wtorek, 20 października 2015

12/10

Tak, jak teraz mam nawał zajęć, tak jakiś czas temu nudziłam się na tyle, aby narysować to...
Jest to art przypisany do rozdziału 12. opowiadania "How far to our Happy End".
Ja właśnie tak widzę scenę, w której Rose budzi się w ramionach Lucasa, z wyrzutami sumienia...
Mam nadzieję, że mimo iż główna bohaterka na załączonym obrazu nie śpi z tym, kim powinna, to art sam w sobie się wam spodoba xD
Czekam na wasze opinie ^^




sobota, 17 października 2015

How far to our Happy End - Rozdział 12.

Czekałam na Lucasa, wtulając się w kołdrę. Wodziłam za nim wzrokiem, gdy wędrował po pokoju, zdejmując z siebie ubrania, zostając w samych bokserkach. Nie było to dla mnie coś nowego, bo odkąd mieszkał z nami, niejednokrotnie przechadzał się po mieszkaniu, prezentując swoją bieliznę i delikatny zarys mięśni brzucha. Nie wspominając, jak za dawnych lat wyjeżdżaliśmy w trójkę razem na wakacje, mieszkając pod jednym namiotem. Tym razem znów miałam okazję spędzić z nim noc, choć pewnie nieco inaczej, niż wtedy.
- Mogłabyś się mi tak nie przyglądać? Zawstydzasz mnie... - wymamrotał, rozpinając rozporek spodni.
- Powiedział facet, który rywalizował z Dawidem o to, kto zaliczy więcej panienek w ciągu tygodnia - wzniosłam oczy do nieba, na wspomnienie o tych głupich zawodach, których nietypowych dyscyplin wciąż przybywało.
- Nie przypominaj... - westchnął, zdejmując spodnie.
- Ale to ty wygrałeś - przypomniałam, unosząc brew z dezaprobatą.
- Owszem - głupawy uśmieszek znów zagościł na jego twarzy, nie kryjąc dumy.
- Świnia - wytknęłam na niego język, po czym schowałam się pod kołdrą.
- Coś ty powiedziała? - jęknął, udając oburzonego, po czym błyskawicznie znalazł się nade mną. Skutecznie mnie unieruchomił, włożył ręce pod kołdrę i zaczął łaskotać. Wyginałam się we wszystkie możliwe strony, czując jego zimne dłonie, na które moje ciało reagowało dreszczami.
- Kim jestem? - pytał złośliwie.
- Świnią - a ja wręcz prosiłam się o tortury.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu, a ten sadysta ewidentnie wykorzystywał moją wrażliwość na dotyk. W szamotaninie zsunął kołdrę z mojej twarzy, i przy okazji z torsu.
- Mogłabyś powtórzyć? - mruknął, dając mi szansę na zaczerpnięcie powietrza.
- Wiem, że jesteś ode mnie starszy, ale nie sądziłam, że już dopada Cię głuchota - zaśmiałam się zgryźliwie pod nosem, łapiąc haustami powietrze.
Macie pełne prawo nazwać mnie masochistką, prowokatorką, uwodzicielką, manipulantką, dziwką, czy jakkolwiek chcecie. Dlaczego? Bo przyznaję, że celowo uwodziłam Lucasa. Chciałam wzbudzić w nim pożądanie, chciałam go wykorzystać do opatrzenia swoich ran. Myślałam, że oddając się jemu, odegram się w ten sposób na Smithie. Chciałam, aby cierpiał tak jak ja, chciałam ugodzić w jego dumę, tak samo, jak on ugodził mojej.
Nie mogłam wytrzymać, gdy do łaskoczących mnie zimnych dłoni dołączyły jego usta, dmuchające w moją szyję, przez co wokół rozbrzmiewał dziwny dźwięk. On sam ledwo łapał powietrze, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Gdzieś pomiędzy tą rozgrywającą się komedią, można było słyszeć moje błagające jęki.
- Masz dość? - przerwał na chwilę, opierając czoło o moje czoło.
- Tak - oboje oddychaliśmy ciężko,  jak po upojnej nocy kochanków, których rozłąka wreszcie dobiegła końca.
- Więc przeproś - zażądał, nadal śmiejąc się pod nosem.
- Za co?
- Za to, jak mnie nazwałaś.
- Ale przecież dla ciebie to powinien być komplement - nie mogłam powstrzymać zgryźliwości.
Tak, chciałam go uwieść, ale nie potrafiłam od tak potraktować przyjaciela z dzieciństwa, jak obiekt zaspokajania swoich potrzeb. Mimo wszystko posiadałam kręgosłup moralny.
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy, w jak niekorzystnej sytuacji się znajdujesz - uśmiechnął się zawadiacko, chwytając mój podbródek między palec wskazujący a kciuk.
- Przygwożdżona do łóżka, przez jednego z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich miałam okazję spotkać... Ja widzę same korzyści.
Chyba sam nie wierzył, że coś takiego padło akurat z moich ust, bo zwiesił głowę, śmiejąc się pod nosem, jakbym własnie powiedziała coś bardzo zabawnego.
- I oby tak zostało - wrócił twarzą do poziomu mojej twarzy i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Nie było mi więcej trzeba, aby obudzić we mnie pożądanie.
Nie sądziłam, że jego usta będą smakowały tak dobrze, że będą całowały tak namiętnie.
Czy grzechem będzie, jeśli odważę się stwierdzić, iż Lucas całował lepiej, niż Dan? Cóż... moje miejsce i tak jest w piekle, więc co mi szkodzi?
Całował tak, że byłam w stanie zapomnieć o wszystkim innym, o byłym narzeczonym, o tym, że własnie jestem w łóżku z przyjacielem, o własnej godności. Myślałam, że to ja nim manipulowałam, że to ja go uwiodłam. W rzeczywistości tańczyłam, jak on mi zagrał, a wygrywał melodię, której nuty pieściły moje ciało, jak nikt wcześniej. Nawet jeśli było to pozbawione uczucia, nawet jeśli rano mieliśmy udawać, że nic się nie wydarzyło, to nie chciałam żałować tej przyjemności.
Niestety sumienie odezwało się we mnie, gdy fala uniesień dobiegła końca, a ja obudziłam się nad ranem w objęciach Lucasa. Tak, wyglądał uroczo, gdy spał, było mi z nim nieziemsko dobrze i byłam pewna, że gdybym tylko mogła być dla niego "tą jedyną", to byłabym najszczęśliwszą kobietą na świecie. Tkwiłam w troskliwych objęciach swojego szczęścia, więc dlaczego po moich policzkach spływały łzy? Co sprawiało, że wewnątrz krzyczałam z bólu?
Nie byłam odpowiednią osobą, na odpowiednim miejscu. To nie między jego prawym a lewym ramieniem, miałam zasypiać i budzić się, co rano. I to bolało mnie najbardziej - fakt, iż nie jestem go warta. Nie zasługiwałam na to, co on mógł mi dać.

Wstałam z łóżka, wciągnęłam na siebie damskie bokserki i wygrzebałam z walizki jeden z tych za dużych o kilka rozmiarów, ciepłych swetrów, którymi się otulałam, gdy nie było przy mnie Dana. Poszłam do kuchni, z przyzwyczajenia zaparzyłam dwie kawy i położyłam na stole. Usiałam na jednym z krzeseł, ujmując w dłonie kubek, nagrzany gorącym płynem, który miał mnie rozbudzić, jakby poranna dawka wyrzutów sumienia nie była wystarczająca...
Jedno z kolan podsunęłam po szyję, druga noga zwisała bezwładnie. Wpatrywałam się we wstrętną pogodę za oknem, która idealnie odzwierciedlała mój obecny stan. Przesiąknięta szarością, psująca wszystkim dookoła humor, pogrążona w depresji. Zastanawiałam się, czy Dan też się tak czuł. Chociaż... dlaczego miałaby sięgać dna, skoro to nie on został zdradzony? Jednak wspomnienie jego przepraszających oczu nie dawało mi spokoju.
Dan, jaki miałeś wtedy wyraz twarzy?
Czy ty też siedziałeś sam, gnębiony przez własne sumienie? Czy pod twoimi oczami też malowały się sińce, po nieprzespanej nocy? Czy byłeś tak samo pozbawiony chęci do życia, jak ja?
Jaki miałeś wtedy wyraz twarzy? Płakałeś? A może twoje oczy również były już zbyt obolałe, ale ronić łzy?
Jeśli tak, to byliśmy siebie warci.
Obdarci z godności, pozbawieni moralności, egoiści.

Lucas zwlekł się z łóżka później niż zwykle, choć nadal dość wcześnie. Nieco zdziwił się na mój widok. Nie podejrzewał, abym miała ochotę wstawać z łóżka, choć to było ostatnie miejsce, w którym chciałam być. Zwłaszcza, jeśli obok leżał on.
- Dzień dobry - wymamrotał nadal na wpół przytomny, opierający się o framugę drzwi.
- Za późno wstałeś. Twoja kawa już zdążyła wystygnąć - zmierzyłam go równie nietrzeźwym spojrzeniem.
- To o której wstałaś? - zdziwił się, siadając na krześle obok.
- Zdecydowanie za wcześnie - westchnęłam, czując, jak moje mięśnie wszczynały bunt, prowokowane przez zmęczenie.
- Aż tak głośno chrapię? - uniósł brew, niosąc przeprosiny w spojrzeniu błękitnych oczu.
- Nie, ale zepchnąłeś mnie z łóżka - wzruszyłam ramionami.
- Serio? - jęknął, otwierając szeroko oczy.
- Niee - zaśmiałam się pod nosem, próbując uspokoić przyjaciela. Jeśli nadal mogłam go tak nazywać...
- Nadal Cię to gryzie? - zapytał, poważniejąc, choć troska nie zniknęła z jego głosu.
- Co? - wpatrywałam się w pusty kubek, jakbym nie chciała się przyznać do własnej słabości, nawet przed sobą.
- Posłuchaj, wiem, że nie jest Ci łatwo.
- Skąd możesz to wiedzieć? - uniosłam wreszcie wzrok znad naczynia, biorąc się na odwagę do stanięcia twarzą w twarz z przykrą prawdą.
Dan mnie zdradził, a ja nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Z minuty na minutę czułam się gorzej, podupadałam, stawałam się wrakiem człowieka. Nie potrafiłam funkcjonować z myślą, iż ktoś mi go odebrał, a ja nie potrafiłam nawet o niego zawalczyć. Poddałam się.
- Bo sam przeżyłem coś podobnego - wyznał, nie podnosząc tonu, w przeciwieństwie do mnie.
- Też zostałeś zdradzony? - zdziwiłam się.
Lucas nigdy nie angażował się w związki, więc trudno mi było uwierzyć, iż którakolwiek kobieta była mu w stanie tak zawrócić w głowie, aby uwiązać go na smyczy. Nie wspominając już o tym, która byłaby na tyle głupia, aby go zdradzić. Spędziłam z nim wystarczająco dużo czasu, aby móc mu postawić jakiekolwiek zarzuty, jednak jego czułość, troskliwość i oddanie, odkupują wszystkie jego winy.
- Nie, nie miałem okazji - parsknął pod nosem. - Zakochałem się w pewnej dziewczynie, niestety bez wzajemności. To co mógłbym porównać do uczucia, z którym teraz sobie nie radzisz, to emocje, jakie mi towarzyszyły, za każdym razem, gdy widziałem ją z jej narzeczonym - unosił pokrzepiająco kącik ust, choć wiedziałam jak strasznie musiał się czuć. Podziwiałam go za to, że mimo wszystko on stał na własnych nogach, gdy ja kurczowo trzymałam się jego ramienia, aby nie upaść.
- Jeszcze 24 godziny temu powiedziałabym: "Dobrze Ci tak" - zawsze karciłam go za to w jaki sposób traktuje kobiety, teraz sama nie byłam od niego lepsza. Wykorzystywałam innych, aby zagłuszyć własny ból, nie zważając na to, czy ich ranię.
- Powiedz - maskował własne cierpienie uśmiechem, lecz jego oczy nie potrafiły się teraz śmiać.
- Nie potrafię - przygryzłam wargę, aby powstrzymać cisnące się do oczu, łzy.
- Dlaczego?
- Bo teraz wiem, jak to boli - po policzku spłynęła słona kropla, zostawiając za sobą piekący szlak.
Przypominając sobie, jak ostry był nóż, który wbił się w moje serce, gdy zobaczyłam Dana z inną kobietą, nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak bardzo musiał cierpieć Lucas, za każdym razem, gdy osoba, której oddał swoje serce, okazywała miłość komuś, kto nie był nim.
Brunet już nic nie powiedział, przyciągnął krzesło, na którym siedziałam, bliżej siebie, abym mogła schować twarz w jego obojczyku. Nie zasługiwałam na jego troskę, choć w tej chwili nie potrafiłam bez niego oddychać. Jeszcze nie wiedziałam jak, ale byłam pewna, że kiedyś odwdzięczę się mu za wszystko, co dla mnie zrobił. Taką przynajmniej miałam nadzieję.

Vi wróciła do domu dopiero w okolicach południa, zastając mnie przy stole, z kolejnym kubkiem gorącej kawy. Zachodząc mnie od tyłu, owinęła ramiona wokół mojej szyi powitała radosnym tonem:
- Dzień dobry.
- Gdzie się szlajałaś? - spytałam od razu.
- To tu, to tam... Wiesz, nie chciałam wam przeszkadzać - zachichotała, choć wiedziałam, że nie koniecznie pałała entuzjazmem na myśl o tym, że jej młodsza siostrzyczka została przeciągnięta na ciemną stronę mocy.
- Może i lepiej - wpatrywałam się w gorący płyn, który ogrzewał moje nadal skute lodem dłonie.
- W skali od jednego do dziesięciu, jak bardzo czujesz się zgorszona? - zapytała niepewnie, nie wiedząc, czy powinna poruszać ten temat.
- Dwanaście - odparłam, zwracając pusty wzrok ku palety szarości za oknem.
- Wiem, że po pierwszej jednorazowej przygodzie dopadają Cię wyrzuty sumienia, ale bez przesady... - jęknęła, kładąc nogi na stole.
- Dołóż do tego fakt, iż zrobiłam to z przyjacielem, przy okazji go wykorzystując, bo zrobiłam to tylko po to, aby odegrać się na Danie i poczuć się lepiej - wyliczałam powody, które tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że osoba, którą widzę, patrząc w lustro, jest nikim innym, jak zwykłą szmatą. - Nie wspominając o tym, że to była zdrada...
- To i tak powinno się mieścić w dziesięciopunktowym przedziale - stwierdziła, oglądając swoje paznokcie, jakby nasłuchała się już wystarczająco dużo, podobnych historii, aby móc moją potraktować po macoszemu. - Po za tym, bez orgazmu, to nie zdrada.
- Kto powiedział, że nie szczytowałam? - uniosłam pytająco brew, przyglądając się przyjaciółce, która z powodu z pewnością przesadzonego zaskoczenia, straciła równowagę na bujającym się krześle, a w efekcie końcowym wylądowała na podłodze.
- Żartujesz! - jęknęła, zbierając się z zimnych płytek. - Może jeszcze powiesz, że był lepszy od... "sama wiesz kogo".
Skarciłam ją zirytowanym spojrzeniem, w podziękowaniu za subtelne porównanie Smitha do Lorda Voldemorta, który swoją drogą miał niewiele wspólnego z rozczochrańcem. Dan mimo wszystko posiadał nos, nie nosił czarnych szmat, nie miał obsesji na punkcie jakiegoś dzieciaka, i to nie dlatego, że nie miał zadatków na pedofila, nikt nie podejrzewał go o niezrównoważenie psychiczne, bo gadał z wężami, a przy okazji nie werbował mrocznej armii, choć muszę przyznać, że Stormers byli naprawdę grupą oddanych fanów.
- Wiesz... utrata dziewictwa nie była czymś przyjemnym - skrzywiłam się na sam dźwięk swoich słów.
- Chcesz mi powiedzieć, że przybłęda był lepszy, niż największy ruchacz zespołu Bastille? - zmarszczyła brwi, przeszywając mnie badawczym spojrzeniem.
- Tak - westchnęłam, godząc się z rzeczywistością.
- Za cztery godziny musimy być na lotnisku, więc radzę wam zacząć się pakować - oznajmił brunet, przechodząc z pokoju do kuchni, nie odrywając wzroku od tarczy czarnego zegarka, na jego lewym nadgarstku.
- Lucas, myliłam się, co do Ciebie - wstała na równe nogi, z oficjalnym tonem na ustach. - Jednak będą z Ciebie ludzie - uścisnęła mu dłoń ze śmiertelnie poważnym i pełnym uznania, wyrazem twarzy.
Niebieskooki zamrugał kilka razy, zdezorientowany. Gdzie "kundel", "przybłęda", czy chociażby "pies"? Czyżby awansował na wyższy szczebel społeczny?
- Coś się stało? - wychylił się zza Vi, aby posłać mi pytające spojrzenie.
Ja w odpowiedzi wzruszyłam jedynie bezradnie ramionami, z przepraszającym wyrazem twarzy.
Przykro mi Lucas, ale brązowowłose uosobienie zła, uznało Cię za równego sobie. Od Ciebie zależy, czy należy się z tego cieszyć, czy też nie...
Uwielbiałam, gdy ta dwójka zaczynała swój kabaret. Odciągali mnie tym przynajmniej od wszystkich zmartwień i pozwalali na chwilę beztroskiej zabawy, poziomem przypominającej tą dla dzieci z podstawówki. Jakie to szczęście mnie spotkało, że to własnie z tą parą wyrośniętych dzieci, przyszło mi mieszkać pod jednym dachem.





Tak, wiem, rozdział miał być wczoraj...
Ale co ja poradzę, że są jeszcze osoby,
które siłą zaciągają mnie do świata rzeczywistego,
wyrywając z mojej pięknej krainy fantazji? ;-;
W każdym razie...
Mam nadzieję, że rozdział się podobał,
i że nie zlinczujecie mnie za przysłowiowe "zeszmacenie" głównej bohaterki xD
Czekam na wasze opinie w komentarzach ^^

czwartek, 15 października 2015

How far to our Happy End - Rozdział 11.

Zimne krople deszczu utrzymywały mnie przy trzeźwości. Już nie potrafiłam kroczyć szybko i zdecydowanie, w stronę przeciwną do hotelu. Każda komórka mojego ciała błagała, abym zawróciła, pozwoliła mu się wytłumaczyć, przemyślała to jeszcze raz. Nogi protestowały, uginając się pode mną, co jakiś czas, a serce wyło z bólu, rozdzierana na najdrobniejsze kawałki.
Jak jeden człowiek mógł mnie doprowadzić do takiego stanu? Byłam wrakiem człowieka, chodzącym ciałem, którego dusza umarła w chwili, gdy zobaczyła swojego ukochanego z inną kobietą. Czy zdrada naprawdę tak bardzo bolała, że nie czułam już bólu zdartych kolan, gdy po raz drugi się potknęłam?
Siedziałam na chodniku, przemoczona, zraniona i praktycznie martwa. Wpatrywałam się w czarne niebo, które chowało przede mną najpiękniejsze z gwiazd. Naprawdę nie zasługiwałam nawet na to?
Wszystko mnie bolało... Zdarte kolana, trzęsące się ramiona, płuca łaknące powietrza, rozdarte serce, oczy,  które nie przestawały toczyć łez. Żałowałam jedynie, że nie potrafiłam uderzyć go w twarz. Wtedy przynajmniej bolałoby mnie już wszystko.
Pod drzwi domu ciotki Vi, dotarłam dopiero po dwóch godzinach. Mimo iż dzieliło go od hotelu zaledwie kilka przecznic, to postanowiłam wybrać bardziej okrężną drogę, jak zwykle z resztą. Wolałam się doprowadzić do względnego porządku, aby nie wypłakiwać się godzinami w ramiona przyjaciółki.
Zapukałam delikatnie, zmarzniętymi kostkami, w drewnianą płytę, z nadzieją, że nie będę musiała tego powtarzać. Na szczęście drzwi otworzyły się niemal natychmiastowo, a w nich stał zdezorientowany Lucas. Nie zadawał nawet żadnych pytań. Widząc mnie przemoczoną, brudną, z czerwonymi oczami, od razu chwycił mnie za nadgarstek i zaprowadził do łazienki. Tam zdejmował ze mnie kolejno skórzaną kurtkę, obwiązaną w biodrach koszulę, szarą koszulkę, ciemne jeansy i glany. Nie ruszył jedynie bielizny, choć pewnie, gdyby i nawet odważył się ją zdjąć, to wątpię, abym to zauważyła. Balansowałam na granicy snu i jawy, gdy brunet narzucił mi na głowę ręcznik i ostrożnie wycierał włosy, po czym resztę ciała.
- Gdzie Vi? - zainteresowałam się wreszcie światem rzeczywistym, gdy wilgotny ręcznik opadł na moje ramiona.
- Poszła na zakupy. W lodówce nie ma za dużo rzeczy zdatnych do zjedzenia - oznajmił odgarniając mi zbłąkane kosmyki z twarzy.
Widząc, jak bardzo moje ciało jest bezwładne, wziął mnie na ręce i zaniósł do salonu. Tam okrył mnie kocem i zniknął na chwilę w aneksie kuchennym. Przez czas jego nieobecności nie robiłam nic, po prostu siedziałam wpatrując się w bezdeń, zaprzątając sobie myśli obrazem złośliwego uśmiechu kobiety piękniejszej ode mnie i tych przepraszających niebieskich oczu. Nie sądziłam, że potrafię być na tyle nieczuła, aby im nie ulec. A jednak.
- Proszę - Lucas wrócił po kilku minutach z kubkiem gorącej czekolady.
Ujęłam go w zmarznięte dłonie bez jakiejkolwiek reakcji. Normalnie skrzywiłabym się na uczucie podrażnionej gorącem skóry, jednak w tamtym momencie nic nie równało się z bólem, jaki miażdżył moją klatkę piersiową. Brunet obserwował mnie, marszcząc brwi. Znał ten wyraz twarzy, tę pustkę w oczach i sińce pod dolnymi powiekami. Widział mnie w podobnym stanie po śmierci Davida, gdy myślałam, że moje życie straciło sens.
Poprawka.
Moje życie straciło sens dopiero teraz.
- Co się stało? Znowu ktoś umarł? - jak zawsze znieczulony, usiadł obok mnie na kanapie, zabierając przy okazji źródło gorąca z moich dłoni. Odstawiając kubek na stoliku do kawy, nie spuszczał ze mnie wzroku, choć wiedział, że moje usta i tak nie drgną.
Mylił się.
- Nienawidzę kłamców - zielone tęczówki nareszcie spojrzały na jedyną osobę, która jeszcze mnie nie zraniła.
- Chyba mi nie powiesz, że jakieś kłamstewko doprowadziło Cię do takiego stanu - w jego głosie kotłowała się lekkość, dwie łyżki zgryźliwych uwag, pół szklanki znieczulenia i szczypta humoru. Jednak danie było podane na lśniącym zmartwieniem talerzu.
- Co jest dla ciebie formą kłamstwa? - spytałam, wpatrując się we własne palce, bawiące się snującą się nitką z ciepłego koca.
- Bo ja wiem... - rozłożył się na kanapie zamyślony, wpatrzony w sufit. - Zatajenie prawdy, nie mówienie całej prawny, telewizja, biblia, miłość...
- Zdrada - przerwałam mu, unosząc ponownie wzrok, aby spojrzeć mu w oczy.
- Nie mów - gorzkie danie, którym częstował mnie w ramach pocieszenia, ustąpiło miejsca, o wiele gorszej w smaku, powadze.
- Czego? 
- Nie zrobił Ci tego - oznajmił, jakby nie chciał pogodzić się z rzeczywistością, wykreślając tym zdaniem wyraźną linię, której szarość życia miała absolutny zakaz przekraczać. - Nie mógł na tyle głupi, aby Ci to zrobić.
Ja wzruszyłam tylko bezradnie ramionami, zacierając tym samym niewidzialną granicę. Przykro mi Lucas, ale odgradzanie się od rzeczywistości, wcale nie oznacza, że Ciebie ona nie dotyczy.
- Podaj numer pokoju - wciągnął głośno powietrze przez usta.
- Nie pójdziesz tam - za dobrze znałam ten dźwięk, aby pozwolić mu opuścić ten dom.
- Bo? - wstał już na równe nogi, pozwalając wściekłości zagłuszyć głos zdrowego rozsądku.
- Bo nikomu tym nie pomożesz - zerwałam się, aby kurczowo chwycić się jego koszulki, przez co koc zsunął się z moich ramion. - Skrzywdzisz Dana i prawdopodobnie każdą osobę, która stanie Ci na drodze do niego, sam wylądujesz za kratkami, a mnie zostawisz samą. Chcesz tego? - w samej bieliźnie, wychudzona, niemal sina od zimna, ze łzami cisnącymi się do i tak bolących już oczu, wyglądałam co najmniej żałośnie. Na szczęście ten obraz nędzy i rozpaczy, zdołał ugasić pożar wściekłości i stopić lód skuwający serce bruneta.
Zanim pierwsza łza zdążyła spłynąć po moim policzku, byłam już uwięziona w ramionach Lucasa. Po raz pierwszy nie miałam nic przeciwko deficytowi powietrza. Już nie potrzebowałam do życia tej mieszanki azotu, tlenu i argonu, gdy otulał mnie jego cudowny zapach. Wystarczyła mi jego bliskość.
- Dobra, ja poszłam po zakupy, ty robisz kolację. Zmywanie zostawimy Rose, za kare, że nas zostawiła dla rozczochrańca - donośny ton rozbrzmiał w całym domu, gdy Vi tylko zamknęła za sobą drzwi, głośniej niż powinna, choć trzaskała nimi za każdym razem.
Dopiero gdy stanęła w wejściu do salonu, upuściła torby z nie pozostawiającym żadnych wątpliwości, wyrazem twarzy.
- Powiedz, że masz na tyle nie poukładane we łbie, że sklonowałeś Rose, a to co widzę, nie jest tym, co mam na myśli.
Tak, teoriom mojej najlepszej przyjaciółki daleko było do szeroko pojętej normalności, ale nic w tym dziwnego, skoro ona cała nie mieściła się w tym przedziale.
- Klonem nie jestem, ale na pewno nie robimy nic, co choćby umywało się do twoich dalekosiężnych domysłów - wzruszyłam ramionami, obierając łzy, wierzchnią stroną dłoni.
- Wszystko byłoby lepsze od trzeciej opcji - oznajmiła, poważniejąc.
- Którą jest? - uniosłam pytająco brew, aby upewnić się, czy jej wyobraźnia znów nie wybiegła za daleko.
- Zdradził Cię, prawda?
Nie odpowiedziałam, nie musiałam. Cisza krzyczała za mnie, dając jej do zrozumienia, jak bardzo boli mnie fakt, iż ja również muszę zburzyć mury, które miały chronić mnie przed rzeczywistością.
- Skończony idiota! - dała upust złości, kopiąc w krzesło, które upadło na ziemię już bez nogi. - Później to naprawisz - rzuciła stanowcze spojrzenie Lucasowi, po czym usiadła obok mnie, a jemu przed nosem, tym samym dając niebieskookiemu do zrozumienia, że powinien usunąć się na dalszy plan. Wzniósł więc oczy do nieba, zabrał nasze kubki i odniósł posłusznie do zlewu.
- Co prawda lodów nie kupiłam, ale ciotka ma nagrany pierwszy sezon "Gry o Tron" - uniosła pocieszająco kącik ust, zabierając mi kilka zbłąkanych kosmyków za ucho i gładząc kciukiem policzek.
- Dzięki, ale chyba pójdę już spać - zmusiłam się do odwzajemnienia uśmiechu.
- To idziemy spać - wstała, zwarta i gotowa.
- Właściwie, to chciałam się dzisiaj położyć z Lucasem - okryłam się kocem. - Chyba się nie gniewasz? - doskonale wiedziałam, że ta dwójka rywalizowała ze sobą w nieoficjalnych zawodach: "Komu przypadnie miano najlepszego przyjaciela", więc szczerze bała się reakcji szatynki.
- Skądże - przytuliła mnie mocno, co zdziwiło nie tylko mnie, ale także naszego pupila, zmywającego naczynia.
Oboje odprowadzili mnie do wejścia sypialni dla gości, a Vi na pożegnanie dodała:
- Jakby coś się działo, np. kundel nie trzymałby łap przy sobie, to jestem w pokoju obok - przytuliła mnie po raz ostatni i ucałowała w policzek, na dobranoc.
- Wychodzę, wracam za dwie godziny - oznajmiła, niemal szeptem, gdy ja leżałam już w łóżku. - Lepiej to wykorzystaj.
- Co masz na myśli? - zmarszczył brwi, odprowadzając szatynkę wzrokiem do kuchni.
- Chyba nie muszę Ci tłumaczyć jak się robi dzieci? - czasami potrafiła być nazbyt dosadna, lecz widząc, jak niebieskooki spuszcza wzrok, dodała - Kolejnej szansy możesz już nie dostać.
Cisnęła do torebki klucze, telefon, po czym wyszła z domu, tym razem starając się nie trzaskać drzwiami.

Deszcz na szczęście ustał, więc szatynka nie musiała się martwić o szukanie zadaszenia. Możliwe, że doskwierał jej mróz, jednak nie chciała wracać do domu. Najchętniej przenocowałaby w hotelu, co nie było możliwe z racji, iż nie wzięła ze sobą portfela, czego szybko pożałowała.
Z dna torebki dobiegł ją cichy dźwięk wibracji. Miała nadzieję, że to Rosę zapragnęła jej powrotu, więc odebrała, nie spoglądając nawet na wyświetlającą się nazwę kontaktu.
- Dzięki Bogu, nareszcie odebrałyście - zanim Vi zdążyła cokolwiek powiedzieć, w słuchawce odezwał się Chris.
- Woody? - odsunęła na chwilę telefon od ucha, aby się upewnić.
Co prawda nazwa kontaktu wskazywała na Kyla, ale przynajmniej miała pewność, że rozmawiała z jednym z członków zespołu.
- Tak, jak się czuje Rose? -wydawał się być nieco zestresowany, jakby obawiał się, że nastolatka w przypływie rozpaczy mogła w drodze powrotnej zahaczyć o jakiś most i z niego skoczyć.
W imię miłości!
- Śpi - odparła, jakby byłe tego pewna, choć w głębi miała nadzieję, że ma rację. - Szybko się odzywasz - skarciła perkusistę, ponieważ od rozstania ich przyjaciół  minęło już kilka godzin.
- Tak, wiem, ale dopiero, co skończyliśmy opieprzać Dana i...
- Skończ pieprzyć i daj mi ten telefon! - w tle, jak zwykle pobrzmiewał głos zniecierpliwionego kociarza.
- Kyle, usiądź wreszcie! - i próbującego do uspokoić Willa...
- Vi? Gdzie jest Rose? Jak się czuje? - brodacz dobrał się do słuchawki, zadając, jak zwykle za dużo pytań na raz.
- Spokojnie, jest w domu i nic się jej nie stało, więc możecie już przestać panikować - westchnęła, ona jako jedna z niewielu potrafiła się dogadać z Kylem.
- Muszę się z nią zobaczyć - oznajmił stanowczo.
- Spróbujesz ją obudzić, a zrobię Ci o wiele gorszą krzywdę, niż mam zamiar zrobić Smithowi - chyba nie muszę mówić jak bardzo przerażająca potrafiła być Vi, gdy ktoś skrzywdził bliską jej osobę. Czułam się zaszczycona, mogąc być jedną z nich.
Można było wypominać jej niezliczoną ilość wad, czym prawdopodobnie by się nie przejęła, jednak z chwilą, w której obraziłeś jej przyjaciela, czy w jakkolwiek inny sposób skrzywdziłeś, musiałeś się liczyć z faktem, iż obrałeś sobie za wroga swój najgorszy koszmar.
- To co mogę zrobić dla niej? - zapytał, po chwili milczenia.
- Znaleźć wolne miejsce w swoim łóżku - oznajmiła, zatrzymując się w półkroku i przyglądając się hotelowi, w którym obecnie przebywali, z drugiej strony ulicy. - Uwierz mi, to może pomóc jej bardziej, niż myślisz - uniosła delikatnie kącik ust, godząc się z faktem, iż Lucas może być mężczyzną, który da jej najlepszej przyjaciółce prawdziwe szczęście. A jeśli ja będę szczęśliwa, to ona również.






Wróciłam~
Ostatnio często znikam i magicznie powracam,
ale musicie mi wybaczyć moją niesystematyczność...
Za dużo spraw na głowie.
Prawo jazdy, próbne egzaminy, organizacja 18, remont pokoju, projekty, wymiany...
I to wszystko w jednym miesiącu, jakim jest przeklęty październik...
Ale przez nawał zajęć zdołałam wywnioskować jedno,
a mianowicie - nie jestem stworzona do pracy w grupach,
ani do funkcjonowania w społeczeństwie xD
Z cyklu: "Kaleka mentalny to synonim artysty" xD
Mam nadzieję, że wybaczycie mi chwilową nieobecność,
i to co stanie się w następnym rozdziale, który 

prawdopodobnie znajdzie się na blogu już jutro.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i czekam na wasze opinie ^^

piątek, 4 września 2015

Anastazja (part 2.)

Schodząc po skrzypiących schodach patrzyłam uważnie pod nogi, wolałam nie zwiedzać piwnicy starego domu przez jeden nieostrożny krok. Gdy tylko znalazłam się na bezpiecznym podłożu, podniosłam wzrok, a moje oczy napotkały oślepiający blask, odbijający się od czarnego samochodu. I to nie byle jakiego. Zadbane Mitsubishi Warrior L200 dumnie prezentowało się obok swojego właściciela.
- Niezły wózek - wydukałam wreszcie, nie ukrywając zaskoczenia. - Ale wolałabym Chevroleta Impale z 67. - rzuciłam z zadziornym uśmieszkiem.
- A ja cycatą blondynkę - odparł kąśliwie, otwierając mi drzwi.
Uniosłam pytająco brew, zatrzymując się w półkroku. Brunet nie wyglądał na osobę gustującą w tak stereotypowym kanonie piękna, co nie oznaczało, że nie mogłam się mylić. Choć miałam cichą nadzieję, że tym razem miałam rację.
Widząc moje zmieszanie, uśmiechnął się odsłaniając zęby i kiwając przecząco głową, jakby chciał powiedzieć "Oj Mała, głupiutkaś jeszcze", jednak jedyne czym mnie uraczył to:
- Wsiadaj.
Przez całą drogę, wypytywałam go o najdrobniejsze szczegóły i żądałam wyjaśnień, czyli robiłam dokładnie to, co powinnam zrobić od pierwszej chwili, po przebudzeniu.
Dowiedziałam się, że powód, dla którego spędziłam noc w starym domu był owocem braku zasięgu i czasu. Will nie mógł wezwać pogotowia, a jako iż do najbliższego miasta czekała nas porządna godzina drogi w największej ulewie, jaką Georgia widziała od dziesięciu lat, postanowił udzielić mi pomocy na miejscu. Dom w środku lasu wydawał się być świetną opcją, aby przeczekać w nim burzę, jednak nikt nie przewidział, że błyskawice nie ustąpią nieba słońcu, dopiero nad ranem. Swoją drogą, ciekawiło mnie, skąd on wiedział gdzie szukać schronienia...
- Więc po co jedziemy do Juliette? - podsunęłam kolana pod brodę, gdy już byłam pewna, że nikt nie będzie na mnie krzyczał, z powodu wkładania brudnych butów na siedzenie.
- Bo jest najbliżej - odparł, patrząc cały czas na drogę.
- I co w związku z tym? - burczałam oburzona brakiem muzyki.
Okazało się, że mój wybawca jednak miał kilka wad. Nie lubił słuchać radia, nie jadał w fast foodach i był czterdziestodwuletnim kawalerem. Chociaż na to ostatnie nie narzekałam, to wiedziałam, że musiał być jakiś powód, dla którego tak przystojny mężczyzna nadal był sam.
Czyżby celibat? Nigdy nie pałałam sympatią do księży...
Muszę przyznać, że czasami moje przemyślenia były nie na miejscu.
- Sprawdzimy, czy ktokolwiek zgłosił twoje zaginięcie - oznajmił formalnie, jakby tego typu tłumaczenia, były jego codziennością.
- A jeśli nie? - dopytywałam, prowadząc śledztwo we własnej sprawie.
- O tym pomyślimy, jak już dotrzemy na miejsce - potrafił odpowiadać wymijająco, lecz wyczerpująco, w sposób, jakiego ja nienawidziłam. - Ile masz lat?
- 21 - westchnęłam, poddając się.
Czułam się wobec niego bezradna, a moja pamięć sięgała jeszcze na tyle, aby ostrzec, iż nadzwyczaj rzadko spotykałam takie osoby.
- Czyli jednak coś pamiętasz - zauważył, a ja zatrzepotałam rzęsami, ze zdziwienia.
Faktycznie, miał rację. Jednak nie wszystko mi umknęło. Pamiętałam swoją datę urodzenia, imiona znajomych, a nawet nazwę uczelni, na którą uczęszczałam.
Po dotarciu do Juliette, Will zaparkował samochód pod komisariatem. Czekałam na niego, opierając się o drzwi od strony pasażera, gdy on rozmawiał z policją. Wydawało mi się, że trwało to trochę zbyt długo, jak na zwykłe sprawdzenie zgłoszeń o zaginięcie, jednak pieszczona podmuchami jesiennego wiatru, większą uwagę zwróciłam na otaczające mnie miasto, niż mężczyzn zza lekko uchylonych drzwi. Znałam te okolice, zapachy, ciepło uśmiechających się ludzi. Miałam przeczucie, że w przeszłości bywałam tu dość często.
- Nic nie znaleźli - oznajmił, wychodząc z niewielkiego białego budynku, którym był komisariat.
- Więc co teraz zrobimy? - zapytałam, zbierając za ucho zbłąkane kosmyki czarnych włosów.
- Jesteś pełnoletnia, więc teoretycznie powinnaś poradzić już sobie sama - wzruszył obojętnie ramionami, poprawiając zsuwające się mu z bioder, spodnie. - Jednak nie jestem na tyle nieodpowiedzialny, aby Cię tak zostawić - dodał, a ja odetchnęłam z ulgą, w myślach. - Wsiadaj, jedziemy do szpitala.
- Zawieź mnie do Atlanty - zażądałam, zanim zdążył otworzyć mi drzwi.
Brunet zmarszczył brwi, najwidoczniej nie spodobał się mu mój pomysł, jednak ja nie miałam zamiaru tym razem mu ulec.
- Uderzyłaś się mocno w głowę, musimy jechać do szpitala - chwycił za klamkę, cedząc każde słowo.
- Nic mi nie jest. Czuję się świetnie - zapewniłam. - A na uniwersytecie przynajmniej się czegoś dowiem.
- Studiujesz w Atlancie - zgaduję, że to miało być pytaniem, jednak zabrzmiało jak stwierdzenie.
- Owszem, dlatego chce abyś mnie tam zawiózł - nie wiem dlaczego zapomniałam dodać słowa "proszę". Nie zwykłam go omijać, lecz w tym przypadku coś mi mówiło, że mężczyzna stojący przede mną był w stanie dla mnie zrobić zdecydowanie więcej, niż bym sobie zażyczyła.
I znów wylądowałam w lśniącym czernią Mitsubishi. Wszechobecna cisza przygryzała moje wargi, protestując niezręcznej chwili. Dokuczał mi brak szeleszczącego w tle radia. Za to czas umilały nam dźwięki czegoś innego - mojego brzucha.
- Głodna? - zaśmiał się pod nosem, słysząc protesty kurczącego się żołądka.
- Miałam nadzieję, że nie usłyszysz... - wymamrotałam z lekkim rumieńcem na twarzy.
Zboczyliśmy z trasy, ale Will mógł się zatrzymać na pierwszej napotkanej stacji benzynowej, co prawda trochę zapuszczonej, ale czekała nas jeszcze godzina drogi, więc nie miałam zamiaru narzekać. Śledziłam wzrokiem bruneta, znikającego za oszklonymi drzwiami, gdy tylko upewniłam się, że na pewno mnie nie widzi, otworzyłam schowek. Wierzcie lub nie, ale całkiem sporo można się dowiedzieć o człowieku, dzięki jego zawartości.
Pierwszym co napotkały moje oczy, były płyty CD i opisane kasety. Ku mojemu zdziwieniu, przeciwnik radia słuchał tych samych zespołów, co ja. Doszukałam się nawet jednej, która zawierała większość moich ulubionych utworów. Przez myśl przeszło mi, że niemożliwym jest, aby nasze gusta zbiegały się aż tak bardzo, jednak nie miałam podstaw, aby wierzyć w cokolwiek innego, niż czysty przypadek. Zaniepokojona cofnęłam dłoń, gdy zaglądając głębiej, koniuszkami palców musnęłam coś zimnego, metalowego. Zmarszczyłam brwi, karcąc się w myślach, za swoją wzmożoną ostrożność i niewydarzone domysły. Przecież mogłam dotknąć zwykłej latarki, nie koniecznie noża, czy innego niebezpiecznego przedmiotu. Chwyciłam więc owy przedmiot w dłoń i wyciągnęłam na światło dzienne. Zamarłam, gdy moim oczom ukazał się Browning FN Model Baby.
- Szóstka - nieświadomie  określiłam kaliber, po czym sprawdziłam magazynek.
Jakaś część mnie doskonale wiedziała co robi i dlaczego, natomiast druga krzyczała z przerażenia na widok śmiercionośnego narzędzia.
- Uproszczona wersja modelu 1906... - mamrotałam do siebie, przyglądając się dokładniej broni i przyswajając kolejne informacje, które obudziły we mnie wspomnienia.
Miałam już kiedyś ten pistolet w rękach, słyszałam, jak ktoś przekazywał mi to wszystko, co ja własnie mamrotałam pod nosem. Mierzyłam z niej do czegoś, a może kogoś...
W jednej chwili moją czaszkę zaczął rozsadzać pulsujący ból, znacznie bardziej intensywny od tego, który czułam zaraz po przebudzeniu. Upuściłam broń na podłogę, łapiąc się za głowę z cierpiącym wyrazem twarzy, jednak w porę zdążyłam zauważyć wracającego ze sklepu mężczyznę. Zamknęłam więc szybko schowek, a nogą wsunęłam broń pod siedzenie.
- Co się dzieje? - wsiadł pośpiesznie do samochodu, zauważając mój wyraz twarzy.
- Nic, już wszystko w porządku - uniosłam pokrzepiająco kącik ust, próbując przekonać samą siebie, do swoich słów. - Co masz dla mnie? - zainteresowałam się zawartością toreb, gdy ból ustępował.
W odpowiedzi skarcił mnie spojrzeniem, za kiepskie aktorstwo i brak odwagi do przyznania się, iż nie wszystko jest tak, jak być powinno. Oszczędził mi jednak kazań, jako jeden z niewielu. Złagodniał i podał mi papierową torbę z jedzeniem.
- Cheeseburgera - oznajmił, a ja skrzywiłam się z niesmakiem, na myśl o tym, co znajduje się w bułce. - Bez ogórka - westchnął.
- Skąd wiedziałeś, że nie lubię? - rozchyliłam torbę, aby się upewnić, że wrogi obiekt rzeczywiście nie został zaproszony na obiad.
- Wszystko co zielone, jest złe - zaśmiał się pod nosem, przekręcając kluczyk w stacyjce.
Byłam pewna, że zacytował kogoś, kogo znam. Skąd mogłam to wiedzieć? Tak niedojrzałe sentencje, w jego ustach brzmiały, co najmniej dziwnie. Wydawał się być osobą zorganizowaną i odpowiedzialną, więc nijak nie potrafiłam połączyć tej kwestii z jego głębokim głosem. Brzmiały, jak jedne z wielu moich bezsensownych mądrości życiowych, jednak jego chichot był tak uroczy, że bez problemu przyćmiewał moją intuicję i niwelował wszelkie podejrzenia.
Przyjemna atmosfera ulotniła się w tym samym momencie, w którym Will spojrzał w jedno z lusterek wstecznych, a jego brwi ponownie się zmarszczyły. Nie byłam pewna, co mogło go zaniepokoić. Wrzucił pierwszy bieg, po czym spokojnie opuściliśmy teren stacji benzynowej. Jego irytacja wzbierała na sile, gdy spoglądał nerwowo w lusterka, a samochód jadący za nami, nie znikał.
- Zbaczamy z trasy - zauważyłam, możliwe, że nie w najodpowiedniejszym momencie.
- Spokojnie, dowiozę Cię do Atlanty - zapewnił mnie, mimo niekomfortowej, z nieznanego mi powodu, sytuacji.
- Dzisiaj? - dodałam kąśliwie, unosząc pytająco brew.
- Tego nie obiecuję - uniósł nerwowo kącik ust, po czym dodusił pedał gazu.
Prędkość z jaką się poruszaliśmy po drodze, wbijała mnie w fotel. Mimo krętych dróg i poważnego zboczenia z trasy, nasz ogon nie dawał za wygraną, co upewniło mnie w moich podejrzeniach. Mieliśmy poważne kłopoty. Pytanie jednak - dlaczego?
- Kim oni są i po kiego nas ścigają? - próbowałam przekrzyczeć świszczący za oknem wiatr.
Niestety nie doczekałam się odpowiedzi, bo zanim Will zdążył otworzyć usta, usłyszałam, jak pocisk odbija się od karoserii, pozostawiając na niej nie koniecznie pożądaną pamiątkę.
Wydałam z siebie przerażony pisk, zasłaniając uszy i chowając głowę między nogi. Następna kula musnęła prawe lusterko.
- Cholera - syknął brunet, nadal próbując ich zgubić. - Nie podnoś się, dopóki Ci nie pozwolę - oznajmił, wchodząc w ostry zakręt.
Jego umiejętność trzymania nerwów na wodzy i jasność umysłu, spoliczkowała mnie. Zachowywałam się jak bezbronne dziecko, wołające ojca, gdy tylko nocą dobiegnie je jakikolwiek szelest ze zwykłej szafy, w której pewnie mieszkały potwory. Browning FN Baby, wydostał się spod fotela, obijając się o moje nogi. To mi przypomniało, że ja również jestem już dorosła i potrafię sama o siebie zadbać.
Szybko otworzyłam okno, chwytając za broń i wychylając się w deszcz śmiercionośnych pocisków.
- Co ty robisz? - wrzasnął Will, nie mogąc uwierzyć w moją lekkomyślność.
Ja natomiast w tym czasie oddałam kilka strzałów, uszkadzając naszym przeciwnikom szybę.
- Jedź prosto! - nakazałam, czując, jak mężczyzna usiłuje wciągnąć mnie do wnętrza samochodu, tracąc nad nim panowanie.
O dziwo mnie posłuchał, a ja wreszcie stłukłam szybę wozu jadącego za nami. Wiedząc, że w magazynku została mi już tylko jedna kula, chciałam zakończyć tę pogoń, ostatnim strzałem. Niestety jedna z lecących w moją stronę kul, musnęła moje lewe ucho, przez co ja chybiłam i zamiast zestrzelić kierowcę - pozbawiłam ich przedniej opony, jednak i to pozwoliło nam uciec.
Mitsubishi powoli zwalniało, wracając do jazdy z dozwoloną prędkością. Ja nadal wisiałam za oknem, pozwalając, aby wiatr rozwiewał moje czarne włosy we wszystkich kierunkach świata. Nie mogłam uwierzyć w to, co własnie zrobiłam, co zrobić chciałam i do czego byłam zdolna. Mierzyłam w człowieka, a ręka mi nawet nie zadrżała, gdy byłam gotowa nacisnąć spust. Prawdopodobnie, gdyby nie pocisk, który musnął moje ucho, kierowca straciłby życie.
To byłam prawdziwa ja? Naprawdę byłam do tego zdolna?
- Brawo Mała! - zawołał z aprobatą, choć wiedziałam, że tym razem kazanie mnie nie ominie.
Wróciłam do wnętrza samochodu, na miejsce obok kierowcy i usiłowałam doprowadzić roztargane włosy, do względnego ładu.
- Oczywiście zdajesz sobie sprawę z tego, iż zachowałaś się lekkomyślnie i cudem uniknęłaś śmierci - kolejne pytanie, pobrzmiewające stwierdzeniem.
- Nie było tak źle - mruknęłam, odsuwając dłoń od krwawiącego ucha. Gdy zobaczyłam szkarłat malujący się na moich liniach papilarnych, wykrzywiłam usta w nieprzyjemnym grymasie. - Chociaż mogło być lepiej...
Szczypie, jak cholera...
Will widział, jak staram się nie zaplamić tapicerki, jednak nie skomentował tego. Do końca nie uraczył mnie żadnym pouczeniem, pocieszeniem, czy naganą. Milczeliśmy przez resztę trasy, a on zaciskał tylko mocniej ręce na kierownicy, jakby próbował zdusić w sobie wściekłość.


CDN

czwartek, 6 sierpnia 2015

How far to our Happy End - Rozdział 10.

Rano nie zwlekłam się z łóżka, jak zwykle. Wstałam wypoczęta i pełna entuzjazmu, mimo iż większą cześć nocy spędziłam nad walizką, pakując ubrania na wyjazd, a pozostałą przeleżałam na podłodze garderoby. Nie mogłam przestać myśleć o zbliżającym się spotkaniu z Danem, co nie pozwalało mi zasnąć. Z zegarkiem na nadgarstku, odliczałam minuty do odlotu. To miał być najlepszy dzień w moim życiu.
Wraz ze wschodem słońca, czmychnęłam do łazienki, aby ubiec swoich nadal śpiących  współlokatorów. Zimny prysznic przygotował moje ciało na spotkanie z Londyńską szarością, panującą na zewnątrz, choć nawet podłoga, potrafiąca doprowadzić niejednego do depresji, nie zdołała zdjąć z mojej twarzy uśmiechu. Szczerze mówiąc, to nawet moje odbicie w lustrze, wydawało się być bardziej korzystne, niż zazwyczaj. Nic nie było w stanie zepsuć mi tego dnia.
Wychodząc z domowego azylu, omal nie wpadłam na bruneta, czekającego na swoją kolejkę.
- Dzień dobry, ranny ptaszku - spojrzał na mnie z pytająco uniesioną brwią.
Zwykle to on wstawał najwcześniej, więc nic dziwnego, że zdziwił się, gdy ktoś tym razem do ubiegł.
- A nawet bardzo dobry - nie mogłam ukryć uśmiechu.
- Mogę? - zapytał, wskazując skinieniem głowy na pomieszczenie za mną.
- Ah, jasne - odzyskując kontakt ze światem rzeczywistym, ustąpiłam mu miejsca w drzwiach, przechodząc do salonu.
- Spałaś, prawda? - dopytał, odwracając się na pięcie, zanim jeszcze wszedł do łazienki. Moje rozkojarzenie nie umknęło jego uwadze.
- Jeszcze czego? Całą noc słyszałam, jak tłukła się w garderobie - niewyspana i wyraźnie markotna Vi, wypełzła ze swojej mrocznej jaskini, zwanej również sypialnią.
- Czy to aby na pewno zdrowe? - niepewny, zmarszczył brwi.
- Poczekaj z diagnozą, do ich spotkania - wyburczała szatynka, wślizgując się przed Lucasem do łazienki.
- Hej! - jęknął brunet, gdy niebieskooka zamknęła mu drzwi przed nosem.
- Kto pierwszy ten lepszy - zawołała zza dzielącego ich kawałka sklejki.
- Tylko, że to ja byłem pierwszy.
Oglądanie tej dwójki z rana, było jednym z moich ulubionych zajęć. Doskonale uzupełniali treść programów przyrodniczych. Czasami żałowałam, że w te poranki nie odwiedzała nas Pani Krystyna Czubówna. "Cesarzowa i jej pies, w naturalnym środowisku..." Tak, wróżyłam im wielką karierę na Animal Planet.

Po odprawie nie mogłam się powstrzymać, aby jeszcze raz nie odwiedzić miejsca, w którym po raz pierwszy spotkałam Dana. Korzystając z okazji, iż lotnisko świeciło jeszcze pustkami, usiadłam pod tym samym filarem. Opierając się o niego plecami, zamknęłam oczy i odchyliłam głowę w tył, przypominając sobie po kolei zapachy, dźwięki i emocje, jakie towarzyszyły mi tamtego dnia.
Moja nadal wilgotna koszula była przesiąknięta zapachem deszczu, wygłuszyłam otaczający mnie świat, aby móc zatracić się w dźwiękach szarpanych strun, ogarnięta melancholią. Tak, to było zdecydowanie coś w ten deseń.
Mój śpiew, choć cichy, odbijał się od ścian lotniska i kilku otaczających mnie filarów, lecz tym razem nie chciałam, aby mnie słyszano, a gitara czekała grzecznie w domu, na mój powrót. Nuciłam pod nosem słowa "More Than Words":

Now I've tried to talk to you and make you understand 
All you have to do is close your eyes 
And just reach out your hands and touch me 
Hold me close don't ever let me go 
More than words is all I ever needed you to show 
Then you wouldn't have to say that you love me 
`Cause I'd already know 

Z czasem ten tekst nabierał dla mnie nowego znaczenia, jednak osoba, która była z nim kojarzona, nigdy nie uległa zmianie. Wyobrażałam sobie, jak Dan znów czai się za jednym z filarów i podsłuchuje mój prywatny koncert, co wywołało delikatny uśmiech na mojej twarzy.

What would you do if my heart was torn in two 
More than words to show you feel 
That your love for me is real 
What would you say if I took those words away 
Then you couldn't make things new 

Miałam cichą nadzieję, że mój ukochany rozczochraniec znów dokończy za mnie, słowami: "Just by saying I love you", jednak moja wyobraźnia nie doszła jeszcze do poziomu materializowania fantazji, więc jedyne co otrzymałam, to:
- Mała, zaraz wchodzimy na pokład. Zbieraj się - wołanie Lucasa dobiegło mnie z drogiego końca holu.
Westchnęłam, otwierając oczy. Mogli mi pozwolić jeszcze chwilę pomarzyć. Przynajmniej wtedy spóźniłabym się na odlot i została w Londynie. Oczywiście nie było to możliwe, głownie dlatego, że samolot nie odleciałby beze mnie, a ja po prostu nie mogłam się doczekać spotkania z Danem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tego pożałuję.
- Kolejny zarażony "Legendarnym wyczuciem czasu"? - zaśmiałam się pod nosem, przechodząc obok Lucasa.
- Legendarnym... czym? - zmarszczył brwi. Nadal "świeży" w naszym towarzystwie, miał prawo nie wiedzieć o kilku rzeczach.
- Poznasz Kyla, a się przekonasz - uśmiechnęłam się na wspomnienie tych kilku razy, gdy kociarz naprawdę przechodził sam siebie.
Zostawiając za sobą zdezorientowanego przyjaciela, dołączyłam do czekającej na nas Vi. Zabraliśmy nasze bagaże podręczne, które były jednocześnie naszymi jedynymi, ponieważ nie widzieliśmy sensu w pakowania się w wielkie torby na trzydniowy wyjazd, i wsiedliśmy na pokład samolotu. Już tylko kilka godzin dzieliło mnie od spotkania z Danem.

Siedziałam na łóżku, gdy Vi dogadywała jeszcze szczegóły, przez telefon, z ciotką, której dom  właśnie zajmowaliśmy. Rodzina szatynki wyjechała w delegacji, więc na wiadomość, że ukochana chrześnica postanowiła odwiedzić USA, od razu zaoferowali jej zakwaterowanie. Nie byłam do końca pewna, jak dobrze znali moją przyjaciółkę, ale najwidoczniej nie widzieli się kilka dobrych lat, skoro od tak powierzyli jej swój dom...
W tym czasie Lucas rozglądał się po posesji. Mimo zamożności właścicieli, dom wydawał się być przeciętnej wielkości, urządzony skromnie, w jasnej kolorystyce, lecz z klasą. Nigdy nie miałam okazji poznać rodziny Vi, ale byłam pewna, że są tak samo ciepli, jak wnętrze ich domu. Nic dziwnego, że niebieskooka utrzymywała z nimi jak najlepsze kontakty, i mówiła o nich w samych hiperbolach.
- Załatwione - oznajmiła, rozłączając się z ciotką. - Wracają za cztery dni i proszą, aby nie roznieść im domu.
- Jestem prawie pewien, że zdołamy spełnić tę prośbę, pod warunkiem, że nie zbliżysz się do kuchni - Lucas oparł się o framugę drzwi prowadzących do sypialni, w której Vi miała spędzić noc.
Jego zadziorny uśmieszek został nagrodzony kapciem, ciśniętym przez szatynkę w jego stronę. Gdyby nie fakt, że brunet mógł się pochwalić całkiem niezłym refleksem, to prawdopodobnie dostał by nim w twarz.
- Nocujesz dzisiaj u Dana, czy przygotować Ci posłanie w pokoju obok? Chyba, że wolisz spać ze mną - uśmiechnęła się szeroko.
- Wybacz, ale jak tylko przyjedzie taryfa, od razu stąd wybywam - wzruszyłam przepraszająco ramionami.
- To nie fair. Ja zadowoliłabym Cię o wiele lepiej, niż jakiś tam rozczochraniec - założyła ręce na piersi, naburmuszona.
- Nie gustuję w kobietach... - skrzywiłam się nieco, gdy tylko w mojej głowie pojawiła się wizja mnie i Vi, robiących rzeczy, które powinny być ocenzurowane.
- Nigdy w żadnej nie zasmakowałaś, więc skąd możesz wiedzieć?
- A ty? - uniosłam pytająco brew.
- Bywało się na różnych imprezach...
I dlaczego mnie to nie dziwiło?
- Nie pytam - wstałam z łóżka, na równe nogi.
Czas uciekał, a każda sekunda spędzona w tym domu, oznaczała kolejną sekundę mniej w towarzystwie Dana.
- Baw się dobrze - przyjaciółka mnie uściskała, a ja z chęcią to odwzajemniłam. - Tylko się zabezpiecz. Jestem jeszcze za młoda na bycie ciotką - pogroziła mi palcem przed twarzą, w żartobliwy sposób.
Śmiech został przerwany przez dzwonek Lucasa, który cały czas się nam przyglądał. Szybko wyciągnął urządzenie z kieszeni, aby upewnić się kto dzwoni, i czy w sprawach służbowych. Jednak on na widok wyświetlającego się kontaktu wywrócił oczami i cisnął telefon z powrotem do spodni. Na pewno dzwonili jego rodzice.
- Odbierz - poprosiłam, wiedząc jak bardzo oni się starają, aby odzyskać kontakt z synem.
- Innym razem - rzucił wymijająco.

To przypomniało mi, jak Dan przez jakiś czas ignorował czyjeś telefony. Nie spoglądał nawet na ekran, aby sprawdzić kto się do niego dobija, po prostu od razu odrzucał połączenie. Z każdym kolejnym dniem nabierałam podejrzeń, jednak całkiem niedawno, w jeden z tych poranków, w których budziłam się obok niego, telefon zadzwonił ponownie. Nieznośny dźwięk dzwonka wyrwał mnie z krainy snów, a zanim zdążyłam na dobre otworzyć oczy - Dana i telefonu już nie było. Wyszedł z sypialni, tylko po to, aby przeprowadzić rozmowę z osobą, która nękała do od jakiegoś czasu. Trochę mnie to zdziwiło, ponieważ nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się robić czegoś w tajemnicy przede mną. Nawet najnowsze pomysły na piosenki nagrywał przy mnie, na dyktafon w telefonie, gdzie zwykle w takich chwilach udawał się do najbardziej odosobnionego miejsca, aby nikt nie mógł do usłyszeć. Jednak po tym zdarzeniu telefony ustały, więc najzwyczajniej w świecie zapomniałam o całej sprawie.

Lucas podszedł, aby również mnie uściskać, na pożegnanie. Objął ramieniem, ucałował w czoło, a w tym czasie, drugą ręką wsunął mi do tylnej kieszeni spodni prezerwatywę.
- Baw się dobrze - wyszczerzył się głupio, podobnie jak Vi, a ja miałam ochotę wrócić po kapcia, którym szatynka wcześniej spudłowała. Gwarantuję, że w tamtym momencie na pewno bym nie chybiła.

Taryfa gnała ulicami miasta w ulewę gorszą, niż te, które dotychczas miałam okazję podziwiać w Londynie. Co prawda dom rodziny Vi od hotelu dzieliło zaledwie kilka przecznic, jednak wolałam sobie oszczędzić przemoczonych ubrań, zwłaszcza, że nie zabrałam ze sobą walizki.
Taksówkarz zaparkował tuż przed wejściem, więc ładnie podziękowałam i wysiadłam z samochodu, nie musząc się martwić o dodatkową porcję wilgoci dla moich i tak już poskręcanych włosów. Wszystkim w recepcji udzielił się mój dobry nastrój. Ucięłam sobie krótką pogawędkę z blondynką stojącą za ladą, opowiadając, jak to mam zamiar zrobić niespodziankę mojemu narzeczonemu. Bez zastanowienia dała mi zapasowy klucz i życzyła udanej nocy. Czasami bycie rozpoznawanym miało swoje plusy. Nie musiałam już dzwonić do Dana, aby podał mi numer swojego pokoju, ponieważ w recepcji uznano mnie za psychofankę i kazano wyprowadzić ochronie...
Cała w skowronkach, wbiegłam po schodach, nie mogąc się doczekać spotkania z brunetem. Nasza rozłąka nie trwała długo, jednak mniej więcej od czasu naszego pierwszego spotkania - nie potrafiłam bez niego funkcjonować. Idąc przez korytarz starałam się uspokoić, brałam głębokie oddechy, aby po otworzeniu drzwi nie rzucić się na niego od razu, bez żadnego ostrzeżenia. Bawiłam się kluczami w dłoniach, szukając wzrokiem pokoju im odpowiadającego. Zatrzymując się przed drzwiami z numerem 506, włożyłam klucz w zamek i przekręciłam najciszej, jak potrafiłam. Biorąc ostatni głęboki oddech weszłam do środka z uśmiechem i wesołym zawołaniem:
- Niespodzianka!
Jednak to co zobaczyłam, raczej nie było tym, czego się spodziewałam.
Czarnowłosa piękność o jasnej cerze była ubrana w szarą bluzę, którą rozczochraniec zawsze zakładał na koncerty, a ja owijałam się nią tuż po przebudzeniu. Zgadywałam, że pod nią nie miała już na sobie nic, za to Dan przynajmniej odział się spodnie, i pewien zbędny element, którym były kobiece dłonie, na jego klatce piersiowej. Wargi srebrnookiej właśnie składały pocałunek na ustach, których dotyk był mi tak dobrze znany.
Ten obraz sprawił, że moje płuca nagle przestały prawidłowo pracować. Zamarłam. Czułam, jak niedobór tlenu, rozmazuje mi obraz przed oczami. A może to były napływające łzy?
- Rose? - w niebieskich tęczówkach tańczyło przerażenie.
Dan nie spodziewał się tej wizyty, więc nic dziwnego, że moja obecność wprawiła go w osłupienie. Zwłaszcza, gdy własnie przyłapałam do z inną kobietą.
- A to kto? Znajoma? - złośliwy uśmiech czarnowłosej piękności, wywiercał w moim sercu jeszcze większą dziurę.
Znałam ten głos. Miałam z nim styczność dwa lata temu, gdy odebrałam telefon, nieprzytomnego po libacji alkoholowej, bruneta. Nazwała się jego dziewczyną...
- Rose, wszystko Ci wytłumaczę - próbując mnie uspokoić, uwolnił się z objęć srebrnookiej.
Jednak ja nie chciałam słuchać żadnych tłumaczeń. Prawda jest taka, że nie słyszałam już niczego, bo na ten moment przestałam kontaktować ze światem rzeczywistym. Obudziłam się dopiero, gdy Dan zaczął kroczyć w moja stronę. Ja odruchowo zrobiłam krok w tył, i przyglądając się po raz ostatni osobie, dla której zmarnowałam ponad dwa lata mojego życia, która wyryła w moim sercu krater, wybiegłam z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.
- Rose? Co ty tu..? - zdziwił się Woody, którego minęłam na korytarzu.
Zaślepiona wściekłością, nie zwróciłam na niego uwagi i pognałam dalej, zbiegając po schodach, a Dan za mną.
- Rose, poczekaj! - wołał za mną. - Daj mi to jakoś wyjaśnić!
Minęłam recepcjonistkę, która sama nie wierzyła w to co się działo. Najszczęśliwsza para świata fleszy, właśnie odstawiała przedstawienie, pt: "Tak, on również jest zwykłą zdradziecką świnią", a goście hotelu, zajęli miejsca w pierwszym rzędzie.
- Porozmawiajmy! - słysząc dalsze błagania bruneta zatrzymałam się po wyjściu z hotelu.
- Ale o czym? - warknęłam odwracając się na pięcie. - Chcesz mi powiedzieć, że to co przed chwilą widziałam nie kwalifikuje się pod zdradę?
Kipiałam wściekłością, byłam gotowa użyć swoich ciężkich butów do trwałego uszkodzenia Smitha i okolicy.
- Nie... - spuścił wzrok, wiedząc, że na tę chwilę nie ma argumentu, który usprawiedliwiłby jego zdradę.
- Więc żegnam - parsknęłam, próbując powstrzymać drżący głos, ściągnęłam pierścionek zaręczynowy i rzuciłam mu pod nogi.
Odwróciłam się jak najszybciej i szybkim krokiem pomaszerowałam w stronę domu ciotki Vi. Przynajmniej deszcz zamaskował moje łzy, a droga była wystarczająco długa, aby wraz z kroplami spłynęła ze mnie wściekłość. Niestety nie mogłam powiedzieć tego samego o narastającym cierpieniu.






I to tyle z mojego wielkiego planu xD
Chyba udało mi się was zaskoczyć, mimo "znaków"
jakie wysyłałam w poprzednich rozdziałach, co?
Bo przecież, kto podejrzewałby naszego rozczochrańca o zdradę?
Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał,
i że nie zlinczujecie mnie za zdradę xDD
Czekam na wasze opinie w komentarzach ^^

czwartek, 9 lipca 2015

How far to our Happy End - Rozdział 9.

Rano, z nowymi siłami do życia, wygramoliłam się z łóżka. Pożegnałam chwilową depresję po wyjeździe Dana, szybciej niż zazwyczaj i zaczęłam się szykować na kolejny trening z grupą taneczną Brada. Planowałam być na miejscu przed czasem, jednak zajęta łazienka przypomniała mi, że przybyło mi o kolejnego lokatora. O tej porze Vi nie powinno być już w domu, jeśli nie zaspała, tak jak dnia poprzedniego, więc za drzwiami mojego edenu pewnie ukrywał się Lucas.
Zapukałam ponaglająco, nie chcąc się spóźnić na trening.
Nie bój się, na pewno zdążysz na czas - zwołał brunet z wnętrza łazienki.
- "Instruktor powinien być obecny na sali co najmniej pół godziny przed czasem"- zacytowałam tancerza, wywracając oczami.
- To również uwzględniłem w twoim grafiku.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że obiecał sporządzić mój plan zajęć nazajutrz od negocjacji, jednak nie spodziewałam się, że uda mu się to zrobić aż tak szybko...
- A teraz przestań mi zawracać dupę i zrób śniadanie - warknął zza drzwi.
Faktycznie.Zapomniałam, że niebieskooki oprócz rzetelnej i biznesowej strony, miał również tę mniej wysublimowaną... Delikatnie mówiąc.
Miał szczęście, że dzielił nas gruby kawałek drewna, bo w przeciwnym razie moje kolano z impetem wylądowało by między jego nogami.
Siedząc przy jednym z blatów, znajdujących się na środku kuchni, stukałam niepomalowanymi paznokciami w ściany swojego ulubionego czarnego kubka. Nadal nie potrafiłam przekonać się do kawy, jednak w Londynie, gdzie sama pogoda potrafiła wypompować z ciebie resztki chęci do jakiegokolwiek działania, byłam bliska popadnięcia w kofeinowy nałóg.
Wpatrywałam się tępo w czarny płyn, krążący w czarnej porcelanie, który miał pomóc mi obudzić się do życia. Czekałam aż Mroczny Rycerz raczy łaskawie opuścić moje królestwo i zdobędzie się na odwagę, aby stanąć oko w oko z Królową Rozalią, pierwszą tego imienia, uznaną przez Cesarzową Wiktorię i członków senatu Bastille.
- Gdzie moje śniadanie? - zjawił się i delikwent.
- Chcesz śniadanie, to sam sobie je zrób - syczałam, unosząc wzrok znad królewskiego kielicha.
- Czy pies nie powinien dostawać gotowego posiłku? - uniósł pytająco brew, nazbyt pewny siebie.
- Pies załatwia się na dworze i nie warczy na swoich - zauważyłam zgryźliwie.
- Ale ja brałem prysznic...
Wywróciłam oczami podsuwając mu drugi kubek z nadal ciepłą kawą.
"Znaj łaskę Pana" - w głowie od razu pojawiła się kwestia, którą tylko Vi byłaby w stanie wypowiedzieć na głos, patrząc adresatowi z oczy. Nie bez powodu nosiła miano Cesarzowej... Nie była przypadkiem, której tytuł nadano z nazwiska, w przeciwieństwie do mnie.
- Idąc tą logiką, to ty powinnaś mnie wykąpać - wykrzywił usta w zadziornym uśmiechu.
- Może następnym razem - wzięłam ostatni łyk kawy i odstawiłam kubek do zlewu.
Nie zostało mi wiele czasu, więc szybkim krokiem zmierzałam do łazienki.
- Więc do wieczora?
Wiedziałam co temu zbereźnemu człowiekowi chodzi po głowie, i szczerze nie chciałam sobie tego wizualizować, a tym bardziej doświadczać...
- Oh, czyżbyś nie wiedział? - zatrzymałam się w półkroku, teatralnie zdziwiona. - Psy kąpie się najwyżej raz w miesiącu.
Zadowolona z siebie zostawiłam oniemiałego Lucasa za zamykającymi się drzwiami łazienki.
"Niech kundel zna swoje miejsce" - tak zapewne skwitowała by to Cesarzowa Vi.

Po treningu wszyscy uczestnicy zajęć opuścili salę, w której, jak zawsze zostawałam razem z Bradem, aby sprzątnąć sprzęt i pozostawić pomieszczenie we względnym porządku. Gdy ciemnooki zwijał kable kilku potężnych głośników, ja stałam przy panelu pełnym przeróżnych guzików, diod i przełączników. Wyłączałam po kolei nagłośnienie i klimatyzację, wstrzymując się jeszcze od wyłączenia oświetlenia, do czasu, aż tancerz dołączy do mnie przy wyjściu.
- Widzę, że posłuchałaś wreszcie mojej rady i zatrudniłaś kogoś na stanowisko menadżera. - zauważył, pakując ręcznik do swojej sportowej torby.
Czułam, że ten temat ciśnie mu się na usta od momentu, w którym wbiegłam na salę, jak zwykle przed czasem, jednak spóźniona, według szatyna.
- Można tak powiedzieć - wymamrotałam, wodząc palcem wokół przełącznika odpowiedzialnego za światło.
- Konkretny, elokwentny... - wymieniał jego zalety, jakby chciał utwierdzić mnie w moim wyborze.
Szkoda, że ja znałam tego delikwenta zdecydowanie za dobrze, i wiedziałam, że to tylko maska, którą przywdziewał podczas spraw biznesowych. Najwidoczniej odziedziczył po ojcu więcej, niż tylko nieziemsko niebieskie oczy.
- Jak długo pracuje w zawodzie?
- Od wczoraj - wzruszyłam obojętnie ramionami.
- Słucham? - otworzył szeroko oczy, wyraźnie zdziwiony.
- To przyjaciel z dzieciństwa... Dopiero co przyjechał do Londynu i potrzebuje trochę kasy - wyjaśniłam od razu, choć niepewna, czy aby na pewno właściwie.
- Pracowanie z bliskimi nie jest dobrym pomysłem - choć jego ton był łagodny, to wiedziałam, że miał ochotę pogrozić mi palcem przed nosem, mówiąc: "Tak niewolno!".
Doskonale wiedziałam, że sprawy biznesowe należało trzymać z daleka od rodziny i przyjaciół, jednak wiedziałam, że niebieskookie wcielenie zła nie rzucało słów na wiatr.
- Ufam mu - uniosłam kąciki ust w delikatnym uśmiechu. - Po za tym sam stwierdziłeś, że chłopak się nadaje.
- Tego nie powiedziałem...
- Czytam między wierszami.
Duża męska dłoń pogłaskała mnie po głowie, w sposób jaki był najbardziej pożądany w tym momencie. Delikatnie, czule i pokrzepiająco, jak starszy brat, którego obecności brakowało mi od jakiegoś czasu. Nie posiadałam się ze szczęścia mając takie zastępstwo na miejsce Patricka.

Do mieszkania wróciłam dopiero wieczorem. Po drodze wstąpiłam do ulubionej knajpy, znajdującej się blisko klubu fitness, aby zjeść lunch z Bradem. Jak zwykle rozmawiało się nam bardzo miło, jednak nie obyło się bez wykładu na temat ostrożności w dobieraniu współpracowników. Prawda, ten szatyn potrafił być irytujący i narcystyczny, ale posiadał kilka zalet, które zaskarbiły sobie moją sympatię, nawet jeśli starał się o moje względy bardziej, niż pewien rozczochraniec, który zostawił mnie w Londynie, a sam pojechał w trasę koncertową...
Rozsznurowując leniwie glany w przedpokoju, wychylałam się, aby sprawdzić czym zajmował się mój przyjaciel, siedzący na kanapie w salonie. Rozmawiał przez telefon i kreślił coś na kartce, którą ułożył sobie na kolanie. Zapewne był w trakcie dopracowywania mojego grafiku, bo ton jego głosu, dochodzący do moich uszu, był dla mnie zupełnie obcy. Poważny, elokwentny, stanowczy, lecz z nutą szarmancji, którą pewnie własnie omamiał niczego nie świadomą sekretarkę. Biedna... wpadła w sidła uosobienia grzechu.
Nie chcąc mu przeszkadzać przemknęłam szybko przez salon, aby dotrzeć do łazienki, i zamknęłam za sobą drzwi najciszej jak potrafiłam. Stając przed lustrem przyjrzałam się swojej bladej twarzy. Zielone oczy traciły blask, ustępując zmęczeniu, usta były spierzchnięte od smagającego je zimnego wiatru, który równie dobrze podrażnił pozostałe odsłonięte skrawki mojej skóry. Założyłam zbłąkany kosmyk za lewe ucho, odsłaniając tym samym bliznę na policzku, pamiątkę po najgorszym dniu w moim życiu. Niewiele osób wiedziało o jej istnieniu, ponieważ za każdym razem, gdy musiałam pokazać się światu, była ona zakrywana cienką warstwą podkładu. Trzeba było przyznać, że wizażystki naprawdę zasługują na uznanie, doprowadzając mnie do stanu użytkowego, za pomocą kilku mazideł, których nazw nie potrafiłam nawet wymówić.
Ściągnęłam szybko kolczyki i spiralę, odwracając wzrok od własnego odbicia. Nie przepadałam za nim, więc po co miałam wpatrywać się w coś, co mnie nie satysfakcjonuje? O wiele bardziej podobał mi się wyraz mojej twarzy, gdy stał za mną Dan, próbujący wycisnąć resztki pasty do zębów z, już i tak wymęczonej tubki. Jego obecność zawsze sprawiała, że wszystko wydawało się być bardziej korzystne, czy to odbicie mojej zmęczonej twarzy, deszczowy poranek, czy Vi, która jak zwykle zapomniała pozmywać naczynia. Wszystko wydawało się być malowane w ciepłych barwach, żegnając wszystkie odcienie szarości.
Wyszłam z łazienki po relaksującym prysznicu, z nadal wilgotnymi włosami. Niepewnie podeszłam do kanapy od tyłu i oparłam się łokciami o oparcie, zaglądając w stos kartek, które zadomowiły się na większej części kanapy, niż sam właściciel. Kończył właśnie kolejna rozmowę telefoniczną, odsuwając słuchawkę od ucha.
- I jak? - odważyłam się zapytać, gdy tylko usłyszałam charakterystyczny dźwięk, kończący połączenie.
- Przygotowałem Ci grafik na trzy miesiące - nabrał powietrza w płuca, przeglądając kilka kartek, których kreślenia i oznaczenia zapewne potrafił rozszyfrować jedynie ich autor. - Później masz wolne.
- Kiedy dokładnie? - nachyliłam się bardziej nad papierkową robotą przyjaciela, w nadziei, że mnie również uda się z nich coś wyczytać.
- Kilka dni przed powrotem twojego rozczochranego Romeo. Will był na tyle wspaniałomyślny, aby podać mi numer Dicka, a on zaś zaznajomił mnie z ich grafikiem, tak abym mógł go zestawić z twoim, na tyle, na ile będzie to możliwe.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Nigdy nie posądzałabym Lucasa o taką zaradność. Byłam pod wrażeniem, wręcz oczarowana tą stroną jego osobowości. Szczęśliwa, uwięziłam go w objęciach. Nie sądziłam, że będzie w stanie tak bardzo się postarać, i to wszystko dla mnie.
- Dziękuję - pisnęłam, całując go w policzek.
Pod ustami czułam, jak jego twarz się krzywi. Bardzo nie lubił wszelkiego rodzaju czułości, zwłaszcza, jeśli to ja byłam ich nadawcą. Jednak czasami pozwalałam sobie na naruszenie jego przestrzeni osobistej, a on zdawał się to dzielnie znosić.
Dopiero po chwili szczęście przestało mi przyćmiewać rzeczywistość, a ona postawiła mi następujące pytanie:
- Ale skąd wziąłeś numer Willa? - uwolniłam niebieskookiego z objęć moich wątłych ramion.
- Zostawiłaś telefon w domu.
- Więc uznałeś, że wolno Ci w nim grzebać? - zmarszczyłam brwi, wyraźnie niezadowolona.
-  Cel uświęca środki - skwitował. - Potrzebowałem kilku kontaktów, a ty nie raczyłaś mi nawet podać swojego numeru telefonu - skarcił mnie spojrzeniem, odwracając sytuację na swoją korzyść.
W tym momencie zdałam sprawę, jak niekomfortowo czuł się Dan, gdy za każdym razem potrafiłam, mówiąc kolokwialnie - "odwrócić kota ogonem".
- Przepraszam - wymamrotałam, przyznając się do błędu, czując jak hańba okrywa mnie swoim brudnym płaszczem.
- Nic się nie stało - za to zwycięzca odhaczał triumfalnie kolejną pozycję na swojej liście:
Upokorzenie Rose - JEST.
- Radziłbym Ci się szybko doprowadzić do porządku - spojrzał na czarny zegarek, na lewym nadgarstku. - Zaraz będziesz odpowiadać za swoje roztrzepanie.
Zdezorientowana, uniosłam pytająco brew. W głowie przetworzyłam tę kwestię jeszcze kilka razy, lecz nadal nie miałam pojęcia, co mógł mieć na myśli. Dopiero po chwili moja niezawodna pamięć uznała za stosowne, aby uświadomić mi, że jednak powinnam zainwestować w kartki samoprzylepne. Tak, znowu zapomniałam o czymś bardzo istotnym...
- Masz szczęście, że Cię lubię! - do mieszkania z impetem wparowała ciemnooka blondynka.
- Też się cieszę, że Cię widzę... - skuliłam się, jakby moje ciało krzyczało za mnie: "Tylko nie w twarz!".
Miałam otwierać pokaz Joe, do którego zostały niespełna dwie godziny, więc kurwiki w jej oczach były w stu procentach uzasadnione. Byłam świadoma swojej winy, jednak wolałam trzymać się od niej z daleka, na tyle, aby nie znaleźć się w promieniu rażenia... A uwierzcie, że dziewczyna miała całkiem pokaźny zasięg prawego sierpowego.
- Ubieraj się, przed nami pół godziny drogi - biorąc głęboki oddech blondynka trzymała swoje nerwy na wodzy.
Pobiegłam szybko do swojego pokoju, aby wygrzebać z garderoby boyfriendy, białą koszulę i czarne szpilki. Jako osoba publiczna musiałam dbać o swój wizerunek, nawet jeśli czas uciekał szybciej, niż bym sobie tego życzyła, choć tym razem wolałam odpuścić sobie stratę kolejnych pięciu minut, na maskowanie blizny i delikatne podkreślenie rzęs.
Zamykając za sobą drzwi, ubierałam w pośpiechu drugiego buta. Jeszcze nigdy w życiu nie byłam gotowa do wyjścia, w tak zaskakująco szybkim tempie.
- Powodzenia - rzucił brunet, nie ruszając nie z kanapy, nadal pogrążony w swoich papierach.
- Nie dziękuję - przebiegłam przez salon, tak szybko, jak pozwalały mi na to wysokie obcasy. - Lucas, a mógłbyś przesunąć grafik o kilka dni, tak abym miała wolne, jeszcze w tym tygodniu?
Ponaglająco drepcząc w miejscu, przyjaciółka pomogła mi ubrać szarą narzutkę.
- Postaram się coś zdziałać - podrapał się pod głowie długopisem, wyraźnie zakłopotany natłokiem pracy.
- Dzięki - pożegnałam go promiennym uśmiechem, po czym razem z Joe zniknęłyśmy za drzwiami.
Z entuzjazmem zbiegłam po schodach prowadzących do wyjścia apartamentowca. Nie mogłam się doczekać tego jednego dnia, na którym tak bardzo mi zależało. Miałam nadzieję, że będzie to jeden z najlepszych dni w moim życiu.






Kolejny rozdział za nami...
Ten również mogę nazwać pewnego rodzaju "łącznikiem",
ponieważ potrzebowałam czegoś, co połączy PEWNE wydarzenia.
Tak, "PEWNE" oznacza nic innego, jak mój kolejny niecny plan
i (mam nadzieję) kolejne zaskoczenie dla was.
Mam nadzieję, że rozdział się wam spodobał.
Czekam na wasze opinie w komentarzach ^^

niedziela, 14 czerwca 2015

How far to our Happy End - Rozdział 8.


(odnośnik do strony z opisem mieszkania znajdziecie w Spisie Postaci, przy opisie Vi)


Nigdy nie sądziłam, że nienaganne wyczucie czasu brodacza może udzielić się osobom w jego otoczeniu, jednak najwyraźniej Kyle zaraził tym moją najlepszą przyjaciółkę. Dodając do tego jej zbliżające się do geniuszu pomysły, otrzymywałam mieszankę, która postawiła mnie właśnie w tamtej sytuacji. W sytuacji, z której dosłownie nie było innego wyjścia, niż przez okno... Innymi słowy - Lucas z dresach, których właściciel stał w drzwiach do naszego mieszkania.
- Czy to nie przypadkiem ten rozczochraniec, sprzed dwóch lat? - brunet zmarszczył brwi, jak zawsze nie potrafiąc trzymać języka za zębami.
Złapałam Dana za rękę i bez słowa zaprowadziłam do swojego pokoju, zostawiając za sobą nadal oniemiałą Vi i zdezorientowanego Lucasa. Sadzając wokalistę na łóżku, czułam na sobie jego wyczekujące spojrzenie.
- Zapewne czekasz na klasyczne: "To nie tak jak myślisz" - wciągnęłam głośno powietrze, zdając sobie sprawę, że znajduję się w naprawdę niekorzystnej sytuacji, bez jakiegokolwiek wytłumaczenia.
- A jak myślisz? - uniósł pytająco brew, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Wydawał się zachowywać spokój, jednak ja czułam emanującą zazdrość z nutą wściekłości w jego głosie.
Nastała chwila ciszy, w której próbowałam zebrać wszystkie swoje myśli we w miarę spójną całość i ułożyć z nich logiczne zdania, tłumaczące, poprzednią scenę. Przerwałam ją głębokim westchnięciem, nie wytrzymując rosnącego napięcia.
- Przecież wiesz, że mnie i Lucasa nic nie łączy - jęknęłam rzucając się na łóżko, twarzą do poduszki. - Opowiadałam Ci o nim tyle razy.
- I własnie dlatego mam prawo być zazdrosny - zauważył, choć nie do końca trafnie.
- Doprawdy? - podparłam się na łokciach. - Twierdzisz, że mogłabym Cię zdradzić z mężczyzną, którego zawsze określałam jako "przyjaciel z dzieciństwa"? - tym razem to ja uniosłam pytająco brew, a Dan nadal milczał. - Twierdzisz, że w ogóle mogłabym Cię zdradzić z jakimkolwiek mężczyzną? - dodałam już nieco podniesionym tonem, nie słysząc odpowiedzi na poprzednie pytanie.
- Oczywiście, że nie - westchnął kładąc się obok mnie.
- Czyżbyś mi nie ufał? - dopytywałam naburmuszona.
- Nie ufam jemu -stwierdził śmiejąc się pod nosem, po czym odgarnął zbłąkane kosmyki z mojej twarzy, powiódł palcem wskazującym od mojego ucha, przez krawędź szczęki, aż uchwycił mój podbródek i złożył na ustach delikatny pocałunek. - W twoją wierność nie śmiałbym wątpić - wyszeptał przed kolejnym zetknięciem się warg.
Zaskakujące jak szybko potrafiłam obrócić najbardziej niefortunny bieg wydarzeń, na własną korzyść. Muszę sobie przyznać, że niewątpliwie miałam do tego talent, zwłaszcza, jeśli w grę wchodziły nawet najmniejsze ułamki sekund spędzone z Danem.
- Za godzinę muszę być na lotnisku.
Dlaczego musiał przerywać? Nie miałam ochoty słuchać o kolejnym rozstaniu, a już na pewno nie wtedy, gdy wreszcie miałam do tylko dla siebie.
- Wracam za trzy miesiące - dodał, nie widząc z mojej strony żadnej reakcji.
Ich kariera zamiast zwalniać, nabierała tempa. Dan tworzył naprawdę świetne utwory, a zespół w pełni zasłużył sobie na uznanie, jakim się cieszyli. Ale czy to wszystko musiało dziać się kosztem naszego szczęścia?
- Powiedz coś... - wydusił z siebie błagalnym tonem, przerywając kolejną chwilę ciszy.
- A co powinnam powiedzieć? "Bezpiecznej podróży. Wracaj szybko."? - do oczu zaczęły napływać mi niechciane łzy.
- A gdzie moje: "To nie tak jak myślisz"? - zaśmiał się pod nosem, przytulając mnie do siebie.
Doskonale wiedział, że źle znoszę rozłąki, po za tym sam nie przepadał za koniecznością zostawiania mnie w Londynie, gdy on miał okazje zwiedzać świat. Chciał mnie zabierać ze sobą, choć oboje wiedzieliśmy, że jest to niemożliwe. Nie mogłam już po prostu jeździć z nimi, grać na ulicach i czekać co koncert za kulisami.
- Głupek - wyjąkałam, chowając twarz w jego czarnej koszulce.
Zauważyłam, że ostatnio zaczął zakładać koszulki z bardziej higroskopijnych materiałów, niż zazwyczaj. Czyli moje łzy w dzień wyjazdu, stały się już rytuałem?
Spędziliśmy tak jeszcze kilka minut, zanim doprowadziłam się do stanu użytkowego, i zanim mój niebieskooki sens życia zechciał wypuścił mnie z objęć.
Wychodząc z pokoju, przemierzyliśmy salon połączony z kuchnią, bez słowa. Dreptałam za nim wpatrując się w jego, jak zawsze kolorowe skarpety, dopiero przy wyjściu odważyłam się unieść głowę, aby po raz ostatni przyjrzeć się, jak zakłada jeansową kurtkę. Minie co najmniej trzy miesiące, zanim będę miała okazję znowu ujrzeć ten mechanicznie wykonywaną czynność, więc chciałam nacieszyć nią oczy, póki mogłam.
- Do zobaczenie za trzy miesiące - uśmiechnął się pocieszająco stojąc w drzwiach, po czym ucałował w czoło z szeptem na ustach. - Kocham Cię - po czym zamknął za sobą drzwi, zostawiając mnie po ich drogiej stronie.
W myślach zadawałam sobie pytanie: "Czy gdy już doznałam tej prawdziwej bliskości, to czy tym razem będzie mi go brakować jeszcze bardziej?". Otarłam ostatnią łzę spływającą po policzku i ruszyłam do kuchni. Biało grafitowe meble rozciągały się przy lewej ścianie, w prawą została wbudowana lodówka z zamrażarką. Na środku stał kolejny blat, który pełnił funkcję stołu, a przy nim siedzieli już moi przyjaciele z kubkami po kawie, w dłoniach.
- Jak zwykle muszę po nim sprzątać - westchnęła brunetka, wyciągając z zamrażarki pudełko lodów czekoladowych.
Ona również doskonale wiedziała, jak kończą się nasze pożegnania, więc zawsze miała przygotowany arsenał "pocieszycieli", aby jak najszybciej wyciągnąć mnie z dołka.
Zmusiłam się do uśmiechu, gdy podsunęła mi pudełko pod nos i położyła obok łyżkę.
- Miałaś mnie pocieszyć, nie utuczyć - zauważyłam żartobliwie, gdy ona wracała na swoje miejsce.
- Powiedziała anemiczka, której od piętnastego roku życia nie przybyło ani kilograma - skwitowała, po czym gestem ponagliła, abym otworzyło pudełko zakazanej rozkoszy. Ona również czekała zniecierpliwiona, z łyżką w ręku.
"Jeśli mamy tyć, to razem" - oto damska solidarność!
- Lepiej mi wyjaśnij co ten narcystyczne źródło wspomnień, robi w moim mieszkaniu - z pełnymi ustami lodów, spiorunowała mnie spojrzeniem żądającym wyjaśnień.
- Te narcystyczne źródło wspomnień, ma imię - oburzył się Lucas.
- I tak chciałaś kupić psa, więc przygarnęłam przybłędę z ulicy - wzruszyłam obojętnie ramionami, nabierając kolejną porcję lodów na srebrną łyżkę.
- Wiesz chociaż, co to za rasa? - najwidoczniej obie postanowiłyśmy zignorować egzystencję przyjaciela, siedzącego po przeciwnej stronie blatu.
- Pies na baby - kącik ust mi zadrżał, gdy czułam na sobie poirytowane spojrzenie bruneta. - Nie ma pcheł, nie jest nosicielem żadnych chorób wenerycznych... Idealny materiał na pupila!
- I jestem niedrogi w utrzymaniu - zauważył niebieskooki, postanawiając jednak pomóc mi w przekonywaniu Vi, nawet jeśli wiązało się to z porównaniem go do psa.
- Więc zgoda... - westchnęła szatynka, a ja wymieniłam z Lucasem triumfalne spojrzenia. - ... pod warunkiem, że go wykastrujemy - dodała ze swoim słynnym wyrazem twarzy, pt. "Demon Vi właśnie doszedł do głosu".
Otworzyliśmy szeroko oczy, a nasz nowy pupil skrzywił się na sam dźwięk tych słów. Chyba za wcześnie cieszyliśmy się z naszego zwycięstwa.
- Nie dość, że mój żywot jest o wiele krótszy, niż twój, to ty chcesz mi jeszcze odbierać jedyną przyjemność z życia? - jęknął.
- No dobrze - wywróciła teatralnie oczami. - Ale masz absolutny zakaz gwałcenia mnie, gdy śpię - zabrzmiało to zadziwiająco poważnie, jak na tak niepoważną dyskusję.
- Nie kręci mnie nekrofilia...

Vi wskoczyła pod prysznic, ja zajęłam się zmywaniem naczyń, a Lucas miał chwilę czasu, aby rozejrzeć się po niewielkim mieszkaniu składającego się z dwóch pokoi, kuchni połączonej z salonem i łazienki. Krążył powoli po pomieszczeniach przyglądając się zdjęciom wiszącym na ścianach. Moim, Vi i chłopaków, sprzed roku, czy dwóch lat. Wtedy jeszcze wszystko było tak proste... Mogłam z nimi jeździć na koncerty, pomagać Coopowi z nagłośnieniem, stroić im gitary i przesiadywać razem z nimi w studiu. Nigdy nie sądziłam, że jeden cover będzie potrafił wywrócić całe moje życie do góry nogami. Od tego się zaczęło... Teledysk Rihanny tylko nadał rozpędu mojej karierze, i tak oto znalazłam się w stercie białych kopert.
Lucas usiadł na brązowej sofie i odruchowo chwycił z ręce moją klątwę. Przyjrzał się im dokładnie z obu stron, sprawdzając nadawcę i adresata, aż w końcu zabrał się za ich otwieranie.
- Nie wiesz, że nie przegląda się cudzej poczty? - upomniałam go, wołając z kuchni.
- Wybacz, opiekunka nie wpoiła mi dobrych manier - zaśmiał się pod nosem i przeczytał zawartość pierwszej koperty. - To propozycja pracy.
- Wiem - oznajmiłam nieco oschle, wycierając ręce w mały ręcznik, który zawsze znajdował się pod zlewem.
- Virgin Records zaprasza Cię do współpracy - uniósł brwi, wyraźnie zdziwiony. - I przy okazji jeszcze kilka innych wytwórni - stwierdził, przeglądając szybko resztę nadawców.
- Wiem - westchnęłam ciężko.
Te białe koperty były moją klątwą, a z dnia na dzień przybywało ich coraz więcej. Przeglądanie ich zaczęło mnie nużyć już pół roku temu. Chyba powinnam wtedy zainwestować w niszczarkę, aby nie zalegały na stoliku, i aby nie dorwał ich nikt, kogo świerzbiły ręce, czy na przykład Lucasa...
- Zastanawiałaś się już którą przyjmiesz? Bo z tego co widzę, to masz tu jeszcze propozycje wystąpienia w teledysku...
- Nie, nie zastanawiałam się, i szczerze nie mam zamiaru - wyrwałam przyjacielowi koperty z rąk.
- Dlaczego? - zmarszczył brwi, wyraźnie niezadowolony.
- Nie jestem wokalistką, a na kolejny teledysk nie mam ochoty.
- Zachowujesz się, jak rozpieszczony bachor - warknął, widząc mój obojętny stosunek do pracy.
- Powiedział spadkobierca sieci hoteli, który uciekł z domu, bo nie podobało mu się, że ktoś chce dać mu dogodne życie na tacy - syknęłam zgryźliwie.
Lucas pochodził z zamożnej rodziny, więc niczego mu nigdy nie brakowało. Nijak nie wpasowywał się z zgraję Davida, składającą się z dzieciaków pokrzywdzonych przez życie. Jednak on nie był taki, jak reszta z jego szczebla. W sercu miał ten sam bunt i żal do świata, co my. Mimo wygód, jakie czekały na niego w domu, on wolał biegać z nami po dachach i drapać kolana. Wtedy nie widziałam w tym żadnego problemu, jednak gdy przyszedł czas, aby dorosnąć, on nadal nie chciał pogodzić się z własnym losem.
- To źle, że chce do czegoś dojść o własnych siłach?
Nie lubiłam się z nim kłócić, jednak czasami było to nieuniknione. Nie mogłam znieść faktu, że ktoś kto miał całą rodzinę, potrafił się nad sobą tak użalać. Ja nie miałam już rodziców i musiałam sama radzić sobie w życiu.
- Jak na razie, to nie zaszedłeś o własnych siłach dalej , niż do burdelu - cedziłam przez zęby, kierując się do kuchni, aby wyrzucić koperty.
- A ty gdzie zaszłaś? - nasze tony podnosiły się, sięgając krzyku. - Nic nie robisz, tylko żerujesz na sławie tego rozczochrańca.
- Coś powiedział? - zatrzymałam się w półkroku i odwróciłam na pięcie.
- Dokładnie to co słyszałaś - warknął, wstając z kanapy.
- Nigdy nie wykorzystywałam Dana!
- Doprawdy? Więc jak stałaś się tak rozpoznawalna z dnia na dzień? - uniósł pytająco brew, stawiając wolno kroki w moim kierunku. - Sama byś niczego nie osiągnęła, więc nie waż się mnie pouczać - nie dał mi nawet dojść do słowa.
Miałam ochotę uderzyć go twarz. Złość we mnie wzbierała, a to prawdopodobnie dlatego, że ten cholerny brunet miał rację. Gdyby nie Dan, nadal tańczyłabym w klubach i grała na ulicach. Byłam beznadziejna i nie miałam prawa ubliżać innym.
- Ale chyba wiem, jak możemy sobie nawzajem pomóc - zatrzymał moją rękę, która szykowała się właśnie do nagłego spotkania z jego policzkiem. - Pozwól mi być twoim menadżerem, a gwarantuje Ci, że to nie ty będziesz kojarzona z Danem, lecz Dan z tobą - uśmiechnął się złowieszczo, jakby w jego głowie już zrodził się iście szatański plan. Dopiero wtedy zrozumiałam, że ta cała kłótnia była tylko przedstawieniem, aby mnie sprowokować. W przeciwnym razie nigdy bym nie chciała zatrudniać nikogo na to stanowisko.
- Ile chcesz? - zmarszczyłam brwi.
- 50% - oznajmił, a jego ton zmienił się momentalnie na ten, który mogłabym uznać na "służbowy".
- 30.
 Może i byłam młoda, ale nie głupia. Niestety skarbie, kochajmy się jak bracia, ale liczmy się jak żydzi.
- 40.
- 35 - wyraźnie zaznaczyłam, że nie miałam zamiaru już podnosić stawki, więc niebieskooki nie miał dużego pola do negocjacji.
- Zgoda - splunął na dłoń.
- Zgoda - również umieściłam swoje DNA na dłoni, po czym podaliśmy sobie ręce, tak jak mieliśmy w zwyczaju robić to w dzieciństwie.
Można było to uznać za zawarcie pewnego rodzaju umowy.
- Mam nadzieję, że wywiążesz się z obietnicy - rzuciłam stanowczo.
- Jak zawsze - wyciągnął z mojej dłoni białe koperty i uniósł kącik ust w tajemniczym uśmiechu. - Do jutra ustalę Ci grafik.
Nie wiedziałam dlaczego, ale czułam, że mogłam mu zaufać. Lucas mimo swoich wad, których lista ciągnęła się w nieskończoność, potrafił być sumienny i zawsze dotrzymywał danego słowa. Powierzając mu siebie, mogłam być pewna, że oddałam się w dobre ręce.
W tym momencie Vi wyszła z łazienki:
- Co tu się wyrabia? - jęknęła, żądając wyjaśnień.
Jeszcze niecałe dwie minuty temu toczyła się tu prawdziwa wojna, więc nic dziwnego, że szatynka była wyraźnie zaniepokojona.
- Musimy nauczyć naszego pupila, że nie szczeka się na "swoich" - wzruszyłam ramionami, jakby nic się nie stało.
- Zły pies! Dzisiaj śpisz na podłodze! - niebieskooka pogroziła mu palcem.
- Ale za co? - skomlał.
Nasza trójka w jednym mieszkaniu, to nie był najlepszy pomysł, jednak cieszyłam się na myśl, że będę miała go znowu przy sobie. Może i momentami działał mi na nerwy, ale był moim najlepszym przyjacielem. Nawet Dan nie potrafiłby mi go zastąpić.






Dla wszystkich tych, którzy, tak jak ja, nie mogli dziś pojechać na OWF... ;-;
I tak oto na stałe witamy nową postać Happy End.
Mam nadzieję, że Lucas przypadł wam do gustu,
bardziej niż Brad, bo będzie go tu dość sporo ^^"
Ehh... znowu muszę zedytować "Spis Postaci".
Dodałam również opis mieszkania Vi,
abyście się mniej więcej orientowali, co i jak wygląda xD
Mam nadzieję, że ten rozdział się wam podobał
i czekam na wasze komentarze ^^