Codzienna rutyna: wstać, ubrać się, iść do szkoły, wytrzymać te osiem godzin, wrócić do domu, zrobić lekcje i iść spać. W takie błędne koło wpadał każdy przeciętny nastolatek, a z Rose nie było inaczej. Co rano podnosiła się z łóżka z myślą, iż czeka ją kolejny dzień przesiąknięty szarością. Nosiła spódniczki lub sukienki w kwieciste wzory, delikatne sweterki, a na twarz zakładała jedną z wielu masek, jakie zasilały jej asortyment. Ludzie mówili, że jest miłą, uczynną i dobrze wychowaną dziewczyną. Zaskarbiała sobie czyjąś sympatię już przy pierwszym spotkaniu, bo kto nie polubiłby pogodnej, ślicznej nastolatki, której makijaż składał się jedynie z promiennego uśmiechu.
Wszyscy ją kochali, ale nikt nie wiedział, że ten piękny uśmiech znikał z jej twarzy w chwili, gdy tylko wracała do domu. Wtedy ściągała maskę i pogrążała się we własnym świecie. Nakładała słuchawki i odcinała się od rzeczywistości w nadziei, że chociaż dzisiaj nie będzie musiała wysłuchiwać kłótni rodziców i docinków starszego brata. Chociaż jeden dzień. Więcej jej do szczęścia nie było potrzeba.
Nigdzie nie mogła być sobą. Między ludźmi, we własnym domu, pośród pseudo przyjaciół- nigdzie. Jedynie moment, w którym zza okna balkonowego rozlegało się głośne wołanie oznaczał, iż najwyższy czas wyjść z tego świata przesiąkniętego rutyną i zacząć żyć.
- Rosi! - głos chłopaka rozchodził się pod betonowych blokach, a na jego dźwięk dziewczyna od razu zerwała się z łóżka.
- Zwariowałeś? Jeśli obudzisz moich rodziców... - wybiegła na balkon i chociaż ucieszyła się na jego widok, to nie mogła pozwolić sobie na wybuch euforii.
- Gotowa na wycieczkę? - uśmiechnął się do nastolatki opierając się o swoją niebiesko-białą Yamahę. Rose przez chwilę prowadziła wewnętrzną wojnę zaciskając dłonie na barierkach. Po chwili wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z przyjacielem i pobiegła się ubrać.
Przymykając ostrożnie drzwi balkonu dbała o to, aby nie wydały z siebie żadnego dźwięku. Przełożyła nogi na drugą stronę barierek i zeszła na dół z pierwszego piętra. Nie robiła tego pierwszy raz, więc szło jej to dość szybko i zgrabnie.
- Co tak długo? - dźgnął dziewczynę w bok, gdy tylko znalazła się przy nim.
- Szukałam szczęścia w szafie - odparła uśmiechając się.
- Znalazłaś? - uniósł pytająco brew.
- Tak, ale nie w szafie - zrobiła pauzę. - Tutaj. Moje szczęście ma na imię David i opiera się własnie o Gabrysię - chodziło jej o motocykl, który kiedyś wraz z przyjacielem, będąc pod wpływem nazwali właśnie tym imieniem. Na dźwięk tych słów chłopak poczochrał jej jedną ręką włosy i ucałował w głowę, po czym oboje dosiedli niebieskiej Yamahy i z warkotem silnika odjechali spod betonowych, starych, obdartych bloków.
Wiatr muskał wrażliwą skórę Rose, policzki się rumieniły, a ramiona zaciskały wokół torsu kierowcy. Lubiła tak mknąć z nim przez ciemne ulice miast. Czuła się wtedy, jakby była ponad czasoprzestrzenią. Czas dla niej nie istniał. Była szczęśliwa, tylko przy nim to czuła, tylko przy nim mogła być sobą.
Tą noc spędzili, tak jak wiele innych. Kursowali między różnymi miastami, zatrzymując się co jakiś czas na schodach przypadkowego budynku, czy też na odludziu, gdzie na środku polany kładli się na jego skórzanej kurtce. Rozmawiali o wielu rzeczach, o problemach, planach na przyszłość, marzeniach, o wszystkim. Znali się już tyle lat, a nigdy nie zabrakło im tematów. Mogli spędzić ze sobą wieczność, a i tak by się sobą nie znudzili, mimo iż znali się na wylot.
- Ile naliczyłaś? -zapytał obracając między palcami kosmyk jej włosów.
- Dwadzieścia dwie - zmieniła nieco pozycje, w której leżała.
- Ja trzydzieści jeden - ogłosił triumfalnym tonem.
- To nie fair! - podparła się na łokciach. - Miałeś nie liczyć moich! - wlepiła w chłopaka oskarżycielskie spojrzenie.
- Wybacz - uniósł ręce w bezbronnym geście. - Następnym razem mnie uprzedź, które gwiazdy są twoje... - oboje próbowali zachować powagę, ale gdy tylko ich oczy się spotkały od razu wybuchnęli śmiechem.
David był lekkoduchem, który nie rozstawał się ze swoimi glanami, skórzaną krótką i ukochaną Gabrysią. Kilkudniowy zarost dodawał mu uroku, a ciemnobrązowe oczy przyciągały, jak magnesy. Wysoki, dobrze zbudowany blondyn z wiecznym nieładem na głowie i kilkoma nałogami na koncie oraz masą niezrozumiałych dla Rose kompleksów. Jak na swoje osiemnaście lat wyglądał całkiem przyzwoicie i nieco staro, co z pewnością potwierdziłyby tabuny szalejących za nim dziewczyn, i starszych, i młodszych. Jedyną osobą stojącą mu na drodze do zostania najprzystojniejszym facetem w mieście był brat zielonookiej - Patrick. Kolejny nieziemsko przystojny osobnik płci męskiej, który kręcił się wokół szatynki. Można by było stwierdzić, że w towarzystwie Davida i zielonookiego szatyna, którego kosmyki włosów zazwyczaj zawsze kierowały się w różne strony - Rose była w siódmym niebie. Nic bardziej mylnego... Gdy tylko ta dwójka znalazła się w odległości nie mniejszej, niż półtorej kilometra, rozpoczynało się piekło. Rywalizowali ze soba we wszystkim. Po za każdym możliwym sportem znalazły się również konkurencje typu: kto "wyrwie" więcej dziewczyn na imprezie, kto wypije więcej alkoholu, w czyim łóżku w ciągu miesiąca zawita więcej piękności, itp. Oczywiście w: kto jest bardziej umięśniony, kto więcej waży, kto jest wyższy i starszy, David już dawno przegrał... Dwudziestoletni Patrick nie dość, że regularnie chodził na siłownie, to jeszcze koledzy na osiemnaste urodziny podarowali mu prezent w postaci hantli, więc codziennie dbał o to, aby jego ciało było idealnie wyrzeźbione. Natomiast ciemnooki nie musiał, bo wypalając paczkę papierosów dziennie nie musiał jakoś przesadnie uważać na to co je. Zawsze był szczupły, a ostatnimi czasy nawet trochę za bardzo...
Jednakże była jedna konkurencja, w której starszy brat nigdy nie mógł wygrać. Serce Rose już od lat należało do uwodzicielskiego blondyna, na czego widok szatyn od razu się krzywił, i nie ważne ile razy próbował ją do niego zniechęcić, nigdy mu się to nie udało. Gdy tylko w domu padało jego imię chłopak od razu wybuchał i już nie raz rzucał tym co miał pod ręką, i nie raz kończyło się to kilkoma siniakami na ciele delikatnej nastolatki. Chłopak nie był do końca świadomy swojej siły, a w przypływie gniewu zupełnie nad nią nie panował, więc ludzie w szkole i na ulicy nie raz myśleli, że zielonooka jest bita w domu przez rodziców, ale ona zawsze starała się to zatuszować nosząc długie rękawy, albo nakładając duża ilość pudru na twarz jednak nieraz nawet to nie skutkowało. Tylko David wiedział, jaka jest prawda, co również nie było nikomu na rękę, bo na palcach jednej ręki nie uda się zliczyć ile razy już wparował do ich mieszkania i nawet w obecności rodziców zaczynał przepychankę z szatynem, przez co nigdy nie był tam mile widziany. Dlaczego ich relacje były tak napięte? Blondyn po za tym, że miał nieprzyjemne nałogi, zawsze znajdywał się w niewłaściwym miejscu i czasie, to był znany głownie z goszczenia w swoim łóżku wszystkich niebrzydkich, chętnych panienek, więc nic nic dziwnego, że Patrick, jako starszy bart nie chciał, aby jego mała siostrzyczka była jedną z nich. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że może ona być, aż tak głupia, ale widząc już nie jeden raz razem, to jak się zachowują, to jak bliską są ze sobą... nie potrafił tego znieść i wszczął wojnę, przez którą niewinna nastolatka tylko obdarzyła go coraz większą nienawiścią...
- Patrick chce się jutro ze mną ścigać - leżąc na trawie założył ręce za głowę.
- Przecież ten idiota nie ma czym się ścigać - skrzywiła się na sam dźwięk jego imienia.
- W tym mieście nie trudno załatwić sobie maszynę - stwierdził wzruszając ramionami.
- I zabić się na pierwszym lepszym zakręcie? - zadała retoryczne pytanie, po czym odwróciła się do chłopaka i podparła na łokciu. - Ani mi się waż.
- Aż tak Ci na mnie zależy? - zamruczał z uwodzicielskim uśmiechem, gładząc policzek dziewczyny.
- Doskonale wiesz, że to głupota, a te wasze "zawody" nie mają sensu - od razu odsunęła od siebie rękę przyjaciela i spoważniała.
- To nie moja wina, że ubzdurał sobie, że z tobą sypiam... - jęknął, a zielonooką przeszły ciarki, gdy tylko ten obraz stanął jej przed oczami.
- Sypiam, czy nie... -wydusiła z obrzydzeniem. - Obiecałeś mi, że już więcej nie będziesz się ścigał - posłała w jego stronę stanowcze spojrzenie.
- Oj Rosi - zaczęło się... to zawsze oznaczało tylko jedno, więc dziewczyna wiedząc czego się spodziewać wywróciła oczami. - To będzie ostatni raz... Obiecuję! - zapewnił ją, choć tą kwestię słyszała już niezliczoną ilość razy. Widząc zdegustowany wyraz twarzy szatynki dodał - Naprawdę... a na dowód tego kupiłem Ci coś. - Rose już wtedy miała wyrobiony nawyk nie przyjmowania podarunków od nikogo, więc skrzywiła się jeszcze bardziej. Chłopak wstał na różne nogi, pobiegł na chwilę w bliżej nieokreślone miejsce, które spowite było całkowitą ciemnością zostawiając tym samym nastolatkę samą na kilka minut na pustej polanie. W tym czasie ona wzięła kilka głębokim oddechów, usiadła i wpatrując się w gwiazdy błagała, aby nie była to kolejny komplet seksownej bielizny z Victoria's Secret, jednakże, gdy jej zielone oczy dostrzegło znajome pudełko w rękach przyjaciela porzuciła wszelkie nadzieje.
- Tylko nie to... - nieco zdyszany blondyn usiadł tuż przed zrezygnowaną przyjaciółką.
- Tym razem na pewno Ci się spodoba - uśmiechnął się pewny swojego triumfu.
- Do piętnastu razy sztuka? - wyciągnęła ręce po pudełko, zadając kolejne retoryczne pytanie. Nie przesadziła z podaną liczbą... to był na prawdę piętnasty prezent, który otrzymała od ciemnookiego, a jako iż za każdym razem dostawało to samo - komplet bielizny z przydużym stanikiem, to dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Jednakże widząc wyraz twarzy przyjaciela nieco zwątpiła. Czyżby okazało się, że wreszcie zmądrzał, a to pudełko jest tylko zmyłką i tak na prawdę kryje się w niej jakaś dobra książka? Gdy tylko dostała w swoje łapki pudełko od razu zauważyła różnice w wadzę. Podarek był o wiele cięższy niż poprzednie, więc dziewczyna nie do końca wiedziała czego się spodziewać.
- Co to jest? - kilka razu potrząsała opakowaniem, tak aby dźwięk zdradził jej jego zawartość.
- Otwórz - skinął zachęcająco głową, a na twarzy widać było, iż już nie może doczekać się jej reakcji. Rose otwierała to tak ostrożnie z zamkniętymi oczami, tak jakby rozbrajała tykającą bombę. Dopiero, gdy opuszkami palców poczuła gładką, zimną skórę otworzyła ze i rozchyliła usta ze zdziwienia, po czym od razu rzuciła się na Davida w uścisku.
- Kocham Cię! - pisnęła szczęśliwa prawie go dusząc.
- Wiem, wiem - śmiał się ledwo mogąc złapać oddech. - Załóż je - gdy tylko przyjaciółka odkleiła się od niego, pośpieszcie zdjęła niebieskie conversy i włożyła na nogi nowe glany, a gdy skończyła je wiązać nie mogła się na nie napatrzeć. Podniosła wzrok chcąc spojrzeć blondynowi w oczy, ale obraz był coraz bardziej zamazany przez napływające łzy.
- Dziękuję - wyjąkała, a po policzkach spłynęły pierwsze oznaki bezgranicznego szczęścia. Rodzice nigdy nie chcieli się zgodzić na kupno takich butów, a na poparcie brata nie miała co liczyć, więc ten gest znaczył dla niej o wiele więcej, niż mogłoby się komuś wydawać. Zupełnie jakby spełniało się jej najskrytsze marzenie.
- Wracajmy już do domu - z kojącym uśmiechem na twarzy otarł jej łzy.
Wyścig miał rozpocząć się już o świcie, gdy nad ulicami miasta unosiła się najgęstsza mgła. Mimo niskiej temperatury chłopcy mogli się cieszyć nie małą widownią. Wszyscy w przedziale wiekowym 18-20 zebrali się z okolic, tylko po to, aby podziwiać kolejny "Pojedynek Królów". Davic - Król dwóch kółek oraz Patric - Król czterech. Obaj byli popularni i lubiani, więc na brak dopingu nie musieli narzekać. Każdy z nich miał swoją grupę wsparcia, która stawała na nim murem w każdej sytuacji. Wokół było słuchać tylko głośne okrzyki młodzieży, warkoty silników i stukające o asfalt obcasy dziewczyn, które tylko czekały, aby w należyty sposób przywitać zwycięzce dzisiejszej konkurencji.
Ostatnia na miejsce dotarła najmłodsza, czyli Rose. Jako iż David nie był na tyle miły, aby powiadomić ją o której i gdzie odbędzie się zbiegowisko musiała śledzić brata, a gdy tylko zniknął jej z pola widzenia wiedziona zapachem benzyny i odgłosami zamieszania dotarła do mety, przy której stali już gotowi do startu "królowie".
- Rosi?! Co ty tu robisz? - zdziwił się blondyn, gdy tylko zdyszana nastolatka wyłoniła się z mgły i wylądowała na jego klatce piersiowej usiłując zahamować.
- Myślałeś, że przegapię, jak mój brat robi z siebie idiotę przegrywając z tobą wyścig? Co to, to nie - odsunęła się nieco i zaśmiała pod nosem, łapiąc z trudem powietrze.
- Co ty tu robisz? - Patrick szarpnął ją za ramię i przyciągnął do siebie.
- Zostaw ją w spokoju - syknął ciemnooki marszcząc brwi.
- Nie wydaje mi się, abym mówił do ciebie - przecedził przez zęby i zacisnął rękę na ramieniu dziewczyny, tak mocno, że rozchyliła usta w niemym krzyku. - Wracaj do domu - zwrócił się do skrzywionej z bólu siostry.
- Nie -warknęła. - I puść mnie! - wyrwała się z jego uścisku i od razu chwyciła ręki przyjaciela.
- Hmm... Chyba twoja siostrzyczka Cię nie posłucha - teatralny i przemądrzały ton ciemnookiego tylko wyprowadzał szatyna z równowagi. - Kiedy wreszcie do ciebie dotrze, że nie jest twoją własnością? - przechylił nieco głowę i zrobił krok do przodu jednocześnie chowając za sobą małą Rosi. - Ona należy do mnie - unosząc tajemniczo kącik ust ściszył ton, tak aby zielonooka tego nie usłyszała, a jej brat dostał szału.
- Przystojniacy na miejsca proszę! - rozległ się śpiewny głos dziewczyny, który powstrzymał chłopców od skoczenia sobie do gardeł. Rzucając sobie ostatnie wrogie spojrzenie rozstali się kierując się w stronę swoich maszyn.
- David... - złapała za rękaw przyjaciela z szeptem na ustach. - Wrócisz prawda? - podniosła wzrok mając nadzieję, że znajdzie w jego ciemnych oczach ten błysk, który da jej pewności zapewni spokój przynajmniej do czasu poznania wyniku wyścigu.
- Jasne - uśmiechnął się i pogłaskał nastolatkę po głowie.
- A może... - zaczęła niepewnie - ... mogła bym jechać z tobą? - Widząc zdziwienie na twarzy chłopaka od razu dodała - Chce być przy tobie! Nie pozwolę Ci jechać samemu! - jej oczy znowu się szkliły.
- Nie będę sam - zapewniał ją. Nienawidził tego widoku. Nienawidził samego siebie za to, że tak zwrócił w głowie niewinnej nastolatce, że aż tak bardzo się o niego martwi. - Nie wiem, czy wiesz, ale ty zawsze jesteś przy mnie - położył prawą rękę na sercu zupełnie jakby chciał powiedzieć, że właśnie tam ją "nosi", ale zabrakło mu odwagi, aby wypowiedzieć to na głos. Wsiadł więc na motocykl i nachylił się nad nią - A jeśli coś by mi się stało to... - zostawiając na jej usta delikatny pocałunek szepnął - ... pamiętaj, że zawsze będziemy pod tym samym niebem.
Wpatrując się w piękny wschód słońca, Rose delikatnie mrużyła oczu, gdy pierwsze promienie padały na jej bladą twarz. Niosąc na plecach gitarę i ciągnąc za sobą pancerną walizkę, wspominała tamten dzień, w którym przeżyła swój pierwszy pocałunek oraz po raz pierwszy poznała ból straty. Ten dzień w którym jedyne co nastąpiło potem to strzał z pistoletu ogłaszający start i głośny pisk opon. "Królowie" odjechali zostawiając osłupiałą szatynką, po której policzkach spływały gorące łzy. Takiego wyniku wyścigu nikt się nie spodziewał... Patrick jako jedyny dotarł do mety, natomiast David nie miał tyle szczęścia. Jak się później okazało znajomi zielonookiego chcieli go nieco spowolnić, ale nikt nie wpadł na to, że blondyn może stracić panowanie nad niebieska Yamahą i w wyniku niefortunnego wypadku stracić życie.
To wydarzenie wstrząsnęło nie tylko nastolatką, ale również wszystkimi zebranymi, nawet jej bratem. Każdy wyciągnął z tego wnioski i wziął to sobie do serca. Szkoda tylko, że taka życiowa lekcja dla kilkudziesięciu osób musiała kosztować czyjeś życie... Tamtego poranka wraz z pierwszymi promieniami słońca do Rose dotarła wiadomość o śmierci Davida. Gdy tylko jego kumple przynieśli jego ciało pod pod nogi nie mogła powstrzymać płaczu. Płakała godzinami w towarzystwie jego "braci" i z klęczącym przy niej szatynem. Ona nie mogła się pogodzić ze śmiercią najlepszego przyjaciela, a on nie mógł uwierzyć, że był tak głupi i nasłał na niego znajomych. Przecież wiedział, jak to się może skończyć, ale wtedy mu to nie przeszkadzało. Wtedy liczyły się dla niego tylko triumf i to, jak urośnie w oczach młodszej siostry, która tak przez to później cierpiała.
Słońce oślepiało ją tak, jak wtedy, gdy jej brat wziął ja na ręce i zapłakaną zaniósł do domu. To były ostatnie łzy jakie spłynęły po jej policzkach. Od tamtego czasu wszystko zmieniło się o 180 stopni. Ona, Patrick i cała otaczająca ja rzeczywistość. Wszystko stało się szare, a jedyną smugą jakiegokolwiek koloru stał się szatyn, który przyrzekł sobie, że już nikt nigdy nie skrzywdzi swojej siostry. Ani on, ani ktokolwiek inny.
Ten poranek nie różnił się zbytnio od tego który miał miejsce dokładnie 3 lata temu 22. października. Jedyną różnica był brak bliskich osób. Tych żywych i już martwych. Tylko tego jej brakowało, bo te uczucia i rozdarte na strzępy serce towarzyszyły jej dziś nie pozwalając zapomnieć, jak dużo ten dzień zmienił w jej życiu. Czasami patrząc wstecz tęskni za chwilami spędzonymi z Davidem i z całego serca pragnie, aby był znów obok niej, ale niestety nie znalazła jeszcze nikogo kto by był w stanie cofnąć dla niej czas. Kto sprawiłby, że ciemnooki blondyn ponownie muśnie jej usta wypowiadając słowa, które tak dobrze pamięta do dziś.
- Wiem, że gdzieś tam jesteś... - wyszeptała wpatrując się w wschód słońca, który wydawał się być tak znajomy.
Wróciłam~ Tylko nie bijcie! ;-;
Ja wiem, że zrobiłam sobie "małą" przerwę,
no ale brak weny i deficyt czasu dają się we znaki...
Stąd też pomysł na zdradzenie wam,
dlaczego Rose nie rozstaje się z glanami.
Mam nadzieję, że mnie nie udusicie za to,
że uśmiercam jej wszystkich bliskich...
i że w tym rozdziale ni było nic o Bastille...
i że w zasadzie to nie ma w nim jakiegokolwiek ładu...
Wybaczcie, nie bijcie, następnym razem bardziej się postaram
i zapraszam do komentowania ;)
Rozdział mega! Czekam na kolejny, a ponieważ nie umiem pisać komentarzy zostawiam ci tu moje wypociny!XD
OdpowiedzUsuńŻadne wypociny! Dla mnie nawet taki komentarz typu: "Fajny rozdział" znaczy o wiele więcej, niż możesz to sb wyobrazić... Każdy komentarz jest dla mnie, jak glany dla Rose! Spełnienie najskrytszych marzeń! *^* xDD
UsuńEj no.. Teraz próbuje dodać komentarz już 4 raz, nie wiem co się dzieje...
OdpowiedzUsuńTo że Bastille jest dzisiaj nieobecne, nie oznacza, że rozdział jest zły. Bardzo mi się podoba i cieszę się, że powoli odkrywasz przed nami tajemnice Rose. Szkoda, że David umarł, bo już go polubiłam._. Ale mimo smutku i tak rozdział jest świetny! Uwielbiam!
HELL YEAH UDAŁO MI SIĘ DODAĆ! XD
UsuńGratuluję wytrwałości! jestem z cb taka dumna *^*
UsuńJa uśmiercam wszystkich najbliższych Rose... to się chyba powinno leczyć,ale zamiast tego piszę opowiadanie. Ponoć też niezłe xD
Spokojnie, o Davidzie jeszcze będziesz miała okazję poczytać, bo coś czuje w kościach, że jeszcze nie raz napisze tego typu rozdział rozgrywający się w przeszłości, czy też zawierający w sobie jej fragmenty.
Cieszę się, że rozdział Ci się podobał i dziękuję, że znalazłaś w sobie tyle cierpliwości, aby 4 razy dodawać komentarz, który nareszcie do mnie dotarł i zmotywował do dalszej pracy ;)
Nie ma sprawy! Wiem, jak bardzo komentarze od innych uszczęśliwiają, więc nie mogłam tak po prostu zrezygnować ;D
UsuńYayyy flashbacki górą! Też lubię opisywać wydarzenia z przeszłości.
A co do uśmiercania (mój słownik w telefonie zmienił to słowo na 'uśmiechnij' 2 razy...), uwielbiam zabijać wszystkich dookoła! Co prawda w swoim ff raczej się od tego powstrzymuje (chociaż i tak mam zaplanowane 2 śmierci (SPOILER D:)), to w książce, którą kiedyś pisałam, planowałam zabić miłość głównej bohaterki i samą główną bohaterkę i ogólnie prawie wszystkich, więc doskonale cię rozumiem ^^
Ty jedna mnie rozumiesz *^*
UsuńSpoiler ;-; Ale ja prawdopodobnie też jeszcze nie jedną postać uśmiercę, więc... xDD Nawet myślałam nad tym czy by na sam piękny koniec opowiadania nie uśmiercić Rose. Jednak moja przyjaciółka wymyśliła o wiele lepsze zakończenie: "Niech zajdzie w ciąże, pobiorą się i niech później się okaże, że są RODZEŃSTWEM!" xDDDDD Nie powiem kusząca propozycja... Ale zanim dojdę do zakończenia, to muszę jeszcze wymyślić kolejny rozdział... a taki brak weny ;-;
Weź ja mam pomysły na dalsze rozdziały mojej WD ale nie mogę przebrnąć przez jeden fragment, więc siedzę i pisze zlecenie (które dzisiaj pojawi się na blogu)
UsuńA co do tego pobierania się, to zjechało mi tu Miastem Kości xd to książka której kiedyś byłam totalna fanką xd aż zrobili jej ekranizacje... I koniec bycia fanką. Wszystko mi runęło xd
Ja też mam miliony pomysłów, ale brakuje mi rozdziałów, które połączą te wszystkie moje pomysły w miarę spójna całość... Ehh tylko czekać, aż mnie olśni~
UsuńNie czytałam, ale jeśli zrobią ekranizację mojej ulubionej sagi "Szeptem" (bo kiedyś coś o tym słyszałam...) to prawdopodobnie moje całe życie legnie w gruzach...