Po niesamowitym koncercie w Maryland, chłopcy mięli kilka dni wolnego, więc mogli sobie dzisiaj pozwolić na odpoczynek co najmniej do południa. Kazdy z nich spał, jak zabity. Każdy oprócz Dana, któremu ból mięśni nadal dawał się we znaki i nie pozwalał mu zrelaksować, aby odpłynąć do pięnej krainy fantazji, gdzie ponownie mógłby spotkać się z Rose. Z tą różnicą, że tym razem nikt by im nie przeszkadzał, ani fani, ani Kyle i jego genialne wyczucie czasu. Tylko on i śliczna, tajemnicza szatynka. Te myśli nie pozwalały mu usiedzieć na miejscu. Musiał wydosyać się jakoś z pokoju hotelowego, bo już wariował. Jednak z chwilą, gdy jego stopy dotknęły ziemi, wokalista przygryzł mocno dolną wargę, aby nie wydać z siebie przeraźliwego krzyku. Prościej - bolało, jak cholera. Gdy po dłuższej chwili zdołał przyzwyczaić się do bólu, wstał i pokuśtykał do łazienki wziąć gorący przysznic, który choć trochę udobrucha buntujące się mięśnie.
Owinięty na biodrach ręcznikiem zaczął chodzić po hotelowym pokoju w poszukiwaniu jakiś stosownych ubrań. Jako iż było wyjątkowo zimno, więc wybrał czarną bluzę, rozpinaną, szarą bluzę, jeansową kurtkę, czarne spodnie i białe conversy za kostkę. Na nos założył jeszcze tylko swoje okulary i był gotów na podbój Maryland.
Krocząc ulicami miasta co po chwila był zatrzymywany przez przypadkowych przechodniów, którzy prosili go to o zdjęcia, to o autografy. Znalazło się nawet kilka dziewczyn, które podeszły do niego z pytaniem, czy je pocałuje... Nie za każdym razem odmawiał, ale żadna z tych piszczących dziewczyn nie była tą którą chciał spotkać. Niestety, tak jak dzisiaj, tak i wczoraj na ulicach miasta nie było śladu po Rose. Żadnych dźwięków gitary, czy też kobiecego wokalu.
Błądził tak po mieście godzinami, a niebo zaszło chmurami. Zaczęło padać, więc Dan wbiegł pod pierwsze lepsze zadaszenie, jakim okazał się być przystanek autobusowy. Usiadł na ławce ciężko wzdychając. Nie zanosiło się na to, aby pogoda szybko się zmieniła. Kątem oka zauważył opierającą się o boczną ściankę, kulącą dziewczynę ubraną w czarne spodnie, biały sweterek z długim rękawem i zielony płaszczyk. Włosy wiała spięte w koka, a na uszach słuchawki, więc gdyby nie fakt, iż do tego całego kompletu nie pasowały stare glany, Dan by jej nie rozpoznał.
- Jeszcze się nie nauczyłaś, że te buty tylko odbierają Ci uroku? - na jej widok mężczyźnie od razu poprawił się humor, a uśmiech nie chciał zejść z twarzy.
- Darzę je ogromnym sentymentem... - dziewczyna uchyliła lekko jedno oko i wytknęła ja niego język - ... po za tym gdyby nie one to przyciągałabym jeszcze więcej zboczeńców - warknęła rozpamiętując wczorajszą podróż.
- Zamieniam się w słuch - brunet od razu wiedział, że wiąże się w tym jakaś historia, więc ciekawość do zżerała.
- Tak więc opowiem Ci bajkę, jak to książę na białym koniu ratuje damę w opałach i wróżąc jej wielką karierę w branży muzycznej, nie trzymając łapsk przy sobie - zsunęła słuchawki z uszu i zawiesiła je na szyi. Uśmiech znikł z twarzy Dana na dźwięk ostatnich słów, a dziewczyna nie szczędząc słów, wyjaśniła mu dokładnie z najdrobniejszymi szczegółami, co się dokładnie wydarzyło wczorajszego poranka.
Mimo iż Smith najchętniej by obdarł starego zboczeńca żywcem ze skóry, to śmiał się widząc, jak Rose gestykulując próbowała jakoś wyładować wzrastającą w niej wściekłość.
- Nie śmiej się tak! - dziewczyna próbowała zachować powagę, ale wszystko szlag trafił, gdy tylko Dan na nią spojrzał i oboje zaczęli rechotać.
- Wybacz... - mężczyzna zdołał się opanować, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Jednak mimo wszystko Ci zazdroszczę - spuścił wzrok nieco zamyślony. Rose za to wlepiła w niego zielone oczy i uniosła pytająco brew nie wiedząc co może mieć na myśli... Czyżby też chciał być molestowany przez facetów po 40.? - Wiesz... podróżujesz, grywasz na ulicach, poznajesz nowych ludzi i to nie przez to, że ktoś Cię zaczepi prosząc o autograf, czy też zdjęcie - mówiąc to bawił się bransoletką na lewej ręce. - Chociaż sława ma też swoje dobre strony - uśmiechnął się lekko sam do siebie wspominając śliczną blondynkę, którą dzisiaj całował. Rose skrzywiła się, bo już wiedziała co chodzi wokaliście po głowie, jednak widząc jego minę wiedziała też, że oddałby niemal wszystko za jeden dzień "normalności". Wstała więc z ławki, założyła na ramię gitarę, stanęła przed nim i wyciągnęła rękę do niego rękę - Chodź. Pokażę Ci "mój świat".
Uciekając przed deszczem znaleźli się na schodach prowadzących do metra. Zdyszani oparli się o ścianę i zaczęli śmiać z samych siebie. Rose rozłożyła się, na jednym z w wielu schodków, a Dan dwa stopnie wyżej, przekładając swoje nogi nad jej. Byli przemoczeni do suchej nitki, jednakże im to nie przeszkadzało. Ciężko oddychając, uśmiechy nie schodziły im z twarzy. Gdyby tylko ta chwila mogła trwać wiecznie, byłoby idealnie.
- Potrafisz jeszcze zaśpiewać jakieś piosenki, po za swoimi? - zapytała chcąc się z nim podroczyć i wyjęła gitarę z pokrowca.
- Jeszcze pytasz... - podwinął rękawy chcąc wyglądać na bardziej pewnego siebie i przygotowanego, ale wyglądało to przekomicznie. Dziewczyna szarpała za struny, mężczyzna wybijał rytm na udach. Utworzy wybierali na zmianę. Czasami śpiewali razem, a czasami jeden z nich śpiewał chórki. Pracowali, jak dobra naoliwiona maszyna, której nikt nie mógł zatrzymać. Co chwila przechodni wrzucali do pokrowca drobniaki, a nawet banknoty. Zdarzały się przypadki, gdzie ludzie podchodzili do nich i pytali w jakiej grają kapeli, albo dlaczego jeszcze takowej nie założyli. Nikt nie rozpoznał Dana, bo kto by wpadł na pomysł, że w tak paskudną pogodę Daniel Smith będzie się włóczył po metrach i grał z jakąś przybłędą na schodach?
- Nigdy bym nie przypuszczał, że granie na przysłowiowej "ulicy" może być, aż takie... przyjemne - stwierdził, gdy metro już opustoszało. Ściągnął kaptur i przeczesał palcami rozczochrane włosy. - I nigdy bym nie podejrzewał, że potrafisz być taka... wyluzowana - zaśmiał się pod nosem.
- Czy ty próbujesz mi powiedzieć, że jestem sztywna? - uniosła pytająco brew z niedowierzaniem.
- Nie, skądże... - zaczął poważnie, ale gdy tylko spojrzał na Rose nie mógł powstrzymać śmiechu - No może trochę... - przyznał niewinnie, po czym od razu się zakrył rękoma, bo Rose wstała z miejsca. Nie zdziwił by się, jakby dostał za ten tekst w twarz.
- Zacznij wybijać rytm do "Patry in the USA" - rzuciła przez ramię i zeszła
ze schodów. Dan zdezorientowany zrobił co kazała, ale nie do końca wiedział w jakim celu... Po chwili wszystkie jego wątpliwości zostały rozwiane. Rose śpiewała i wykonywała niemal tak seksowne ruchy, jak Miley w teledysku.
I hopped off plane at L.A.X
with a dream and my cardigan
Welcome to the land of fame excess.
Am I gonna fit in?
Jumped in the cab,
here I am for the first time
Look to my right and
I see the "Hollywood" sign
This is all so crazy,
everybody seems so famous
My tummin' turin' and I'm feelin' kinda homesick
Too much pressure
and I'm nervous
That's when the taxi man turned on the radio
Dziewczyna nie mogła powstrzymać się od śmiechu i niemal zginała się w pół. Ile to już czasu minęło odkąd wygłupiała się tak na czyiś oczach.
- Nie przestawaj! - zawołał Dan, który wpatrywał się w Rose uśmiechając się, jak dziecko.
And the Jay-Z song was on
And the Jay-Z song was on
And the Jay-Z song was on!
So I put my hands up,
they're playin' my song
The butterflies fly away,
I'm noddin' my head like "Yeah"
Movin' my hips like "Yeah"
Got my hands up,
they're playin' my song
They know I'm gonna be okay
Yeah! It's a party in the U.S.A
Yeah! It's a party in the U.S.A!
Koniec. Dłużej już nie mogła, ani ona, ani Daniel. Brzuchy aż bolały ich od śmiechu, a w tle nagle rozbrzmiał dźwięk telefonu. Można to było porównać do znaku od niebios, który mówił "Koniec zabawy. Czas wrócić do szarej rzeczywistości". Uśmiech na twarzy mężczyzny zbladł na samą myśl, że musi już wracać do "swojego świata".
- Rose, ja już chyba muszę... - zaczął niepewnie i niechętnie, bo nie uśmiechało mu się jej zostawiać.
- Poczekaj - zawołała i podbiegła do pokrowca pełnego pieniędzy. - Zanim pójdziesz musimy się rozliczyć - zliczyła szybko drobniaki i podniosła wzrok, aby spojrzeć na mężczyznę, którego wyraz twarzy był dla niej niezrozumiały.
- Nie musisz... - wydukał wreszcie. Zachowanie szatynki zdziwiło go chyba trochę za bardzo.
- Oczywiście, że muszę - skwitowała marszcząc brwi. - Śpiewałeś razem ze mną, więc połowa z tego Ci się należy - dodała odliczając sumę, jaką jest mu winna.
- Zatrzymaj je dla siebie... - nie za bardzo wiedział co powiedzieć. Wyciągnął z kieszeni bluzy wygnieciony banknot stu dolarowy - I weź jeszcze to. - Dziewczyna spoglądała to raz na mężczyznę, to raz na wartościowy papier.
- Chyba żartujesz... - zaczęła w miarę spokojnie, po czym dodała podniesionym tonem - Nie przyjmę od Ciebie pieniędzy. - Nienawidziła być tak traktowana, a zabolało ją to tym bardziej, ponieważ teraz i Dan chciał "okazać jej łaskę".
- Dlaczego? - nie rozumiał. Zielonooka wydawała się być osobą, która potrzebuje pieniędzy bardziej, niż on, więc nie do pojęcia było dla niego, to iż chciała się nimi z nim dzielić, czy też nie przyjąć "prezentu".
- Bo nie! - tym razem krzyknęła i odwróciła się od niego, po czym przygryzła dolna wargę. Nie chciała go tracić, ale jeśli będzie ją tak traktował, to nie pozostawi jej wyjścia. Tak, jak zgadzali się w wielu aspektach, tak tym razem nie mogli dość do porozumienia.
- Więc poczekaj tu chwilę - Dana olśniło. Miał doskonały pomysł, jak ulżyć Rose w wydatkach i przy okazji podziękować za dzisiejszy dzień, tak aby jej nie urazić. Dziewczyna odwróciła się z pytającym spojrzeniem, ale muzyk już był przy wyjściu z metra.
Deszcz wzbierał na sile, po schodach ściekała woda, co zmusiło szatynkę do przeniesienia się. Usiadła pod ścianą, która była oświetlona przez lampę i szarpiąc delikatnie za struny starała umilić sobie czas oczekiwania na przyjaciela. Na zewnątrz było już ciemno, a zielonooka zaczynała wątpić w to, czy Dan jeszcze przyjdzie. Jeśli wdał się w konfrontację z Kylem, to na pewno dzisiaj go już nie spotka. Palce bolały ją już od trzymania chwytów, a powieki same opadały. Chciałabym żeby tu był - pomyślała porzucając już jakąkolwiek nadzieję. Wybudziło ją wołanie Dana:
- Rose! - zbiegł na dół z obawą, że dziewczyny już nie ma, ale odetchnął z ulgą, gdy zobaczył ją siedzącą pod ścianą. - Nie strasz mnie tak więcej - uśmiechnął się szeroko i usiadł obok, ciężko oddychając. Był cały przemoczony i mimo prób nie zdołał ukryć zmęczenia. Skoro już i tak pokonuje kilometry, to może powinien się zapisać na biegi przełajowe? - Mam coś dla ciebie - odwrócił się do niej uradowany, a dziewczyna tylko zmarszczyła brwi podejrzewając najgorsze. Jednak ku jej zdziwieniu mężczyzna wyciągnął z kieszeni kurtki wejściówkę za kulisy koncertu. Nie była jednorazowa... obejmowała wszystkie występy zespołu, aż do końca ich trasy koncertowej. - Może być? - spytał niepewnie widząc, jak dziewczyna ze zdziwieniem wlepiła zielone oczy w bilet.
- Dan... - zaczęła cicho - ... ja nie mogę tego przyjąć. - Nie miała mu tego za złe. Widziała, jak się starał, ale nie mogła od tak, po prostu wziąć on niego wejściówki. Nie chciała go wykorzystywać.
- Nalegam - zależało mu na tym, aby przyjęła prezent. Był on pewnego rodzaju gwarancją, że jeszcze się spotkają. - Tylko w ten sposób mogę Ci podziękować za wszystko - mówił jedno, ale myślał drugie. Tak naprawdę był przekonany, że to nie wystarczy. Dziewczyna już chciała coś powiedzieć, ale mężczyzna, położył wejściówkę na jej kolanach, ucałował w policzek i szepnął do ucha: "Do zobaczenia na koncercie", po czym wybiegł.
Zamykając za sobą drzwi pokoju hotelowego Rose oparła gitarę przy łóżku. Zdjęła szybko zabłocone glany i przemoczony, zielony płaszcz, który po chwili powiesiła na wieszaku. Krążąc po pokoju ściągała z siebie kolejno białą bluzeczkę z długim rękawem i czarne spodnie, kładąc je na krześle. Rozpuściła włosy, potargała, po czym w samej bieliźnie poszła do łazienki wziąć prysznic.
Po chwili relaksu wyszła wycierając włosy, ubrana jedynie w dużą, męską koszulkę z nazwą piłkarskiego klubu, w której uwielbiała spać. Rzucając ręcznik na krzesło podeszła do lustra i uważnie się sobie przyjrzała lekko się krzywiąc. Byłaby zadowolona ze swojej sylwetki, gdyby nie jej uda... Były według niej zbyt grube w stosunku do reszty ciała, po za tym mogła się pochwalić cellulitem, co w jej wieku było nie lada powodem do dumy. Zażenowała własnym wyglądem skierowała się w stronę wieszaka z kurtką, w kieszeni której znajdował się wejściówka. Po omacku szukała biletu na jej dnie, ale przy okazji trafiła na coś jeszcze... Wyjęła rękę, a w dłoni trzymała zwinięty stu dolarowy banknot, który Dan chciał podarować jej wcześniej. Od podarcia wartościowego papieru powstrzymał ją fakt, iż po rozwinięciu znalazła na nim numer telefonu, który najprawdopodobniej należał do Smitha. Była na niego zła, ale mimo wszystko wywołało to na jej twarzy szeroki uśmiech.
Tym razem rozdział trochę dłuższy od poprzedniego,
ale następny przebije wszystkie dotychczasowe, pod względem długości ;)
Mam nadzieję, że ten wam się spodobał
(Rose robiła z siebie idiotkę... musi się spodobać xD)
i zapraszam do komentowania ;)
OMG, laska, to jedna z najsłodszych rzeczy jakie przeczytałam w życiu. Matko jedyna. Umieram. Dziękuję. Do widzenia.
OdpowiedzUsuńHahaha, cieszę się, że się rozdział spodobał xD Niby nie lubię słodzić, ale nie mogłam się powstrzymać od napisania ego rozdziału... Tak bardzo go lubię ^^
Usuń