Właśnie. Zostaw też coś dla nas - Chris z wielkim uśmiechem na twarzy już rozkładał zachęcająco ramiona i nie musiał długo czekać, aby nastolatka w nie wpadła. Oczywiście najstarszy z członków nie został pominięty. Jedynie Dan nie pchał się w jej objęcia i czekał grzecznie nieco zostając w tyle.
- To teraz moja kolej? - trzymając ręce w kieszeni przyglądał się oswobodzonej już dziewczynie.
- Na to wygląda - wzruszyła ramionami unosząc lekko kącik ust, i jak tylko mężczyzna wyjął ręce z kieszeni od razu do niego podbiegła i rzuciła się na mu na szyję. Dan złapał ją mocniej, uniósł i zakręcił się kilka razy.
- Chyba masz dziś dobry humor - uśmiechnął się do rozbawionej przyjaciółki.
- Możliwe - błysk w jej oku mówił sam za siebie.
- Powiesz co się stało? - uniósł pytająco brew, ale w odpowiedzi dostał tylko przeczące kiwanie głową. Na jego twarzy pojawił się lekki grymas mówiący: "Jak mi nie powiesz, to się obrażę, wiesz?"
- Tajemnica - szatynka przygryzła dolną wargę, a brunet już nie mógł na nią patrzeć. Znowu to robiła... może nieświadomie, ale jednak. Kusiła go, jak żadna inna kobieta i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, iż akurat tej piękność nie mógł dotknąć... - Ale mam nadzieję, że znajdziesz dla mnie jutro czas - co za głupota... nawet jeśli by miał zaplanowany cały dzień, to rzucił by wszystko w cholerę, aby spędzić z nią trochę czasu.
- Dla Ciebie zawsze - zaśmiał się pod nosem, jakby miał to być żart. Nie udany blef.
- To dobrze, bo zabieram Cię jutro na małą wycieczkę - uśmiechnęła się promiennie, a Dan wlepił w nią zdziwione niebieskie oczy.





Dzisiejszy rozdział nieco krótszy,
ale niestety na chwilę obecną nie stać mnie na nic więcej...
Mam miliony pomysłów na super rozdziały, ale no niestety...
Muszę je jakoś połączyć w miarę spójna całość,
więc jeszcze nie raz zapewne znajdzie się tu taki krótki rozdział,
który będzie po prostu takim jakby "łącznikiem".
Mam nadzieję, że rozdział mimo wszystko się wam podobał
i zapraszam do komentowania ;)

czwartek, 25 września 2014

Let's be optimists - Rozdział 14.

Codzienna rutyna: wstać, ubrać się, iść do szkoły, wytrzymać te osiem godzin, wrócić do domu, zrobić lekcje i iść spać. W takie błędne koło wpadał każdy przeciętny nastolatek, a z Rose nie było inaczej. Co rano podnosiła się z łóżka z myślą, iż czeka ją kolejny dzień przesiąknięty szarością. Nosiła spódniczki lub sukienki w kwieciste wzory, delikatne sweterki, a na twarz zakładała jedną z wielu masek, jakie zasilały jej asortyment. Ludzie mówili, że jest miłą, uczynną i dobrze wychowaną dziewczyną. Zaskarbiała sobie czyjąś sympatię już przy pierwszym spotkaniu, bo kto nie polubiłby pogodnej, ślicznej nastolatki, której makijaż składał się jedynie z promiennego uśmiechu.
Wszyscy ją kochali, ale nikt nie wiedział, że ten piękny uśmiech znikał z jej twarzy w chwili, gdy tylko wracała do domu. Wtedy ściągała maskę i pogrążała się we własnym świecie. Nakładała słuchawki i odcinała się od rzeczywistości w nadziei, że chociaż dzisiaj nie będzie musiała wysłuchiwać kłótni rodziców i docinków starszego brata. Chociaż jeden dzień. Więcej jej do szczęścia nie było potrzeba.
Nigdzie nie mogła być sobą. Między ludźmi, we własnym domu, pośród pseudo przyjaciół- nigdzie. Jedynie moment, w którym zza okna balkonowego rozlegało się głośne wołanie oznaczał, iż najwyższy czas wyjść z tego świata przesiąkniętego rutyną i zacząć żyć.
- Rosi! - głos chłopaka rozchodził się pod betonowych blokach, a na jego dźwięk dziewczyna od razu zerwała się z łóżka.
- Zwariowałeś? Jeśli obudzisz moich rodziców... - wybiegła na balkon i chociaż ucieszyła się na jego widok, to nie mogła pozwolić sobie na wybuch euforii.
- Gotowa na wycieczkę? - uśmiechnął się do nastolatki opierając się o swoją niebiesko-białą Yamahę. Rose przez chwilę prowadziła wewnętrzną wojnę zaciskając dłonie na barierkach. Po chwili wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z przyjacielem i pobiegła się ubrać.
Przymykając ostrożnie drzwi balkonu dbała o to, aby nie wydały z siebie żadnego dźwięku. Przełożyła nogi na drugą stronę barierek i zeszła na dół z pierwszego piętra. Nie robiła tego pierwszy raz, więc szło jej to dość szybko i zgrabnie.
- Co tak długo? - dźgnął dziewczynę w bok, gdy tylko znalazła się przy nim.
- Szukałam szczęścia w szafie - odparła uśmiechając się.
- Znalazłaś? - uniósł pytająco brew.
- Tak, ale nie w szafie - zrobiła pauzę. - Tutaj. Moje szczęście ma na imię David i opiera się własnie o Gabrysię - chodziło jej o motocykl, który kiedyś wraz z przyjacielem, będąc pod wpływem nazwali właśnie tym imieniem. Na dźwięk tych słów chłopak poczochrał jej jedną ręką włosy i ucałował w głowę, po czym oboje dosiedli niebieskiej Yamahy i z warkotem silnika odjechali spod betonowych, starych, obdartych bloków.

Wiatr muskał wrażliwą skórę Rose, policzki się rumieniły, a ramiona zaciskały wokół torsu kierowcy. Lubiła tak mknąć z nim przez ciemne ulice miast. Czuła się wtedy, jakby była ponad czasoprzestrzenią. Czas dla niej nie istniał. Była szczęśliwa, tylko przy nim to czuła, tylko przy nim mogła być sobą.
Tą noc spędzili, tak jak wiele innych. Kursowali między różnymi miastami, zatrzymując się co jakiś czas na schodach przypadkowego budynku, czy też na odludziu, gdzie na środku polany kładli się na jego skórzanej kurtce. Rozmawiali o wielu rzeczach, o problemach, planach na przyszłość, marzeniach, o wszystkim. Znali się już tyle lat, a nigdy nie zabrakło im tematów. Mogli spędzić ze sobą wieczność, a i tak by się sobą nie znudzili, mimo iż znali się na wylot.
- Ile naliczyłaś? -zapytał obracając między palcami kosmyk jej włosów.
- Dwadzieścia dwie - zmieniła nieco pozycje, w której leżała.
- Ja trzydzieści jeden - ogłosił triumfalnym tonem.
- To nie fair! - podparła się na łokciach. - Miałeś nie liczyć moich! - wlepiła w chłopaka oskarżycielskie spojrzenie.
- Wybacz - uniósł ręce w bezbronnym geście. - Następnym razem mnie uprzedź, które gwiazdy są twoje... - oboje próbowali zachować powagę, ale gdy tylko ich oczy się spotkały od razu wybuchnęli śmiechem.

David był lekkoduchem, który nie rozstawał się ze swoimi glanami, skórzaną krótką i ukochaną Gabrysią. Kilkudniowy zarost dodawał mu uroku, a ciemnobrązowe oczy przyciągały, jak magnesy. Wysoki, dobrze zbudowany blondyn z wiecznym nieładem na głowie i kilkoma nałogami na koncie oraz masą niezrozumiałych dla Rose kompleksów. Jak na swoje osiemnaście lat wyglądał całkiem przyzwoicie i nieco staro, co z pewnością potwierdziłyby tabuny szalejących za nim dziewczyn, i starszych, i młodszych. Jedyną osobą stojącą mu na drodze do zostania najprzystojniejszym facetem w mieście był brat zielonookiej - Patrick. Kolejny nieziemsko przystojny osobnik płci męskiej, który kręcił się wokół szatynki. Można by było stwierdzić, że w towarzystwie Davida i zielonookiego szatyna, którego kosmyki włosów zazwyczaj zawsze kierowały się w różne strony - Rose była w siódmym niebie. Nic bardziej mylnego... Gdy tylko ta dwójka znalazła się w odległości nie mniejszej, niż półtorej kilometra, rozpoczynało się piekło. Rywalizowali ze soba we wszystkim. Po za każdym możliwym sportem znalazły się również konkurencje typu: kto "wyrwie" więcej dziewczyn na imprezie, kto wypije więcej alkoholu, w czyim łóżku w ciągu miesiąca zawita więcej piękności, itp. Oczywiście w: kto jest bardziej umięśniony, kto więcej waży, kto jest wyższy i starszy, David już dawno przegrał... Dwudziestoletni Patrick nie dość, że regularnie chodził na siłownie, to jeszcze koledzy na osiemnaste urodziny podarowali mu prezent w postaci hantli, więc codziennie dbał o to, aby jego ciało było idealnie wyrzeźbione. Natomiast ciemnooki nie musiał, bo wypalając paczkę papierosów dziennie nie musiał jakoś przesadnie uważać na to co je. Zawsze był szczupły, a ostatnimi czasy nawet trochę za bardzo...
Jednakże była jedna konkurencja, w której starszy brat nigdy nie mógł wygrać. Serce Rose już od lat należało do uwodzicielskiego blondyna, na czego widok szatyn od razu się krzywił, i nie ważne ile razy próbował ją do niego zniechęcić, nigdy mu się to nie udało. Gdy tylko w domu padało jego imię chłopak od razu wybuchał i już nie raz rzucał tym co miał pod ręką, i nie raz kończyło się to kilkoma siniakami na ciele delikatnej nastolatki. Chłopak nie był do końca świadomy swojej siły, a w przypływie gniewu zupełnie nad nią nie panował, więc ludzie w szkole i na ulicy nie raz myśleli, że zielonooka jest bita w domu przez rodziców, ale ona zawsze starała się to zatuszować nosząc długie rękawy, albo nakładając duża ilość pudru na twarz jednak nieraz nawet to nie skutkowało. Tylko David wiedział, jaka jest prawda, co również nie było nikomu na rękę, bo na palcach jednej ręki nie uda się zliczyć ile razy już wparował do ich mieszkania i nawet w obecności rodziców zaczynał przepychankę z szatynem, przez co nigdy nie był tam mile widziany. Dlaczego ich relacje były tak napięte? Blondyn po za tym, że miał nieprzyjemne nałogi, zawsze znajdywał się w niewłaściwym miejscu i czasie, to był znany głownie z goszczenia w swoim łóżku wszystkich niebrzydkich, chętnych panienek, więc nic nic dziwnego, że Patrick, jako starszy bart nie chciał, aby jego mała siostrzyczka była jedną z nich. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że może ona być, aż tak głupia, ale widząc już nie jeden raz razem, to jak się zachowują, to jak bliską są ze sobą... nie potrafił tego znieść i wszczął wojnę, przez którą niewinna nastolatka tylko obdarzyła go coraz większą nienawiścią...

- Patrick chce się jutro ze mną ścigać - leżąc na trawie założył ręce za głowę.
- Przecież ten idiota nie ma czym się ścigać - skrzywiła się na sam dźwięk jego imienia.
- W tym mieście nie trudno załatwić sobie maszynę - stwierdził wzruszając ramionami.
- I zabić się na pierwszym lepszym zakręcie? - zadała retoryczne pytanie, po czym odwróciła się do chłopaka i podparła na łokciu. - Ani mi się waż.
- Aż tak Ci na mnie zależy? - zamruczał z uwodzicielskim uśmiechem, gładząc policzek dziewczyny.
- Doskonale wiesz, że to głupota, a te wasze "zawody" nie mają sensu - od razu odsunęła od siebie rękę przyjaciela i spoważniała.
- To nie moja wina, że ubzdurał sobie, że z tobą sypiam... - jęknął, a zielonooką przeszły ciarki, gdy tylko ten obraz stanął jej przed oczami.
- Sypiam, czy nie... -wydusiła z obrzydzeniem. - Obiecałeś mi, że już więcej nie będziesz się ścigał - posłała w jego stronę stanowcze spojrzenie.
- Oj Rosi - zaczęło się... to zawsze oznaczało tylko jedno, więc dziewczyna wiedząc czego się spodziewać wywróciła oczami. - To będzie ostatni raz... Obiecuję! - zapewnił ją, choć tą kwestię słyszała już niezliczoną ilość razy. Widząc zdegustowany wyraz twarzy szatynki dodał - Naprawdę... a na dowód tego kupiłem Ci coś. - Rose już wtedy miała wyrobiony nawyk nie przyjmowania podarunków od nikogo, więc skrzywiła się jeszcze bardziej. Chłopak wstał na różne nogi, pobiegł na chwilę w bliżej nieokreślone miejsce, które spowite było całkowitą ciemnością zostawiając tym samym nastolatkę samą na kilka minut na pustej polanie. W tym czasie ona wzięła kilka głębokim oddechów, usiadła i wpatrując się w gwiazdy błagała, aby nie była to kolejny komplet seksownej bielizny z Victoria's Secret, jednakże, gdy jej zielone oczy dostrzegło znajome pudełko w rękach przyjaciela porzuciła wszelkie nadzieje.
- Tylko nie to... - nieco zdyszany blondyn usiadł tuż przed zrezygnowaną przyjaciółką.
- Tym razem na pewno Ci się spodoba - uśmiechnął się pewny swojego triumfu.
- Do piętnastu razy sztuka? - wyciągnęła ręce po pudełko, zadając kolejne retoryczne pytanie. Nie przesadziła z podaną liczbą... to był na prawdę piętnasty prezent, który otrzymała od ciemnookiego, a jako iż za każdym razem dostawało to samo - komplet bielizny z przydużym stanikiem, to dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Jednakże widząc wyraz twarzy przyjaciela nieco zwątpiła. Czyżby okazało się, że wreszcie zmądrzał, a to pudełko jest tylko zmyłką i tak na prawdę kryje się w niej jakaś dobra książka? Gdy tylko dostała w swoje łapki pudełko od razu zauważyła różnice w wadzę. Podarek był o wiele cięższy niż poprzednie, więc dziewczyna nie do końca wiedziała czego się spodziewać.
- Co to jest? - kilka razu potrząsała opakowaniem, tak aby dźwięk zdradził jej jego zawartość.
- Otwórz - skinął zachęcająco głową, a na twarzy widać było, iż już nie może doczekać się jej reakcji. Rose otwierała to tak ostrożnie z zamkniętymi oczami, tak jakby rozbrajała tykającą bombę. Dopiero, gdy opuszkami palców poczuła gładką, zimną skórę otworzyła ze i rozchyliła usta ze zdziwienia, po czym od razu rzuciła się na Davida w uścisku.
- Kocham Cię! - pisnęła szczęśliwa prawie go dusząc.
- Wiem, wiem - śmiał się ledwo mogąc złapać oddech. - Załóż je - gdy tylko przyjaciółka odkleiła się od niego, pośpieszcie zdjęła niebieskie conversy i włożyła na nogi nowe glany, a gdy skończyła je wiązać nie mogła się na nie napatrzeć. Podniosła wzrok chcąc spojrzeć blondynowi w oczy, ale obraz był coraz bardziej zamazany przez napływające łzy.
- Dziękuję - wyjąkała, a po policzkach spłynęły pierwsze oznaki bezgranicznego szczęścia. Rodzice nigdy nie chcieli się zgodzić na kupno takich butów, a na poparcie brata nie miała co liczyć, więc ten gest znaczył dla niej o wiele więcej, niż mogłoby się komuś wydawać. Zupełnie jakby spełniało się jej najskrytsze marzenie.
- Wracajmy już do domu - z kojącym uśmiechem na twarzy otarł jej łzy.


Wyścig miał rozpocząć się już o świcie, gdy nad ulicami miasta unosiła się najgęstsza mgła. Mimo niskiej temperatury chłopcy mogli się cieszyć nie małą widownią. Wszyscy w przedziale wiekowym 18-20 zebrali się z okolic, tylko po to, aby podziwiać kolejny "Pojedynek Królów". Davic - Król dwóch kółek oraz Patric - Król czterech. Obaj byli popularni i lubiani, więc na brak dopingu nie musieli narzekać. Każdy z nich miał swoją grupę wsparcia, która stawała na nim murem w każdej sytuacji. Wokół było słuchać tylko głośne okrzyki młodzieży, warkoty silników i stukające o asfalt obcasy dziewczyn, które tylko czekały, aby w należyty sposób przywitać zwycięzce dzisiejszej konkurencji.
Ostatnia na miejsce dotarła najmłodsza, czyli Rose. Jako iż David nie był na tyle miły, aby powiadomić ją o której i gdzie odbędzie się zbiegowisko musiała śledzić brata, a gdy tylko zniknął jej z pola widzenia wiedziona zapachem benzyny i odgłosami zamieszania dotarła do mety, przy której stali już gotowi do startu "królowie".
- Rosi?! Co ty tu robisz? - zdziwił się blondyn, gdy tylko zdyszana nastolatka wyłoniła się z mgły i wylądowała na jego klatce piersiowej usiłując zahamować.
- Myślałeś, że przegapię, jak mój brat robi z siebie idiotę przegrywając z tobą wyścig? Co to, to nie - odsunęła się nieco i zaśmiała pod nosem, łapiąc z trudem powietrze.
- Co ty tu robisz? - Patrick szarpnął ją za ramię i przyciągnął do siebie.
- Zostaw ją w spokoju - syknął ciemnooki marszcząc brwi.
- Nie wydaje mi się, abym mówił do ciebie - przecedził przez zęby i zacisnął rękę na ramieniu dziewczyny, tak mocno, że rozchyliła usta w niemym krzyku. - Wracaj do domu - zwrócił się do skrzywionej z bólu siostry.
- Nie -warknęła. - I puść mnie! - wyrwała się z jego uścisku i od razu chwyciła ręki przyjaciela.
- Hmm... Chyba twoja siostrzyczka Cię nie posłucha - teatralny i przemądrzały ton ciemnookiego tylko wyprowadzał szatyna z równowagi. - Kiedy wreszcie do ciebie dotrze, że nie jest twoją własnością? - przechylił nieco głowę i zrobił krok do przodu jednocześnie chowając za sobą małą Rosi. - Ona należy do mnie - unosząc tajemniczo kącik ust ściszył ton, tak aby zielonooka tego nie usłyszała, a jej brat dostał szału.
- Przystojniacy na miejsca proszę! - rozległ się śpiewny głos dziewczyny, który powstrzymał chłopców od skoczenia sobie do gardeł. Rzucając sobie ostatnie wrogie spojrzenie rozstali się kierując się w stronę swoich maszyn.
- David... - złapała za rękaw przyjaciela z szeptem na ustach. - Wrócisz prawda? - podniosła wzrok mając nadzieję, że znajdzie w jego ciemnych oczach ten błysk, który da jej pewności zapewni spokój przynajmniej do czasu poznania wyniku wyścigu.
- Jasne - uśmiechnął się i pogłaskał nastolatkę po głowie.
- A może... - zaczęła niepewnie - ... mogła bym jechać z tobą? - Widząc zdziwienie na twarzy chłopaka od razu dodała - Chce być przy tobie! Nie pozwolę Ci jechać samemu! - jej oczy znowu się szkliły.
- Nie będę sam - zapewniał ją. Nienawidził tego widoku. Nienawidził samego siebie za to, że tak zwrócił w głowie niewinnej nastolatce, że aż tak bardzo się o niego martwi. - Nie wiem, czy wiesz, ale ty zawsze jesteś przy mnie - położył prawą rękę na sercu zupełnie jakby chciał powiedzieć, że właśnie tam ją "nosi", ale zabrakło mu odwagi, aby wypowiedzieć to na głos. Wsiadł więc na motocykl i nachylił się nad nią - A jeśli coś by mi się stało to... - zostawiając na jej usta delikatny pocałunek szepnął - ... pamiętaj, że zawsze będziemy pod tym samym niebem.




Wpatrując się w piękny wschód słońca, Rose delikatnie mrużyła oczu, gdy pierwsze promienie padały na jej bladą twarz. Niosąc na plecach gitarę i ciągnąc za sobą pancerną walizkę, wspominała tamten dzień, w którym przeżyła swój pierwszy pocałunek oraz po raz pierwszy poznała ból straty. Ten dzień w którym jedyne co nastąpiło potem to strzał z pistoletu ogłaszający start i głośny pisk opon. "Królowie" odjechali zostawiając osłupiałą szatynką, po której policzkach spływały gorące łzy. Takiego wyniku wyścigu nikt się nie spodziewał... Patrick jako jedyny dotarł do mety, natomiast David nie miał tyle szczęścia. Jak się później okazało znajomi zielonookiego chcieli go nieco spowolnić, ale nikt nie wpadł na to, że blondyn może stracić panowanie nad niebieska Yamahą i w wyniku niefortunnego wypadku stracić życie.
To wydarzenie wstrząsnęło nie tylko nastolatką, ale również wszystkimi zebranymi, nawet jej bratem. Każdy wyciągnął z tego wnioski i wziął to sobie do serca. Szkoda tylko, że taka życiowa lekcja dla kilkudziesięciu osób musiała kosztować czyjeś życie...  Tamtego poranka wraz z pierwszymi promieniami słońca do Rose dotarła wiadomość o śmierci Davida. Gdy tylko jego kumple przynieśli jego ciało pod pod nogi nie mogła powstrzymać płaczu. Płakała godzinami w towarzystwie jego "braci" i z klęczącym przy niej szatynem. Ona nie mogła się pogodzić ze śmiercią najlepszego przyjaciela, a on nie mógł uwierzyć, że był tak głupi i nasłał na niego znajomych. Przecież wiedział, jak to się może skończyć, ale wtedy mu to nie przeszkadzało. Wtedy liczyły się dla niego tylko triumf i to, jak urośnie w oczach młodszej siostry, która tak przez to później cierpiała.
Słońce oślepiało ją tak, jak wtedy, gdy jej brat wziął ja na ręce i zapłakaną zaniósł do domu. To były ostatnie łzy jakie spłynęły po jej policzkach. Od tamtego czasu wszystko zmieniło się o 180 stopni. Ona, Patrick i cała otaczająca ja rzeczywistość. Wszystko stało się szare, a jedyną smugą jakiegokolwiek koloru stał się szatyn, który przyrzekł sobie, że już nikt nigdy nie skrzywdzi swojej siostry. Ani on, ani ktokolwiek inny.
Ten poranek nie różnił się zbytnio od tego który miał miejsce dokładnie 3 lata temu 22. października. Jedyną różnica był brak bliskich osób. Tych żywych i już martwych. Tylko tego jej brakowało, bo te uczucia i rozdarte na strzępy serce towarzyszyły jej dziś nie pozwalając zapomnieć, jak dużo ten dzień zmienił w jej życiu. Czasami patrząc wstecz tęskni za chwilami spędzonymi z Davidem i z całego serca pragnie, aby był znów obok niej, ale niestety nie znalazła jeszcze nikogo kto by był w stanie cofnąć dla niej czas. Kto sprawiłby, że ciemnooki blondyn ponownie muśnie jej usta wypowiadając słowa, które tak dobrze pamięta do dziś.
- Wiem, że gdzieś tam jesteś...  - wyszeptała wpatrując się w wschód słońca, który wydawał się być tak znajomy.






Wróciłam~ Tylko nie bijcie! ;-;
Ja wiem, że zrobiłam sobie "małą" przerwę,
no ale brak weny i deficyt czasu dają się we znaki...
Stąd też pomysł na zdradzenie wam,
dlaczego Rose nie rozstaje się z glanami.
Mam nadzieję, że mnie nie udusicie za to,
 że uśmiercam jej wszystkich bliskich...
i że w tym rozdziale ni było nic o Bastille...
i że w zasadzie to nie ma w nim jakiegokolwiek ładu...
Wybaczcie, nie bijcie, następnym razem bardziej się postaram
i zapraszam do komentowania ;)

środa, 17 września 2014

Let's be optimists - Rozdział 13.

Poranne promienie słońca padały prosto na twarz Rose, która marszcząc brwi usiłowała je zignorować. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że nie leżała już na kanapie, tylko jakimś magicznym sposobem przeniosła się do łóżka. Czyżby lunatykowała? - myślała opierając się na łokciu i drugą ręką trąc zaspane oczy, jednak gdy w jej nozdrza uderzył znajomy zapach odwróciła się tak szybko, na ile pozwalało jej nadal osłabione ciało. Obok niej leżał jeszcze śpiący wokalista, który czując na sobie wzrok dziewczyny tylko stęknął pod nosem i nakrył się aż po same uszy.
- Dan? - zmrużyła oczu. Nie była pewna, czy nadal śni, czy z powodu anemii ma jakieś halucynacje, czy też inne cholerstwo.
- Już wstałaś? - mruknął podpierając się rękoma ze słodkim uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry moje gołąbeczki! - do pokoju wparował rozentuzjazmowany kociarz. - Jak się spało? - jego szeroki uśmiech był jeszcze bardziej rażący, niż poranne słońce.
- Krótko, ale nie najgorzej - odparł wokalista szczerząc się do przyjaciela.
- To za kłamstwo - jęknęła i rzuciła w niego poduszką, po czym wzięła drugą i walnęła nią w niebieskookiego mężczyznę, który zdawał się być zadowolony z całej tej sytuacji. - A to za... - walnęła go jeszcze raz, ale tym razem brunet osłonił się ręką. - Za wszystko! - uderzyła ponownie, a w pewnym momencie uśmiech na twarzy zbladł. W chwili, gdy uświadomił sobie, że jeszcze nie tak dawno temu, gdy obrywał z poduszki, to miał się przed czym zasłaniać, bo czasami naprawdę zabolało, lecz tym razem ledwie to poczuł. Zdał sobie sprawę, jak bardzo choroba odbiera jej siły.
- Widzimy się na śniadaniu - oznajmił z uśmiechem na ustach brodacz, odrzucił poduszkę i wyszedł zamykając za sobą jedynie drzwi wejściowe.
- Jesteś zła? - niebieskooki spojrzał na dziewczynę nieco zatroskany, ale napotykając tylko pytający wyraz twarzy dziewczyny mówiący: "A niby o co?" od razu dodał - No wiesz... za to, że Kyle Cię oszukał i że położyłem się obok ciebie.
- Nie, po prostu nie toleruję kłamstwa - przytuliła poduszkę do torsu. - Po za tym wiedziałam, że to twój pokój - wzruszyła ramionami. - Zauważyłam twoją kosmetyczkę w łazience - wyjaśniła. - A co do tego, że położyłeś się obok mnie... cóż nie przeszkadza mi to, a dzięki temu, że mnie przeniosłeś w nocy przez chwilę poczułam się jak dziecko, które zasypia na kanapie, a rano jakimś magicznym sposobem budzi się we słanym łóżku - zaśmiała się pod nosem wspominając czasy, w których udawała, że śpi tylko po to, aby być zanoszoną przez mamę do sypialni. - Znaczy... jeszcze mniejszym dzieckiem - sprostowała uświadamiając sobie, iż dla leżącego obok niej mężczyzny ona nadal nim jest.
- Podoba mi się twój wyraz twarzy - stwierdził wpatrując się w nostalgiczny uśmiech dziewczyny.
- Zboczeniec... - syknęła i uderzyła go poduszą.
- Mówię poważnie - zaśmiał się delikatnie. - Chce abyś opowiedziała mi więcej o swoim "starym życiu" - oparty na łokciu wlepił swoje niebieskie oczy w szczupłą sylwetkę szatynki.
- Coś za coś - uniosła kącik ust w zadziornym uśmieszku. - Ja również chce poznać twoją historię - ułożyła się podobnie do niego.
- Nie ma w niej nic ciekawego - uciekła wzrokiem.
- Pozwól, że ja to stwierdzę - odparła nie dając mu spokoju.
- Miałam małe problemy z zaakceptowaniem swojego wyglądu... to tyle - z niechęcią wspominał swoje nastoletnie lata.
- Myślisz, że nie wiem, że miałeś problem z nadwagą jako nastolatek? - uniosła pytająco brew i widząc zdziwiony wyraz twarzy od razu dodała - Nawet ja korzystam czasami korzystam ze powszechnego źródła wiedzy, jakim jest internet. Można tam znaleźć naprawdę ciekawe rzeczy... - wyjaśniła - ... albo jakieś pierdoły o przeszłości, czy też życiu prywatnym gwiazd. - Nie lubiła portali plotkarskich, ale pewne informacje docierały do niej mimo woli.
- Widziałaś te zdjęcia? - wolał się upewnić.
- Tak, widziałam - odparła, a widząc smutniejący wyraz twarzy przyjaciela lekko się skrzywiła. - Nie ty jeden kiedyś byłeś brzydkim kaczątkiem. Myślisz, że od razu urodziłam się z takim biustem i 172 cm wzrostu? Podpowiem - nie - szatynka była doskonale świadoma tego, iż do brzydkich nie należy, a na obfitość klatki piersiowej nie ma co narzekać. - Co więcej: wyglądałam, jak kościotrup, miałam wyłupiaste, wiecznie podpuchnięte oczy, krzywe zęby i do 15 roku życia byłam płaska, jak deska - na dźwięk ostatnich słów mężczyzna wybuchł śmiechem. - Ty się nie śmiej, bo ja przechodziłam prze to załamanie! Pamiętam, jak jeszcze w pamiętniku pisałam, że chciałabym mieć większe piersi, jak moje koleżanki - próbowała się powstrzymać, ale nie minęła chwila, a przyłączyła się do przyjaciela.
- Nie wiedziałem, że miałaś taki trudny okres w swoim życiu... - mówiąc przez śmiech próbował złapać oddech.
- Widzisz? To dopiero była tragedia... te twoje problemy nijak się do tego mają! - oboje zginali się w pół na łóżku i przewracali na boki. Gdy tylko zdołali opanować napad śmiechu, leżeli i wpatrywali się w siebie nawzajem przez dłuższą chwilę.
- Chyba powinniśmy już iść - zapatrzony w zielone oczy dziewczyny przypomniał sobie, że na dole czeka na nich reszta zespołu. Szatynka skinęła lekko głową i zaczęło się odliczanie: "3... 2... 1..." i oboje jakby na sygnał startu zwlekli się w łóżka i zaczęli ścigać :kto pierwszy do łazienki". Rose już otwierała drzwi, gdy nagle Dan objął ją w pasie jedną ręką, odwrócił się, tak aby oddalić ją jak najbardziej od wejścia i drugą chwycił za klamkę. Stawiając dziewczynę na ziemi momentalnie zamknął za sobą drzwi, po czym rozległ się tylko dźwięk zakluczanego zamka.
- To nie fair! Wyłaź oszuście! - zielonooka waliła pięściami w drzwi śmiejąc się przy tym.
- Wszystkie chwyty dozwolone - zawołał brunet triumfalnym tonem.

Po kilku dłuższych chwilach, które wykorzystali na wygłupianie się w pokoju, biegając po nim, gilgając się, siłując i ubierając w międzyczasie, zeszli na dół. Widok Rose w dresach był dość niecodzienny, ale co miała na siebie ubrać, skoro jej bagaż składał się teraz głownie z sukienek i bluzeczek z dekoltami? Dan wziął z niej przykład nakładając na siebie granatową bluzę z kapturem i dresowe spodenki do kolan.
Zeszli na dół chcąc zjeść śniadanie z przyjaciółmi, ale przechodząc przez próg jadalni dostrzegli, iż przy każdym stole stoi jedynie po cztery krzesła, a członkowie zespołu już kończą swój posiłek. Para spojrzała na siebie, dziewczyna tylko wzruszyła bezradnie ramionami sądząc, iż dzisiaj również siądzie sama do stołu. Mężczyzna zmarszczył brwi jakby czytając jej w myślach i chwycił za rękę prowadząc do osobnego stolika. Odsunął krzesło zachęcając szatynkę do usadowienia się na nim, a sam usiadł naprzeciw niej.
- Wiesz, że mogłeś iść do chłopaków? - zapytała niepewnie.
- I zostawić Cię samą? Nie, dziękuję - odparł lekko się krzywiąc.
- Piętnaście minut rozłąki by nam nie zaszkodziło - wywróciła oczami.
- Może tobie nie, ale mi owszem - uśmiechnął się opierając łokcie o blat, a dziewczyna jedynie pokiwała głową unosząc delikatnie kąciki ust, co kierowane w stronę Dana zawsze oznaczało: "Głupiutki jesteś, wiesz?".
Rozmowę przerwała im kelnerka, która z pytaniem na ustach podeszła do ich stolika. Zanim jednak Rose zdążyła cokolwiek powiedzieć Dan zamówił dla siebie jajecznicę i kubek kawy, a dla zielonookiej 3 kromki ciemnego pieczywa, posmarowane masłem z liściem sałaty, plastrem chudej polędwicy i pomidorem,  do tego szklankę soku pomarańczowego. Szatynka otworzyła szeroko oczy na dźwięk jego słów, a z każdym kolejnym coraz bardziej odbierało jej mowę. Ona sama nie zdążyła jeszcze przestudiować swojej diety, jako dla anemiczki, gdy niebieskooki brunet już miał ją wykutą na pamięć.
- Widzę, że odrobiłeś lekcje... - uniosła brwi nadal nie dowierzając, gdy kelnerka położyła przed nią talerz z jedzeniem.
- Jeśli ty o siebie nie zadbasz, to ja to zrobię - skwitował nabierając pierwszy kęs na widelec.
Konsumowali w ciszy, ale gdy tylko posiłki znikły z ich talerzy wznowili rozmowę, którą mogli ciągnąć w nieskończoność. Zawsze rozmawiało im się miło, ale tym razem, to już była lekka przesada. Oboje mieli tyle sobie do powiedzenia nawzajem. Nie widzieli się kilka dni, a wydawało się im jakby minęły lata.
- A właśnie. Prawie bym zapomniał... - zaczął szukać czegoś na dnie kieszeni i na widok Rose unoszącej pytająco brew dodał - Myślałaś, że jak roztrzaskasz sobie telefon, to się ode mnie uwolnisz? - uniósł kąciki ust w zadziornym uśmieszku.
- O nie... - dziewczyna już wiedziała co niebieskooki chował w kieszeni.
- O tak - dumny z siebie położył przed nią białego iPhona 5.
- Chyba żartujesz... - otworzyła szeroko oczy, a patrząc na wokalistę od razu znała odpowiedź. - Nie mogę...
- "Nie mogę tego przyjąć..." - przerwał jej w pół zdania parodiując jej wypowiedź, której się domyślał. -  Wiem i nie przyjmuje takiej odpowiedzi. Wybierz tym razem inną "opcję".
- A jakie mi pozostały? - spytała z jeszcze nikłym cieniem nadziei w oczach.
- "Tak, przyjmę" albo "Tak, przyjmę z wielką chęcią" - wybieraj - oparł się na krześle stukając opuszkami palców o blat. Dziewczyna westchnęła głęboko i klękając na siedzisku zawisła nad stołem.
- Dziękuję - podpierając się jedną ręką, drugą musnęła policzek mężczyzny i ucałowała go z szeptem na ustach. Gdy tylko trochę się od niego odsunęła zauważyła na jego twarzy zdziwienie. - Coś nie tak? - zapytała niepewnie. Sala była pusta, byli tu tylko oni, nawet obsługa poszła na przerwę, więc reakcja przyjaciela zbiła ją z tropu.
- Nie, tylko... - to był pierwszy raz kiedy dziewczyna wykonała krok ku niemu. Nigdy nie całowała go w policzek, czy też choćby przytulała... zawsze on to robił, więc było to dla niego nie lada zaskoczeniem - czymś w rodzaju miłej niespodzianki. Widząc słodki uśmiech na twarzy Rose pożądanie wzięło nad nim górę i odsunęło te wszystkie brednie od przyjaźni na bok. Wokalista zaczął się do niej powoli zbliżać przechylając nieco głowę w prawo, aby ją pocałować.
- Ja to mam wyczucie czasu! - Kyle śpiewnym głosem przywitał przyjaciół. - I jak się bawią moje gołąbeczki? - dosiadł się do zdezorientowanej pary.
- Właśnie się zbierałam - z lekkim uśmieszkiem na ustach zielonooka odsunęła się od wokalisty i zeszła z krzesła. - Lecę się spakować - rzuciła tylko i poszła do pokoju, a chłopcy odprowadzi ją wzrokiem. Gdy tylko Rose zniknęła z ich pola widzenia Dan spojrzał na brodacza z wyrazem twarzy, który mówił sam za siebie: "Masz 5 sekund... radzę uciekać".




Jeszcze tylko troszkę i dobiję do 1000 wyświetleń...
Czekam na tą chwilę od dnia narodzin *^*
Już się nie mogę doczekać...
Mam nadzieję, że sprawicie mi tą przyjemność i dobijecie,
do tej magicznej liczby :D
Przy okazji:
Co sądzicie o nowym rozdziale?
Podoba się? Nie za krótki?
Piszcie w komentarzach ;)

wtorek, 16 września 2014

Let's be optimists - Rozdział 12.

Dni mijały, a biel szpitalnych ścian nie zmieniła się od momentu wyjścia Dana z pokoju. Wszechobecna sterylność doprowadzała zielonooką powoli do szaleństwa. Ciszę panującą w tym pomieszczeniu co jakiś czas przerywała odwiedzająca ją Vi.
- I jak się dziś czuje mój mały kwiatuszek? - dziewczyna zamknęła za sobą delikatnie drzwi.
- Mówisz, jak moja matka... - obdarzyła przyjaciółkę nikłym uśmiechem.
- Wybacz... - niebieskooka ugryzła się w język.
- Nic się nie stało - odparła. - Ale jak jeszcze trochę tu posiedzę, to będą musieli mnie przenieść do szpitala psychiatrycznego... - skrzywiła się na dźwięk swojego lekko zachrypniętego głosu, a Vi zaśmiała się pod nosem słysząc jej słowa.
- Jeszcze tylko dwa dni. Wytrzymasz - usiadła na krawędzi łóżka próbując wesprzeć przyjaciółkę. - Tylko pomyśl... za niecałe 48 godzin będziesz mogła stąd wyjść i pognać wprost w objęcia twojego Romeo - otuliła się teatralnie ramionami i z błogim wyrazem zaczęła się komicznie kołysać. - Ohh Romeo! Nie chce umierać! Nie chce Cię stracić! - parodiowała ostatnią rozmowę przyjaciół.
- Przestań - szturchnęła lekko dziewczynę próbując powstrzymać śmiech.
- A nie jest tak? Chyba mi nie powiesz, że nie chciałabyś, aby Cię teraz przytulił - przestała się wygłupiać, ale uśmiech nie schodził jej z twarz.
- Oczywiście, że bym chciała - wiedziała do czego zmierza niebieskooka - W jego ramionach czuję się tak... bezpiecznie - mówiła przypominając sobie to uczycie, którego tak bardzo jej teraz brakowało. - Ale to nie on jest osobą, w której objęciach chciałabym zasypiać - dodała nieco poważniejąc.
- A chłopak się tak stara... - westchnęła spuszczając głowę, a unosząc ją napotkała pytające spojrzenie przyjaciółki. - Pozbierał twoją gitarę po wypadku i powierzył w ręce najlepszych specjalistów - uniosła kącik ust widząc zdziwienie na twarzy szatynki.
- To ona żyje? Moja gitara? - rozchyliła usta nie dowierzając.
- Tak, żyje i ma się dobrze - zaśmiała się pod nosem. - Czeka wraz z twoją walizką u mnie w mieszkaniu. Dostaniesz ją, jak tylko stąd wyjdziesz - oznajmiła. - A własnie... - po czym dodała. - Z czego jest zrobiona ta twoja pancerna walizka? Wyszła z tego wszystkiego bez szwanku... Jak?! - jęknęła, bo przecież niemożliwym było, aby cokolwiek po takiej przygodzie wyszło tylko z kilkoma draśnięciami.
- Nie mam pojęcia... - sama wątpiła w to co słyszała. - Ale przeżyła już drugi wypadek, więc wychodzi na to, że moja matka wiedziała co kupowała - wzruszyła ramionami. Mimo iż tak bardzo chciała porzucić swoje stare życie i zacząć na nowo, to nadal nie mogła się pozbyć kilku rzeczy, które przypominałyby jej o tamtych chwilach, tych lepszych i gorszych...



- Dan śpieszy nam się... kupisz sobie nowy telefon kiedy indziej - upomniał przyjaciela najstarszy z zespołu.
- To nie dla mnie - odparł przyglądając się kolejnym modelom. - Co ona sobie myśli, że rozwalając jeden telefon uwolni się ode mnie? Co to, to nie - mówił sam do siebie, co od razu rozwiało wszelkie wątpliwości Willa.
- Weź ten - podchodząc do niego wskazał palcem swoją propozycję. Dan widząc wybór przyjaciela od razu się uśmiechnął i wymienił z nim porozumiewawcze spojrzenia.

Idąc korytarzem dziewczyna skinieniem głowy żegnała się ze wszystkimi pielęgniarkami i lekarzami, którzy do tej pory się nią zajmowali. Mimo iż w szpital nie były jej ulubionym miejscem pobytu, to będzie miło wspominać każdą chwilę spędzoną z tymi życzliwymi ludźmi, którzy potrafili traktować ją jak osobę dorosłą i zrozumieć sytuację, w której się znalazła. Była im za to bardzo wdzięczna i opuszczając to miejsce czuła jakby zostawiała tu także małą cząstkę siebie. U progu drzwi czekał już na nią dr. Adams z rękoma założonymi na piersi. Jego postawa nie była negatywnie nastawiona, wręcz przeciwnie.
- Gotowa do wyjazdu? - spojrzał na czarną gitarę przewieszona przez jej ramię i walizkę, którą za sobą ciągnęła. Vi przywiozła te rzeczy już wczoraj, bo niestety musiała dzisiaj pojawić się na uczelni i nie mogła odebrać przyjaciółki.
- Jak widać - wzruszyła ramionami z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Cieszę się - mężczyzna w białym kitlu obdarzył nastolatkę ciepłym uśmiechem, który od ich poważnej rozmowy przestał być pełen fałszywego współczucia.
- Na prawdę nie wiem, jak mogę się panu odwdzięczyć... - próbowała zebrać myśli kotłujące się w jej głowie. Lekarz podczas jej pobyty tutaj wiele razy jej pomagał i dbał o nią, jak o własną córkę, którą patrząc na ich różnicę wielu mogłaby być.
- Nie musisz - przerwał jej. - Tylko obiecaj mi, że już nigdy tu nie wrócisz - oczywiście nie miał na myśli nic złego, po prostu chciał ją w ten sposób przestrzec, aby nie pakowała się już w żadne kłopoty i dbała o siebie, jak należy. Inaczej znowu wyląduje w szpitalu.
- Kto wie... może jeszcze kiedyś was odwiedzę - uniosła kącik ust.
- Mam tylko nadzieję, że wpadniesz na kawę, a nie salę operacyjną - ciepły głos mężczyzny, tak bardzo przypominał głos jej ojca, jego szorstkie ręce również wydawały się być znajome, przez co zielonookiej, tak trudno było przekroczyć próg tego budynku i obiecać sobie, że już nigdy tu nie wróci.
- Do widzenia dr. Adams - wzięła głęboki oddech, przełknęła głęboko ślinę i wydusiła z siebie te słowa, po czym nie czekając na odpowiedź ruszyła szybkim, zdecydowanym krokiem do swojej wyczekiwanej wolności.
- Pozdrów przyszłego narzeczonego - uśmiechnął się i powiedział ściszonym głosem odprowadzając szatynkę wzrokiem.

Uroda dziewczyny jednak czasami była przydatna. Dzięki niej nie musiała nigdy zbyt długo czekać, aż wreszcie jakiś przystojny dżentelmen weźmie ją na przysłowiowego "stopa". Nie da się ukryć, że w obecnej chwili było jej to jak najbardziej na rękę, bo od Bostonu do Chicago dzielił ją niemały kawałek drogi, a chłopcy grają tam koncert już jutro. Chciała dotrzeć do miasta przed nimi, aby zrobić im niespodziankę i odwiedzić ich jeszcze w hotelu, ale przed nią było jeszcze 15 godzin podróży. Na szczęście nie była brzydka, więc każdy napaleniec chcąc się przed nią popisać miał co najmniej 120 km/h na liczniku, więc do celu dotarła szybciej, niż by się tego spodziewała.
Ciemność otulała ulice Chicago, przez które maszerowała zmarznięta Rose. Z nieba padał na ziemię rzęsisty deszcz, który nie pozostawił na niej suchej nitki. Nie dużo trzeba było, aby zachęcić ją do przenocowania w pierwszym lepszym hotelu, który spotka na swojej drodze.
Na jej nieszczęście był to jeden z najdroższych w okolicy, ale był o wiele lepszą opcją, niż pokonywanie kolejnych kilometrów w deszczu pieszo, więc nie zastanawiając się długo weszła do środka. Ociekająca wodą podeszła do recepcji.
- Jakikolwiek pokój proszę - odgarnęła mokre włosy zmęczona do granic wytrzymałości. Była przyzwyczajona do tego typu wypraw, ale wizyta w szpitalu i anemia strasznie dawały się we znaki. Już nie mogła sobie pozwalać na tak lekkomyślne podróże.
- Niestety, wszystkie zajęte - odparła recepcjonistka z przepraszającym wyrazem twarzy.
- Słucham? - dziewczyna nie dowierzała w to co słyszy. Wiedziała, że chłopaki mają grać jutro koncert w okolicy, a także, że zjedzie się do miasta tłum ludzi, ale żeby nawet w takim hotelu nie było miejsca? Chyba na prawdę miała pecha...
- Proszę mi wybaczyć, ale... - recepcjonistka szykowała już dla niej litanię przeprosin, ale już na samym początku przerwał jej krzyk dochodzący z drugiego końca dużego holu.
- Rosi! - głos Kyla wprawił obie dziewczyny w osłupienie i zanim zdążyły się obrócić zielonooka była już w jego ramionach. - Co ty tutaj robisz? - podekscytowany odsunął ją trochę od siebie, tak aby móc na nią spojrzeć.
- Jak na razie, to szukam noclegu... - nieco przerażona reakcją brodacza na jej widok odpowiedziała - ... ale tutaj nie ma już miejsc, więc muszę iść szukać dalej - dodała.
- Co? Chcesz stąd wyjść w taką pogodę? O tej godzinie? Mowy nie ma! - nie miał zamiaru pozwolić jej łazić po nocy w takim stanie, a dziewczyna widząc jego lepszą stronę, której do tej pory nie znała przyglądała mu się z zaciekawieniem. - Jutro czegoś Ci poszukamy, dzisiaj przenocujesz u mnie w pokoju - oznajmił z uśmiechem na twarzy.
- Chyba żartujesz - wlepiła w niego swoje zielone oczy.
- Co ty myślisz, że tylko Dan będzie czerpał przyjemności z naszej znajomości? - uniósł pytająco brew z zachęcającym wyrazem twarzy.
- Nie wiem o jakiego rodzaju przyjemności Ci chodzi, ale moja odpowiedź nadal brzmi "nie" - zaśmiała się pod nosem.
- Daj spokój. Gdzieś przenocować musisz, a ja najwyżej przeniosę się na kanapę - po kilku minutach takiego namawiania Rose na spędzenie nocy z nim, uległa mu. Mężczyzna objął ją ramieniem, a ona tylko pomachała osłupiałej recepcjonistce na pożegnanie. Może nie powinna, ale czuła się on niej wyższa z racji, takiej iż owa dziewczyna miała na nadgarstku bransoletkę ze sklepu Bastille, więc pewnie oddałaby wszystko, aby być z tej chwili na miejscu zielonookiej.

- Zapraszam - otworzył szatynce drzwi i wpuścił ją do środka. - Rozgość się, a ja przyjdę później. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia - oznajmił.
- Jasne, nie ma sprawy - rozejrzała się po pokoju stojąc w jego centrum. - Jedno pytanie: Gdzie pozostali? - odwróciła się do przyjaciela.
- Woody już śpi u siebie, a Dan z Willem wybyli na zakupy i jeszcze nie wrócili... - zamyślił się na chwile zadając sobie w głowę pytanie: "Gdzie oni tak długo siedzą?". - Łazienkę masz tam, sypialnia jest tam - wskazał gestem na pomieszczenia. - Tak więc mam nadzieję, że się nie utopisz, i no... Widzimy się później - uśmiechnął się i widząc, że dziewczyna to odwzajemniła zamknął za sobą drzwi.
Rose ściągnęła przemoczone ubrania i rzuciła w kąt. W samej bieliźnie weszła do łazienki i zawisła nad umywalką spoglądając w lustro. Dopiero teraz widziała, jak bardzo choroba wpłynęła na jej wygląd, co prawda zawsze była blada, ale nie, aż tak. Jej cera była niemalże biała i wcale jej to nie przeszkadzało, bo właśnie taką zawsze chciała mieć. Chciała być tak idealnie blada i delikatna, ale teraz działało to na jej niekorzyść. Nie dość, że utrudniało jej to utrzymanie dotychczasowego trybu życia, to jeszcze przysparzała zmartwień swoim przyjaciołom. Nienawidziła tego, gdy ktoś się o nią martwi, lituje się nad nią...
Wychodząc spod prysznica owinięta ręcznikiem przeczesywała swoje włosy palcami, ukucnęła przy walizce i zaczęła przewracać sterty ubrań w poszukiwaniu piżamy. Jak się okazało Vi gruntownie przejrzała jej skromną garderobę i wymieniła w niej kilka rzeczy w tym jej koszulkę, w której zazwyczaj śpi...
- Chyba żartujesz... - nie dowierzała w to co widzi. W rękach trzymała niebieską, delikatną, zwiewną, kobiecą piżamę. - Uduszę Cię Vi... - powiedziała znajdując przyczepioną do niej kartkę z napisem: "Na udaną udaną noc z twoim Romeo".

- Jestem wykończony... - jęknął wokalista wchodząc po schodach.
- Nogi mi odpadają... - przyłączył się do niego basista. - Jak jeszcze kiedyś połaszę się na pomysł pójścia z tobą na zakupy, to błagam... wybij mi to z głowy.
- Nie ma sprawy - pokonując kolejne stopnie dotarli na piętro, na którym znajdowały się ich pokoje.
- Nie za długo wam zeszło? - brodacz już na nich czekał z założonymi rękami na piersi, ale widząc, że jego przyjaciele już nie maja ochoty nawet na to odpowiadać od razu dodał - Chyba jednak nie zasługujesz na tą nagrodę... - syknął pod nosem.
- Jaką nagrodę? - zaciekawił się niebieskooki, ale jednocześnie zmarszczył brwi, bo wiedział, że najmłodszy członek zespołu zawsze coś kombinował, więc i tym razem pewnie nie było inaczej.
- Za niedługo się dowiesz - powiedział śpiewnym głosem i skierował się do własnego pokoju - Branoc - rzucił tylko i zamknął za sobą drzwi, a pozostali spojrzeli za siebie z pytającym wyrazem twarzy.
- Zostaw go. Pewnie znowu coś kręci... - westchnął Will i wolnym krokiem wraz z przyjacielem poszli do swoich pokoi mówiąc tylko "dobranoc" na pożegnanie.
Zamknąwszy za sobą delikatnie drzwi nie zapalił nawet światła, tylko od razu skierował się w stronę łazienki. Po szybkim prysznicu wyszedł z pomieszczenia i chcąc już iść w stronę sypialni potknął się o coś leżącego na podłodze. Światło księżyca wpadało do pokoju przez otwarte okno, a wiatr wprawiał zasłony w delikatny ruch. Mężczyzna ostrożnie zbliżył się do kanapy, przy której leżało jeszcze więcej ubrań. Stojąc nad nią dostrzegł leżącą na niej sylwetkę dziewczyny, na której widok od razu pojawił się uśmiech na jego twarzy. Rose okryta kocem spała, jak zabita. Nie dało się nie zauważyć, iż ta podróż naprawdę ją wymęczyła. Brunet podchodząc z drugiej strony chciał ją stąd zabrać i położyć w sypialni. Zabierając koc od razu odwrócił głowę.
- Uduszę Cię Vi... - syknął cicho na widok piżamy dziewczyny, po czym zrobił głęboki wdech i ostrożnie wziął szatynkę na ręce. Zaniósł ją do pokoju obok i ułożył ją delikatnie na łóżku i przykrył kołdrą. Usiadł na krawędzi i wpatrując się w nią odgarnął jej zbłąkany kosmyk włosów za ucho. Wyglądała tak niewinnie, a jej blada cera tylko podkreślała, to jak bardzo jest delikatna. Bał się jej dotykać, tak krucha była w jego oczach. Ucałował ją w czoło, z cichym szeptem na ustach - Dobranoc.





Nareszcie zebrałam się, aby napisać nowy rozdział
i to wszystko dzięki wam!
Przybyło tyle wyświetleń...
Nowe komentarze się pojawiły...
Nawet nie wiecie jakiego daliście mi kopa do pracy.
Uwielbiam was za to! <3
Mam nadzieję, ze ten rozdział się wam spodobał
i zapraszam do komentowania ;)

sobota, 13 września 2014

Let's be optimists - Rozdział 11.

- Siedemnaście?! - zdziwili się wszyscy członkowie zespołu po za Danem, który rozłożony na tylnm siedzeniu wpatrywał się w swoja nową tapetę.
- Tak, siedemnaście - potwierdził. - Sam się zdziwiłem... chociaż podejrzewałem, że jest od nas młodsza o kilka dobrych lat - dodał wspominając każdą spędzoną z nią chwilę. Pamiętał, jak zawsze analizował jej wygląd, sposób mówienia, zachowanie, styl ubioru... wszystko co mogłoby do przybliżyć do oszacowania jej wieku.
- Ani mi się waż jej dotykać! - Woody klęcząc na przednim siedzeniu odwrócił się do wokalisty z groźba na ustach.
- Właśnie... jeszcze Cię za pedofila wezmą - brodacz ostrzegł przyjaciela wiedząc, że pewnie i tak ich teraz nie słucha, bo myślami jest daleko stąd. - Czekaj... - zamyślił się na chwilę, po czym go olśniło - To ile lat ma Vi?! - wytrzeszczył oczy z przerażenia. Czyżby przespał się z nieletnią?
- Dziewiętnaście - odparł obojętnie brunet wstukując w telefonie wiadomość do Rose, a najmłodszy z grupy od razu odetchnął z ulgą.
- Tylko mi nie mów, że... - zaczął Chris, ale wystarczyło jedno spojrzenie na Kyla, aby domyślić się jaka byłaby jego odpowiedź.
- Macie może numer do Vi? - przypomniał sobie, iż komórka Rose nie tak dawno miała całkiem bliskie spotkanie z asfaltem, więc pisanie do niej sms'ów nie miało sensu.
- Pewnie. Co jej napisać? - brodacz wyciągnął telefon z kieszeni gotowy do wstukania tekstu wiadomości.

Odgłos wibracji w torebce niebieskookiej przerwał żywą dyskusję dziewczyn na jakże ciekawy temat pod tytułem "Albo włazisz mu do łóżka, albo ja to zrobię!".
- To pewnie Kyle - jęknęła podekscytowana.
- Przeczytać Ci? - spytała Rose sięgając na tylne siedzenia po torebkę przyjaciółki.
- I tak pewnie pisze, że za mną tęskni i takie tam... NO RACZEJ, ŻE MASZ PRZECZYTAĆ! - Vi nie była wysokiej klasy aktorką, więc czasami trudno było jej ukrywać pewne emocje...
- Już, już - uspokoiła napaloną krótkowłosą wyciągając telefon. Gdy już miała coś powiedzieć jej usta zamarły lekko rozchylone. Numer, który ukazał się na wyświetlaczu nie był numerem kociarza...

CO TY NA TO, ABYŚMY TO JESZCZE KIEDYŚ POWTÓRZYLI?
ALE NASTĘPNYM RAZEM, TO JA UBIERAM TWOJĄ BIELIZNĘ...

DAN

- I? Co pisze? - nie mogąc się doczekać poganiała przyjaciółkę.
- Nic takiego... Ktoś chyba pomylił numer - uśmiechnęła się czytając wtórnie wiadomość, po czym ją usunęła.
- Co za... Nie wolno tak robić dziewczynie nadziei! - jęknęła, po czym spojrzała kątem oka na Rose. - A może to nie było do mnie, tylko do ciebie? - czytała w przyjaciółce, jak w otwartej księdze. - Pokaż jakie nasz gwiazdor Ci piszę miłosne wiadomości! - zbliżyła się do niej, aby móc "zapuścić żurawia" i przeczytać sms'a, jednak zielonooka coraz bardziej odsuwała od niej wyświetlacz dotykowego telefonu. I tak oto zaczęła się wojna. Dziewczyny zaczęły się przepychać, śmiać i nie zwracać uwagi na to, co się dzieje na drodze. Ta cała sytuacja, aż prosiła się o wypadek i nie byłabym sobą gdybym jako autorka tych wypocin, właśnie tego nie wykrakała.
Słysząc za sobą pisk opon Will od razy gwałtownie zahamował, a cały zespół wyleciał z samochodu, jak na złamanie karku. Co się stało? Czy dziewczyny są bezpieczne? Niestety to co zobaczyli okazało się być ich najgorszym koszmarem. Biały Mini One Vi po spotkaniu z innym samochodem przekoziołkował się na drugą stronę ulicy i leżał z kołami skierowanymi ku górze. Niebieskooka straciła przytomność, a Rose, która wyleciała przez szybę z wozu próbowała się do niej doczołgać.
- Vi... Vi... - kawałki szkła wbijały się w jej ciało, lecz pomimo bólu przesuwała się naprzód. Zostawiając za sobą ścieżkę krwi przed oczami stawał się obraz z przeszłości. Wtedy również wylądowała po za samochodem, widziała umierających rodziców. Widziała, jak wydawali swoje ostatnie tchnienie. Dlaczego musiała patrzeć na to znowu? Dlaczego każdą bliską jej osobę czekała śmierć z jej winy?
Całe jej ciało trzęsło się odmawiając posłuszeństwa. Strach i trauma po tamtym wypadku nie chciały dać za wygraną, a na widok swojej przyjaciółki wydała z siebie przerażający krzyk. Dlaczego jej wyraz twarzy musiał być taki znajomy? Dlaczego musiała przechodzić to wszystko na nowo?
- Cholera... Rose! - po usłyszeniu wrzasku siedemnastolatki ocknął się z osłupienia i ruszył w stronę przewróconego samochodu, a za nim pozostali. Will od razu zadzwonił po pomoc, a jako iż Nie mogli ruszyć Vi, Dan i Kyle zajęli się przerażoną Rose. Wyciągając ją z samochodu starali się być ostrożni, mimo iż ręce trzęsły im się nie mniej, niż całe ciało dziewczyny.
- Rose, nic Ci nie jest? - spytał Kyle, ale zanim dobrze zdążył dokończyć zdanie zielonooka się w niego wtuliła, co zdziwiło brodacza. Oczywiście nie zastygł w osłupieniu, jak Dan i objął ją mocno, ale na tyle ostrożnie, aby nie zrobić jej krzywdy. - Już dobrze. Jestem tu - wyszeptał czując jak drżąca szatynka kurczowo trzyma się jego kurtki. Nie mogła złapać oddechu i absolutnie nie kontaktowała z rzeczywistością. Przed oczami miała tylko ogień, pobite szyby, krew i twarze jej umierających rodziców. Śniła swój najgorszy koszmar na nowo...
Gdy tylko przyjechał ambulans, ratownicy od razu wyciągnęli Vi z samochodu i położyli  na noszach, a jako iż Rose miała mniejsze obrażenia, uznali iż może chwilę poczekać. W tym czasie Kyle przytulał ją, głaskał po głowie i całował w czoło mając nadzieję, że choć trochę ją to uspokoi. Czuł się, jakby był jej starszym bratem, do którego przyszła przerażona w środku nocy, bo przestraszyła się potwora w szafie, a jego zadaniem było pokazanie jej, że nic jej nie grozi i ponowne ułożenie jej do snu. Dopiero w tym momencie zrozumiał przez co musiała przejść i jak bardzo mylił się co do niej. Żałował swoich słów, które wypowiedział wtedy za kulisami, żałował, że traktował ją tak oziębłe, przez tak długi czas, że jej nie ufał i podejrzewał o najgorsze.
Tymczasem Dan siedział obok z bezradnie opartymi rękoma o kolana. Chciał być na miejscu przyjaciela, trzymać zielonooką w ramionach i powtarzać jej, że wszystko będzie dobrze, że jest przy niej i już nigdy jej nie opuści, że nie ma się czego bać, bo zostanie przy niej... na zawsze. Widząc w jakim jest stanie serce mu pękało. Dlaczego to musiała być ona? Znowu. Dlaczego chociaż raz nie mógł przejąc tego ciężaru z jej barków? Dlaczego nie mógł przejąć jej "klątwy"? Gdyby mógł zrobiłby to bez zastanowienia...
- Dobrze, teraz zajmiemy się nią - wskazał na trzęsącą się Rose, a Kyle biorąc dziewczynę na ręce przyniósł ją do ratowników. Chcąc położyć ją na noszach ona nie puszczała jego kurtki. Gdyby nie materiał dzielący jej paznokcie od skóry, już dawno miałaby dłonie splamione krwią.
- Nie chce... Nie chce tam wracać - przez łamiący się głos dziewczyny ciężko było ją zrozumieć, jednakże na sam jego dźwięk Kyle zacieśnił uścisk.
- Będzie Pan musiał jechać z nami - rzekł ratownik widząc stan szatynki. - Z racji, iż dziewczyna jest niepełnoletnia, wypełni Pan kilka papierów - wytłumaczył, na co brodacz pokiwał tylko głową, po czy wsiadając do ambulansu rzucił do przyjaciół przez ramię, że skontaktuje się z nimi później.


Siedząc na łóżku przytuliła uda do torsu opierając brodę na kolanach. Wpatrywała się w szarość za oknem mając nadzieję, że lekarz przekazujący wieści brodaczowi wreszcie ściszy głos na tyle, aby nie musiała go słuchać. Mężczyźni stali za uchylonymi drzwiami i rozmawiali na jej temat. Nikt nie znał nazwiska dziewczyny, nie miała przy sobie żadnych dokumentów i na dodatek była nieletnia. Kyle zapewniał, iż to on jest jej opiekunem i pokryje wszelkie koszty leczenia obu pacjentek. Dyskutowali jeszcze przez kilka minut, po czym zielonooka usłyszała kroki oddalającego się lekarza, a brodacz wszedł do pokoju zamykając za sobą cicho drzwi.
- I jak się czujesz? - zapytał siadając na krzesło obok jej łóżka.
- Co z Vi? - z oczami wlepionymi w krople deszczu spływające po oknie bardziej interesowała się losem swojej najlepszej przyjaciółki, niż własnym.
- Niedawno się obudziła. Ma delikatne rozcięcie na skroni, trochę siniaków i po za tym nic jej nie jest. Jak dobrze pójdzie, to wypiszą ją jutro rano - powiedział lekką ulgą w głosie. - Gorzej z tobą... - dodał. - Rany po szkle mogą pozostawić blizny. Zostawią Cię na obserwacji przez kilka dni i czeka Cię rozmowa z psychologiem - wpatrywał się w jej obandażowane lewe ramię. - Musimy jeszcze załatwić kilka spraw związanych z twoimi danymi osobowymi... 
- Witam panienkę ponownie - do pokoju wszedł mężczyzna w białym kitlu, którego głos irytował dziewczynę bardziej, niż dźwięk styropianu. - Jak się czujemy? - próbował być miły, co doprowadzało zielonooka do białej gorączki. Nienawidziła takiego fałszywego współczucia.
- Kiedy stąd wyjdę? - przeszła od razu do konkretów.
- To nie takie proste... - usiadł na krawędzi jej łóżka, a ona posłała mu złowrogie spojrzenie oczekując natychmiastowej odpowiedzi. - Nie mamy twoich danych, nie masz przy sobie żadnych dokumentów, czy czegokolwiek. Nie wiemy jakie leki możemy Ci podać, po za tym straciłaś bardzo dużo krwi i musimy wykonać jeszcze kilka badań, aby się upewnić...
- Upewnić co do czego? - nie podali jej żadnych proszków, więc trzeźwo myślała.
- Czy nie masz anemii - odparł po chwili, a na dźwięk jego słów Kyle otworzył szeroko oczy. - Wykonaliśmy podstawowe badania krwi... masz spory niedobór witamin. Utrata sporej ilości krwi w wypadku, tylko temu sprzyja. - brodacz zaniemówił, a Rose spojrzała w szarość za oknem żegnając się tym samym z nadzieją na nowe życie. Jeśli okaże się, że jest chora, odeślą ja do domu, a stamtąd już tylko kilka kroków do popadnięcia w głęboką depresję i popełnienie samobójstwa - tak własnie myślała.
- Rose? - do pokoju wparowała niebieskooka w szpitalnym ubranku.
- Vi?! - przyjaciele rozwarli usta ze zdziwienia.
- Dzięki bogu... - krótkowłosa rzuciła się na zielonooką i mocno ją przytuliła - ... nic Ci nie jest - powiedziała z wielką ulgą nieco drżącym głosem. - To była moja wina, rozumiesz? Nie twoja - upewniała dziewczynę. - Jak tylko stąd wyjdziemy, to od razu zabieram Cię do siebie. Będziemy razem mieszkać, wrócisz do szkoły, spełnisz marzenia... Już zawsze będę przy tobie i nie pozwolę Cię zranić - gładząc jej włosy i policzki szkliły jej się oczy. Dziewczyna domyślała się przez jaki koszmar musiała przejść siedemnastolatka ponownie biorąc udział w wypadku.
- Ale co Pani tu robi? - lekarz wstał. - Proszę stąd wyjść w tej chwili - powiedział stanowczym głosem i wskazał ręką wyjście.
- Goń się! - warknęła wlepiając w niego wściekłe oczy. - To ty powinieneś stąd wyjść i dać jej spokój - przytuliła Rose do piersi, tak jakby chciała pokazać, że należy do niej i zanim mężczyzna zdążył się ponownie odezwać, Kyle wkroczył do akcji.
- Proszę przymknąć oko na jej zachowanie. Przez te leki nie myśli trzeźwo... - próbował załagodzić sytuację.
- Sam nie myślisz trzeźwo! - syknęła. - Mówicie co chcecie - ja zabieram Rosi do domu - oznajmiła pewnym głosem, jakby już była gotowa do wyjścia.
- Vi, nie pomagasz... - westchnął brodacz.
- Dajcie spokój - odezwał się głos zielonookiej. - Zostawcie nas na chwilę. Muszę porozmawiać z dr. Adamsem - jej oczy powędrowały w kierunku mężczyzny w białym kitlu.
- Ale... - zanim Vi zdołała cokolwiek powiedzieć, kociarz jej przerwał.
- Dalej, idziemy - złapał niebieskooką za rękę i wyprowadził z pomieszczenia pomimo jej oporów.

Na korytarzu panowała grobowa cisza, a zapach sterylnej śmierci unosił się w powietrzu. Zegar wydawał monotonne dźwięki, które z sekundy na sekundę coraz bardziej wyprowadzały brodacza z równowagi. Pielęgniarze zabrali Vi do innego pokoju i podali jej leki uspakajające, więc został na te kilka chwil sam. Obracał nerwowo swoje pierścionki i w głowie układał najgorsze z możliwych scenariuszy. Na szczęście całe to głębokie zamyślenie przerwały narastające dźwięki. W jego stronę biegli pozostali członkowie zespołu.
- Co tak długo? - najmłodszy zmarszczył brwi.
- Przez wypadek musieliśmy jechać na około - wyjaśnił zdyszany Will.
- I nie chcieli nas tu wpuścić - dodał Woody.
- Gdzie Rose? - zapytał Dan, gdy już zdołał złapać oddech.
- W pokoju. Rozmawia z lekarzem - wskazał gestem na drzwi obok.
- Jak się czuje? - wtrącił szybko Chris.
- Lepiej, ale mamy mały problem... - urwał, ale pytające spojrzenia przyjaciół domagały się kontynuacji. - Rose nie ma przy sobie żadnych dokumentów, jest nieletnia, nie ma prawnego opiekuna i istnieje możliwość, że ma anemię - wydusił to z siebie patrząc w podłogę, a reszta pozostali zaniemówili. Jedynie wokalista wyrwał się z osłupienia i wparował do pokoju zastając tam dziewczynę i siedzącego na krawędzi jej łóżka lekarza. Oboje spojrzeli na bruneta, po czym mężczyzna poklepał dziewczynę po ramieniu, rzucił coś w stylu "wszystko będzie dobrze" i omijając stojącego w drzwiach muzyka wyszedł.
- Cześć - odezwał się słaby głos zielonookiej, który skłonił Dana do zbliżenia się.
- I jak się czujesz? Boli Cię coś? - siadając na łóżku na wysokości jej nóg nie miał tak wiele pytań w głowie... nie wiedział od czego zacząć.
- W chwili obecnej - wszystko, ale do wesela się zagoi - wzruszyła ramionami.
- O czym rozmawiałaś z lekarzem? - zmarszczył brwi zmartwiony.
- Próbowałam go jakoś przekonać do nie podawania sprawy na policję i nie odsyłania mnie do domu... - skubała piórko, które wcześniej wyciągnęła z poduszki.
- I? - Dan domagał się wyjaśnień. Nie lubił, gdy dziewczyna trzymała go w napięciu w takich chwilach.
- Zrobią mi jeszcze kilka badań i za kilka dni stąd wychodzę - oznajmiła podnosząc wzrok, a brunet odetchnął z ulgą.
- A co z anemią? - jak ona miała zamiar prowadzić dalej taki koczowniczy tryb życia z taką chorobą?
- Nic - odparła obojętnie.
- Jak to nic? - niebieskooki nieco się zbulwersował.
- Po prostu. Niczego to nie zmieni. Będę żyła dalej, tak jak żyłam dotychczas - jej ton głosu był nad wyraz spokojny i obojętny, co tylko jeszcze bardziej zdenerwowało wokalistę.
- Zwariowałaś? Jesteś ciężko chora. Powinnaś się leczyć, a nie jeździć po świecie za jakimś głupim zespołem i grywać na ulicach - mimo iż nie chciał, to podniósł głos o kilka tonów.
- Powinnam, ale nie muszę - odparła.
- Prosisz się o śmierć - warknął marszcząc brwi mając nadzieję, że przemówi jej do rozsądku.
- Myślisz, że nie jestem tego świadoma? - spojrzała mu w oczy. - Myślisz, że chce umrzeć? Po tym wszystkim co przeszłam i do czego udało mi się dojść? - gula rosła jej w gardle, a głos się łamał. - Dan... ja nie chce wracać do starego życia. Nie chce tracić tego wszystkiego. Nie chce stracić was... - po raz pierwszy mężczyzna widział, jak oczy dziewczyny się szklą. Zaciskała zęby i starała się oddychać spokojnie, aby kontrolować emocje. Brunet natomiast postanowił odsunąć kontrolę na bok i przytulił mocno siedemnastolatkę.
- Nie stracisz. Obiecuję - głaskał jej włosy i ucałował w głowę.




Po krótkiej przerwie, ale jest.
Mam nadzieję, że was nie zawiodłam dając wam taki,
a nie inny rozdział po 2 dniach nieobecności.
Ale niestety dopadł mnie całkowity brak weny i chęci do pracy...
Mam nadzieję,że rozdział się wam podobał
i zapraszam do komentowania ;)

środa, 10 września 2014

Let's be optimists - Rozdział 10.

Cały dzień wolnego, wszyscygdzies powychodzili, tylko Kyle leżał na łóżku nogami na poduszce ze zwiszona głową i nie wiedział co ze sobą zrobić. Zegar tykał wydając z siebie monotonne dźwięki, które z sekundy na sekundę stawały się coraz bardziej irytujące. Nie mogąc dłużej wytrzymać, brodacz zwlórł się z łóżka i podszedł leniwie do lustra. Przeczesując palcami włosy i gładząc swoje wąsy zastanawiał się, jak bawił się jego przyjaciel, który w chwili obecnej wybył gdzieś na miasto z małą Rose. "Że też muszę tu siedzieć..." - pomyślał i wykrzywił usta w lekkim grymasie. Spojrzał na drzwi, które miał za chwilę za sobą zamknąć przenosząc się do pokoju dziewczyn. Obiecał kumplowi, że "się nią zajmie", ale tak naprawdę nie miał pojęcia co począć w tej sytuwacji. Obejrzeć z nią film? Posiedzieć, pogadać? A może zabrać na miasto? Wzdychając głęboko skierował się ku drzwią i chwycił za klamkę z myślą: "Jakoś przez to przebrnę...".

W pokoju panował absolunty haos. Wszędzie walały się ubrania, buty, torebki i... belizna. Vi krzątała się po pomieszczeniu próbując to jakoś ogarnąć, gdy nagle w wejściu pojawił się Kyle.
- A ja myślałem, że to w naszym pokoju jest syf... - opierając się o framugę z rękoma skrzyżowanymi na piersi, objął wzrokiem cały pokój unosząc brwi.
- Burdel chwilowo zamknięty. Proszę wrócić póżniej - rzuciła szukając drugiego buta.
- A jakie usługi oferujecie? - uśmiechnął się lekko zaciekawiony.
- Tylko dla dorosłych - ujęła ogólnikowo, obdarzając mężczyznę jedynie przelotnym spojrzeniem.
- To ja może poczekam? Chętnie skorzystam z każdej z nich - rozsiadł sie na łóżku.
- Nic za darmo - zaśmiał się pod nosem, rzucając w kąt całą stertę ubrań, jakie miała w rękach.
- Zapłacę w naturze - oparł się na łokciach z "zachęcającym" wyrazem twarzy. Vi przełknęła głośno ślinę. Mężczyzna był doskonale świadomy swojej atrakcyjności i w tym monecie wykorzystywał to perfidnie przeciwko niej.
- Więc zgaduję, że nie potrzebujesz specjalnego zaproszenia, aby się ze mną przespać? - ruszyła ramionami rozluźniając się i przygryzła zalotnie wargę, uśmiechając się. Wyglądało na to, że Vi nie była cnotliwą dziewczynką, tak jak Rose, co zdecydowanie działało na korzyść brodacza.
- Może małej zachęty - uśmiechnął się uwodzicielsko chcąc podroczyć się z szatynką. Niebieskooka zbliżyła się do niego, musnęła jego usta swoimi, przygryzła jego wargę i szarpnęła. Przybliżając się jeszcze bardziej mężczyzna mógł poczuć dotyk jej biustu na swojej klatce piersiowej. Pchnęła go na łóżko i zaczęła namiętnie całować. Całując go w ucho, lekko je przy tym podgryzała dla zabawy.
- Nadal mnie nie chcesz? - oparła się nad nim na łokciach z zadziornym uśmiechem na twarzy. Mężczyzna zamtuczał z rozkoszy. Dziewczyna wiedziała co robi, co tylko sprawiało, iż pragnął więcej. Chcąc przyciągnąc ją do siebie złapał ją za uda, po czym zaczął całować po szyi.
- Nie ma tak dobrze kotku - dziewczyna zorientowała się, iż to co robi najwidoczniej mu odpowiada, więc usiadła ukradkiem na jego kroczu i szepnęła, po czym uśmiechnęła się i odwróciła, tylko po to, aby go wkurzyć. Mężczyzna odchylił głowę wznosząc oczy do nieba. "Że też musiała mi się trafić kokietka..." - pomyślał. Może i dziewczyna była irytujca, ale wiedziała, jak podsycać jego "głód". W przeciwieństwie do innych dziewczyn, które się ze sobą "zlewały", ona była "ciekawa".
- Więc? Czego sobie księżniczka jeszcze życzy? - jednak fakt, faktem - była kobietą, a a by sprawić, żeby taka rozsunęła przed tobą nogi, wystarczyło pociągać za odpowiednie sznurki.
- Hmm... a co możesz mi zaoferować malutki? - powiedziała kładąc się obok niego, bawiąc się jego wąsami, a widząc jego minę po usłyszeniu słowa "malutki" od razy prychnęła śmiechem. - Co będziesz mi robił? - sunęła palcami po jego klatce piersiowej.
"Malutki? Serio..?- pomyślał, po czym zaczął się zastanawiać, czy dziewczyna chciała go zachęcić, czy może jednak zniechęcić... Jednak podburzyło to jego męską dumę, która pragnęła jej udowodnić, iż to określenie nie należy do trafnych. Zawisł nad nią i zaczął namiętnie całować po szyi, rozchylając jedną ręka jej uda, a drógą błądząc pod bluzką dziewczyny. Chcąc zejść niżej bluzka stawiała opór, więc szybko się jej pozbył zostawiając Vi w samym staniku.
- "Malutki" potrzebuje się zabawić? - zapytała muskając go po policzku.
- Doskonale wiesz, jak wybić mnie z rytmu... - westchnął i podniósł wzrok, aby móc na nią spojrzeć.
- I nawet wiem, jak Cię do niego przywrócić - odwróciła go na plecy dominując. Szybkim ruchem zdjęła z niego spodnie pozostawiając w samych czarnych bokserkach z Klein'a, które doskonale zgrywały się z kompletem Vi. Zrzucając z siebie szorty niebieskooka odsłoniła swoją dolną część bielizny, która z racji, iż były to stringi - nie grzeszyła nadmiarem materiału .
Odrzucając włosy na lewą stronę zaczęła całować Kyla po szyi, schodząc coraz niżej i zatrzymując się na jego płaskim brzuchu. Rękoma szarpała lekko, ale zmysłowo jego gęste włosy. Mężczyzna podciągnął ją wyżej i pociągając delikatnie za podbródek całował coraz mocniej. Czując niedosyt przyciągał ją bliżej za uda. Zrzucając z siebie koszulkę przejął alternatywę i obracając dziewczynę, przytłoczył ją całym ciężarem ciała. Gdy całował ją namiętnie po szyi i obojczykach jego dłonie błądziły po całym jej ciele od ud, przez pośladki, brzuch, na piersiach kończąc. Pieszcząc gwałtownie jej biust zastanawiał się, czy nie robi tego trochę za mocno, ale ciche jęki niebieskookiej rozwiały jego wątpliwości. Vi była już rozpalona, a Kyle schodził coraz niżej. Jego usta robiły malinki na całym jej ciele, a dłonie ściągały dolną cześć bielizny. Dziewczyna pomogła mu w tym opuszczając je do kostek i podnosząc nogę rzuciła je gdzieś w kąt sypialni. Gdy tylko majtki zniknęły brodacz wprawił w ruch swoje palce. Nie robił tego po raz pierwszy, więc doskonale wiedział, jak sprawić, aby dziewczyna zaczęła rozpływać się z rozkoszy.
- Nie mówiłeś, że nie jesteś prawiczkiem - prychnęła śmiechem.
- Bo nie pytałaś - śmiejąc się delikatnie pod nosem pocałował ją czule w usta.
- A co ze mną? Jak myślisz? - uśmiechnęła się szeroko.
- Oczywiście, że jesteś cnotka! - stwierdził pewnie, po czym śmiejąc się schował twarz w jej obojczyku.
- Wiedziałam, że to widać! - zaśmiała się głośno - Wiesz... z reguły unikam kontaktów fizycznych, odsłaniania ciała, a w przyszłości mam zamiar iść do zakonu i zostać zakonnicą - jej ton brzmiał, jakby mówiła całkiem poważnie, ale kąciki ust jej drżały.
Ta dziewczyna była naprawdę wyjątkowa. Jeszcze z żadną Kyle się tak nie uśmiał w łóżku.
- Po jednej nocy ze mną zapomnisz o zakonie - gdy tylko opanował kolejny napad śmiechu przyciągnął ją uwodzicielsko za podbródek. - Pozwolisz? - Chyba nie trudno się domyślić o co pytał mężczyzna. W takiej sytuacji mogło być tylko jedno wyjście, a raczej "wejście".

- I wtedy... - kontynuując prowadziła swojego białego Mini One.
- Oszczędź mi już szczegółów - przerwała jej siedząca na miejscu pasażera Rose.
- Ale teraz będzie najlepsze! - jęknęła niebieskooka.
- Jednak podziękuję... - upierała się szatynka.
- No dobrze - mruknęła niezadowolona, bo jej najlepsza przyjaciółka znów psuła jej całą zabawę. - A jak było z wami? - na dźwięk tych słów zielonooka obdarzyła ją pytającym spojrzeniem. - No z tobą i Danem - wyjaśniła patrząc na drogę. - Spędziliście razem cały dzień i noc z resztą też. Na pewno coś się działo.
- Nic co mogło by Cię zainteresować - zaczęła, po czym opowiedziała Vi nieco streszczoną historię z dnia wczorajszego. Wspomniała też o tym w jaki sposób spędzili noc, a później przeszła do opisu poranka, jak to obudziła się w pustym łóżku.
Opierając się na łokciach rozejrzała się po sypialni, która świeciła pustkami. Oprócz kilku mebli nie było tu nic na czym można by zawiesić oko, a już zwłaszcza Dana. Przecierając oczy usiadła na łóżku, przeciągnęła się i przeczesała palcami swoje włosy, które w chwili obecnej były w całkowitym nieładzie. Ściągając z lewego nadgarstka czarną gumkę do włosów, kilkoma szybkimi ruchami upięła je  w niedbałego koka. Stawiając pierwsze kroki na zimnej podłodze zachwiała się, co zmusiło ją do oparcia się o framugę drzwi i rozmasowania sobie skroni. Gdy już tylko poczuła, że stoi pewniej na nogach pierwszą rzeczą, jaką chciała zrobić, było wzięcie szybkiego prysznica. Chwyciła więc za klamkę od drzwi łazienkowych i otworzyła je leniwie.
- Naucz się pukać... - Dan stał w samym centrum pomieszczenia z ręcznikiem owiniętym wokół bioder.
- Wybacz... nie wiedziałam... - odruchowo zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. Miała nadzieję, że mężczyzna nie będzie jej miał tego za złe. Z rana zawsze ciężko kontaktowała z rzeczywistością, więc zdarzało jej się robić nieprzemyślane głupoty.
- Spokojnie, możesz wejść - zawołał do szatynki za drzwiami. - A przy okazji... odwiedziłem pokój obok i wziąłem twoją kosmetyczkę. Chciałem też przynieść Ci jakąś bieliznę, ale nie wiedziałem, która z walających się po podłodze należy do ciebie - zaśmiał się pod nosem wycierając głowę. Szatynka ze spuszczonym wzrokiem weszła do łazienki i ruszyła do swojej kosmetyczki, wyciągając z niej szczoteczkę do zębów, pastę i szczotkę do włosów. Podniosła wzrok spoglądając w lustro i zobaczyła w nim stojącego za nią uśmiechającego się bruneta, który opierając się klatką piersiową o jej plecy sięgał po suszarkę. Dziewczyna postanowiła to zignorować, więc po nałożeniu pasty od razu zaczęła myć zęby. Nie czuła się jakoś specjalnie skrępowana jego obecnością. Nawet, gdy weszła przed chwilą do łazienki i zastała niemal nagiego Dana nie speszyła się za bardzo, po prostu odruchowo zamknęła drzwi. Może to przez tą wczorajszą noc? Czyży przez tak krótki czas zdołała przyzwyczaić się do jego bliskości?
- Pożyczyć Ci jakąś? - zapytał wyłączając suszarkę, po czym w lustrze zastał tylko pytające spojrzenia dziewczyny. - Bieliznę - wyjaśnił. Na dźwięk tych słów Rose przestała na chwilę szczotkować zęby i pogrążyła się w rozmyślaniu na temat, czy aby na pewno nie wykraczało to po za granice przyjaźni. - Zaraz coś przyniosę - nie czekając na jej odpowiedź wyszedł z pomieszczenia i wrócił po chwili z parą czarnych bokserek i szarą, rozpinaną bluzą, którą zawsze zakładał na koncertach śpiewając Flaws.
Gdy tylko mężczyzna wyszedł dziewczyna od razu wskoczyła pod prysznic. Tymczasem Dan leżał rozłożony na kanapie z telefonem w ręku. Publikował coś na Twitterze, przeglądał zdjęcia z ostatnich koncertów i z dnia wczorajszego. Zazwyczaj Rose była na nich tyłem, albo się zasłaniała. Na ich widok od razu przypomniał sobie jak jęczała: "Nie rób mi zdjęć! No przestań! Daaaan!", a uśmiech od razu wstąpił na jego twarz. W starcie tych nieudanych ujęć znalazło się jedno jedyne, na którym zielonooka uśmiechając się zakładała zbłąkany kosmyk włosów za ucho, odkrywając tym samym czarną spiralę. Myślała, że brunet po prostu sprawdza godzinę, pisze sms'a, czy cokolwiek innego. Nie podejrzewała, że ta chytra bestia miała włączony aparat. Zorientowała się dopiero, po usłyszeniu charakterystycznego dźwięku, który sygnalizował zrobienie zdjęcia.
- Opcje, ustaw jako... - mamrotał pod nosem sam do siebie.
- Co robisz? - dziewczyna wskoczyła na kanapę w jeszcze wilgotnych włosach. Niebieskooki zmierzył ją wzrokiem. Nie była pierwszą, która nosiła jego rzeczy, więc nie była to dla niego jakaś wielka sensacja, jednak ona wyglądała w nich inaczej, niż pozostałe... Tak, jak wtedy dawał im ubrania po to, aby je założyły i już go nie męczyły, tak teraz czuł, że dał je szatynce, tylko po to, aby teraz móc je z niej zdjąć.
- Nic, tylko publikuję twoje zdjęcie na moim Twitterze - wzruszył obojętnie ramionami próbując ukryć, to iż jego fantazje w chwili obecnej wybiegały daleko po za granice przyjaźni.
- Co?! Pokaz to! - Rose rzuciła się na niego próbując dostrzec wyświetlacz telefonu, który w chwili obecnej brunet usiłował oddalić od niej jak najbardziej.
- Już się tak nie gorączkuj, tylko żartowałem - to prawda. Dan nie udostępnił jej zdjęcia całemu światu na jego osobistym koncie. Wolał je zachować tylko dla siebie i ustawić na tapetę.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą, a mężczyzna zaciskał zęby i uciekał wzrokiem. Na jego nieszczęście szatynka była na tyle blisko, że czuł dotyk jej piersi na swojej klatce piersiowej. W normalnej sytuacji w ogóle by mu to nie przeszkadzało, co więcej - nawet by mu się podobało, ale zważając na to, iż ich relacje miały być czysto przyjacielskie,  było to ostatnią rzeczą o jakiej teraz marzył. Aby jakoś temu zaradzić szybkim ruchem odwrócił ja plecami do siebie i przytulił mając ją między nogami.
- Jeszcze Ci mało? - oparła się o niego i odchyliła głowę, tak aby na niego spojrzeć. Mężczyzna musnął jej policzek i instynktownie spojrzał na usta.

- I wtedy pojawiliście się wy... - wspominała, jak to w tamtym momencie do pokoju wparowała Vi, która na ich widok od razu się zapowietrzyła, a od razu po niej przed drzwi wszedł Kyle.
- Widzę, że kolejna lubi paradować w męskich ciuchach - uśmiechnął się brodacz na widok zielonookiej, po czym spojrzał na krótkowłosą ubraną w jego wiśniową bluzę.
- I jak się czuje świeżo rozdziewiczona piękność? - z szerokim uśmiechem na twarzy wpatrywała się w swoją przyjaciółkę z dumą.
- A to pytanie chyba nie do mnie... - Rose i Dan spojrzeli po na siebie lekko zdziwieni, po czym dziewczyna odpowiedziała na pytanie energicznej dziewczyny.
- Tylko mi nie mów, że... - zaczęła rozważając możliwość, iż zielonooka zaprzecza, ponieważ jej wrodzona skromność nie chce się zgodzić z określeniem piękna - Rosi! - jęknęła zrezygnowanym tonem, gdy tylko dotarło do niej, że dziewczyna w objęciach Dana nadal jest dziewicą.




Ahh to już równe 10!
Może dla was to mało, ale ja jestem dumna z sb,
bo większość moich opowiadań/projektów kończyła się
jeszcze zanim została wgl opublikowana >.<
Trochę późno, ale jest!
Z pomocą mojej realnej Vi, która jest również moim Kaljusiem
napisałam niemal idealny scenariusz do pornola,
więc mam nadzieję, że się wam spodoba xD
No to ten... ja idę spać,
a was zapraszam do komentowania ;)

poniedziałek, 8 września 2014

Let's be optimists - Rozdział 9.

Wychodząc z kubu Rose od razu nałożyła na siebie swój brązowy sweter. Nie dość, że nie mogła się doczekać, aż wreszcie zakryje ciało, to na dodatek temperatura na zewnątrz była nieznośnie niska. Dan już od dłuższego czasu stał oparty o ścianę i wyczekiwał przyjścia przyjaciół, aby mogli wreszcie wrócić do hotelu.
- No nareszcie... - mruknął pod nosem brunet widząc rozbawiona grupkę wychodząca z klubu. - Trochę wam zeszło... - odkleił się od ściany z rękoma włożonymi w kieszenie.
- Powiedzmy, że coś nas zatrzymało - Kyle puścił oczko do trzęsącej się z zimna zielonookiej, na co ona zareagowała promiennym, ale tajemniczym uśmiechem. Dan i Vi spoglądali to na nich, to na siebie. Co mogli ukrywać? I co ważniejsze... od kiedy oni się ze sobą dogadują?! Czyżby między mini coś zaszło?
- Kyle, mógłbyś na chwilę? - niebieskooki skinieniem głowy wskazał brodaczowi, że chce porozmawiać z nim w cztery oczy. Kociarz nie wiedząc tylko wzruszył ramionami i poszedł za wokalistą.
- Miałaś mi jednego zostawić! To nie fair! - jęknęła Vi uwieszając się na przyjaciółce.
- Spokojnie. Zostawię Ci całą czwórkę - uśmiechnęła się lekko.
- Kłamczysz! - niebieskooka naburmuszyła się, jak dziecko, a szatynka wywróciła oczami.
- To jak? Idziemy? - zapytał Kyle dołączając wraz z Danem do grupy.
- Gdzie? - zaciekawiła się krótkowłosa mając nadzieję na jeszcze więcej atrakcji.
- Do hotelu - wyjaśnił brunet.
- Ja muszę iść łapać stopa - zielonooka wzruszyła bezradnie ramionami.
- Podwiozę Cię - zadeklarowała jej przyjaciółka.
- Jedź z nami - wtrącił się Woody.
- Własnie. Nie powinnaś szlajać się, tak sama po nocy - dodał Will.
- Przegłosowane. Bierzemy dziewczyny do hotelu i pojutrze wyjeżdżamy - skwitował zadowolony brodacz.
- Świetny pomysł - ucieszyła się Vi i aż podskoczyła z podekscytowania.
- Nie za bardzo... - mruknęła pod nosem Rose.
- Niestety wszystkie pokoje są już zajęte, więc wychodzi na to, że prześpię się dzisiaj z Kylem - niebieskooki objął przyjaciela ramieniem.
- Właśnie Dan... nie mieliśmy jeszcze swojej nocy poślubnej - nagle przypomniał sobie najmłodszy z zespołu.
- Musimy to nadrobić - odparł brunet, próbując powstrzymać się od śmiechu.


- Ahh jestem padnięta - Vi przeciągała się klęcząc na dwuosobowym łóżku.
- Dzień pełen wrażeń, co? - zawołała Rose z łazienki myjąc zęby.
- Wrażeń? Kobieto... ja spełniam marzenia! - padła w stertę poduszek i wkuliła się w jedna z nich. - Ahh, jakbym chciała spędzić tą noc z Kylem... ale ty też nie jesteś złą opcją - zaśmiała się pod nosem. 
- Nawet nie wiesz ile mężczyzn chciałoby być na twoim miejscu - zażartowała i oparła się o framugę drzwi, zakładając ręce na piersiach. Niebieskooka usiadła leniwie, a na widok przyjaciółki od razu się zapowietrzyła.
- Pani nie pomyliła czasem pokoi? - podniosła pytająco brew. - Kierunek sypialnia Dana to w tamtą stronę - wskazała palcem na pokój za ścianą. Rzeczywiście bielizna Rose wyglądała jakby właśnie szykowała się na upojną noc z równie seksownym partnerem, w przeciwieństwie do Vi, której bielizna była skromniejsza. Szatynka pokiwała tylko głową i obie zaczęły się śmiać, a gdy tylko zielonooka wskoczyła szybko do łóżka przyszedł czas na łaskotki, wydawanie pisków i rzeczy im podobnych. Były na tyle głośno, że chłopcy obok zaczęli si zastanawiać, co one tam właściwie robią... i dlaczego bez nich?
Po dłuższej chwili wygłupiania się i figlowania wtuliły się w siebie. Rose schowała twarz w ramionach przyjaciółki, a ta głaskała ja po głowie, jak starsza siostra. Długo się nie widziały, więc chciały jak najszybciej nadrobić tez stracony czas. Leżąc tak zasnęły szybciej, niż by tego sobie życzyły. Chciały powiedzieć sobie jeszcze tyle rzeczy... niestety zmęczenie wzięło górę.

Z rana odgłosy kroków zbudziły Rose. Przetarła leniwie oczy opierając się na łokciach i zajrzała przez uchylone drzwi sypialni do pomieszczenia obok. Gdy tylko dostrzegła poruszający się tam cień od razu zerwała się na równe nogi. Stawiała ciche i ostrożne kroki, tak aby nie obudzić przyjaciółki i nie spłoszyć włamywacza. Z poduszką w ręku była gotowa otworzyć drzwi. Wzięła głęboki oddech i ruszyła, jednak gdy jej oczom ukazał się Dan od razu oniemiała.
- Co ty tu..?! - otworzyła usta ze zdziwienia.
- Przyszedłem, tylko po swoje rzeczy - powiedział ściszonym głosem śmiejąc się pod nosem na widok dziewczyny.
- Zwariowałeś?! Jeśli by Cię tu Vi przyłapała, to już byłbyś martwy! - starała się mówić, jak najciszej, aby nie obudzić niebieskookiej.
- A ty tak zawsze wyskakujesz na podejrzanych typów w takim stroju? - zmierzył dziewczynę wzrokiem od góry do dołu śmiejąc się pod nosem.
- Wynoś się stąd! - zaczęła go walić poduszką, próbując powstrzymać śmiech.
- Mam dzisiaj wolne. Może wyskoczymy gdzieś razem? - wychylił się zza drzwi.
- Randka? - skrzywiła się nieco.
- Nazwij to, jak chcesz - wzruszył ramionami, a uśmiech nie schodził mu  twarzy.
- Nie - odparła szybko, bez namysłu.
- Przyjdę po ciebie popołudniu - puścił jej oczko.
- Wynocha! - rzuciła poduszką i drzwi zamknęły się z trzaskiem.

Stojąc przed lustrem Dan zakładał na siebie jeansową kurtkę. Przeczesał palcami ostatni raz bujna czuprynę i przyjrzał się swojemu kilkudniowemu zarostowi.
- Gdzie się tak stroisz? - zainteresował się Kyle.
- Wychodzę - wyciągnął ręce do przodu, aby sprawdzić, jak leży kurtka.
- Tyle to jestem w stanie sam zauważyć... - syknął pod nosem brodacz. - Z Rose?
- Ta. Zajmiesz się Vi? - spojrzał na przyjaciela w lustrze.
- Jasne, nie ma sprawy - rozłożony na fotelu przyjrzał się wokaliście.
- I jak? - odwrócił się do niego wkładając ręce do kieszeni.
- BOSKO - powiedział przesadzonym teatralnym tonem.
- Nie powinienem się ogolić? - brunet obrócił się ponownie do lustra, a Kyle wzniósł oczy do nieba.
Stojąc przed drzwiami do pokoju dziewczyn wziął głęboki oddech i chcąc zapukać do drzwi uniósł rękę, jednakże nim zdążył to zrobić otworzyły się. U progu stała Rose, która z lekkim zdziwieniem wlepiła oczy w Dana. "Całkiem niezłe wyczucie czasu..." - pomyślał, po czym zwrócił uwagę na jej niecodzienny strój. Nie był to zwyczajny luźny sweter i długie spodnie, jak zazwyczaj, czy też seksowna bielizna. Tym razem dziewczyna była ubrana w ciemne rajstopy, krótkie spodenki, białą bluzeczkę i luźny sweterek. Wokół szyi owinięta szalem, lewy nadgarstek zdobiony kilkoma bransoletkami, a przez ramię przewieszona torebka idealnie pasująca do kompletu. W całym tym zamieszaniu widać było dużą interwencję Vi, która czaiła się gdzieś w głębi pokoju. Jedynym dowodem na to, że dziewczyna stojąca przed nim była nikim innym, jak Rose były znoszone glany na jej nogach, na których widok mężczyzna od razu się uśmiechnął.
- Gotowa? - uniósł pytająco brew.
- Jak widać... - wzruszyła niepewnie ramionami.

Chodząc po mieście dziewczyna rozglądała się dookoła. Było to dla niej całkowicie nowe miejsce i nie wiedziała za bardzo dokąd niebieskooki ją prowadzi.
- To jakie mamy plany? - spytała przyglądając się mężczyźnie.
- Żadnych konkretnych - odparł obojętnym beztroskim tonem wkładając ręce do kieszeni, co spowodowało, iż zielonooka zmarszczyła brwi domagając się wyjaśnień. - Mamy dzień wolnego... spędźmy go na spędzeniu czasu razem. Tak po prostu.
- Dlaczego chcesz swój wolny czas spędzać akurat ze mną? - szatynka nie mogła pojąć jego toku myślenia.
- Jesteśmy przyjaciółmi, czyż nie? To oczywiste, że chce Ci poświęcać, jak najwięcej uwagi -  dla niego ty było, aż nazbyt oczywiste, natomiast dla Rose niezrozumiałe. - Po za tym już kiedyś mówiłem, że lubię spędzać z tobą czas z określonych powodów - zauważył i uśmiechnął się do przyjaciółki. Faktycznie. Sięgając pamięcią, nie tak daleko wstecz zielonooka przypomniała sobie, iż Dan przyznał, jak bardzo jej mu na niej zależy, i że tylko przy niej może być sobą. Wszystko zaczęło się składać w spójną całość, więc szatynka postanowiła, po prostu odrzucić wszystkie wątpliwości na bok, odprężyć się i spędzić miły dzień z przyjacielem.
Ich wycieczka po Fairfax mijała z minuty na minutę coraz szybciej. Krocząc uliczkami miasta rozmawiali na rozmaite tematy, omijając szerokim łukiem ich życie prywatne, żartowali, wygłupiali się, po prostu byli sobą. Rose czuła się tyle swobodnie, że czasami szła przed nim idąc tyłem, czochrała mu włosy, żgała w bok, a nawet wskoczyła mu raz "na barana". Oczywiście Dan nie miał nic przeciwko, co więcej cieszył się widząc ją tak pogodną i sam czasami obejmował ją ramieniem, bawił się jej włosami, czy też zaczepiał we wszelaki sposób.
Zatrzymali się na chwilę przy okienku w kawiarni, aby zamówić kawę. Dziewczyna na samą myśl o tym napoju się skrzywiła, więc Dan wziął dla niej gorącą czekoladę z mlekiem, po czym usiedli na ławce w parku. Zielonooka podkuliła nogi i starała się ogrzać dłonie o rozgrzany kubek.
- Jak długo znacie się w Vi? - zapytał rozsiadając się na ławce.
- Długo - przeciągnęła samogłoskę "u" na tyle, że nie trzeba było się wysilać, aby domyślić się, iż znają się z niebieskooką nie od dziś.
- Jesteście ze sobą bardzo... - stwierdził przypominając sobie dzisiejszy poranek.
- Tak, nie mamy przed sobą żadnych sekretów. Jesteśmy, jak siostry i choć to ona jest starsza, to zachowuje się czasami, jak dziecko... - zaśmiał się pod nosem mając przed oczami te wszystkie chwile, w których jej przyjaciółka wykazywała się niecodzienną dziecinnością.
- Ile ona ma lat? - zmarszczył brwi próbując ocenić to po wyglądzie i wywnioskować z tego w jakim wieku może być zielonooka.
- 19 - odparła upijając mały łyk gorącej czekolady, która poparzyła jej język.
- A ty? - zapytał bezpośrednio. Iw tym momencie dziewczyna zrozumiała, że źle dobrała słowa, ale Dan nie przestawał się w nią wpatrywać. Oczekiwał treściwej odpowiedzi, którą dziewczyna ukrywała już od dłuższego czasu.
- Mniej - uciekła wzrokiem w bok.
- Rose... - tym razem mężczyzna nie chciał dać za wygraną.
- No co? Czy ta informacja jest Ci aż tak niezbędna do życia? - odwróciła głowę w nadziei, że niebieskooki da jej spokój, ale on już nawet się nie powtarzał, po prostu czekał na odpowiedź. - 17... - westchnęła ciężko i wyszeptała.
- Wow... - brunet starał się ukryć zdziwienie. - Tego się nie spodziewałem - dziewczyna od razu spuściła wzrok i posmutniała. - Chociaż podejrzewałem, że jesteś nastolatką. Twój wygląd mówi sam za siebie, ale  to w jaki sposób się zachowujesz i jak się wysławiasz odwiodło mnie od tej myśli - spojrzał na zamykającą się w sobie szatynkę. Przysunął się bliżej niej i delikatnie ciągnąc ją za podbródek zmusił ją do spojrzenia na niego. - Mam nadzieję, że przestaniemy się przyjaźnić, tylko dlatego, że jestem taki stary... - starał się zachować powagę, ale po chwili nie wytrzymał i zaczął się śmiać pod nosem, za co dziewczyna odepchnęła go od siebie.
- Nie wiem, jak dla ciebie, ale dla mnie wiem to tylko liczba - nieco spoważniała. 
- To, że jesteś ode mnie mnie młodsza o te 11 lat wcale nie znaczy, że zacznę patrzeć na ciebie inaczej. Nadal będziesz moim małym Kopciuszkiem - ucałował ją w głowę, po czym poczochrał jej włosy, tym samym rozpętał wojnę. Rose rzuciła się na niego chcąc wytargać jego czuprynę, ale on przewiesił ją sobie przez ramię, wyniósł na środek trawnika, zaczął się kręcić w kółko, aż w końcu położył ją na ziemi i zaczął łaskotać. Mimo stawianego oporu dziewczyna nie miała szans z mężczyzną, który ostatnio często bywał na siłowni. Ludzie krzywo na nich patrzyli, ale im najwidoczniej to nie przeszkadzało.

Stojąc przez drzwiami do pokoju dziewczyn Dan pomagał jeszcze wyciągać zielonookiej złote liście z włosów. Nie mogąc przestać się śmiać szło im to dość pokracznie, ale po dłuższej chwili fryzura Rose była doprowadzona to jako takiego ładu. Chcąc wejść do pokoju chwyciła za klamkę i cicho otworzyła drzwi myśląc, że Vi będzie o tej porze już w łóżku, jednak po tym co zobaczyła od razu je zamknęła i oparła się o nie plecami z szeroko otwartymi oczami i rozwartymi ustami.
- Coś nie tak? - mężczyzna zmarszczył brwi widząc minę dziewczyny.
- Chyba będę musiała na tę noc gdzieś przenieść... - stwierdziła.
- Nie wiedziałem, że Kyle aż tak weźmie sobie do serca moją prośbę - zaśmiał się pod nosem domyślając się co dziewczyna mogła zobaczyć za drzwiami. Nie mylił się. Brodacz własnie pozbywał się stanika niebieskookiej, a ona rozpinała mu spodnie, bo koszulkę już pewnie dawno ściągnęła.
- Ty mu kazałeś..? - zielonooka nie zdążyła dokończyć zdania, a brunet już się zaczął tłumaczyć.
- Nie, nie! Ja tylko poprosiłem, aby się nią zajął... ale nie koniecznie w taki sposób - podniósł ręce w bezbronnym geście, ale był przygotowany na wypadek, gdyby dziewczynie zachciało się go uderzyć, do czego miało absolutne prawo. 
- Mogę przenocować u ciebie? - westchnęła i niepewnie zadała pytanie.
Po krótkiej chwili oboje znaleźli się w pokoju bruneta. Był tylko jeden problem... Bagaż dziewczyny został w pokoju obok, więc nie miała piżamy, a raczej nie uśmiechało się jej spać z dorosłym mężczyzną w samej bieliźnie. Na szczęście Dan był na tyle wspaniałomyślny, że dał jej jedną ze swoich czarnych koszulek.
- Całkiem nieźle w niej wyglądasz - przyglądał się dziewczynie, która właśnie weszła do sypialni.
- Jednak wolałabym przespać się na kanapie... - stanęła niedaleko łóżka przeczesując palcami włosy.
- Nie przesadzaj - poklepał miejsce obok siebie - Nie gryzę.
- Nie była bym tego taka pewna - mruknęła pod nosem siadając na łóżku. Sam fakt, iż miała z nim spać w jednym łóżku już był dla niej trudny do przełknięcia, niestety on musiał jej to jeszcze utrudniać, kładąc się w samych bokserkach...
Gdy tylko Dan zgasił lampkę nocną, od razu wgramolili się pod kołdrę i rozmawiali jeszcze długo. Dziewczyna była odwrócona do niego plecami, próbując utrzymać między mini, jak największy dystans, co niekoniecznie podobało się wokaliście.
- A jakbym stracił chęć do życia?
- Przyjechałabym nawet z drugiego końca świata - odparła pewna swoich słów.
- I co byś zrobiła? - pytał dalej.
- Po prostu była przy tobie - wiedziała, że może i ta odpowiedź jest banalna, i może przecenia swoją wartość, ale tak własnie czuła.
- Na jak długo? - wpatrywał się w jej szczupłą sylwetkę kulącą się na drugim końcu łóżka.
- Na tak długo, jakbyś tego potrzebował - dziewczyna otuliła się kołdrą.
- Obiecujesz? - mężczyzna przesuną się na środek łóżka.
- Tak - przyciągnął ją do siebie, splótł jej palce ze swoimi. 
- Więc zostań ze mną na zawsze - wyszeptał.
- Dan... - odezwał się ledwie słyszalny głos dziewczyny.
- Mam się odsunąć? - rozumiał, że ta bliskość mogła ją krępować.
- Nie musisz - przytuliła ich dłonie do swojego serca - Chciałam Ci podziękować... za dzisiaj... za wszystko... - nie wiedziała jak ubrać myśli w słowa, ale mężczyzna nic więcej nie mówił. To on powinien jej dziękować. Była dla niego taka wyrozumiała... Dawała mu wszystko czego potrzebował, czego nie otrzymał od nikogo od tak dawna. Była przy nim i to mu wystarczyło. Pozwalała mu poczuć rzeczy, o których mógł jedynie marzyć będąc przy tych wszystkich dziewczynach, które chciały od niego tylko jednego... Ucałował ją w odsłonięte ramię, a powieki same im opadły.
- Dobranoc - wyszeptał jej nad uchem.




Coś czuję, że dziś się nie wyśpię...
Znowu specjalnie dla mojego Kajlusia musiałam się spiąć i napisać tan rozdział...
A już chciałam to odkładać na jutro, bo dopadł mnie totalny brak weny...
Cóż... mam nadzieję, że rozdział się wam podobał
i zapraszam do komentowania ;)