czwartek, 9 lipca 2015

How far to our Happy End - Rozdział 9.

Rano, z nowymi siłami do życia, wygramoliłam się z łóżka. Pożegnałam chwilową depresję po wyjeździe Dana, szybciej niż zazwyczaj i zaczęłam się szykować na kolejny trening z grupą taneczną Brada. Planowałam być na miejscu przed czasem, jednak zajęta łazienka przypomniała mi, że przybyło mi o kolejnego lokatora. O tej porze Vi nie powinno być już w domu, jeśli nie zaspała, tak jak dnia poprzedniego, więc za drzwiami mojego edenu pewnie ukrywał się Lucas.
Zapukałam ponaglająco, nie chcąc się spóźnić na trening.
Nie bój się, na pewno zdążysz na czas - zwołał brunet z wnętrza łazienki.
- "Instruktor powinien być obecny na sali co najmniej pół godziny przed czasem"- zacytowałam tancerza, wywracając oczami.
- To również uwzględniłem w twoim grafiku.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że obiecał sporządzić mój plan zajęć nazajutrz od negocjacji, jednak nie spodziewałam się, że uda mu się to zrobić aż tak szybko...
- A teraz przestań mi zawracać dupę i zrób śniadanie - warknął zza drzwi.
Faktycznie.Zapomniałam, że niebieskooki oprócz rzetelnej i biznesowej strony, miał również tę mniej wysublimowaną... Delikatnie mówiąc.
Miał szczęście, że dzielił nas gruby kawałek drewna, bo w przeciwnym razie moje kolano z impetem wylądowało by między jego nogami.
Siedząc przy jednym z blatów, znajdujących się na środku kuchni, stukałam niepomalowanymi paznokciami w ściany swojego ulubionego czarnego kubka. Nadal nie potrafiłam przekonać się do kawy, jednak w Londynie, gdzie sama pogoda potrafiła wypompować z ciebie resztki chęci do jakiegokolwiek działania, byłam bliska popadnięcia w kofeinowy nałóg.
Wpatrywałam się tępo w czarny płyn, krążący w czarnej porcelanie, który miał pomóc mi obudzić się do życia. Czekałam aż Mroczny Rycerz raczy łaskawie opuścić moje królestwo i zdobędzie się na odwagę, aby stanąć oko w oko z Królową Rozalią, pierwszą tego imienia, uznaną przez Cesarzową Wiktorię i członków senatu Bastille.
- Gdzie moje śniadanie? - zjawił się i delikwent.
- Chcesz śniadanie, to sam sobie je zrób - syczałam, unosząc wzrok znad królewskiego kielicha.
- Czy pies nie powinien dostawać gotowego posiłku? - uniósł pytająco brew, nazbyt pewny siebie.
- Pies załatwia się na dworze i nie warczy na swoich - zauważyłam zgryźliwie.
- Ale ja brałem prysznic...
Wywróciłam oczami podsuwając mu drugi kubek z nadal ciepłą kawą.
"Znaj łaskę Pana" - w głowie od razu pojawiła się kwestia, którą tylko Vi byłaby w stanie wypowiedzieć na głos, patrząc adresatowi z oczy. Nie bez powodu nosiła miano Cesarzowej... Nie była przypadkiem, której tytuł nadano z nazwiska, w przeciwieństwie do mnie.
- Idąc tą logiką, to ty powinnaś mnie wykąpać - wykrzywił usta w zadziornym uśmiechu.
- Może następnym razem - wzięłam ostatni łyk kawy i odstawiłam kubek do zlewu.
Nie zostało mi wiele czasu, więc szybkim krokiem zmierzałam do łazienki.
- Więc do wieczora?
Wiedziałam co temu zbereźnemu człowiekowi chodzi po głowie, i szczerze nie chciałam sobie tego wizualizować, a tym bardziej doświadczać...
- Oh, czyżbyś nie wiedział? - zatrzymałam się w półkroku, teatralnie zdziwiona. - Psy kąpie się najwyżej raz w miesiącu.
Zadowolona z siebie zostawiłam oniemiałego Lucasa za zamykającymi się drzwiami łazienki.
"Niech kundel zna swoje miejsce" - tak zapewne skwitowała by to Cesarzowa Vi.

Po treningu wszyscy uczestnicy zajęć opuścili salę, w której, jak zawsze zostawałam razem z Bradem, aby sprzątnąć sprzęt i pozostawić pomieszczenie we względnym porządku. Gdy ciemnooki zwijał kable kilku potężnych głośników, ja stałam przy panelu pełnym przeróżnych guzików, diod i przełączników. Wyłączałam po kolei nagłośnienie i klimatyzację, wstrzymując się jeszcze od wyłączenia oświetlenia, do czasu, aż tancerz dołączy do mnie przy wyjściu.
- Widzę, że posłuchałaś wreszcie mojej rady i zatrudniłaś kogoś na stanowisko menadżera. - zauważył, pakując ręcznik do swojej sportowej torby.
Czułam, że ten temat ciśnie mu się na usta od momentu, w którym wbiegłam na salę, jak zwykle przed czasem, jednak spóźniona, według szatyna.
- Można tak powiedzieć - wymamrotałam, wodząc palcem wokół przełącznika odpowiedzialnego za światło.
- Konkretny, elokwentny... - wymieniał jego zalety, jakby chciał utwierdzić mnie w moim wyborze.
Szkoda, że ja znałam tego delikwenta zdecydowanie za dobrze, i wiedziałam, że to tylko maska, którą przywdziewał podczas spraw biznesowych. Najwidoczniej odziedziczył po ojcu więcej, niż tylko nieziemsko niebieskie oczy.
- Jak długo pracuje w zawodzie?
- Od wczoraj - wzruszyłam obojętnie ramionami.
- Słucham? - otworzył szeroko oczy, wyraźnie zdziwiony.
- To przyjaciel z dzieciństwa... Dopiero co przyjechał do Londynu i potrzebuje trochę kasy - wyjaśniłam od razu, choć niepewna, czy aby na pewno właściwie.
- Pracowanie z bliskimi nie jest dobrym pomysłem - choć jego ton był łagodny, to wiedziałam, że miał ochotę pogrozić mi palcem przed nosem, mówiąc: "Tak niewolno!".
Doskonale wiedziałam, że sprawy biznesowe należało trzymać z daleka od rodziny i przyjaciół, jednak wiedziałam, że niebieskookie wcielenie zła nie rzucało słów na wiatr.
- Ufam mu - uniosłam kąciki ust w delikatnym uśmiechu. - Po za tym sam stwierdziłeś, że chłopak się nadaje.
- Tego nie powiedziałem...
- Czytam między wierszami.
Duża męska dłoń pogłaskała mnie po głowie, w sposób jaki był najbardziej pożądany w tym momencie. Delikatnie, czule i pokrzepiająco, jak starszy brat, którego obecności brakowało mi od jakiegoś czasu. Nie posiadałam się ze szczęścia mając takie zastępstwo na miejsce Patricka.

Do mieszkania wróciłam dopiero wieczorem. Po drodze wstąpiłam do ulubionej knajpy, znajdującej się blisko klubu fitness, aby zjeść lunch z Bradem. Jak zwykle rozmawiało się nam bardzo miło, jednak nie obyło się bez wykładu na temat ostrożności w dobieraniu współpracowników. Prawda, ten szatyn potrafił być irytujący i narcystyczny, ale posiadał kilka zalet, które zaskarbiły sobie moją sympatię, nawet jeśli starał się o moje względy bardziej, niż pewien rozczochraniec, który zostawił mnie w Londynie, a sam pojechał w trasę koncertową...
Rozsznurowując leniwie glany w przedpokoju, wychylałam się, aby sprawdzić czym zajmował się mój przyjaciel, siedzący na kanapie w salonie. Rozmawiał przez telefon i kreślił coś na kartce, którą ułożył sobie na kolanie. Zapewne był w trakcie dopracowywania mojego grafiku, bo ton jego głosu, dochodzący do moich uszu, był dla mnie zupełnie obcy. Poważny, elokwentny, stanowczy, lecz z nutą szarmancji, którą pewnie własnie omamiał niczego nie świadomą sekretarkę. Biedna... wpadła w sidła uosobienia grzechu.
Nie chcąc mu przeszkadzać przemknęłam szybko przez salon, aby dotrzeć do łazienki, i zamknęłam za sobą drzwi najciszej jak potrafiłam. Stając przed lustrem przyjrzałam się swojej bladej twarzy. Zielone oczy traciły blask, ustępując zmęczeniu, usta były spierzchnięte od smagającego je zimnego wiatru, który równie dobrze podrażnił pozostałe odsłonięte skrawki mojej skóry. Założyłam zbłąkany kosmyk za lewe ucho, odsłaniając tym samym bliznę na policzku, pamiątkę po najgorszym dniu w moim życiu. Niewiele osób wiedziało o jej istnieniu, ponieważ za każdym razem, gdy musiałam pokazać się światu, była ona zakrywana cienką warstwą podkładu. Trzeba było przyznać, że wizażystki naprawdę zasługują na uznanie, doprowadzając mnie do stanu użytkowego, za pomocą kilku mazideł, których nazw nie potrafiłam nawet wymówić.
Ściągnęłam szybko kolczyki i spiralę, odwracając wzrok od własnego odbicia. Nie przepadałam za nim, więc po co miałam wpatrywać się w coś, co mnie nie satysfakcjonuje? O wiele bardziej podobał mi się wyraz mojej twarzy, gdy stał za mną Dan, próbujący wycisnąć resztki pasty do zębów z, już i tak wymęczonej tubki. Jego obecność zawsze sprawiała, że wszystko wydawało się być bardziej korzystne, czy to odbicie mojej zmęczonej twarzy, deszczowy poranek, czy Vi, która jak zwykle zapomniała pozmywać naczynia. Wszystko wydawało się być malowane w ciepłych barwach, żegnając wszystkie odcienie szarości.
Wyszłam z łazienki po relaksującym prysznicu, z nadal wilgotnymi włosami. Niepewnie podeszłam do kanapy od tyłu i oparłam się łokciami o oparcie, zaglądając w stos kartek, które zadomowiły się na większej części kanapy, niż sam właściciel. Kończył właśnie kolejna rozmowę telefoniczną, odsuwając słuchawkę od ucha.
- I jak? - odważyłam się zapytać, gdy tylko usłyszałam charakterystyczny dźwięk, kończący połączenie.
- Przygotowałem Ci grafik na trzy miesiące - nabrał powietrza w płuca, przeglądając kilka kartek, których kreślenia i oznaczenia zapewne potrafił rozszyfrować jedynie ich autor. - Później masz wolne.
- Kiedy dokładnie? - nachyliłam się bardziej nad papierkową robotą przyjaciela, w nadziei, że mnie również uda się z nich coś wyczytać.
- Kilka dni przed powrotem twojego rozczochranego Romeo. Will był na tyle wspaniałomyślny, aby podać mi numer Dicka, a on zaś zaznajomił mnie z ich grafikiem, tak abym mógł go zestawić z twoim, na tyle, na ile będzie to możliwe.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Nigdy nie posądzałabym Lucasa o taką zaradność. Byłam pod wrażeniem, wręcz oczarowana tą stroną jego osobowości. Szczęśliwa, uwięziłam go w objęciach. Nie sądziłam, że będzie w stanie tak bardzo się postarać, i to wszystko dla mnie.
- Dziękuję - pisnęłam, całując go w policzek.
Pod ustami czułam, jak jego twarz się krzywi. Bardzo nie lubił wszelkiego rodzaju czułości, zwłaszcza, jeśli to ja byłam ich nadawcą. Jednak czasami pozwalałam sobie na naruszenie jego przestrzeni osobistej, a on zdawał się to dzielnie znosić.
Dopiero po chwili szczęście przestało mi przyćmiewać rzeczywistość, a ona postawiła mi następujące pytanie:
- Ale skąd wziąłeś numer Willa? - uwolniłam niebieskookiego z objęć moich wątłych ramion.
- Zostawiłaś telefon w domu.
- Więc uznałeś, że wolno Ci w nim grzebać? - zmarszczyłam brwi, wyraźnie niezadowolona.
-  Cel uświęca środki - skwitował. - Potrzebowałem kilku kontaktów, a ty nie raczyłaś mi nawet podać swojego numeru telefonu - skarcił mnie spojrzeniem, odwracając sytuację na swoją korzyść.
W tym momencie zdałam sprawę, jak niekomfortowo czuł się Dan, gdy za każdym razem potrafiłam, mówiąc kolokwialnie - "odwrócić kota ogonem".
- Przepraszam - wymamrotałam, przyznając się do błędu, czując jak hańba okrywa mnie swoim brudnym płaszczem.
- Nic się nie stało - za to zwycięzca odhaczał triumfalnie kolejną pozycję na swojej liście:
Upokorzenie Rose - JEST.
- Radziłbym Ci się szybko doprowadzić do porządku - spojrzał na czarny zegarek, na lewym nadgarstku. - Zaraz będziesz odpowiadać za swoje roztrzepanie.
Zdezorientowana, uniosłam pytająco brew. W głowie przetworzyłam tę kwestię jeszcze kilka razy, lecz nadal nie miałam pojęcia, co mógł mieć na myśli. Dopiero po chwili moja niezawodna pamięć uznała za stosowne, aby uświadomić mi, że jednak powinnam zainwestować w kartki samoprzylepne. Tak, znowu zapomniałam o czymś bardzo istotnym...
- Masz szczęście, że Cię lubię! - do mieszkania z impetem wparowała ciemnooka blondynka.
- Też się cieszę, że Cię widzę... - skuliłam się, jakby moje ciało krzyczało za mnie: "Tylko nie w twarz!".
Miałam otwierać pokaz Joe, do którego zostały niespełna dwie godziny, więc kurwiki w jej oczach były w stu procentach uzasadnione. Byłam świadoma swojej winy, jednak wolałam trzymać się od niej z daleka, na tyle, aby nie znaleźć się w promieniu rażenia... A uwierzcie, że dziewczyna miała całkiem pokaźny zasięg prawego sierpowego.
- Ubieraj się, przed nami pół godziny drogi - biorąc głęboki oddech blondynka trzymała swoje nerwy na wodzy.
Pobiegłam szybko do swojego pokoju, aby wygrzebać z garderoby boyfriendy, białą koszulę i czarne szpilki. Jako osoba publiczna musiałam dbać o swój wizerunek, nawet jeśli czas uciekał szybciej, niż bym sobie tego życzyła, choć tym razem wolałam odpuścić sobie stratę kolejnych pięciu minut, na maskowanie blizny i delikatne podkreślenie rzęs.
Zamykając za sobą drzwi, ubierałam w pośpiechu drugiego buta. Jeszcze nigdy w życiu nie byłam gotowa do wyjścia, w tak zaskakująco szybkim tempie.
- Powodzenia - rzucił brunet, nie ruszając nie z kanapy, nadal pogrążony w swoich papierach.
- Nie dziękuję - przebiegłam przez salon, tak szybko, jak pozwalały mi na to wysokie obcasy. - Lucas, a mógłbyś przesunąć grafik o kilka dni, tak abym miała wolne, jeszcze w tym tygodniu?
Ponaglająco drepcząc w miejscu, przyjaciółka pomogła mi ubrać szarą narzutkę.
- Postaram się coś zdziałać - podrapał się pod głowie długopisem, wyraźnie zakłopotany natłokiem pracy.
- Dzięki - pożegnałam go promiennym uśmiechem, po czym razem z Joe zniknęłyśmy za drzwiami.
Z entuzjazmem zbiegłam po schodach prowadzących do wyjścia apartamentowca. Nie mogłam się doczekać tego jednego dnia, na którym tak bardzo mi zależało. Miałam nadzieję, że będzie to jeden z najlepszych dni w moim życiu.






Kolejny rozdział za nami...
Ten również mogę nazwać pewnego rodzaju "łącznikiem",
ponieważ potrzebowałam czegoś, co połączy PEWNE wydarzenia.
Tak, "PEWNE" oznacza nic innego, jak mój kolejny niecny plan
i (mam nadzieję) kolejne zaskoczenie dla was.
Mam nadzieję, że rozdział się wam spodobał.
Czekam na wasze opinie w komentarzach ^^