Dni mijały, a biel szpitalnych ścian nie zmieniła się od momentu wyjścia Dana z pokoju. Wszechobecna sterylność doprowadzała zielonooką powoli do szaleństwa. Ciszę panującą w tym pomieszczeniu co jakiś czas przerywała odwiedzająca ją Vi.
- I jak się dziś czuje mój mały kwiatuszek? - dziewczyna zamknęła za sobą delikatnie drzwi.
- Mówisz, jak moja matka... - obdarzyła przyjaciółkę nikłym uśmiechem.
- Wybacz... - niebieskooka ugryzła się w język.
- Nic się nie stało - odparła. - Ale jak jeszcze trochę tu posiedzę, to będą musieli mnie przenieść do szpitala psychiatrycznego... - skrzywiła się na dźwięk swojego lekko zachrypniętego głosu, a Vi zaśmiała się pod nosem słysząc jej słowa.
- Jeszcze tylko dwa dni. Wytrzymasz - usiadła na krawędzi łóżka próbując wesprzeć przyjaciółkę. - Tylko pomyśl... za niecałe 48 godzin będziesz mogła stąd wyjść i pognać wprost w objęcia twojego Romeo - otuliła się teatralnie ramionami i z błogim wyrazem zaczęła się komicznie kołysać. - Ohh Romeo! Nie chce umierać! Nie chce Cię stracić! - parodiowała ostatnią rozmowę przyjaciół.
- Przestań - szturchnęła lekko dziewczynę próbując powstrzymać śmiech.
- A nie jest tak? Chyba mi nie powiesz, że nie chciałabyś, aby Cię teraz przytulił - przestała się wygłupiać, ale uśmiech nie schodził jej z twarz.
- Oczywiście, że bym chciała - wiedziała do czego zmierza niebieskooka - W jego ramionach czuję się tak... bezpiecznie - mówiła przypominając sobie to uczycie, którego tak bardzo jej teraz brakowało. - Ale to nie on jest osobą, w której objęciach chciałabym zasypiać - dodała nieco poważniejąc.
- A chłopak się tak stara... - westchnęła spuszczając głowę, a unosząc ją napotkała pytające spojrzenie przyjaciółki. - Pozbierał twoją gitarę po wypadku i powierzył w ręce najlepszych specjalistów - uniosła kącik ust widząc zdziwienie na twarzy szatynki.
- To ona żyje? Moja gitara? - rozchyliła usta nie dowierzając.
- Tak, żyje i ma się dobrze - zaśmiała się pod nosem. - Czeka wraz z twoją walizką u mnie w mieszkaniu. Dostaniesz ją, jak tylko stąd wyjdziesz - oznajmiła. - A własnie... - po czym dodała. - Z czego jest zrobiona ta twoja pancerna walizka? Wyszła z tego wszystkiego bez szwanku... Jak?! - jęknęła, bo przecież niemożliwym było, aby cokolwiek po takiej przygodzie wyszło tylko z kilkoma draśnięciami.
- Nie mam pojęcia... - sama wątpiła w to co słyszała. - Ale przeżyła już drugi wypadek, więc wychodzi na to, że moja matka wiedziała co kupowała - wzruszyła ramionami. Mimo iż tak bardzo chciała porzucić swoje stare życie i zacząć na nowo, to nadal nie mogła się pozbyć kilku rzeczy, które przypominałyby jej o tamtych chwilach, tych lepszych i gorszych...
- Dan śpieszy nam się... kupisz sobie nowy telefon kiedy indziej - upomniał przyjaciela najstarszy z zespołu.
- To nie dla mnie - odparł przyglądając się kolejnym modelom. - Co ona sobie myśli, że rozwalając jeden telefon uwolni się ode mnie? Co to, to nie - mówił sam do siebie, co od razu rozwiało wszelkie wątpliwości Willa.
- Weź ten - podchodząc do niego wskazał palcem swoją propozycję. Dan widząc wybór przyjaciela od razu się uśmiechnął i wymienił z nim porozumiewawcze spojrzenia.
Idąc korytarzem dziewczyna skinieniem głowy żegnała się ze wszystkimi pielęgniarkami i lekarzami, którzy do tej pory się nią zajmowali. Mimo iż w szpital nie były jej ulubionym miejscem pobytu, to będzie miło wspominać każdą chwilę spędzoną z tymi życzliwymi ludźmi, którzy potrafili traktować ją jak osobę dorosłą i zrozumieć sytuację, w której się znalazła. Była im za to bardzo wdzięczna i opuszczając to miejsce czuła jakby zostawiała tu także małą cząstkę siebie. U progu drzwi czekał już na nią dr. Adams z rękoma założonymi na piersi. Jego postawa nie była negatywnie nastawiona, wręcz przeciwnie.
- Gotowa do wyjazdu? - spojrzał na czarną gitarę przewieszona przez jej ramię i walizkę, którą za sobą ciągnęła. Vi przywiozła te rzeczy już wczoraj, bo niestety musiała dzisiaj pojawić się na uczelni i nie mogła odebrać przyjaciółki.
- Jak widać - wzruszyła ramionami z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Cieszę się - mężczyzna w białym kitlu obdarzył nastolatkę ciepłym uśmiechem, który od ich poważnej rozmowy przestał być pełen fałszywego współczucia.
- Na prawdę nie wiem, jak mogę się panu odwdzięczyć... - próbowała zebrać myśli kotłujące się w jej głowie. Lekarz podczas jej pobyty tutaj wiele razy jej pomagał i dbał o nią, jak o własną córkę, którą patrząc na ich różnicę wielu mogłaby być.
- Nie musisz - przerwał jej. - Tylko obiecaj mi, że już nigdy tu nie wrócisz - oczywiście nie miał na myśli nic złego, po prostu chciał ją w ten sposób przestrzec, aby nie pakowała się już w żadne kłopoty i dbała o siebie, jak należy. Inaczej znowu wyląduje w szpitalu.
- Kto wie... może jeszcze kiedyś was odwiedzę - uniosła kącik ust.
- Mam tylko nadzieję, że wpadniesz na kawę, a nie salę operacyjną - ciepły głos mężczyzny, tak bardzo przypominał głos jej ojca, jego szorstkie ręce również wydawały się być znajome, przez co zielonookiej, tak trudno było przekroczyć próg tego budynku i obiecać sobie, że już nigdy tu nie wróci.
- Do widzenia dr. Adams - wzięła głęboki oddech, przełknęła głęboko ślinę i wydusiła z siebie te słowa, po czym nie czekając na odpowiedź ruszyła szybkim, zdecydowanym krokiem do swojej wyczekiwanej wolności.
- Pozdrów przyszłego narzeczonego - uśmiechnął się i powiedział ściszonym głosem odprowadzając szatynkę wzrokiem.
Uroda dziewczyny jednak czasami była przydatna. Dzięki niej nie musiała nigdy zbyt długo czekać, aż wreszcie jakiś przystojny dżentelmen weźmie ją na przysłowiowego "stopa". Nie da się ukryć, że w obecnej chwili było jej to jak najbardziej na rękę, bo od Bostonu do Chicago dzielił ją niemały kawałek drogi, a chłopcy grają tam koncert już jutro. Chciała dotrzeć do miasta przed nimi, aby zrobić im niespodziankę i odwiedzić ich jeszcze w hotelu, ale przed nią było jeszcze 15 godzin podróży. Na szczęście nie była brzydka, więc każdy napaleniec chcąc się przed nią popisać miał co najmniej 120 km/h na liczniku, więc do celu dotarła szybciej, niż by się tego spodziewała.
Ciemność otulała ulice Chicago, przez które maszerowała zmarznięta Rose. Z nieba padał na ziemię rzęsisty deszcz, który nie pozostawił na niej suchej nitki. Nie dużo trzeba było, aby zachęcić ją do przenocowania w pierwszym lepszym hotelu, który spotka na swojej drodze.
Na jej nieszczęście był to jeden z najdroższych w okolicy, ale był o wiele lepszą opcją, niż pokonywanie kolejnych kilometrów w deszczu pieszo, więc nie zastanawiając się długo weszła do środka. Ociekająca wodą podeszła do recepcji.
- Jakikolwiek pokój proszę - odgarnęła mokre włosy zmęczona do granic wytrzymałości. Była przyzwyczajona do tego typu wypraw, ale wizyta w szpitalu i anemia strasznie dawały się we znaki. Już nie mogła sobie pozwalać na tak lekkomyślne podróże.
- Niestety, wszystkie zajęte - odparła recepcjonistka z przepraszającym wyrazem twarzy.
- Słucham? - dziewczyna nie dowierzała w to co słyszy. Wiedziała, że chłopaki mają grać jutro koncert w okolicy, a także, że zjedzie się do miasta tłum ludzi, ale żeby nawet w takim hotelu nie było miejsca? Chyba na prawdę miała pecha...
- Proszę mi wybaczyć, ale... - recepcjonistka szykowała już dla niej litanię przeprosin, ale już na samym początku przerwał jej krzyk dochodzący z drugiego końca dużego holu.
- Rosi! - głos Kyla wprawił obie dziewczyny w osłupienie i zanim zdążyły się obrócić zielonooka była już w jego ramionach. - Co ty tutaj robisz? - podekscytowany odsunął ją trochę od siebie, tak aby móc na nią spojrzeć.
- Jak na razie, to szukam noclegu... - nieco przerażona reakcją brodacza na jej widok odpowiedziała - ... ale tutaj nie ma już miejsc, więc muszę iść szukać dalej - dodała.
- Co? Chcesz stąd wyjść w taką pogodę? O tej godzinie? Mowy nie ma! - nie miał zamiaru pozwolić jej łazić po nocy w takim stanie, a dziewczyna widząc jego lepszą stronę, której do tej pory nie znała przyglądała mu się z zaciekawieniem. - Jutro czegoś Ci poszukamy, dzisiaj przenocujesz u mnie w pokoju - oznajmił z uśmiechem na twarzy.
- Chyba żartujesz - wlepiła w niego swoje zielone oczy.
- Co ty myślisz, że tylko Dan będzie czerpał przyjemności z naszej znajomości? - uniósł pytająco brew z zachęcającym wyrazem twarzy.
- Nie wiem o jakiego rodzaju przyjemności Ci chodzi, ale moja odpowiedź nadal brzmi "nie" - zaśmiała się pod nosem.
- Daj spokój. Gdzieś przenocować musisz, a ja najwyżej przeniosę się na kanapę - po kilku minutach takiego namawiania Rose na spędzenie nocy z nim, uległa mu. Mężczyzna objął ją ramieniem, a ona tylko pomachała osłupiałej recepcjonistce na pożegnanie. Może nie powinna, ale czuła się on niej wyższa z racji, takiej iż owa dziewczyna miała na nadgarstku bransoletkę ze sklepu Bastille, więc pewnie oddałaby wszystko, aby być z tej chwili na miejscu zielonookiej.
- Zapraszam - otworzył szatynce drzwi i wpuścił ją do środka. - Rozgość się, a ja przyjdę później. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia - oznajmił.
- Jasne, nie ma sprawy - rozejrzała się po pokoju stojąc w jego centrum. - Jedno pytanie: Gdzie pozostali? - odwróciła się do przyjaciela.
- Woody już śpi u siebie, a Dan z Willem wybyli na zakupy i jeszcze nie wrócili... - zamyślił się na chwile zadając sobie w głowę pytanie: "Gdzie oni tak długo siedzą?". - Łazienkę masz tam, sypialnia jest tam - wskazał gestem na pomieszczenia. - Tak więc mam nadzieję, że się nie utopisz, i no... Widzimy się później - uśmiechnął się i widząc, że dziewczyna to odwzajemniła zamknął za sobą drzwi.
Rose ściągnęła przemoczone ubrania i rzuciła w kąt. W samej bieliźnie weszła do łazienki i zawisła nad umywalką spoglądając w lustro. Dopiero teraz widziała, jak bardzo choroba wpłynęła na jej wygląd, co prawda zawsze była blada, ale nie, aż tak. Jej cera była niemalże biała i wcale jej to nie przeszkadzało, bo właśnie taką zawsze chciała mieć. Chciała być tak idealnie blada i delikatna, ale teraz działało to na jej niekorzyść. Nie dość, że utrudniało jej to utrzymanie dotychczasowego trybu życia, to jeszcze przysparzała zmartwień swoim przyjaciołom. Nienawidziła tego, gdy ktoś się o nią martwi, lituje się nad nią...
Wychodząc spod prysznica owinięta ręcznikiem przeczesywała swoje włosy palcami, ukucnęła przy walizce i zaczęła przewracać sterty ubrań w poszukiwaniu piżamy. Jak się okazało Vi gruntownie przejrzała jej skromną garderobę i wymieniła w niej kilka rzeczy w tym jej koszulkę, w której zazwyczaj śpi...
- Chyba żartujesz... - nie dowierzała w to co widzi. W rękach trzymała niebieską, delikatną, zwiewną, kobiecą piżamę. - Uduszę Cię Vi... - powiedziała znajdując przyczepioną do niej kartkę z napisem: "Na udaną udaną noc z twoim Romeo".
- Jestem wykończony... - jęknął wokalista wchodząc po schodach.
- Nogi mi odpadają... - przyłączył się do niego basista. - Jak jeszcze kiedyś połaszę się na pomysł pójścia z tobą na zakupy, to błagam... wybij mi to z głowy.
- Nie ma sprawy - pokonując kolejne stopnie dotarli na piętro, na którym znajdowały się ich pokoje.
- Nie za długo wam zeszło? - brodacz już na nich czekał z założonymi rękami na piersi, ale widząc, że jego przyjaciele już nie maja ochoty nawet na to odpowiadać od razu dodał - Chyba jednak nie zasługujesz na tą nagrodę... - syknął pod nosem.
- Jaką nagrodę? - zaciekawił się niebieskooki, ale jednocześnie zmarszczył brwi, bo wiedział, że najmłodszy członek zespołu zawsze coś kombinował, więc i tym razem pewnie nie było inaczej.
- Za niedługo się dowiesz - powiedział śpiewnym głosem i skierował się do własnego pokoju - Branoc - rzucił tylko i zamknął za sobą drzwi, a pozostali spojrzeli za siebie z pytającym wyrazem twarzy.
- Zostaw go. Pewnie znowu coś kręci... - westchnął Will i wolnym krokiem wraz z przyjacielem poszli do swoich pokoi mówiąc tylko "dobranoc" na pożegnanie.
Zamknąwszy za sobą delikatnie drzwi nie zapalił nawet światła, tylko od razu skierował się w stronę łazienki. Po szybkim prysznicu wyszedł z pomieszczenia i chcąc już iść w stronę sypialni potknął się o coś leżącego na podłodze. Światło księżyca wpadało do pokoju przez otwarte okno, a wiatr wprawiał zasłony w delikatny ruch. Mężczyzna ostrożnie zbliżył się do kanapy, przy której leżało jeszcze więcej ubrań. Stojąc nad nią dostrzegł leżącą na niej sylwetkę dziewczyny, na której widok od razu pojawił się uśmiech na jego twarzy. Rose okryta kocem spała, jak zabita. Nie dało się nie zauważyć, iż ta podróż naprawdę ją wymęczyła. Brunet podchodząc z drugiej strony chciał ją stąd zabrać i położyć w sypialni. Zabierając koc od razu odwrócił głowę.
- Uduszę Cię Vi... - syknął cicho na widok piżamy dziewczyny, po czym zrobił głęboki wdech i ostrożnie wziął szatynkę na ręce. Zaniósł ją do pokoju obok i ułożył ją delikatnie na łóżku i przykrył kołdrą. Usiadł na krawędzi i wpatrując się w nią odgarnął jej zbłąkany kosmyk włosów za ucho. Wyglądała tak niewinnie, a jej blada cera tylko podkreślała, to jak bardzo jest delikatna. Bał się jej dotykać, tak krucha była w jego oczach. Ucałował ją w czoło, z cichym szeptem na ustach - Dobranoc.
Nareszcie zebrałam się, aby napisać nowy rozdział
i to wszystko dzięki wam!
Przybyło tyle wyświetleń...
Nowe komentarze się pojawiły...
Nawet nie wiecie jakiego daliście mi kopa do pracy.
Uwielbiam was za to! <3
Mam nadzieję, ze ten rozdział się wam spodobał
i zapraszam do komentowania ;)
Kyle ty mała, podstępna bułko! Jesteś cudowny!
OdpowiedzUsuńCo mam więcej powiedzieć? Cieszę się, że kolejny rozdział wpadł w moje łapki i czekam na poranek :D Nie ma sensu wypytwać, cierpliwość kluczem do przetrwania (ale tyle pytań w mojej głowie matku ;-;)
Chwalić Kyla, albowiem on chytra bestia jest xDD
UsuńPoranek pojawi się najprawdopodobniej jutro o ile w jego pisaniu nie przeszkodzi mi nauka z języka niemieckiego (cholernemu dziadu się kartkówek co lekcje zachciało...).
Ależ możesz wypytywać. Uwielbiam pytania, więc na każde z nich z chęcią odpowiem ;) xD
ooooh to super, będę zaglądac na nudnych lekcjach :D
Usuńnieeeeeeeeee, nie mogę wypytywać, bo jak poznam odpowiedzi, to zepsuję sobie czytanie dalszych rozdziałów
ehehehhehehee *będę dzielna*
No i masz nową czytelniczkę :3 Uwielbiam to opowiadanie i bardzo dobrze, że w końcu przełamałam się żeby zacząć czytać bo TOJESTMATKOBOSKACHRYSTEPANIE G.E.N.I.A.L.N.E.
OdpowiedzUsuńAmen xD
Nowa czytelniczka *^* Wiesz, że już Cię kocham? ;3
UsuńNawet nie wiesz, jak się cieszę, że się przełamałaś i przeczytałaś... tak dużo to dla mnie znaczy.
I nie posiadam się z radości czytając: "TOJESTMATKOBOSKACHRYSTEPANIE G.E.N.I.A.L.N.E." to zapala w mojej głowie taką lampkę, na której widnieje napis "Chyba jednak robisz coś dobrze" xDD
Ja wczoraj przeczytałam całego Twojego bloga od początku, więc mogę nazwać się już Twoją czytelniczką:) Trzymaj tak dalej, bo to ff jest na prawdę, na prawdę bardzo dobre!<3
OdpowiedzUsuńPaula z XXX
Wow... nie sądziłam, że komuś będzie się to tak na raz chciało wszystko przeczytać. Moja bff mi marudzi, jak na przeczytać jeden, a co dopiero 12 xD
UsuńStrasznie się cieszę, że Ci się podoba i skaczę z radości, bo... KOLEJNA CZYTELNICZKA *^* Boże ja dziś normalnie wygrałam życie!
Yup. Czyli ja już jestem stałą czytelniczką? C: Opowiadanie cudne. Cały blog jest emejzing :3
OdpowiedzUsuńCzytałaś moje wypociny jeszcze zanim je opublikowałam... Tak, jesteś stałą czytelniczką i to bardzoo xDD
UsuńDziękuję i dziękuję ;3 Straciłam cały dzień na zmienianiu wyglądu bloga, ale chyba się opłaciło xDD