sobota, 13 września 2014

Let's be optimists - Rozdział 11.

- Siedemnaście?! - zdziwili się wszyscy członkowie zespołu po za Danem, który rozłożony na tylnm siedzeniu wpatrywał się w swoja nową tapetę.
- Tak, siedemnaście - potwierdził. - Sam się zdziwiłem... chociaż podejrzewałem, że jest od nas młodsza o kilka dobrych lat - dodał wspominając każdą spędzoną z nią chwilę. Pamiętał, jak zawsze analizował jej wygląd, sposób mówienia, zachowanie, styl ubioru... wszystko co mogłoby do przybliżyć do oszacowania jej wieku.
- Ani mi się waż jej dotykać! - Woody klęcząc na przednim siedzeniu odwrócił się do wokalisty z groźba na ustach.
- Właśnie... jeszcze Cię za pedofila wezmą - brodacz ostrzegł przyjaciela wiedząc, że pewnie i tak ich teraz nie słucha, bo myślami jest daleko stąd. - Czekaj... - zamyślił się na chwilę, po czym go olśniło - To ile lat ma Vi?! - wytrzeszczył oczy z przerażenia. Czyżby przespał się z nieletnią?
- Dziewiętnaście - odparł obojętnie brunet wstukując w telefonie wiadomość do Rose, a najmłodszy z grupy od razu odetchnął z ulgą.
- Tylko mi nie mów, że... - zaczął Chris, ale wystarczyło jedno spojrzenie na Kyla, aby domyślić się jaka byłaby jego odpowiedź.
- Macie może numer do Vi? - przypomniał sobie, iż komórka Rose nie tak dawno miała całkiem bliskie spotkanie z asfaltem, więc pisanie do niej sms'ów nie miało sensu.
- Pewnie. Co jej napisać? - brodacz wyciągnął telefon z kieszeni gotowy do wstukania tekstu wiadomości.

Odgłos wibracji w torebce niebieskookiej przerwał żywą dyskusję dziewczyn na jakże ciekawy temat pod tytułem "Albo włazisz mu do łóżka, albo ja to zrobię!".
- To pewnie Kyle - jęknęła podekscytowana.
- Przeczytać Ci? - spytała Rose sięgając na tylne siedzenia po torebkę przyjaciółki.
- I tak pewnie pisze, że za mną tęskni i takie tam... NO RACZEJ, ŻE MASZ PRZECZYTAĆ! - Vi nie była wysokiej klasy aktorką, więc czasami trudno było jej ukrywać pewne emocje...
- Już, już - uspokoiła napaloną krótkowłosą wyciągając telefon. Gdy już miała coś powiedzieć jej usta zamarły lekko rozchylone. Numer, który ukazał się na wyświetlaczu nie był numerem kociarza...

CO TY NA TO, ABYŚMY TO JESZCZE KIEDYŚ POWTÓRZYLI?
ALE NASTĘPNYM RAZEM, TO JA UBIERAM TWOJĄ BIELIZNĘ...

DAN

- I? Co pisze? - nie mogąc się doczekać poganiała przyjaciółkę.
- Nic takiego... Ktoś chyba pomylił numer - uśmiechnęła się czytając wtórnie wiadomość, po czym ją usunęła.
- Co za... Nie wolno tak robić dziewczynie nadziei! - jęknęła, po czym spojrzała kątem oka na Rose. - A może to nie było do mnie, tylko do ciebie? - czytała w przyjaciółce, jak w otwartej księdze. - Pokaż jakie nasz gwiazdor Ci piszę miłosne wiadomości! - zbliżyła się do niej, aby móc "zapuścić żurawia" i przeczytać sms'a, jednak zielonooka coraz bardziej odsuwała od niej wyświetlacz dotykowego telefonu. I tak oto zaczęła się wojna. Dziewczyny zaczęły się przepychać, śmiać i nie zwracać uwagi na to, co się dzieje na drodze. Ta cała sytuacja, aż prosiła się o wypadek i nie byłabym sobą gdybym jako autorka tych wypocin, właśnie tego nie wykrakała.
Słysząc za sobą pisk opon Will od razy gwałtownie zahamował, a cały zespół wyleciał z samochodu, jak na złamanie karku. Co się stało? Czy dziewczyny są bezpieczne? Niestety to co zobaczyli okazało się być ich najgorszym koszmarem. Biały Mini One Vi po spotkaniu z innym samochodem przekoziołkował się na drugą stronę ulicy i leżał z kołami skierowanymi ku górze. Niebieskooka straciła przytomność, a Rose, która wyleciała przez szybę z wozu próbowała się do niej doczołgać.
- Vi... Vi... - kawałki szkła wbijały się w jej ciało, lecz pomimo bólu przesuwała się naprzód. Zostawiając za sobą ścieżkę krwi przed oczami stawał się obraz z przeszłości. Wtedy również wylądowała po za samochodem, widziała umierających rodziców. Widziała, jak wydawali swoje ostatnie tchnienie. Dlaczego musiała patrzeć na to znowu? Dlaczego każdą bliską jej osobę czekała śmierć z jej winy?
Całe jej ciało trzęsło się odmawiając posłuszeństwa. Strach i trauma po tamtym wypadku nie chciały dać za wygraną, a na widok swojej przyjaciółki wydała z siebie przerażający krzyk. Dlaczego jej wyraz twarzy musiał być taki znajomy? Dlaczego musiała przechodzić to wszystko na nowo?
- Cholera... Rose! - po usłyszeniu wrzasku siedemnastolatki ocknął się z osłupienia i ruszył w stronę przewróconego samochodu, a za nim pozostali. Will od razu zadzwonił po pomoc, a jako iż Nie mogli ruszyć Vi, Dan i Kyle zajęli się przerażoną Rose. Wyciągając ją z samochodu starali się być ostrożni, mimo iż ręce trzęsły im się nie mniej, niż całe ciało dziewczyny.
- Rose, nic Ci nie jest? - spytał Kyle, ale zanim dobrze zdążył dokończyć zdanie zielonooka się w niego wtuliła, co zdziwiło brodacza. Oczywiście nie zastygł w osłupieniu, jak Dan i objął ją mocno, ale na tyle ostrożnie, aby nie zrobić jej krzywdy. - Już dobrze. Jestem tu - wyszeptał czując jak drżąca szatynka kurczowo trzyma się jego kurtki. Nie mogła złapać oddechu i absolutnie nie kontaktowała z rzeczywistością. Przed oczami miała tylko ogień, pobite szyby, krew i twarze jej umierających rodziców. Śniła swój najgorszy koszmar na nowo...
Gdy tylko przyjechał ambulans, ratownicy od razu wyciągnęli Vi z samochodu i położyli  na noszach, a jako iż Rose miała mniejsze obrażenia, uznali iż może chwilę poczekać. W tym czasie Kyle przytulał ją, głaskał po głowie i całował w czoło mając nadzieję, że choć trochę ją to uspokoi. Czuł się, jakby był jej starszym bratem, do którego przyszła przerażona w środku nocy, bo przestraszyła się potwora w szafie, a jego zadaniem było pokazanie jej, że nic jej nie grozi i ponowne ułożenie jej do snu. Dopiero w tym momencie zrozumiał przez co musiała przejść i jak bardzo mylił się co do niej. Żałował swoich słów, które wypowiedział wtedy za kulisami, żałował, że traktował ją tak oziębłe, przez tak długi czas, że jej nie ufał i podejrzewał o najgorsze.
Tymczasem Dan siedział obok z bezradnie opartymi rękoma o kolana. Chciał być na miejscu przyjaciela, trzymać zielonooką w ramionach i powtarzać jej, że wszystko będzie dobrze, że jest przy niej i już nigdy jej nie opuści, że nie ma się czego bać, bo zostanie przy niej... na zawsze. Widząc w jakim jest stanie serce mu pękało. Dlaczego to musiała być ona? Znowu. Dlaczego chociaż raz nie mógł przejąc tego ciężaru z jej barków? Dlaczego nie mógł przejąć jej "klątwy"? Gdyby mógł zrobiłby to bez zastanowienia...
- Dobrze, teraz zajmiemy się nią - wskazał na trzęsącą się Rose, a Kyle biorąc dziewczynę na ręce przyniósł ją do ratowników. Chcąc położyć ją na noszach ona nie puszczała jego kurtki. Gdyby nie materiał dzielący jej paznokcie od skóry, już dawno miałaby dłonie splamione krwią.
- Nie chce... Nie chce tam wracać - przez łamiący się głos dziewczyny ciężko było ją zrozumieć, jednakże na sam jego dźwięk Kyle zacieśnił uścisk.
- Będzie Pan musiał jechać z nami - rzekł ratownik widząc stan szatynki. - Z racji, iż dziewczyna jest niepełnoletnia, wypełni Pan kilka papierów - wytłumaczył, na co brodacz pokiwał tylko głową, po czy wsiadając do ambulansu rzucił do przyjaciół przez ramię, że skontaktuje się z nimi później.


Siedząc na łóżku przytuliła uda do torsu opierając brodę na kolanach. Wpatrywała się w szarość za oknem mając nadzieję, że lekarz przekazujący wieści brodaczowi wreszcie ściszy głos na tyle, aby nie musiała go słuchać. Mężczyźni stali za uchylonymi drzwiami i rozmawiali na jej temat. Nikt nie znał nazwiska dziewczyny, nie miała przy sobie żadnych dokumentów i na dodatek była nieletnia. Kyle zapewniał, iż to on jest jej opiekunem i pokryje wszelkie koszty leczenia obu pacjentek. Dyskutowali jeszcze przez kilka minut, po czym zielonooka usłyszała kroki oddalającego się lekarza, a brodacz wszedł do pokoju zamykając za sobą cicho drzwi.
- I jak się czujesz? - zapytał siadając na krzesło obok jej łóżka.
- Co z Vi? - z oczami wlepionymi w krople deszczu spływające po oknie bardziej interesowała się losem swojej najlepszej przyjaciółki, niż własnym.
- Niedawno się obudziła. Ma delikatne rozcięcie na skroni, trochę siniaków i po za tym nic jej nie jest. Jak dobrze pójdzie, to wypiszą ją jutro rano - powiedział lekką ulgą w głosie. - Gorzej z tobą... - dodał. - Rany po szkle mogą pozostawić blizny. Zostawią Cię na obserwacji przez kilka dni i czeka Cię rozmowa z psychologiem - wpatrywał się w jej obandażowane lewe ramię. - Musimy jeszcze załatwić kilka spraw związanych z twoimi danymi osobowymi... 
- Witam panienkę ponownie - do pokoju wszedł mężczyzna w białym kitlu, którego głos irytował dziewczynę bardziej, niż dźwięk styropianu. - Jak się czujemy? - próbował być miły, co doprowadzało zielonooka do białej gorączki. Nienawidziła takiego fałszywego współczucia.
- Kiedy stąd wyjdę? - przeszła od razu do konkretów.
- To nie takie proste... - usiadł na krawędzi jej łóżka, a ona posłała mu złowrogie spojrzenie oczekując natychmiastowej odpowiedzi. - Nie mamy twoich danych, nie masz przy sobie żadnych dokumentów, czy czegokolwiek. Nie wiemy jakie leki możemy Ci podać, po za tym straciłaś bardzo dużo krwi i musimy wykonać jeszcze kilka badań, aby się upewnić...
- Upewnić co do czego? - nie podali jej żadnych proszków, więc trzeźwo myślała.
- Czy nie masz anemii - odparł po chwili, a na dźwięk jego słów Kyle otworzył szeroko oczy. - Wykonaliśmy podstawowe badania krwi... masz spory niedobór witamin. Utrata sporej ilości krwi w wypadku, tylko temu sprzyja. - brodacz zaniemówił, a Rose spojrzała w szarość za oknem żegnając się tym samym z nadzieją na nowe życie. Jeśli okaże się, że jest chora, odeślą ja do domu, a stamtąd już tylko kilka kroków do popadnięcia w głęboką depresję i popełnienie samobójstwa - tak własnie myślała.
- Rose? - do pokoju wparowała niebieskooka w szpitalnym ubranku.
- Vi?! - przyjaciele rozwarli usta ze zdziwienia.
- Dzięki bogu... - krótkowłosa rzuciła się na zielonooką i mocno ją przytuliła - ... nic Ci nie jest - powiedziała z wielką ulgą nieco drżącym głosem. - To była moja wina, rozumiesz? Nie twoja - upewniała dziewczynę. - Jak tylko stąd wyjdziemy, to od razu zabieram Cię do siebie. Będziemy razem mieszkać, wrócisz do szkoły, spełnisz marzenia... Już zawsze będę przy tobie i nie pozwolę Cię zranić - gładząc jej włosy i policzki szkliły jej się oczy. Dziewczyna domyślała się przez jaki koszmar musiała przejść siedemnastolatka ponownie biorąc udział w wypadku.
- Ale co Pani tu robi? - lekarz wstał. - Proszę stąd wyjść w tej chwili - powiedział stanowczym głosem i wskazał ręką wyjście.
- Goń się! - warknęła wlepiając w niego wściekłe oczy. - To ty powinieneś stąd wyjść i dać jej spokój - przytuliła Rose do piersi, tak jakby chciała pokazać, że należy do niej i zanim mężczyzna zdążył się ponownie odezwać, Kyle wkroczył do akcji.
- Proszę przymknąć oko na jej zachowanie. Przez te leki nie myśli trzeźwo... - próbował załagodzić sytuację.
- Sam nie myślisz trzeźwo! - syknęła. - Mówicie co chcecie - ja zabieram Rosi do domu - oznajmiła pewnym głosem, jakby już była gotowa do wyjścia.
- Vi, nie pomagasz... - westchnął brodacz.
- Dajcie spokój - odezwał się głos zielonookiej. - Zostawcie nas na chwilę. Muszę porozmawiać z dr. Adamsem - jej oczy powędrowały w kierunku mężczyzny w białym kitlu.
- Ale... - zanim Vi zdołała cokolwiek powiedzieć, kociarz jej przerwał.
- Dalej, idziemy - złapał niebieskooką za rękę i wyprowadził z pomieszczenia pomimo jej oporów.

Na korytarzu panowała grobowa cisza, a zapach sterylnej śmierci unosił się w powietrzu. Zegar wydawał monotonne dźwięki, które z sekundy na sekundę coraz bardziej wyprowadzały brodacza z równowagi. Pielęgniarze zabrali Vi do innego pokoju i podali jej leki uspakajające, więc został na te kilka chwil sam. Obracał nerwowo swoje pierścionki i w głowie układał najgorsze z możliwych scenariuszy. Na szczęście całe to głębokie zamyślenie przerwały narastające dźwięki. W jego stronę biegli pozostali członkowie zespołu.
- Co tak długo? - najmłodszy zmarszczył brwi.
- Przez wypadek musieliśmy jechać na około - wyjaśnił zdyszany Will.
- I nie chcieli nas tu wpuścić - dodał Woody.
- Gdzie Rose? - zapytał Dan, gdy już zdołał złapać oddech.
- W pokoju. Rozmawia z lekarzem - wskazał gestem na drzwi obok.
- Jak się czuje? - wtrącił szybko Chris.
- Lepiej, ale mamy mały problem... - urwał, ale pytające spojrzenia przyjaciół domagały się kontynuacji. - Rose nie ma przy sobie żadnych dokumentów, jest nieletnia, nie ma prawnego opiekuna i istnieje możliwość, że ma anemię - wydusił to z siebie patrząc w podłogę, a reszta pozostali zaniemówili. Jedynie wokalista wyrwał się z osłupienia i wparował do pokoju zastając tam dziewczynę i siedzącego na krawędzi jej łóżka lekarza. Oboje spojrzeli na bruneta, po czym mężczyzna poklepał dziewczynę po ramieniu, rzucił coś w stylu "wszystko będzie dobrze" i omijając stojącego w drzwiach muzyka wyszedł.
- Cześć - odezwał się słaby głos zielonookiej, który skłonił Dana do zbliżenia się.
- I jak się czujesz? Boli Cię coś? - siadając na łóżku na wysokości jej nóg nie miał tak wiele pytań w głowie... nie wiedział od czego zacząć.
- W chwili obecnej - wszystko, ale do wesela się zagoi - wzruszyła ramionami.
- O czym rozmawiałaś z lekarzem? - zmarszczył brwi zmartwiony.
- Próbowałam go jakoś przekonać do nie podawania sprawy na policję i nie odsyłania mnie do domu... - skubała piórko, które wcześniej wyciągnęła z poduszki.
- I? - Dan domagał się wyjaśnień. Nie lubił, gdy dziewczyna trzymała go w napięciu w takich chwilach.
- Zrobią mi jeszcze kilka badań i za kilka dni stąd wychodzę - oznajmiła podnosząc wzrok, a brunet odetchnął z ulgą.
- A co z anemią? - jak ona miała zamiar prowadzić dalej taki koczowniczy tryb życia z taką chorobą?
- Nic - odparła obojętnie.
- Jak to nic? - niebieskooki nieco się zbulwersował.
- Po prostu. Niczego to nie zmieni. Będę żyła dalej, tak jak żyłam dotychczas - jej ton głosu był nad wyraz spokojny i obojętny, co tylko jeszcze bardziej zdenerwowało wokalistę.
- Zwariowałaś? Jesteś ciężko chora. Powinnaś się leczyć, a nie jeździć po świecie za jakimś głupim zespołem i grywać na ulicach - mimo iż nie chciał, to podniósł głos o kilka tonów.
- Powinnam, ale nie muszę - odparła.
- Prosisz się o śmierć - warknął marszcząc brwi mając nadzieję, że przemówi jej do rozsądku.
- Myślisz, że nie jestem tego świadoma? - spojrzała mu w oczy. - Myślisz, że chce umrzeć? Po tym wszystkim co przeszłam i do czego udało mi się dojść? - gula rosła jej w gardle, a głos się łamał. - Dan... ja nie chce wracać do starego życia. Nie chce tracić tego wszystkiego. Nie chce stracić was... - po raz pierwszy mężczyzna widział, jak oczy dziewczyny się szklą. Zaciskała zęby i starała się oddychać spokojnie, aby kontrolować emocje. Brunet natomiast postanowił odsunąć kontrolę na bok i przytulił mocno siedemnastolatkę.
- Nie stracisz. Obiecuję - głaskał jej włosy i ucałował w głowę.




Po krótkiej przerwie, ale jest.
Mam nadzieję, że was nie zawiodłam dając wam taki,
a nie inny rozdział po 2 dniach nieobecności.
Ale niestety dopadł mnie całkowity brak weny i chęci do pracy...
Mam nadzieję,że rozdział się wam podobał
i zapraszam do komentowania ;)

4 komentarze:

  1. W końcu! Wreszcie znalazłam ff o Bastille, które naprawdę mi się podoba, wciągnęło mnie to totalnie i jest porządnie napisane! To pierwsze opowiadanie o chłopcach, które przeczytałam w całości, nie zmuszając się do tego. Lubię Rose i Vi, to ciekawe postacie, masz fajne pomysły i oby tak dalej! Będę z uwagą obserwować twój blog :D

    (Ja też niedawno zaczęłam publikować swoje Bastillowe ff, więc zapraszam, my początkujące (pozwolę sobie tak nas nazwać, a co tam) powinnyśmy się trzymać razem! :D http://bastille-ff.blogspot.com)

    PS: jedyna rzecz, która trochę kłuje w oczy to 'chłopacy' w początkowych rozdziałach (w późniejszych jakoś tego nie zauważyłam, ale tak tylko napomknę, nie żebym sama była profesjonalistką czy coś...)

    Ach, nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, nie sądziłam, że komuś może się to spodobać... Widząc marną liczbę wyświetleń myślałam sobie, że muszę być naprawdę kiepska. A "porządnie zapisane" to już wgl mnie wgniotło w fotel... Szczerze mówiąc, to byłam pewna, że sposób w jaki próbuje zebrać mój natłok myśli jest strasznie chaotyczny...
      Ale jeśli naprawdę Ci się podoba, to dałaś mi porządnego kopa do pracy :D

      Na pewno zajrzę na twojego bloga. My początkujące musimy się trzymać razem ;)

      A co do "chłopacy", to przy pierwszych rozdziałach się to pojawia, ale wyleczyłam się z tego strasznego błędu... Mój Kaljuś i Vi w jednym mi w tym pomógł xDD

      Usuń
  2. Z góry chciała bym Cię przeprosić za nie pisanie komentarzy, nie pisze ich dość dobrze a powinnam chociaż dać oznaki mego czytelnictwa,tym bardziej że czytam to od pierwszego rozdziału wybacz.:) Ogólnie styl pisania mi się podoba, to że jest też w niej sporo rzeczy pisanych z perspektywy Dana.Ogólnie podoba mi się wątek, ostatnio mi czasy , mam Dana za takiego hmm.kolesia , który bawi się uczuciami dziewczyny (no oprócz Rose) Widać że on do niej coś czuję trochę i jestem ciekawa czy właściwie jej wiek będzie dla niego przeszkodą, bo naprawdę szkoda by było zmarnować ich relacji , bo każdy widzi że dogadują się świetnie i mają wiele wspólnego.Czekam na dalsze rozwinięcie wydarzeń ;)
    Mam nadzieję że te komentarze sprawią Ci wiele radości, oby tak dalej nie prawdasz ;)
    Zbierałam się do napisania dla Ciebie komentarza od kilku rozdziałów , no ale cóż, choroba nastolatków zwana Lenistwem ma takie właśnie objawy , że nawet nie chce się klikać w klawiaturę, no ale się zebrałam i napisałam Ci kilka , mam nadzieję że ciepłych słów, i nie są to słowa Czapka,Szalik,Rękawiczki ;)
    Czekam na następny rozdział , jestem Ciekawa jak dalej potoczą się wydarzenia i co będzie między głównymi bohaterami;)
    Pisz,Pisz
    Pozdrawiam ;*
    Anette ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anette kocham Cię!
      Tyle ciepłych słów... to daje mi takiego kopa, chęci do pracy, której mi ostatnio bardzo brakuje.
      Lubie pisać z perspektywy Dana. Dzięki temu mogę dozować wyjawianie sekretów Rose, bo jeszcze kilka ich ma.
      Ich relacja jak na razie jest czysto przyjacielska i ze strony dziewczyny, tak jak na początku istniał ten cień pożądania, tak teraz czuje się przy nim, jak przy starszym bracie, czy też przyjacielu od kołyski. Zero jakiegokolwiek pociągu.
      Mam zamiar rozwinąć trochę relację między Rose i Kylem, który nareszcie się do niej przekonał i przestał na nią patrzeć, jak na fankę, czy też kogoś, kto tylko chce się do nich zbliżyć i po prostu wykorzystać.

      Co do tej małej ilości komentarzy... no nie obraziłabym się, gdybyś pisała częściej, ale nawet ten jeden komentarz jest dla mnie bardzo cenny ;)

      Usuń