czwartek, 4 września 2014

Let's be optimists - Rozdział 6.

- "Stay", to ulubiona piosenka mojego ojca - mówiła o utworze, który śpiewała wtedy na ulicy w Atlancie. Uśmiechnęła się do niego niepewnie, ale na jego twarzy momentalnie pojawiła się radość. - Dzisiaj w barze śpiewałam o nim... - nie wiedziała, czy powinna mówić dalej, usiadła znowu obok niego. - A wybiegłam, ponieważ wtedy twój wyraz twarzy... byłeś za bardzo do niego podobny - spuściła wzrok.
- Pewnie jesteście ze sobą bardzo zżyci - stwierdził w głębi duszy ciesząc się, że dziewczyna wreszcie odważyła się powiedzieć o sobie cokolwiek.
- Byliśmy... - zielonooka zacisnęła dłonie w pięści - ... dopóki oboje, wraz z moją matka nie zginęli w wypadku.
- Rose... ja nie wiedziałem... - mężczyzna nie wiedział co powiedzieć. Było mu tak strasznie głupio i dopiero teraz do niego dotarło, jak bardzo dziewczyna musiała cierpieć, gdy wypytywał ją o to wszytko.
- Nie mogłeś wiedzieć... - uśmiechnęła się sama do siebie, mając nadzieję, że chłopak przestanie czuć się winny, jednakże w jej oczach widać był jedynie żal.Siedzieli tak w ciszy jeszcze przez jakiś czas. - Zginęli, gdy miałam 15 lat. Po ich pogrzebie uciekłam z domu - Skoro już i tak rozdrapywała stare rany, to już do krwi - Zapakowałam się w wielką walizkę, wzięłam gitarę brata i wyszłam... - zaśmiała się bezgłośnie pod nosem przypominając sobie siebie z "tamtych czasów".
- Dlaczego uciekłaś? - Dan rozumiał, że strata rodziców była dla niej najgorszym co mogło ją spotkać w życiu, ale to nadal nie miało sensu...
- Bo to ja ich zabiłam - powiedziała bez jakichkolwiek emocji, a blask jej oczu zastąpiła przerażająca pustka. Jej dusza umarła wraz z jej najbliższymi, ale ciało włóczyło się wciąż po świecie próbując odpokutować za grzechy, jakich się dopuściła. Mężczyzna nie mógł uwierzyć w to co usłyszał... Przecież nie mogła tego zrobić, a nawet jeśli, to nie bolało by ją teraz tak bardzo. - To przeze mnie matka się odwróciła... Gdybym tylko wtedy nie zaczęła tej kłótni, to wszystko by się w ogóle nie zdarzyło... To moja wina... - i to wystarczyło, aby Dan w jednej chwili pojął całą tą sytuację.
- To nie twoja wina. Nie możesz brać całej odpowiedzialności na siebie... - chciał pogłaskać ją po głowie, ale ona szybko ją odtrąciła.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknęła kuląc się, obejmując rękoma nogi i chowając twarz. - Skąd niby możesz to wiedzieć? - wbijała sobie paznokcie w łydki, tak mocno, że gdyby nie materiał, to dawno przebiłaby skórę. Brunet nie mógł na nią patrzeć. Nie w takim stanie... Wziął ją szybko na kolana, mocno przytulił i choć dziewczyna się szarpała, to nie miał zamiaru jej puszczać.

Słońce zaczęło wyłaniać się zza horyzontu. Dziewczyna po dłuższym czasie potrafiła się uspokoić. Siedziała tak w objęciach mężczyzny pozwalając pierwszym promieniom padać na jej twarz. Mimo iż nie płakała, to oczy miała podpuchnięte.
- Dan... możesz mnie już puścić - mówiła jedno, myślała drugie. Tak na prawdę chciała z nim trwać w ten sposób jak najdłużej. Potrafił uciszyć krzyk jej serca, ukoić przeszywający ból rozdrapywanych ran... Był jedyną osobą, której potrzebowała - przyjaciela, który zawsze będzie przy niej.
Mężczyzna poluźnił uścisk, ale nie puścił dziewczyny. Siedząc tak w milczeniu wpatrywali się w piękny wschód słońca.
- Przepraszam... - wyszeptała przerywając ciszę.
- Za co? - zainteresował się Dan.
- Za wszystko... - po głowie krążyło jej wiele myśli i nie wiedziała od czego zacząć. - Za to, że Ci nie ufałam, że Cię zwodziłam, że nie chciałam Ci powiedzieć prawdy, że trzymałam Cie na dystans, że wyżyłam się na tobie... za to, że weszłam z butami w twoje życie. Przepraszam - mogłaby wymienić jeszcze wiele rzeczy, ale większości z nich nie potrafiła ubrać w słowa.
- Nie musisz... - on również chciał jej powiedzieć wiele rzeczy i za jeszcze więcej przeprosić, ale ona mu przerwała.
- Jesteś jedyną osobą, jaka mi pozostała. Nie chce Cie stracić... - to prawda. Dziewczyna nie miała już nikogo. Uciekła od rodziny, myśląc, że i oni obwiniają ją za śmierć jej rodziców, przyjaciół nigdy nie miała, więc Dan był już jedyną osobą, która dawała jej powód do wstawania rano z łóżka. Mężczyzna ucałował ją w czubek głowy i pogładził jej włosy, a ona w tym czasie wyjęła mu telefon z kieszeni i zaczęła wpisywać swój numer podpisując się, jako "ROSE".
- Teraz możemy być zawsze w kontakcie - pokazała mu swój numer na jego liście kontaktów i wyciągnęła swój telefon, gdzie "DAN" był jedyną pozycją. Brunet wlepił niebieskie oczy w ekran dotykowego telefonu dziewczyny, a ona tylko zaśmiała się pod nosem.


Było już prawie południe, gdy do pokoju hotelowego dziewczyna wpuściła pierwsze promienie słońca, odsłaniając zasłony w oknach.
- Dan... - rozbrzmiał jej spokojny, kojący głos - Wstawaj. Nie możesz przespać całego dnia - szturchała go delikatnie, nachylając się nad nim.
- Jeszcze 5 minut - zamruczał mężczyzna, ale dziewczyna nie dawała za wygraną, więc szybkim ruchem przyciągnął ją do siebie i przytulił. - Ewentualnie 15... - zaśmiał się pod nosem, cały czas mając zamknięte oczy.
- Nie możemy... przecież jesteśmy przyjaciółmi - oblana rumieńcem dziewczyna wtuliła się w jego tors i wyszeptała.
- Rose... - zaczął, ale zanim zdążył dokończyć rozległ się irytujący wrzask.
- Przestań gadać przez sen kudłaty zboczeńcu i wstawaj! - Kyle nie wydawał się być zadowolony widząc swojego przyjaciela tulącego się do poduszki z beztroskim uśmieszkiem na twarzy.
- O co chodzi?- zamruczał jeszcze na pół śpiący i zdezorientowany otworzył oczy, oparł się na łokciach.
- Przypomnieć Ci? Wybiegłeś za tą przybłędą z baru w środku nocy i wróciłeś rano... a przez sen w kółko wypowiadałeś jej imię! - wskaźnik wściekłości brodacza już dawno wykroczył po za skalę. Ten dzień nie zapowiadał się ciekawie...

Biegnąc ulicami miasta Rose miała rumieńce na policzkach od zimna, z jej ust ulatniała się para, ponieważ oddychała szybko. W miejscu, do którego się tak śpieszyła za kilka minut miał się odbyć koncert Bastille. Tak, jak zawsze była na ich występach przed czasem, tak teraz, akurat dzisiaj, gdy ponownie chciała zobaczyć się z Danem, jak na ironię - musiała się spóźnić. Gdy wreszcie dotarła pod hale podbiegła do bramkarza, który pamiętał ja jeszcze z wczoraj. Dziewczyna podała mu bilet, lecz on ponownie nie chciał jej wpuścić, tylko dlaczego? Zielonooka wyciągnęła telefon i szybko wybrała numer do wokalisty mając nadzieję, że jeszcze nie wyszli na scenę. Po kilku sygnałach wreszcie odebrał.
- Dan to już przestaje być zabawne. Dostałeś mój numer telefonu, ale do łóżka z tobą nie pójdę - zażartowała ciężko oddychając.
- A to wielka szkoda, bo może wreszcie by mu przeszło... - w słuchawce odezwał się najmłodszy z członków.
- Kyle?! - zdziwiła się. - Dlaczego odbierasz telefon Dana? - nie rozumiała o co tu chodzi.
- Jak zobaczył, że dzwonisz, to kazał tylko przekazać, że z kimś takim jak ty nie chce mieć nic wspólnego, więc przykro mi skarbie, ale wasza bajka kończy się tu i teraz -powiedział ze zdecydowanie zbyt sztucznym żalem w głosie, ale nie to zabolało dziewczynę... Czyżby i Dan odwrócił się od niej z powodu jej rodziców? Dlatego, że to jej wina? Czy wyjawił jej sekret pozostałym? Przez te myśli nie mogła wydusić z siebie słowa. Nawet nie musiała, bo Kyle po chwili dodał - Tak więc skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, to możesz iść być sobie ofiarą losu gdzie indziej - zdecydowanie zbyt pogodnie, jak na pożegnanie. Rozłączył się.
Rose zamarła. W jej głowie tworzyła najczarniejsze z możliwych scenariuszy. Czyżby znowu zaufała nie tej osobie? Czy była skazana na samotność? W przypływie gniewu ścisnęła telefon w pięści i rzuciła nim, jak najmocniej o ziemię. Najwidoczniej bliskie kontakty urządzeń elektronicznych z asfaltem nie są wskazane, bo trudno powiedzieć, aby biały smartfon wyszedł z tego cało...

- Kyle,zaraz wchodzimy - zawołał wokalista.
- Już idę - brodacz odwrócony do niego plecami szybko usunął ostatnia rozmowę z listy połączeń.
- Co robisz? - Dan spojrzał mu przez ramię - Zaraz chwila... co ty robisz z moim telefonem? - zmarszczył brwi i spojrzał na przyjaciela podejrzliwie.
- Nic - odpowiedział zdecydowanie za szybko, po czym włożył urządzenie z powrotem do kieszeni właściciela.
- Mniejsza... - nie miał teraz czasu na bawienie się z brodaczem w kotka i myszkę. Miał ważniejsze sprawy na głowie - Widziałeś gdzieś Rose? - stanął na palcach i rozejrzał się, czy aby na pewno nie wchodzi właśnie na halę.
- Nie, nie widziałem - wzruszył obojętnie ramionami. - Ale może do niej zadzwonisz?




"Ile to już czasu minęło odkąd go ostatni raz widziałam?" Stawiając wolne kroki Rose szła wzdłuż autostrady prowadzącej do Chicago. Ciągnąc za sobą swój bagaż, niosąc gitarę na plecach wspominała tę noc, której to wyjawiła wokaliście grupy Bastille swój największy sekret, czego teraz żałowała. Dan okazał się być taki sam, jak reszta- niewarty zaufania. Więc dlaczego teraz miała przed oczami jego twarz? Dlaczego w głowie rozbrzmiewał jego głos? Dlaczego czuła za sobie jego dotyk, a w powietrzu jego zapach? Czyżby 64 nieprzespane godziny dawały o sobie znać?
Nie miała dokąd pójść. Wszystko już straciło dla niej sens. Los odebrał jej jedyny powód do życia. W takim razie co jej pozostało? Rzucić się pod koła pierwszego lepszego samochodu? A może wrócić do domu i stawić czoło przeszłości? Miała tak wiele pytań, a po odpowiedziach na nie, ani śladu.
Zmęczenie dawało się we znaki. Dziewczyna potykała się o własne nogi, a rzęsisty deszcz przemoczył ją już do suchej nitki. Stanęła więc na poboczu i oparła się o niemałych rozmiarów walizkę. Kończyny odmawiały posłuszeństwa, powieki same opadały, a umysł płatał figle.
- Podwieźć Panią? - czarny wan zatrzymał się na poboczu, a przez okno wychylił się Woody z promiennym uśmiechem na twarzy.
- Czy ja śnię? - szatynka resztkami sił uniosła głowę i zmrużyła oczy na widok mężczyzny.
- Nie, to nie sen - zaśmiał się lekko. - To jak? Wsiadasz? - zapytał ponownie widząc w jakim stanie jest dziewczyna.
- Nie, dzięki - nie uśmiechało się jej przebywać w jednym samochodzie wraz z zespołem. Nie była pewna, czy Dan wyjawił im jej sekret.
- Tak nagle zniknęłaś... Martwiliśmy się - nie kłamał. Gdy zielonooka przestała pojawiać się na koncertach zaczął się chaos. Dan spędzał całe dnie próbując się do niej dodzwonić, a Will wraz z Woodym obskoczyli chyba wszystkie posterunki w odwiedzanych miastach. - No weź Rose... - próbował być bardziej przekonujący przeciągając samogłoskę "e", a na dźwięk jej imienia w samochodzie zza jego pleców zaczęły padać kwestię typu "To Rose? To naprawdę ona? Daj mi z nią porozmawiać! Dlaczego tak jeszcze siedzisz? Idź do niej!" Po chwili rozsunęły się boczne drzwi vana, z których wyskoczył niebieskooki brunet wraz z najstarszym z zespołu.
- Wskakuj - zaprosił ją do środka Will, a Dan w tym czasie poszedł po jej bagaż i umieścił go "w nogach". Dziewczyna spojrzała ostatni raz na uśmiechniętego, lecz zmartwionego Chrisa i weszła do samochodu. Przytuliła się do ściany, tak aby być jak najdalej od wokalisty, który wraz z nią siedział z tyłu. Skulona położyła nogi na walizce, a powieki same jej opadły. Zasnęła.

- Wysiadka - zawołał Woody parkując czarnego vana pod hotelem, w którym mięli już złożoną rezerwację. Członkowie zespołu zaczęli zanosić swoje bagaże do pokoi i gdy wrócili sprawdzić, czy jeszcze coś zostało Rose nadal spała w samochodzie.
- I co z nią robimy? - zapytał Chris marszcząc zmartwiony brwi.
- Zajmę się nią - zadeklarował Dan i ostrożnie wziął szatynkę na ręce, natomiast Will zajął się jej walizką.
- A po co nam ona do szczęścia to nie rozumiem... Trzeba ją było zostawić na tej autostradzie, jak chciała - mruknął Kyle z niezadowoleniem, za co od razu został potraktowany złowieszczym spojrzeniem ze strony perkusisty. Wszyscy bardzo polubili Rose i jedynie brodacz widział w niej antagonistkę.

- Masz zamiar spać z nią w jednym łóżku? - zaciekawił się basista otwierając drzwi do pokoju hotelowego i kładąc w sypialni bagaż dziewczyny.
- Nie, położę ja do łóżka, a sam się prześpię na kanapie - oświadczył przechodząc ostrożnie przez futryny drzwi, tak aby dziewczyna nie obudziła się rano z siniakami.
- No dobrze... Zostawiam Ci ją - ostatni raz rzucił okiem na śpiącą szatynkę na rękach wokalisty - Dobranoc - rzucił i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Dopiero teraz miały zacząć się schody... W końcu trzeba było ja jakoś rozebrać, przecież nie mogła spać w ubraniach.
Mężczyzna położył zielonooka na łóżku i zaczął rozwiązywać jej glany. "Jak ona może je nosić?" - pomyślał trudząc się ze ściąganiem ich. Następna w kolejce była przemoczona koszula moro przyozdobiona złotymi ćwiekami na ramionach i kieszeniach. Rzucając ją na ziemię rozpiął jej ciemne jeansy i uważał, aby wraz z nimi nie zdjąć z niej czarnych, koronkowych majtek, na widok których musiał na chwilę odwrócić wzrok. Ostatnia była czarna, luźna koszulka z nadrukowaną czaszką. Mężczyzna ułożył jedną rękę na jej plecach pod bluzką i ostrożnie uniósł, a drugą zdjął z niej górną część garderoby zostawiając zielonooką w samej koronkowej, czarnej bieliźnie.
- Sadystka... - syknął pod nosem odwracając wzrok. Był niemal w 100% pewien, iż Rose zaplanowała ich spotkanie i specjalnie odwiedziła Victoria's Secret, aby zaopatrzyć się w jeden z najseksowniejszych, ale skromnych kompletów. przykrył ją więc szybko kołdrą i usiadł na krawędzi łóżka. Nachylił się nad nią i instynktownie spojrzał na jej usta. "Nie, nie mogę..." - powtarzał w głowie. Ucałował ją w czoło i wyszedł z pokoju przymykając delikatnie drzwi.




Nacieszcie się tym rozdziałem,
bo jutro najprawdopodobniej nowego nie będzie...
Zdradziłam wam jedną z tajemnic Rose,
ale obiecuję, że to nie wszystko
i jeszcze was zaskoczę ;)
Mam nadzieję, że rozdział się podobał,
jego długość wam odpowiada
i zapraszam do komentowania ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz