Krocząc ulicami małego miasteczka, Rose rozglądała się po znajomej okolicy z melancholijnie błyszczącymi oczyma. Jak dawno tu nie była, jak dawno nie widziała tych budynków, jak dawno nie witała tych ludzi. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że nostalgia w jej sercu specjalnie milczała przez dwa lata, aby teraz eksplodować i uświadomić jej, jak wielki błąd popełniła wyjeżdżając stąd. Tak, Król wraz z Danielem postanowili odwiedzić małe miasteczko w województwie Wielkopolskim - Rakoniewice.
- Muszę przyznać, że jest tu nieco inaczej, niż to sobie wyobrażałem... - stwierdził brunet rozglądając się po skromnej okolicy - ... ale po co tutaj właściwie przyjechaliśmy? - Tak też myślałam, że tamtej nocy szatynka zapomniała o czymś wspomnieć...
- Mam do ciebie prośbę... - zielone spojrzenie spotkało się z bezkresnym błękitem oczu wokalisty.
- O co chodzi? - widząc zmartwienie malujące się na twarzy dziewczyny, w jego głosie od razu zamieszkała troska, którą zawsze otaczał przyjaciółkę, gdy tylko tego potrzebowała.
- Wiem, że jutro już gracie koncert, ale... - każde słowo z trudem przechodziło jej przez zaciśniętą krtań. Nie wiedziała, jak ubrać myśli w słowa i skonstruować z nich spójną i sensowna wypowiedź.
- Odwołam, jeśli będzie trzeba, tylko powiedz o co chodzi - ciepła dłoń mężczyzny, powiodła po delikatnej skórze na ramieniu szatynki.
- Nie, nie - zaprotestowała od razu. - Powinniśmy zdążyć wrócić z Polski na czas - najwidoczniej wszystko z wyjazdem miała już zaplanowane. Brakowało tylko pozytywnej odpowiedzi Smitha.
- Z Polski? - zdziwiony otworzył szeroko oczy. Oczywiście, brunet poszedłby za nią na koniec świata i jeszcze dalej, ale nie spodziewał się odwiedzin ojczystego kraju nastolatki tak szybko.
- Tak, chciałabym abyś poleciał ze mną jutro do mojego rodzinnego miasta - oznajmiła czując, jak jej jestestwo kurczy się z każdą sekundą, którą wokalista poświęcał na wpatrywaniu się w bladą sylwetkę dziewczyny.
- Jasne, nie ma sprawy - odparł, gdy tylko zdziwienie ustąpiło i pozwoliło mu wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo.
- Naprawdę? - nie wierząc w to, co właśnie powiedział jej przyjaciel otworzyła szeroko oczy.
- Jeśli tylko dobudzisz mnie rano, bo wiesz, że ze wstawaniem u mnie jest ciężko... - uroczo się uśmiechając, zachichotał pod nosem.
- Jesteś najlepszy! - jęknęła szatynka, uwieszając się przyjacielowi na szyi nieomal go przewracając.
- Wiem - głębokie westchnienie zostało nagrodzone całusem w nieogolony policzek.
- Dziękuję - szepnęła mu do ucha i wybiegła z pokoju na palcach.
- A tak w ogóle, to po co... - zanim brunet zdążył dokończyć pytanie, drzwi zamknęły się za uradowaną zielonooką - ... tam lecimy? - kolejne głębokie, bezradne westchnięcie i wokalista wylądował bezwładnie w poduszkach z głupawym uśmiechem, nie schodzącym mu z twarzy.
- Chciałam Ci pokazać moje rodzinne strony... to źle? - unosząc pytająco brew, siedemnastolatka próbowała umiejętnie wyminąć udzielania odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie.
- Ależ skąd - zaprzeczył sztucznie poważnym tonem. - Po prostu nagły przyjazd do Polski z tak błahego powodu, jest mało wiarygodny - uniesiona brew domagała się treściwej odpowiedzi.
- Dowiesz się w swoim czasie - szatynka wytknęła na niego język i obdarzyła delikatnym uśmiechem, który zazwyczaj kończył każdą ich dyskusję. Zawsze dzięki temu niewinnemu trikowi stawiała na swoim, a wokalista ulegał niezależnie od sytuacji.
Oprowadzenie bruneta po ulicach małego miasteczka trwało o wiele krócej, niż by sobie tego życzyła. Pokazała mu wszystko, co było warte obejrzenia, i chodź dla niego budynki pokroju hali widowiskowo-sportowej w Rakoniewicach, na której siedemnastolatka wylewała siódme poty trenując, były codziennością, to dla miejscowych była ona jedną z największych atrakcji i dumą całego miasta. Za to spokojna atmosfera i uczucie anonimowości sprawiło, iż wokalista dodał je do listy najchętniej odwiedzanych. Naprawdę czuł się tutaj o wiele bardziej swobodnie, niż w wielkich miastach, gdzie co chwila był zatrzymywany, proszony o zdjęcia, czy autografy. Tutaj role się odwróciły. Praktycznie co drugi przechodzień nie potrafił przejść obojętne obok siedemnastoletniej Rozalii. Cała reszta jej po prostu nie poznała, po dwóch latach nieobecności...
- Rose? - idealnie niebieskie oczy powiodły po zgrabnej sylwetce szatynki. Słysząc swoje imię dziewczyna od razu się odwróciła, a stojący niedaleko brunet zdawał się być dziwnie znajomy.
- Lucas? - jak na członka paczki Davida przystało, i przystojny Łukasz, obecnie dwudziestolatek miał zangielszczone imię. Niemożliwe, aby jego najlepszy przyjaciel był wyjątkiem od tej reguły.
- Nie wierzę... Nasza mała Rosi nareszcie wróciła - szeroki uśmiech pojawił się na twarzy mężczyzny. - No chodź tu - rozłożył zachęcająco umięśnione ramiona w zapraszającym geście. Nie minęła chwila, a szatynka znalazła się między nimi uwieszając się na szyi starego przyjaciela z radosnym piskiem.
- Jak ja dawno Cię nie widziałam - jęknęła, gdy tylko niebieskooki ją uniósł i zaczął się obracać.
- Ja ciebie też - postawił rozbawioną nastolatkę na ziemi. - Co ty tu robisz? Wróciłaś na stałe? Ale się chłopaki ucieszą - wstrzymaj konie przystojniaku! Jedno pytanie na raz i proszę łaskawie zaczekać na odpowiedź, a nie samodzielnie wyciągać wnioski...
- Niestety jestem tu tylko przejazdem - zielonooka wzruszyła bezradnie ramionami z posmutniałą miną.
- Przyjechałaś odwiedzić rodziców? - jak na faceta, Lucas był niezwykle domyślny.
- Kiedyś trzeba - ciężkie westchnienie i nerwowe przeczesanie włosów palcami mówiło samo za siebie. Nie emanowała entuzjazmem na myśl o wizycie na cmentarzu.
- A kim jest twój... znajomy? - wyglądając za plecy przyjaciółki, zawahał się przed określeniem jej towarzysza podróży. Nie rozmawiał z nią dwa lata, więc oczywistym jest, iż nie wiedział jakie relacje łączą ją z poszczególnymi ludźmi, zwłaszcza z tymi, których widzi pierwszy raz na oczy.
- Daniel Smith - rzucając spojrzeniem na czekającego wokalistę, który nie rozumiał ani słowa po polsku i przyglądał się całej sytuacji marszcząc brwi w zastanowieniu. - Mój najlepszy przyjaciel - dodała wracając wzrokiem do niebieskich oczu Lucasa.
- Więc to on zajął miejsce Davida? - z uniesionym kącikiem ust, obserwował nieznajomego z dziwną fryzurą. - A mnie kim zastąpiłaś? - te pytania były bardziej złośliwe, niż brunet by sobie tego życzył. Nie chciał być niemiły... po prostu, tak jak mała Rose nie miał filtra w ustach, więc mówił, co myślał.
- Głupek - syknęła szturchając starego przyjaciela w ramię. - Dobrze wiesz, że oboje jesteście nie do zastąpienia, więc przestań wygadywać głupstwa - temat jej przeszłości był dość delikatną sprawą, więc lepiej było omijać go szerokim łukiem.
- Tylko się z tobą droczę, Mała - przywołując Davida? O nie kochany, w tym momencie przesadziłeś i nawet twój zwalający z nóg większość kobiet uśmieszek już Ci nie pomoże.
- To przestań - westchnęła smutniejąc.
- Hej, nie smuć się - palcem wskazującym podniósł jej podbródek. - Nie możemy pozwolić, aby twój przyjaciel się martwił, racja? - kąciku ust powoli uniosły się w delikatnym uśmiechu.
- Dork - mruknęła wyswobadzając się z uchwytu.
- Ale twój - po raz ostatni pozwolił sobie rozczochrać jej włosy, jak to zwykł robić kilka lat temu. - Do następnego, Mała - rzucił na odchodne.
- Mam nadzieję - odparła pod nosem, odprowadzając starego przyjaciela wzrokiem.
- Więc co jest następne na naszej liście rozrywek? - wokalista przypomniał o swoim istnieniu, zmęczony czekaniem.
- Gwóźdź programu - oznajmiła odwracając się do bruneta na pięcie.
Po zwiedzeniu wszystkich zakamarków miasta, ostała się już ostatnia jego część, którą Rose przez cały dzień starała omijać się szerokim łukiem. Cmentarz znajdował się na drugim końcu Rakoniewic, a około sto metrów za nim stały stare, zapuszczone bloki, z których to w jednym z nich mieszkała kiedyś nastolatka.
- To dzisiaj? - dopytywał brunet woląc się upewnić.
- Nie, rocznica śmierci moich rodziców była tydzień temu - wyjaśniła wchodząc powoli po kilku stopniach prowadzących do bramy.
- Więc dlaczego dzisiaj, a nie tydzień temu? Przecież wiesz, że przełożyłbym plany... - faktycznie, wizyta tuż po rocznicy nie miała większego sensu.
- Bo dzisiaj mijają dokładnie dwa lata od mojej ucieczki z domu - wyjaśniła, licząc w myślach rzędy nagrobków, aby wiedzieć, w którą alejkę skręcić.
- Myślałem, że chciałaś uniknąć kontaktu z rodziną... - skrzywił się na samą myśl, że mógł ją oskarżać o coś takiego.
- To też. - "A jednak..." - Obojętność w jej głosie dosłownie dobiła wokalistę.
Siedemnastolatka ledwo skręciła w szóstą alejkę, a już stanęła w bezruchu z miną, jakby właśnie zobaczyła kumulację wszystkich swoich koszmarów zmaterializowanych tuż przed sobą.
- Patryk... - ledwie słyszalnym głosem starała się przekonać samą siebie w to co właśnie widziała. Może i trochę zmężniał, ale nie było mowy o pomyłce. Jej starszy brat stał nad nagrobkiem jej rodziców wraz z narzeczoną, którą siedemnastolatka miała okazję poznać już kilka lat temu. Byłą chyba jedyną dziewczyną, dla której szatyn stracił głowę, i która była po za jego zasięgiem, co tylko jeszcze bardziej go nakręcało. Jak widać wreszcie udało mu się zdobyć najpiękniejszą ciemnooką istotę stąpającą po okolicznych ziemiach.
Zuzanna zaskakująco szybko dostrzegła oniemiałą Rose stojącą na drugim końcu alejki, i co oczywiście za tym szło - musiała powiadomić o tym ukochanego. Nastolatka nie słyszała ani słowa z tego, co przekazała bratu jego wybranka, ale wolała nie ryzykować.
- Coś się stało? - uwadze zatroskanego wokalisty, nie umknęła reakcja przyjaciółki na widok jedynych osób znajdujących się obecnie na cmentarzu.
- Nic, to chyba nie najlepszy moment na odwiedziny - odparła mając nadzieję na taktyczny odwrót, jednak w tym samym momencie szepty Zuzanny ustały a zielone oczy szatyna spotkały się z przerażonym spojrzeniem nastolatki.
Tylko nie to...
- Rozalia... - mężczyzna bez zawahania ruszył szybkim krokiem w jej kierunku nie czekając na ukochaną, która zaraz potruchtała za nim. Widząc siostrę pierwszy raz od dwóch lat, w głowie miał mętlik. Nie wiedział co powiedzieć i jakim uczuciom pozwolić wziąć górę. - Rosi..? - stając tuż przed nią, wolał się upewnić zanim zdąży cokolwiek powiedzieć. Dziewczyna unikała jego wzroku, jak ognia, spuściła głowę w nadziei, że uzna to za pomyłkę i po prostu ją ominie. - Dzięki Bogu... - westchnął głęboko, rozpoznając bliznę na policzku. Chciał ją objąć, lecz gdy tylko rozłożył lekko ramiona, ona cofnęła się o krok ze wzrokiem utkwionym w ziemi, dotykając przy tym plecami torsu wokalisty. Złapała mocno za dłoń Dana, jakby chciała, aby właśnie w tej chwili wykazał się swoim męstwem, osłonił ją od całego świata i cierpienia czyhającego na każdym kroku. Był jedyną osobą, którą mogła prosić o pomoc. Teraz błagała o nią rozpaczliwie. - Myślałem, że nie żyjesz... - w stanowczy ton Patryka wkradła się nuta troski, a z każdym jego kolejnym słowem palce dziewczyny zaciskały się na dłoni przyjaciela. Nie miała zamiaru się odzywać, choć pewnie i tak gula narastająca w gardle by jej na to nie pozwoliła. Ten monolog nie miał sensu, z czego dwudziestotrzylatek doskonale zdawał sobie sprawę. Czuł się, jakby mówił do bezdusznej, bladej ściany, która zdawała się nie mieć słabego punktu. - Rozumiem, że nie chcesz ze mną rozmawiać - godząc się z tym, wraz z narzeczoną ominęli parę przyjaciół. - Jeśli jednak zmienisz zdanie, będę czekał przed domem - dodał zatrzymując się w półkroku, po czym oboje opuścili cmentarz.
Kucając przy nagrobków rodziców wspomnienia wracały, a deklaracja starszego brata tylko zagęszczała jej mętlik w głowie. Trzymając mały znicz, ogrzewała zmarznięte dłonie i wpatrywała się w delikatnie drgający płomień. Myślami była daleko stąd. Wspominała lepsze i gorsze chwile spędzone w tym miasteczku wraz z rodziną. Dlaczego teraz nie potrafiła po prostu wstać i pójść porozmawiać z bratem po raz ostatni? Dlaczego to wydawało się być aż takie trudne? Czego tak bardzo się bała?
- To był twój brat, prawda? - niebieskooki wyrwał nastolatkę z otchłani wspomnień.
- Tak - odezwał się ledwo słyszalny głos szatynki.
- Nie odzywałaś się do niego przez ten cały czas? - oboje tępo wpatrywali się w wygrawerowaną na nagrobku, datę śmierci spoczywających tu rodziców nastolatki.
- Nie - odpowiedzi dziewczyny wydawały się być dzisiaj nadzwyczaj rozwinięte.
- Czego się boisz? - dlaczego ten rozczochraniec zawsze musiał zadawać tak trudne pytania?!
- Niczego - cóż za niechlubne kłamstwo Panno Król.
- Więc dlaczego nie pójdziesz z nim porozmawiać? - cholerny wokalista... Powinien zostać policjantem, wtedy przesłuchiwałby przestępców, a nie biedną Rose.
- Nie mam mu nic do powiedzenia - stwierdziła ustawiając mały znicz między dwoma większymi fioletowymi, przypominające kształtem kryształy.
- Mylisz się - skwitował niebieskooki.
- Sądzisz, że znasz mnie lepiej, niż ja? - w spokojny ton nastolatki, wkradała się irytacja. Nienawidziła wszystkowiedzącego Daniela, który niestety ostatnio zdecydowanie za często zwykł się nie mylić.
- Sądzę, że ktoś kto ucieka bez słowa, zawsze powinien mieć przynajmniej jedną rzecz do przekazania bliskim - wsadził zmarznięte dłonie na dno kieszeni czerwonej kurtki.
- Co takiego? - dopytywała zdecydowanie zbyt pewna swego, aby samej znaleźć odpowiedź, a gdy tylko spojrzała na przyjaciela z pogardliwie uniesiona brwią, uzyskała odpowiedź:
- "Żegnaj."
Tak, jak powiedział - czekał na nią przed blokiem, w którym kiedyś mieszkali, czyli praktycznie na środku ulicy, która prowadziła do całego osiedla. Szare obdarte budynki budowały lepszą atmosferę, niż niejedna ścieżka dźwiękowa w hollywoodzkim filmie. Zachmurzone niebo bezsilnie błagało o choć jeden promyk słońca, a zimny wiatr ciął delikatną skórę dziewczyny. Sceneria, jak i aktorzy dramatu byli już gotowi na swój wielki występ, kończący pewien rozdział w ich przedstawieniu.
Krocząc ulicą, której każdy centymetr znała lepiej, niż zawartość swojej kieszeni, układała w myślach monolog, w czym nie pomagało jej wyczekujące spojrzenie starszego brata. Miała nadzieję powiedzieć szybko przygotowaną kwestię, odejść i już nigdy nie wrócić. Chciała zostawić przeszłość za sobą, zacząć myśleć o przyszłości, ale nie tutaj; w Londynie, u boku roztrzepanego wokalisty.
- A więc jednak. Nie sądziłem, że odważysz się przyjść - zgasił niedokończonego papierosa podeszwą, gdy tylko szatynka znajdowała się już kilka metrów przed nim.
- Dlatego stałeś tu, jak ostatni idiota i czekałeś? - w przeszłości ta dwójka, nigdy nie potrafiła się do siebie normalnie odezwać...
- Urocza, jak zawsze - syknął poirytowany. Miał nadzieję, że jego młodsza siostrzyczka zdążyła już wyrosnąć z tej dziecinnej zgryźliwości.
- Przyszłam się pożegnać - głos zielonookiej przerwał chwilową ciszę.
- Myślisz, że pozwolę Ci tak po prostu ponownie odejść? - jednak nikt się nigdy nie zmienia. Patryk zawsze był nerwową osobą i zaskakująco łatwo go było wyprowadzić z równowagi.
- Nie potrzebuję twojego pozwolenia. Nie masz prawa mnie zatrzymywać - odparła o wiele spokojniejszym tonem.
- A ty nie masz prawa włóczyć się samotnie po świecie. Nie masz nawet skończonych osiemnastu lat. - Ciekawe kto znajdzie więcej argumentów za i przeciw... Zawody czas zacząć!
- Wiesz, że nie ważne co powiesz i tak mnie tu nie zatrzymasz? - głos siedemnastolatki był coraz bardziej przesiąknięty irytacją.
- Dlaczego? Przecież to tu jest twój dom, tu masz rodzinę i przyjaciół. - Nie sądzę, aby używanie akurat tych argumentów w czymkolwiek mu pomogło...
- Mój najlepszy przyjaciel zginął z twojej inicjatywy, a rodzinę straciłam dwa lata temu. - A nie mówiłam?
- Wiem, że nie ważne ile razy będę przepraszał i co zrobię by odpokutować ten grzech, ty i tak mi nie wybaczysz, ale nie powinnaś się nim teraz bronić - poczucie winy najwidoczniej dręczy szatyna do dziś. - A strata rodziców wcale nie oznacza straty rodziny.
- Masz rację, nie wybaczę Ci, ale chyba oboje dobrze wiemy, że nie mówię tylko o rodzicach. Mam na myśli całą rodzinę - skwitowała.
- O czym ty mówisz? - zielonooki zmarszczył brwi.
- Jestem świadoma tego, iż wypadek był z mojej winy i nienawiści, jaką do mnie żywicie, która nawiasem mówiąc, jest jak najbardziej słuszna - tylko dlaczego nastolatka mówiła o tym, w tak obojętny sposób? Czyżby już pogodziła się z faktem, iż i ona nie zdoła odkupić swoich win?
- Postradałaś zmysły?! - mężczyzna nie wytrzymał i nerwy wzięły nad nim górę, co zaowocowało uderzeniem młodszej siostry w policzek.
- Nie, nie zwariowałam, ale ty powinieneś się gdzieś leczyć, bo nadal nad sobą nie panujesz - otarła wierzchem dłoni krew spływającą z nosa, a na twarzy malował się czerwony ślad. Posłała szatynowi spojrzenie pełne nienawiści, pamiętając jak kilka lat temu również nie szczędził siły przy swoich wybuchach gniewu.
- Jak możesz myśleć, że twoja rodzina Cię o to wini?! Przecież każdy zamartwiał się o ciebie na śmierć, gdy zniknęłaś! Myśleli, że popełniłaś samobójstwo! Wiesz ile łez wylali przez twoją lekkomyślność? Wiesz ile bólu im sprawiłaś swoją ucieczką? - ton Patryka mimo, iż był podniesiony to nadal przepełniony troską. - Pamiętasz co mi obiecałaś w szpitalu tuż po wypadku? Mówiłaś, że mnie nie zostawisz, że jakoś sobie poradzimy, że będziemy żyć dalej. Jak mogłaś mnie tak okłamać? Jak mogłaś zostawić mnie samego? Dlaczego nie pozwoliłaś sobie pomóc? Dlaczego wzięłaś to całe brzemię na swoje barki? Przecież chciałem być przy tobie... Chciałem być wreszcie godzien bycia twoim bratem. Więc dlaczego wybrałaś samotność? - każde kolejne słowo brata przeszywało serce siedemnastolatki na wskroś. Na pewno kłamał... Przecież na własne oczy widziała, jak rodzina się od niej odsunęła, widziała, jak cierpią i kierują w jej stronę oskarżycielskie spojrzenia, więc dlaczego? Dlaczego cały ból gromadzony przez te dwa lata teraz przypominał o swoim istnieniu? - Rose... wiem, że było Ci ciężko. Wiem, że z twojego punktu widzenia, wyglądało to inaczej ale prawda jest taka, że uciekłaś od ludzi, którzy z całego serca pragnęli Ci pomóc - dziewczyna przygryzała wargę, aby nie pozwolić gromadzącym się łzom spłynąć po jej policzkach. - Byłaś na tyle silna, aby nosić ten ciężar w swoim sercu przez dwa lata, ale już wystarczy. Pozwól sobie na chwilę słabości - Patryk z cierpieniem i troska na twarzy rozłożył ramiona, a jego młodsza siostra znalazła się w nich szybciej, niż sądziła. Słone łzy spływały gorącym strumieniem po jej licach, a krzyk pełen żalu i cierpienia odbijał się od starzejących się ścian bloków. - Już dobrze. Już nigdy nie będziesz sama, obiecuję - zapewniał głos szatyna, a jego dłoń głaskała kojąco włosy nastolatki.
Chyba ich przedstawienie doczekało się jednak szczęśliwego zakończenia.
Daniel czekał oparty o mur na drugim końcu ulicy. Starał się zignorować wszystkie krzyki, jakie dochodziły z oddalonego o około sto metrów osiedla. Z rękoma w kieszeni wyczekiwał powrotu swojej przyjaciółki, mając nadzieję, że nie będzie miała mu za złe namówienia do rozmowy z bratem.
- Zaraz spóźnimy się na samolot - oznajmiła zbliżająca się zielonooka.
- I jak było? - otwierając oczy odkleił się od muru, a gdy tylko zobaczył czerwony ślad na jej policzku i ślady krwi pod nosem, od razu uchwycił jej twarz w dłonie, dokładnie ją oglądając. - Co on Ci zrobił?! Już ja mu...
- Nie musisz - przerwała przyjacielowi zabierając delikatnie jego dłonie. - Nic się nie stało, naprawdę - zapewniła z uśmiechem na twarzy, który był chyba najbardziej szczerym, jaki brunet miał okazję zobaczyć w jej wykonaniu. - Wracajmy do domu.
- Jak uważasz - westchnął muskając kciukiem ślad po strużce łez. - Ale mam do ciebie jedną prośbę.
- Słucham.
- Naucz mnie polskiego.
NAJDŁUŻSZY ROZDZIAŁ EVER!
Tym razem jestem pewna, że ten rozdział jest najdłuższy
i dłuższego już nie będzie (chyba, że znowu przedawkuje mandarynki...)
Ale nareszcie wchodzimy w tą część, na którą czekałam od początku serii!
Tutaj mam wszystkie niemal dokładnie zaplanowane i już tylko
czekać, aż znajdę trochę czasu na pisanie *^*
Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał
i zapraszam do komentowania ^^
sobota, 20 grudnia 2014
wtorek, 16 grudnia 2014
Let's be optimists - Rozdział 28.
Grupa przyjaciół wyszła na miasto już kilka dobrych chwil temu. W pokoju hotelowym panowała niezręczna cisza. Dan umierał na kanapie, dręczony kacem, a Rose nie potrafiąc znaleźć dla siebie miejsca, cały czas chodziła po pokoju wzdłuż i wszerz.
- Możesz chodzić ciszej? - poprosił wokalista, tłumiąc głos w poduszce. Szatynka miała już to do siebie, że chodząc tupała piętami o ziemię trochę głośniej, niż powinna. Przez to jej krok zawsze wydawał się być wulgarny, czy tez dynamiczny.
- Wybacz... - przygryzła wargę, przyłapując się po raz kolejny na swoim mało kobiecym kroku. - Nie potrafię znaleźć dla siebie zajęcia - westchnęła, opadając bezradnie na oparcie kanapy.
- Chodź tu - brunet leniwie usiadł i poklepał miejsce obok siebie. - Ja ci znajdę zajęcie. - Szatynka bez większego zastanowienia, przeskoczyła nad oparciem i usadowiła się na wygodnej kapanie.
- Jakie? - w siedzie skrzyżnym, wpatrywała się zielonymi oczkami wyczekująco w przyjaciela.
- Sen - szybko przysunął do siebie nastolatkę i owijając ramiona wokół jej talii położył się wraz z szatynką.
- To żadne zajęcie... - stwierdziła wywracając oczami.
- Nie odpowiada Ci rola poduszki? - wymamrotał z nosem w jej włosach.
- A chcesz poduszkę, która kuje? - odwróciła się twarzą do mężczyzny.
- A podobno gryziesz - uniósł kącik ust przypominając dziewczynie ich pierwsze spotkanie.
- Zagrajmy w pytania - rzuciła, szybko się podnosząc. Nie mogła sobie pozwolić na zmniejszenie dystansu, zanim zdąży go wypytać o wiarygodność dzisiejszego telefonu.
- Że co? - zmarszczył brwi i usiadł prosto, wpatrując się w przyjaciółkę.
- Zawsze mówiłeś, że chcesz mnie lepiej poznać - teraz masz na to szansę. - Odpowiem na każde zadane pytanie - zadeklarowała przeczesując włosy palcami, aby zebrać je i związać w kucyk.
Minuty mijały, a pytań przybywało. Tego wieczoru żadne z nich nie miało skrupułów i wypytywało dosłownie o wszystko. Zaczynając od spraw rodzinnych, przez całą przeszłość, a na najbardziej wstydliwych i kompromitujących wspomnieniach kończąc.
- Więc to należy do Davida? - wskazał palcem na ciemnoszarą część garderoby dziewczyny.
- Zgadza się - uniosła kącik ust, opatulając się o kilka rozmiarów za dużym swetrem.
- Mogę wiedzieć, dlaczego jesteś tak do niego przywiązana? - uniósł pytająco brew wiedząc, że i tak zielonooka jest zobowiązana odpowiedzieć.
- Pachnie, jak on - odparła podsuwając nogi tak blisko torsu, że mogła oprzeć brodę na kolanach.
- Po trzech latach? - zdziwił się wokalista. - Już dawno powinien przesiąknąć twoim zapachem... - słusznie zauważył.
- Powiedzmy, że wyrobiłam sobie zwyczaj corocznego kupowania tych samych perfum, które lata temu dostawał ode mnie na urodziny... - nasuwając golf na nos, przyznała się tego wieczoru do kolejnej, wstydliwej rzeczy.
- To się powinno leczyć... - stwierdził nieco zniesmaczony.
- Wyleczę się z Davida, gdy tylko ty wyleczysz się z Alice - wzruszyła obojętnie ramionami.
- Przecież nie mam bzika na jej punkcie! - jęknął oburzony.
- Yhm - sarkazm mówił sam za siebie. Jeszcze nie tak dawno, brunet stracił głowę dla ślicznej blondynki zapominając o całym świecie, łącznie z Rose. Kto, jak kto, ale zielonooka należała do jednych z najbardziej pamiętnych i zawistnych istot stąpających po tej planecie, więc nie zapomni, jak wokalista zignorował jej istnienie, gdy tylko na horyzoncie pojawiała się jego dawna miłość.
- Niech Ci będzie - burknął, krzyżując ręce na piersi niczym małe obrażone dziecko, gdy ktoś mu czegoś zabronił. Brakowało tylko wymownego tupnięcia nogą i pięciolatek, jak się patrzy. - Twoja kolej.
- Jak rozumiesz frazę: "kochać kogoś tak bardzo, że aż boli"? - po trzech godzinach gry, wszystkie względnie normalne pytania zostały doszczętnie wyczerpane, więc przyszedł czas na te bardziej filozoficzne, zmuszające do głębszego namysłu.
- Moim zdaniem mówi o najgorszym uczuciu na świecie, czyli miłości bez wzajemności - odpowiedział po krótkim namyśle. - Wiesz, kochasz kogoś, a ta osoba nie czuje tego samego do ciebie, ale mimo wszystko, nie chce abyś znikał z jej życia... Wtedy pojawia się problem, bo osoba darząca drugą uczuciem nie potrafi odmówić, ale jej bliskość, czy nawet obecność sprawia niewyobrażalny ból, bo jesteś świadom tego, że twój cały świat jest pochłaniany wzrokiem przez innych mężczyzn, a ty nie możesz jej nawet dotknąć... - z odchyloną głową wpatrywał się w sufit.
- Mówisz, jakbyś coś o tym wiedział - Rose ty sadystko... Nie ładnie się tak pastwić nad nieszczęśliwie zakochanym mężczyzną. On Ci mówi co do ciebie czuje, a ty tylko stwierdzasz, że chyba "coś o tym wie"?!
- Możliwe - skrzywił się, nieco widząc jeden z sadystycznych uśmieszków nastolatki.
- Możliwe? Żądam konkretnej odpowiedzi - najwidoczniej świetnie się przy tym bawiła...
- Wybacz, ale teraz moja kolej - syknął świadom zaistniałej sytuacji. - Jeśli mogłabyś wybrać, to w jaki sposób chciałabyś umrzeć?
- Z miłości - napotykając pytające spojrzenie Smitha od razu starała się znaleźć sprostowanie. - Nie wiem, jak to inaczej określić, i jak mogłaby ona dokładniej wyglądać, ale jestem pewna, że umierając w taki sposób odeszłabym jako osoba szczęśliwa - ok, może i nie było to najsensowniejsze wyjaśnienie, ale zawsze "jakieś".
- Nie rozumiem... - marszcząc brwi, niebieskooki próbował wszystko jakoś poukładać sobie w głowie, jednak bezskutecznie.
- Nie musisz - odparła wzruszając obojętnie ramionami. - Teraz moja kolej - dodała sklejając już w głowie najbardziej wyczekiwane pytanie tego wieczoru. - Masz dziewczynę?
- Słucham? - zdezorientowany wokalista zmarszczył brwi myśląc, że źle dosłyszał.
- Czy masz dziewczynę? - powtórzyła szatynka tym razem bardziej donośnym głosem, przygotowana na najgorsze.
- Skąd Ci to przyszło do głowy? - jęknął zdziwiony.
- To ja tu zadaję pytania - przypomniała nieco poirytowana.
- Oczywiście, że nie mam - jak tak można kłamać w żywe oczy?
- Więc kim jest "El", z którą miałam tą przyjemność, czy też nieprzyjemność przeprowadzić dziś rano konwersację telefoniczną? - niestety każde kłamstwo ma krótkie nogi.
- Co? - jęknął ponownie, jakby nie miał o niczym pojęcia. Dopiero po chwili jego wyraz twarzy z oburzonej, przeistoczył się w zdziwioną, a zaraz potem przepraszającą. - Rose, to nie tak, jak myślisz.
- A jak? Chcesz mi powiedzieć, że dziewczyna, która znajduje się na twojej liście kontaktów jest Ci zupełnie obca? A może to ona łże, mówiąc, że jest twoją dziewczyną? - nadal spokojny ton, bezlitośnie atakował niebieskookiego żądając wyjaśnień.
- Nie.. nie jest mi obca, ale też nie jest moją dziewczyną - tłumaczenia zapowiadały się ciekawie, chociaż siedemnastolatka nie chciała wierzyć w żadne wypowiadane przez przyjaciela słowo.
- Więc kim? - dopytywała.
- Znajomą... - najwidoczniej ta sytuacja nie była najwygodniejsza dla wokalisty.
- Jaśniej - zażądała Król słysząc zawahanie w głosie Dana.
- Dziewczyną do łóżka, zadowolona? - jęknął wyrzucając nareszcie to, czego nie pochwaliłby prawdopodobnie nikt.
- Powiedzmy, że wstępnie tak. Wyjaśnij mi dlaczego uważa się za twoją dziewczynę - w Rose obudził się detektyw od siedmiu boleści...
- Bo jestem z nią w otwartym związku... - odparł znów skrępowany zaistniałą sytuacją.
- Czyli w Londynie korzystasz z jej "usług", a wyjeżdżając w trasę idziesz sobie do łóżka z pierwszą lepszą, ze świadomością, że ona czeka na ciebie kilkaset kilometrów dalej? - trochę kolokwialne stwierdzenie, ale jednak jak najbardziej trafne.
- Nie zabraniałem jej spotykać się z innymi, więc nie wiń mnie - marna próba obrony, została natychmiastowo zagrodzona kolejnym zgryźliwym komentarzem.
- Jesteście siebie warci. Ty - skończony idiota, a ona pozbawiona jakiegokolwiek rozumu, aby móc zwrócić na to uwagę - kto, jak kto, ale ta pozbawiona serca siedemnastolatka potrafiła ranić słowami lepiej, niż ktokolwiek inny. - Nie wiem tylko, dlaczego starałeś się to ukryć przede mną - chwilową ciszę przerwało głębokie westchnienie sztynki.
- To chyba oczywiste, że nie chciałem, abyś wiedziała o czymś takim zwłaszcza, że od razu po powrocie chciałem to zakończyć - mężczyzna przeczesał bezradnie pozostałości po burzy rozczochranych wiecznie włosów.
- Dlaczego, skoro taki "wariant" związku był dla ciebie wygodny? - spojrzała na bruneta, opierającego łokcie na kolanach.
- Widocznie nareszcie pojawił się ku temu powód - stwierdził, przestając chować twarz w dłoniach.
- Jaki? - nieświadoma możliwej odpowiedzi dopytywała.
- Kocham Cię Rose - wyznał patrząc jej prosto w oczy, a ona oniemiała.
- Nie - zaprotestowała wstając z kanapy. - Mówiłam Ci, że masz tego nie mówić - chodząc w kółko po pokoju wplątywała palce we włosy mając nadzieję, że w jakiś sposób pomoże jej się to uspokoić.
- Podaj mi choć jeden powód dlaczego miałbym tego nie robić - niebieskooki również wstał.
- Po prostu nie możesz. Ty nie możesz mnie kochać, i ja nie mogę kochać ciebie - napieranie Dana wcale nie pomagało w jakikolwiek sposób zebrać jej myśli.
- Dlaczego? - niestety brunet nie ustępował... - Rose, odpowiedz!
- Bo nie chce Cię stracić! - ale czy trzeba od razu krzyczeć... Ta dwójka zdawała się nie umieć rozmawiać ze sobą normalnie, gdy tylko wchodzili na temat relacji między nimi. - Straciłam Davida, rodziców... całą rodzinę! Wszystkich których kochałam! Ty nie wiesz, jak to jest stracić wszystko co jest dla ciebie ważne...
- Wiem - przerwał jej spokojnym, ale przesiąkniętym bólem głosem. - Za każdym razem, gdy znikałaś bez słowa... czułem, że tracę wszystko, że tracę osobę, która nadaje sens mojemu życiu, osobę, dla której budziłem się co rano i stawiałem czoła szarej rzeczywistości, wiedząc, że gdy tylko zajdzie słońce ona będzie czekała na mnie za kulisami i pozwoli mi zasnąć w swoich objęciach - z lekkim uśmiechem na ustach położył rękę na karku. Nie wierzył w to co mówił, nie wierzył, że potrafił być bardziej szczery z nią, niż sam ze sobą.
- Dan, proszę... nie... - mimo iż w jej oczach nie było łez, to jej serce płakało, krzycząc z bólu, a głos się łamał.
- Wiem, że się boisz - wolnym krokiem zbliżał się do szatynki - ale obiecuję Ci, że Cię nie zostawię. Będę zawsze przy tobie i nie pozwolę, aby ktokolwiek Cię zranił. Nie zniknę. Obiecuję - jego szorstkie dłonie delikatnie gładziły jej ramiona, a ciepły głos obiecywał niemal niemożliwe. - Zrobię wszystko, abyś mi uwierzyła - wokalista był świadomy, iż zielonooka mogła mieć nie małe wątpliwości, co do jego wierności z powodu wiecznie kręcących się wokół niego fanek i pokus wszelakiej postaci.
- Wszystko? - podniosła wzrok, aby upewnić się, czy aby na pewno jest pewien swoich słów.
- Wszystko - oddechy zwolniły, a serca zaczęły bić w jednostajnym rytmie, ich oczy się spotkały, a odległość między nimi malała wprost proporcjonalnie do opadających powoli powiek.
- Wróciliśmy! - w drzwiach stanął najwyraźniej wyleczony z kaca kociarz.
- Chyba przyszliśmy nie w porę... - stwierdziła Vi, widząc parę przyjaciół stojącą na środku salonu z minami, jakby ktoś im najwidoczniej w czymś przeszkodził.
- Dan, śpisz? - cicho uchylając drzwi do sypialni wokalisty, zielonooka postanowiła go odwiedzić w środku nocy.
- Co? Rose? Co ty tu robisz? - przecierał zaspane oczy i podparł się na łokciach.
- Mówiłeś, że zrobisz wszytko, abym Ci uwierzyła... - zaczęła nieśmiało zamykając za sobą cicho drzwi.
- Tak, i co w związku z tym? - leniwie siadając, przeczesał palcami rozczochraną czuprynę.
- Mam do ciebie prośbę... - oznajmiła siadając przed nim na łóżku.
Długi, porządny, szybko napisany, normalny rozdział!
Jak mam się podoba gra w pytania?
Czy nie uważacie, że niektóre kwestie Dana są trochę przesłodzone?
Czy i tym razem będziecie chciały zabić Kyla za jego boskie wyczucie czasu?
W każdym razie... mam nadzieję, że rozdział się podobał
i zapraszam do komentowania ^^
- Możesz chodzić ciszej? - poprosił wokalista, tłumiąc głos w poduszce. Szatynka miała już to do siebie, że chodząc tupała piętami o ziemię trochę głośniej, niż powinna. Przez to jej krok zawsze wydawał się być wulgarny, czy tez dynamiczny.
- Wybacz... - przygryzła wargę, przyłapując się po raz kolejny na swoim mało kobiecym kroku. - Nie potrafię znaleźć dla siebie zajęcia - westchnęła, opadając bezradnie na oparcie kanapy.
- Chodź tu - brunet leniwie usiadł i poklepał miejsce obok siebie. - Ja ci znajdę zajęcie. - Szatynka bez większego zastanowienia, przeskoczyła nad oparciem i usadowiła się na wygodnej kapanie.
- Jakie? - w siedzie skrzyżnym, wpatrywała się zielonymi oczkami wyczekująco w przyjaciela.
- Sen - szybko przysunął do siebie nastolatkę i owijając ramiona wokół jej talii położył się wraz z szatynką.
- To żadne zajęcie... - stwierdziła wywracając oczami.
- Nie odpowiada Ci rola poduszki? - wymamrotał z nosem w jej włosach.
- A chcesz poduszkę, która kuje? - odwróciła się twarzą do mężczyzny.
- A podobno gryziesz - uniósł kącik ust przypominając dziewczynie ich pierwsze spotkanie.
- Zagrajmy w pytania - rzuciła, szybko się podnosząc. Nie mogła sobie pozwolić na zmniejszenie dystansu, zanim zdąży go wypytać o wiarygodność dzisiejszego telefonu.
- Że co? - zmarszczył brwi i usiadł prosto, wpatrując się w przyjaciółkę.
- Zawsze mówiłeś, że chcesz mnie lepiej poznać - teraz masz na to szansę. - Odpowiem na każde zadane pytanie - zadeklarowała przeczesując włosy palcami, aby zebrać je i związać w kucyk.
Minuty mijały, a pytań przybywało. Tego wieczoru żadne z nich nie miało skrupułów i wypytywało dosłownie o wszystko. Zaczynając od spraw rodzinnych, przez całą przeszłość, a na najbardziej wstydliwych i kompromitujących wspomnieniach kończąc.
- Więc to należy do Davida? - wskazał palcem na ciemnoszarą część garderoby dziewczyny.
- Zgadza się - uniosła kącik ust, opatulając się o kilka rozmiarów za dużym swetrem.
- Mogę wiedzieć, dlaczego jesteś tak do niego przywiązana? - uniósł pytająco brew wiedząc, że i tak zielonooka jest zobowiązana odpowiedzieć.
- Pachnie, jak on - odparła podsuwając nogi tak blisko torsu, że mogła oprzeć brodę na kolanach.
- Po trzech latach? - zdziwił się wokalista. - Już dawno powinien przesiąknąć twoim zapachem... - słusznie zauważył.
- Powiedzmy, że wyrobiłam sobie zwyczaj corocznego kupowania tych samych perfum, które lata temu dostawał ode mnie na urodziny... - nasuwając golf na nos, przyznała się tego wieczoru do kolejnej, wstydliwej rzeczy.
- To się powinno leczyć... - stwierdził nieco zniesmaczony.
- Wyleczę się z Davida, gdy tylko ty wyleczysz się z Alice - wzruszyła obojętnie ramionami.
- Przecież nie mam bzika na jej punkcie! - jęknął oburzony.
- Yhm - sarkazm mówił sam za siebie. Jeszcze nie tak dawno, brunet stracił głowę dla ślicznej blondynki zapominając o całym świecie, łącznie z Rose. Kto, jak kto, ale zielonooka należała do jednych z najbardziej pamiętnych i zawistnych istot stąpających po tej planecie, więc nie zapomni, jak wokalista zignorował jej istnienie, gdy tylko na horyzoncie pojawiała się jego dawna miłość.
- Niech Ci będzie - burknął, krzyżując ręce na piersi niczym małe obrażone dziecko, gdy ktoś mu czegoś zabronił. Brakowało tylko wymownego tupnięcia nogą i pięciolatek, jak się patrzy. - Twoja kolej.
- Jak rozumiesz frazę: "kochać kogoś tak bardzo, że aż boli"? - po trzech godzinach gry, wszystkie względnie normalne pytania zostały doszczętnie wyczerpane, więc przyszedł czas na te bardziej filozoficzne, zmuszające do głębszego namysłu.
- Moim zdaniem mówi o najgorszym uczuciu na świecie, czyli miłości bez wzajemności - odpowiedział po krótkim namyśle. - Wiesz, kochasz kogoś, a ta osoba nie czuje tego samego do ciebie, ale mimo wszystko, nie chce abyś znikał z jej życia... Wtedy pojawia się problem, bo osoba darząca drugą uczuciem nie potrafi odmówić, ale jej bliskość, czy nawet obecność sprawia niewyobrażalny ból, bo jesteś świadom tego, że twój cały świat jest pochłaniany wzrokiem przez innych mężczyzn, a ty nie możesz jej nawet dotknąć... - z odchyloną głową wpatrywał się w sufit.
- Mówisz, jakbyś coś o tym wiedział - Rose ty sadystko... Nie ładnie się tak pastwić nad nieszczęśliwie zakochanym mężczyzną. On Ci mówi co do ciebie czuje, a ty tylko stwierdzasz, że chyba "coś o tym wie"?!
- Możliwe - skrzywił się, nieco widząc jeden z sadystycznych uśmieszków nastolatki.
- Możliwe? Żądam konkretnej odpowiedzi - najwidoczniej świetnie się przy tym bawiła...
- Wybacz, ale teraz moja kolej - syknął świadom zaistniałej sytuacji. - Jeśli mogłabyś wybrać, to w jaki sposób chciałabyś umrzeć?
- Z miłości - napotykając pytające spojrzenie Smitha od razu starała się znaleźć sprostowanie. - Nie wiem, jak to inaczej określić, i jak mogłaby ona dokładniej wyglądać, ale jestem pewna, że umierając w taki sposób odeszłabym jako osoba szczęśliwa - ok, może i nie było to najsensowniejsze wyjaśnienie, ale zawsze "jakieś".
- Nie rozumiem... - marszcząc brwi, niebieskooki próbował wszystko jakoś poukładać sobie w głowie, jednak bezskutecznie.
- Nie musisz - odparła wzruszając obojętnie ramionami. - Teraz moja kolej - dodała sklejając już w głowie najbardziej wyczekiwane pytanie tego wieczoru. - Masz dziewczynę?
- Słucham? - zdezorientowany wokalista zmarszczył brwi myśląc, że źle dosłyszał.
- Czy masz dziewczynę? - powtórzyła szatynka tym razem bardziej donośnym głosem, przygotowana na najgorsze.
- Skąd Ci to przyszło do głowy? - jęknął zdziwiony.
- To ja tu zadaję pytania - przypomniała nieco poirytowana.
- Oczywiście, że nie mam - jak tak można kłamać w żywe oczy?
- Więc kim jest "El", z którą miałam tą przyjemność, czy też nieprzyjemność przeprowadzić dziś rano konwersację telefoniczną? - niestety każde kłamstwo ma krótkie nogi.
- Co? - jęknął ponownie, jakby nie miał o niczym pojęcia. Dopiero po chwili jego wyraz twarzy z oburzonej, przeistoczył się w zdziwioną, a zaraz potem przepraszającą. - Rose, to nie tak, jak myślisz.
- A jak? Chcesz mi powiedzieć, że dziewczyna, która znajduje się na twojej liście kontaktów jest Ci zupełnie obca? A może to ona łże, mówiąc, że jest twoją dziewczyną? - nadal spokojny ton, bezlitośnie atakował niebieskookiego żądając wyjaśnień.
- Nie.. nie jest mi obca, ale też nie jest moją dziewczyną - tłumaczenia zapowiadały się ciekawie, chociaż siedemnastolatka nie chciała wierzyć w żadne wypowiadane przez przyjaciela słowo.
- Więc kim? - dopytywała.
- Znajomą... - najwidoczniej ta sytuacja nie była najwygodniejsza dla wokalisty.
- Jaśniej - zażądała Król słysząc zawahanie w głosie Dana.
- Dziewczyną do łóżka, zadowolona? - jęknął wyrzucając nareszcie to, czego nie pochwaliłby prawdopodobnie nikt.
- Powiedzmy, że wstępnie tak. Wyjaśnij mi dlaczego uważa się za twoją dziewczynę - w Rose obudził się detektyw od siedmiu boleści...
- Bo jestem z nią w otwartym związku... - odparł znów skrępowany zaistniałą sytuacją.
- Czyli w Londynie korzystasz z jej "usług", a wyjeżdżając w trasę idziesz sobie do łóżka z pierwszą lepszą, ze świadomością, że ona czeka na ciebie kilkaset kilometrów dalej? - trochę kolokwialne stwierdzenie, ale jednak jak najbardziej trafne.
- Nie zabraniałem jej spotykać się z innymi, więc nie wiń mnie - marna próba obrony, została natychmiastowo zagrodzona kolejnym zgryźliwym komentarzem.
- Jesteście siebie warci. Ty - skończony idiota, a ona pozbawiona jakiegokolwiek rozumu, aby móc zwrócić na to uwagę - kto, jak kto, ale ta pozbawiona serca siedemnastolatka potrafiła ranić słowami lepiej, niż ktokolwiek inny. - Nie wiem tylko, dlaczego starałeś się to ukryć przede mną - chwilową ciszę przerwało głębokie westchnienie sztynki.
- To chyba oczywiste, że nie chciałem, abyś wiedziała o czymś takim zwłaszcza, że od razu po powrocie chciałem to zakończyć - mężczyzna przeczesał bezradnie pozostałości po burzy rozczochranych wiecznie włosów.
- Dlaczego, skoro taki "wariant" związku był dla ciebie wygodny? - spojrzała na bruneta, opierającego łokcie na kolanach.
- Widocznie nareszcie pojawił się ku temu powód - stwierdził, przestając chować twarz w dłoniach.
- Jaki? - nieświadoma możliwej odpowiedzi dopytywała.
- Kocham Cię Rose - wyznał patrząc jej prosto w oczy, a ona oniemiała.
- Nie - zaprotestowała wstając z kanapy. - Mówiłam Ci, że masz tego nie mówić - chodząc w kółko po pokoju wplątywała palce we włosy mając nadzieję, że w jakiś sposób pomoże jej się to uspokoić.
- Podaj mi choć jeden powód dlaczego miałbym tego nie robić - niebieskooki również wstał.
- Po prostu nie możesz. Ty nie możesz mnie kochać, i ja nie mogę kochać ciebie - napieranie Dana wcale nie pomagało w jakikolwiek sposób zebrać jej myśli.
- Dlaczego? - niestety brunet nie ustępował... - Rose, odpowiedz!
- Bo nie chce Cię stracić! - ale czy trzeba od razu krzyczeć... Ta dwójka zdawała się nie umieć rozmawiać ze sobą normalnie, gdy tylko wchodzili na temat relacji między nimi. - Straciłam Davida, rodziców... całą rodzinę! Wszystkich których kochałam! Ty nie wiesz, jak to jest stracić wszystko co jest dla ciebie ważne...
- Wiem - przerwał jej spokojnym, ale przesiąkniętym bólem głosem. - Za każdym razem, gdy znikałaś bez słowa... czułem, że tracę wszystko, że tracę osobę, która nadaje sens mojemu życiu, osobę, dla której budziłem się co rano i stawiałem czoła szarej rzeczywistości, wiedząc, że gdy tylko zajdzie słońce ona będzie czekała na mnie za kulisami i pozwoli mi zasnąć w swoich objęciach - z lekkim uśmiechem na ustach położył rękę na karku. Nie wierzył w to co mówił, nie wierzył, że potrafił być bardziej szczery z nią, niż sam ze sobą.
- Dan, proszę... nie... - mimo iż w jej oczach nie było łez, to jej serce płakało, krzycząc z bólu, a głos się łamał.
- Wiem, że się boisz - wolnym krokiem zbliżał się do szatynki - ale obiecuję Ci, że Cię nie zostawię. Będę zawsze przy tobie i nie pozwolę, aby ktokolwiek Cię zranił. Nie zniknę. Obiecuję - jego szorstkie dłonie delikatnie gładziły jej ramiona, a ciepły głos obiecywał niemal niemożliwe. - Zrobię wszystko, abyś mi uwierzyła - wokalista był świadomy, iż zielonooka mogła mieć nie małe wątpliwości, co do jego wierności z powodu wiecznie kręcących się wokół niego fanek i pokus wszelakiej postaci.
- Wszystko? - podniosła wzrok, aby upewnić się, czy aby na pewno jest pewien swoich słów.
- Wszystko - oddechy zwolniły, a serca zaczęły bić w jednostajnym rytmie, ich oczy się spotkały, a odległość między nimi malała wprost proporcjonalnie do opadających powoli powiek.
- Wróciliśmy! - w drzwiach stanął najwyraźniej wyleczony z kaca kociarz.
- Chyba przyszliśmy nie w porę... - stwierdziła Vi, widząc parę przyjaciół stojącą na środku salonu z minami, jakby ktoś im najwidoczniej w czymś przeszkodził.
- Dan, śpisz? - cicho uchylając drzwi do sypialni wokalisty, zielonooka postanowiła go odwiedzić w środku nocy.
- Co? Rose? Co ty tu robisz? - przecierał zaspane oczy i podparł się na łokciach.
- Mówiłeś, że zrobisz wszytko, abym Ci uwierzyła... - zaczęła nieśmiało zamykając za sobą cicho drzwi.
- Tak, i co w związku z tym? - leniwie siadając, przeczesał palcami rozczochraną czuprynę.
- Mam do ciebie prośbę... - oznajmiła siadając przed nim na łóżku.
Długi, porządny, szybko napisany, normalny rozdział!
Jak mam się podoba gra w pytania?
Czy nie uważacie, że niektóre kwestie Dana są trochę przesłodzone?
Czy i tym razem będziecie chciały zabić Kyla za jego boskie wyczucie czasu?
W każdym razie... mam nadzieję, że rozdział się podobał
i zapraszam do komentowania ^^
niedziela, 14 grudnia 2014
Let's be optimists - Rozdział 27.
David został pochowany w Krakowie - tam gdzie jego ojciec, który nawiasem mówiąc pochodził z Londynu. Do Polski przybył za miłością swojego życia, czyli piękną Katarzyną - matką blondyna.
Historia jest długa i zawiła, a gdyby podać ją w pigułce skracała by się do tego, iż Kate wyjechała za granicę na studia, a Tony już pierwszego dnia pomógł się jej odnaleźć na korytarzach ogromnego uniwersytetu. Przed końcem szkoły pojawił się mały David, co zmusiło zakochaną parę do przerwania nauki i pobrania się. Kilka pierwszych lat życia, ciemnooki malec spędził w Londynie, po czym wraz z rodzicami wywędrował do Polski, a konkretniej Krakowa. Tam po kilku latach Kate ponownie zaszła w ciążę, a przed narodzinami drugiego syna, Tony wracając z pracy znalazł się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie. Kula przebiła płuco i zniwelowała jakiekolwiek szanse na ratunek. Mężczyzna nie wrócił już do domu...
Cała rodzina została na głowie jedenastolatka, który po pogrzebie ojca przejął panieńskie nazwisko matki, i musiał szybko dojrzeć do roli głowy rodziny. Wspierał matkę, jak tylko mógł i opiekował się młodszym bratem.
Przeprowadzka do małego miasteczka była próbą ucieczki przed bolesnymi wspomnieniami i uchronienia synów przed losem, jaki spotkał ich ojca.
W małych Rakoniewicach ich życie zmieniło się o 180 stopni, zaczęli wiązać koniec z końcem. Na to wszytko pojawiła się mała Rozalia, która zawsze starała się być jak najbardziej pomocna oraz była jedynym powodem, dla którego David zwalniał mknąc ulicami na swoim motocyklu.
Po pogrzebie cała grupa znajomych udała się do baru, w którym razem z ciemnookim bywali co jakiś czas. Wszyscy pili i głośno się bawili wiedząc, że David nigdy nie chciał, aby go opłakiwano. Zawsze uprzedzał, że jeśli zrobią stypę po jego śmierci, będzie ich nawiedzał po nocach... Mieli po prostu iść się zabawić. Tak też się stało, lecz śmiechy panujące na sali nie były wyrazem jakiejkolwiek radości. Każdy wspominał chwilę spędzone z blondynem i chwile, z których, jak to się mówi "jeszcze kiedyś będziemy się z tego śmiać". Tak, to był właśnie ten moment. Opowiadanie sobie nawzajem najdziwniejszych historii związanych z Davidem i próba maskowania płynących po policzkach łez.
Rose tymczasem siedziała przy barze ze skórzaną kurtką przyjaciela na swych ramionach. Tą samą, którą zawsze miał na sobie podczas jazdy i tą samą, w której wydał swoje ostatnie tchnienie. Z podpuchniętymi oczami szatynka wpatrywała się w swoje blade, zimne dłonie ułożone na blacie. Spojrzenie miała puste, a myśli pełne planów, jak w najskuteczniejszy sposób skończyć ze sobą, by móc ponownie spotkać się z pierwszą miłością. Każdy kolejny wydawał się być coraz bardziej kuszący, gdy nagle z zamyślenia wyrwał ją głos barmanki.
- Podać coś? - niebieskooka przyglądała się wrakowi człowieka już dłuższą chwilę.
- Cokolwiek wysokoprocentowego - odparła na pół żywa czternastolatka mając nadzieję, że szum alkoholu choć na chwilę zagłuszy prześladujące ją, myśli samobójcze.
- Dowodzik jest? - uniosła pytająco brew.
- Kobiet się o wiek nie pyta - jak zwykle chętna do konwersacji zielonooka, zniewoliła błądzące kosmyki włosów zakładając je za ucho.
- Zraniona przez faceta, co? - słysząc złośliwą uwagę, starsza o dwa lata barmanka przybrała przyjazną postawę w przypływie empatii. - Znam ten ból... - postawiła przed czternastolatką zamówiony trunek, choć była w pełni świadoma jej wieku. - Mnie też zraniono. Ciemnooki blondyn naobiecywał cudów, zaciągnął do łóżka, a potem słuch o nim zaginął - wykrzywiła usta w nieprzyjemnym grymasie pytając siebie, jak bardzo musiała być głupia, aby tak szybko ulec nieznajomemu mężczyźnie. - Ale fakt, faktem - był nieziemsko przystojny - ot i odpowiedź. - Tylko dziwny był sposób, w jaki wymawiał swoje imię... - zmarszczyła brwi, usiłując sobie je przypomnieć. - Chyba David... - słysząc to Rose od razu otworzyła szeroko oczy, ale po chwili zaskoczenie zniknęło, a szatynka podparła głowę na ręce, opierającej się łokciem o blat. Blond rozczochraniec miał tendencje do bywania w różnych miejscach i uwodzenia kobiet, namawiając je na jednorazową podróż do krainy rozkoszy, czego zielonooka była w pełni świadoma.
- Więc zranił nas ten sam mężczyzna - stwierdziła czternastolatka pozwalająca, aby złoty płyn zalał jej gardło palącą goryczą.
- Na prawdę?! - zdziwiła się niebieskooka i poczuła niewidzialną więź łączącą ją z siedzącą przed nią dziewczyną. Zranione przez tego samego mężczyznę... to przeznaczenie! - a tak przynajmniej myślała. - Co Ci zrobił ten sukinsyn? Takich to powinno się za jaja wieszać na wiatrakach...
- Umarł - przerwała jej ciąg dalszych wyzwisk, odstawiając puste szkło na blat. Niebieskooka wlepiła zdziwiony wzrok w mentalnie martwą sylwetkę drobnej szatynki i dosłownie oniemiała.
- To może kolejnego drinka na koszt firmy? - zapytała z przepraszającym wyrazem twarzy. - Tak w ogóle, to jestem Wiktoria - podsuwając napełnione szkło, miała nadzieję, że nie uraziła klientki.
- Rose - unosząc lekko kącik ust rozwiała wątpliwości barmanki.
- Upijałaś czternastolatkę! - jęknęła Joe udając oburzoną, choć nie do końca jej się to udało, bo już przy końcu nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
- To nie tak! - odezwała się Vi. - Ja tylko uchroniłam ja od rzucenia się pod pierwszy lepszy samochód...
- Wprowadzając w stan nieważkości, aby nie mogła ustać samodzielnie na nogach? - rozbawiona blondynka uniosła pytająco brew.
- Dokładnie! - udając powagę miała nadzieję, że nikt się nie zorientuje, że sama na to nie wpadła i po prostu przytaknęła.
- Całkiem sprytne - dziewiętnastolatka była kiepską aktorką, więc po uwadze z ciemnookim, trójka dziewczyn wybuchnęła śmiechem.
- Ale muszę przyznać, że pomogło - stwierdziła anemiczka, gdy już tylko opanowała głupawkę.
- Wybieramy się do miasta, idziecie? - Will stanął w progu kuchni, z rękoma w kieszeni.
- Ja zostaję - zielonooka zeskoczyła z blatu.
- Więc poczekajcie tu na nas z Danem. Powinniśmy wrócić za jakieś dwie godziny - rzucił ubierając skórzaną kurtkę.
- Z Danem? - zmarszczyła brwi, nie skacząc z radości na myśl o zostaniu sam na sam z wokalistą.
- Tsa, stwierdził, że nigdzie się nie rusza. Najwidoczniej nie wydobrzał jeszcze po wczorajszym - stwierdził, wzruszając ramionami basista.
"No pięknie..."
Kazałam wam czekać na kolejny flashback
cały tydzień, na dodatek taki krótki...
Ale jest w nim krótki wstęp do następnego rozdziału ^^"
Cóż mam nadzieję, że mimo wszystko
rozdział się podobał i czekam na
wasze opinie w komentarzach ;)
Historia jest długa i zawiła, a gdyby podać ją w pigułce skracała by się do tego, iż Kate wyjechała za granicę na studia, a Tony już pierwszego dnia pomógł się jej odnaleźć na korytarzach ogromnego uniwersytetu. Przed końcem szkoły pojawił się mały David, co zmusiło zakochaną parę do przerwania nauki i pobrania się. Kilka pierwszych lat życia, ciemnooki malec spędził w Londynie, po czym wraz z rodzicami wywędrował do Polski, a konkretniej Krakowa. Tam po kilku latach Kate ponownie zaszła w ciążę, a przed narodzinami drugiego syna, Tony wracając z pracy znalazł się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie. Kula przebiła płuco i zniwelowała jakiekolwiek szanse na ratunek. Mężczyzna nie wrócił już do domu...
Cała rodzina została na głowie jedenastolatka, który po pogrzebie ojca przejął panieńskie nazwisko matki, i musiał szybko dojrzeć do roli głowy rodziny. Wspierał matkę, jak tylko mógł i opiekował się młodszym bratem.
Przeprowadzka do małego miasteczka była próbą ucieczki przed bolesnymi wspomnieniami i uchronienia synów przed losem, jaki spotkał ich ojca.
W małych Rakoniewicach ich życie zmieniło się o 180 stopni, zaczęli wiązać koniec z końcem. Na to wszytko pojawiła się mała Rozalia, która zawsze starała się być jak najbardziej pomocna oraz była jedynym powodem, dla którego David zwalniał mknąc ulicami na swoim motocyklu.
Po pogrzebie cała grupa znajomych udała się do baru, w którym razem z ciemnookim bywali co jakiś czas. Wszyscy pili i głośno się bawili wiedząc, że David nigdy nie chciał, aby go opłakiwano. Zawsze uprzedzał, że jeśli zrobią stypę po jego śmierci, będzie ich nawiedzał po nocach... Mieli po prostu iść się zabawić. Tak też się stało, lecz śmiechy panujące na sali nie były wyrazem jakiejkolwiek radości. Każdy wspominał chwilę spędzone z blondynem i chwile, z których, jak to się mówi "jeszcze kiedyś będziemy się z tego śmiać". Tak, to był właśnie ten moment. Opowiadanie sobie nawzajem najdziwniejszych historii związanych z Davidem i próba maskowania płynących po policzkach łez.
Rose tymczasem siedziała przy barze ze skórzaną kurtką przyjaciela na swych ramionach. Tą samą, którą zawsze miał na sobie podczas jazdy i tą samą, w której wydał swoje ostatnie tchnienie. Z podpuchniętymi oczami szatynka wpatrywała się w swoje blade, zimne dłonie ułożone na blacie. Spojrzenie miała puste, a myśli pełne planów, jak w najskuteczniejszy sposób skończyć ze sobą, by móc ponownie spotkać się z pierwszą miłością. Każdy kolejny wydawał się być coraz bardziej kuszący, gdy nagle z zamyślenia wyrwał ją głos barmanki.
- Podać coś? - niebieskooka przyglądała się wrakowi człowieka już dłuższą chwilę.
- Cokolwiek wysokoprocentowego - odparła na pół żywa czternastolatka mając nadzieję, że szum alkoholu choć na chwilę zagłuszy prześladujące ją, myśli samobójcze.
- Dowodzik jest? - uniosła pytająco brew.
- Kobiet się o wiek nie pyta - jak zwykle chętna do konwersacji zielonooka, zniewoliła błądzące kosmyki włosów zakładając je za ucho.
- Zraniona przez faceta, co? - słysząc złośliwą uwagę, starsza o dwa lata barmanka przybrała przyjazną postawę w przypływie empatii. - Znam ten ból... - postawiła przed czternastolatką zamówiony trunek, choć była w pełni świadoma jej wieku. - Mnie też zraniono. Ciemnooki blondyn naobiecywał cudów, zaciągnął do łóżka, a potem słuch o nim zaginął - wykrzywiła usta w nieprzyjemnym grymasie pytając siebie, jak bardzo musiała być głupia, aby tak szybko ulec nieznajomemu mężczyźnie. - Ale fakt, faktem - był nieziemsko przystojny - ot i odpowiedź. - Tylko dziwny był sposób, w jaki wymawiał swoje imię... - zmarszczyła brwi, usiłując sobie je przypomnieć. - Chyba David... - słysząc to Rose od razu otworzyła szeroko oczy, ale po chwili zaskoczenie zniknęło, a szatynka podparła głowę na ręce, opierającej się łokciem o blat. Blond rozczochraniec miał tendencje do bywania w różnych miejscach i uwodzenia kobiet, namawiając je na jednorazową podróż do krainy rozkoszy, czego zielonooka była w pełni świadoma.
- Więc zranił nas ten sam mężczyzna - stwierdziła czternastolatka pozwalająca, aby złoty płyn zalał jej gardło palącą goryczą.
- Na prawdę?! - zdziwiła się niebieskooka i poczuła niewidzialną więź łączącą ją z siedzącą przed nią dziewczyną. Zranione przez tego samego mężczyznę... to przeznaczenie! - a tak przynajmniej myślała. - Co Ci zrobił ten sukinsyn? Takich to powinno się za jaja wieszać na wiatrakach...
- Umarł - przerwała jej ciąg dalszych wyzwisk, odstawiając puste szkło na blat. Niebieskooka wlepiła zdziwiony wzrok w mentalnie martwą sylwetkę drobnej szatynki i dosłownie oniemiała.
- To może kolejnego drinka na koszt firmy? - zapytała z przepraszającym wyrazem twarzy. - Tak w ogóle, to jestem Wiktoria - podsuwając napełnione szkło, miała nadzieję, że nie uraziła klientki.
- Rose - unosząc lekko kącik ust rozwiała wątpliwości barmanki.
- Upijałaś czternastolatkę! - jęknęła Joe udając oburzoną, choć nie do końca jej się to udało, bo już przy końcu nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
- To nie tak! - odezwała się Vi. - Ja tylko uchroniłam ja od rzucenia się pod pierwszy lepszy samochód...
- Wprowadzając w stan nieważkości, aby nie mogła ustać samodzielnie na nogach? - rozbawiona blondynka uniosła pytająco brew.
- Dokładnie! - udając powagę miała nadzieję, że nikt się nie zorientuje, że sama na to nie wpadła i po prostu przytaknęła.
- Całkiem sprytne - dziewiętnastolatka była kiepską aktorką, więc po uwadze z ciemnookim, trójka dziewczyn wybuchnęła śmiechem.
- Ale muszę przyznać, że pomogło - stwierdziła anemiczka, gdy już tylko opanowała głupawkę.
- Wybieramy się do miasta, idziecie? - Will stanął w progu kuchni, z rękoma w kieszeni.
- Ja zostaję - zielonooka zeskoczyła z blatu.
- Więc poczekajcie tu na nas z Danem. Powinniśmy wrócić za jakieś dwie godziny - rzucił ubierając skórzaną kurtkę.
- Z Danem? - zmarszczyła brwi, nie skacząc z radości na myśl o zostaniu sam na sam z wokalistą.
- Tsa, stwierdził, że nigdzie się nie rusza. Najwidoczniej nie wydobrzał jeszcze po wczorajszym - stwierdził, wzruszając ramionami basista.
"No pięknie..."
Kazałam wam czekać na kolejny flashback
cały tydzień, na dodatek taki krótki...
Ale jest w nim krótki wstęp do następnego rozdziału ^^"
Cóż mam nadzieję, że mimo wszystko
rozdział się podobał i czekam na
wasze opinie w komentarzach ;)
niedziela, 7 grudnia 2014
Let's be optimists - Rozdział 26.
- A właśnie Rose - niosąc do zlewu kolejne szklanki, szatynkę dosłownie olśniło. - Jak poznałaś Davida? - pytanie bardzo adekwatne do chwili obecnej, gdzie wszyscy sprzątali syf, który zostawili po wczorajszej imprezie. - Już dawno chciałam o to zapytać, ale jakoś nigdy nie wiedziałam, czy powinnam... Ale skoro rany już się zagoiły, to chyba mogę, prawda?
- Ta, jasne. Skoro rany się zagoiły, to dlaczego by ich nie rozdrapać? - rzuciła sarkastycznie Joe zmywająca naczynia. Dziewczyny od razu wymieniły gniewne spojrzenia, ale zielonooka szybko załagodziła spięcie przyjaciółek.
- Mogłaś o to zapytać dużo wcześniej. Nigdy nie miałam problemu z przywoływaniem wspomnień związanych z tym blond rozczochrańcem - uśmiechnęła się pod nosem, gdy tylko przed oczami stanął jej obraz ciemnookiego przyjaciela.
Budynek szkoły w Rakoniewicach mieścił w sobie klasy podstawowe, jak i gimnazjalne. Na parterze znajdowały się sale dla klas 1- 3, na pierwszym piętrze 4 - 6, a na drugim dla gimnazjalistów, piwnice natomiast zajmowały wspólne szatnie. Dzieciaki z młodszych roczników miały surowy zakaz opuszczania swojego piętra, aby ograniczyć kontakt z ich starszymi kolegami do minimum. Tylko pod opieką lub za pozwoleniem nauczyciela, dziecko mogło wejść na inne piętro.
Rozalia, jako ulubienica nauczycieli wychowania fizycznego często opuszczała parter i była wleczona przez szkolne korytarze w celu załatwiania kolejnych spraw związanych z jej występami tanecznymi. Często angażowała się również w inne zawody sportowe, czy konkursy sprawdzające wiedzę i łapała jakąkolwiek pracę poza lekcyjną.
Była najbardziej rozpoznawalną dziewczynką w szkole. Niezależnie na którym piętrze się znajdowałeś, każdy o niej mówił. Nie udałoby Ci się przejść przez którykolwiek korytarz tej szkoły i nie usłyszeć imienia: Rozalia. W większości była obiektem zawiści ze strony żeńskiej części uczniów, zwłaszcza w klasach starszych, lecz chłopcy okazywali jej nieco inne zainteresowanie, co było kolejnym powodem na liście dziewczyn zatytułowanej: "1001 powodów, dla których nienawidzę Rozalii Anny Król".
Tym razem zielonooka drugoklasistka, została wysłana do pokoju nauczycielskiego z plikiem dokumentów. Choć raz dopisało jej szczęście, bo nauczyciel matematyki zaczepił ją tuż przed przymusowym wyjściem na dwór podczas dwudziestominutowej przerwy między trzecią a czwartą lekcją. Można powiedzieć, że integracja z innymi dziećmi, nie była jej ulubionym sposobem na spędzanie wolnego czasu, więc nie śpieszyła się z dostarczeniem papierów...
Nie wiedząc czemu dziewczynka zawsze stresowała się w takich chwilach, więc z zawieszoną w powietrzu zaciśniętą piąstką wzięła głęboki oddech i jeszcze raz zebrała się w sobie, aby zapukać w drzwi.
- Ile razy mam powtarzać?! - echo szkolnego korytarza rozniosło donośny głos starszej dziewczyny po całym budynku. - Jeszcze raz Cię tu zobaczę, a pójdziesz ze mną do dyrektora! - uczennica trzeciej klasy gimnazjum mająca dyżur ciągnęła za ucho jednego z najbardziej problematycznych szóstoklasistów. Blondyn o idealnie ciemnych oczach, stwarzał problemy na każdym kroku, a na imię miał Dawid. Szatynka doskonale znała wszystkich odwiedzających mury tej szkoły, od kadry nauczycielskiej, przez uczniów, woźnych, sprzątaczki i na bezdomnym, rudym kociaku, który zawsze szwendał się w pobliżu, więc i ten "przypadek" nie był jej obcy.
- Rozalia? - trzecioklasistka zmarszczyła brwi. - Potrzebujesz czegoś?
- Nie, nie - lekko speszona pokiwała przecząco głową, a gdy tylko zorientowała się, że jej ręka nadal wisi w powietrzu od razu schowała ją za plecami. - Pani Patalas prosiła mnie tylko, abym zaniosła te dokumenty do pokoju nauczycielskiego... - wyjaśniła nieśmiało.
- Nie wiem, czy jeszcze kogoś tam zastaniesz, ale jeśli nie masz nic przeciwko, to przekaże je, jak tylko ktoś przyjdzie - zaproponowała z ośmielającym uśmiechem wyciągając rękę po papiery.
- Byłabym wdzięczna - odparła szatynka podając starszej koleżance plik, w tym czasie ciemnooki wyswobodził się z uchwytu i pognał na drugi koniec korytarza, rzucając:
- To do następnego brzydulo - puszczając tylko oczko zbiegł z szarmanckim uśmiechem na parter. Nie wiedząc czemu Rozalia miała dziwne wrażenie, że to właśnie do niej była kierowana ta wypowiedź...
- Dawid, wracaj tu! - zawołała za nim gimnazjalistka. - Co za utrapienie z tym Tomaszewskim... - syknęła i rzuciła się w pogoń za problematycznym blondynem.
"Czyli jednak to prawda, że chłopcy dojrzewają emocjonalnie tylko do siódmego roku życia?" - pomyślała dojrzała jak na swój wiek, drugoklasistka. Zawsze uczono ją jak się zachowywać, jak nie okazywać zbędnych emocji, i jak nie patrzeć na świat przez różowy pryzmat rozszczepiający światło tylko na ciepłe barwy lata. Wielu pomyślałoby, że to odbieranie dzieciństwa, ale ośmiolatce to nie przeszkadzało. Nie potrafiła być, jak inne dzieci, brać życia tak lekko i cieszyć się każdą jedną chwilą. Jej życie kręciło się tylko i wyłącznie wokół ciągłych treningów i nauki. Zabrakło czasu na popełnianie błędów, czy najzwyklejszą zabawę. Musiała być perfekcyjna, aby rodzice byli z niej dumni, tak samo jak z Patryka.
Cud chłopiec grający na każdym instrumencie, którego się dotknie i dobry w każdym sporcie, nie zależnie, czy wykonuje go pierwszy raz w życiu, nie wspominając o wzorowych ocenach. Tak, Rozalia miała wysoko zawieszoną poprzeczkę, co nie demotywowało jej do dalszej pracy. Jeszcze tylko rok, a jeden z rodziny Król miał opuścić mury tej szkoły, a oznaczało to tylko jedno - drobna szatynka będzie jedyną "gwiazdą" i może wreszcie przestaną ją ciągle porównywać do jej brata...
- Jeszcze raz, od początku - rozkazała trenerka, gdy tylko zielonooka skończyła swój układ, a muzyka ucichła. Zawody zbliżały się wielkimi krokami, a konkurencja na pewno nie próżnowała. Rozalia co roku zajmowała pierwsze miejsce w swojej kategorii wiekowej, co nie oznaczało, że i tym razem powtórzy swój sukces. Takiego zdania przynajmniej była jej trenerka, która na miesiąc przed zawodami, zwykła ją katować pięciogodzinnymi treningami, męcząc w kółko ten sam układ, aby doprowadzić go do perfekcji. Należało wyeliminować każdy najmniejszy niuans. To właśnie od krótko ściętej blondynki szatynka zaraziła się perfekcjonizmem, z czego nie zdołała się wyleczyć do dziś. - Źle, ląduj na palcach, ręce proste w łokciach. Jeszcze raz.
Powtarzając w kółko ten sam układ, dziewczynka zaczynała opadać z sił po czwartej godzinie nieustannego treningu. Traciła równowagę, powieki same jej opadały, a ostatnia kropla wody z półtoralitrowej butelki wyschła już jakąś godzinę temu. Kilka zawrotów głowy i nieprzytomna ośmiolatka wylądowała na parkiecie ogromnej sali gimnastycznej.
Po krótkim ataku paniki ze strony zebranych osób, dziewczynka została zaniesiona do gabinetu pielęgniarki, gdzie przespała zaledwie piętnaście minut. Nikt nie jest na tyle bezlitosny, aby w dalszym ciągu katować na pół żywe dziecko, więc pozwolono jej wrócić do domu, jednak nie samej. Co by było, gdyby drugoklasistka zasłabła w drodze? W końcu szkoła była oddalona od jej miejsca zamieszkania o prawie dwa kilometry, więc niebezpiecznie było puszczać ją samą.
- I co teraz? - zapytała zielonooka, uciskając dwoma palcami nasadę nosa.
zero błędów!
- Ktoś będzie musiał Cię odwieźć - rzuciła trenerka. Problem pojawiał się, gdy tylko miała zapaść decyzja z kim szatynka będzie wracać do domu. Sprzątaczki nie mogły opuszczać w czasie pracy terenu szkoły, a blondynka miała skłonności do popijania whisky w przerwach między zajęciami, więc nie była w stanie usiąść za kółkiem jeszcze przez najbliższe dwie godziny.
- Ale kto? - dopytywała dziewczynka, świadoma zaistniałej sytuacji i jej okoliczności.
- Ja już chyba wiem, kto będzie tym "szczęśliwcem" - tajemniczy uśmiech trenerki nigdy nie wskazywał na nic dobrego, zwiastował jedynie kłopoty.
Słońce zachodziło powoli za nadal wznoszącą się halą sportową. Rok szkolny dobiegał końca, więc dzień stawał się coraz dłuższy, a ubrania uczennic coraz bardziej skąpe. Najwyraźniej i tę zasadę Rose obchodziła bez większych przeszkód, bo jej dzisiejszy strój nie składał się z bluzki na ramiączkach i krótkich szortów. Ubrana w białą, zwiewną bluzeczkę, jasne jeansy i czarny żakiecik ze skróconymi rękawami schodziła po schodach szkolnego budynku. Na dole czekał już na nią rower i ciemnooki blondyn, który został zwolniony z kary za uciekanie dyżurnym i chowanie się po kątach, w zamian za odwiezienie drugoklasistki do domu.
- Dzień dobry, pani profesor - skrzywił się dwunastolatek na widok dziewczynki.
- Również się cieszę, że Cię widzę - syknęła sarkastycznie nie zmieniając łagodnego wyrazu twarzy.
- Nie miałem okazji się przedstawić - zauważył przypominając sobie ich wcześniejsze spotkanie. - Jestem David - uniósł kącik ust podając szatynce dłoń.
- Miło mi - zmarszczyła brwi zastanawiając się dlaczego chłopak wypowiada swoje imię w tak dziwny sposób. - Rozalia - uchwyciła delikatnie dłoń starszego kolegi.
- Więc... - zaczął niepewnie. - Gdzie Cię zawieźć Panno Rose?
- Na ulicę Cmentarną - odpowiedziała mechanicznie, a po chwili zorientowała się, co właśnie powiedział blondyn. - Zaraz, chwila... Rose?
- Nie uważasz, że jest o wiele mniej sztywne, niż Rozalia? - ciemnooki uniósł pytająco brew.
- Moje imię wcale nie jest sztywne - oburzyła się dziewczyna nie nauczona dystansu do siebie.
- Mi się kojarzy z moją prababcią, ale jak uważasz... - śmiejąc się pod nosem, wzruszył obojętnie ramionami.
- Niech będzie Rose... - burknęła siadając na bagażnik. - Kierunek: ulica Cmentarna - dodała łapiąc za tył jego skórzanej kurtki.
- Wedle życzenia - odparł z powagą, lecz nie mógł powstrzymać uśmiechu. Blondyn był bardzo pozytywną osobą, na którą nikt nie potrafił być zły dłużej, niż pięć minut, więc i zielonooka po krótkim czasie zaczęła z nim normalnie rozmawiać, a nawet żartować.
Od tej pory ta dwójka wpadała na siebie co rusz w szkole i na ulicach miasta. Koniec końców, zapałali do siebie sympatią jeszcze przed końcem roku szkolnego i spędzili razem całe wakacje.
- Kto by pomyślał, że zwykły przypadek zmieni moje życie o 180 stopni? - westchnęła zielonooka wspominając tamten dzień.
- Nic nie dzieje się przypadkiem - zapewniła donośnym głosem Vi, układając w szafce czyste naczynia.
- Chyba masz rację... - zbierając kawałki potłuczonego talerza, Rose uśmiechała się sama do siebie. To były najlepsze lata jej życia, te spędzone z Davidem, którego teraz tak bardzo jej brakowało. Dlaczego złośliwy los musiał jej go odebrać tak szybko?
Wybaczcie, że kazałam wam czekać na
flashback prawie tydzień...
Chciałam go wstawić już w piątek, ale miałam wyjazd
i oczywiście Pats Geniusz
ZAPOMNIAŁA ŁADOWARKI DO LAPTOPA
Tak więc rozdział macie dzisiaj i
mam nadzieję, że się wam spodobał ;)
- Ta, jasne. Skoro rany się zagoiły, to dlaczego by ich nie rozdrapać? - rzuciła sarkastycznie Joe zmywająca naczynia. Dziewczyny od razu wymieniły gniewne spojrzenia, ale zielonooka szybko załagodziła spięcie przyjaciółek.
- Mogłaś o to zapytać dużo wcześniej. Nigdy nie miałam problemu z przywoływaniem wspomnień związanych z tym blond rozczochrańcem - uśmiechnęła się pod nosem, gdy tylko przed oczami stanął jej obraz ciemnookiego przyjaciela.
Budynek szkoły w Rakoniewicach mieścił w sobie klasy podstawowe, jak i gimnazjalne. Na parterze znajdowały się sale dla klas 1- 3, na pierwszym piętrze 4 - 6, a na drugim dla gimnazjalistów, piwnice natomiast zajmowały wspólne szatnie. Dzieciaki z młodszych roczników miały surowy zakaz opuszczania swojego piętra, aby ograniczyć kontakt z ich starszymi kolegami do minimum. Tylko pod opieką lub za pozwoleniem nauczyciela, dziecko mogło wejść na inne piętro.
Rozalia, jako ulubienica nauczycieli wychowania fizycznego często opuszczała parter i była wleczona przez szkolne korytarze w celu załatwiania kolejnych spraw związanych z jej występami tanecznymi. Często angażowała się również w inne zawody sportowe, czy konkursy sprawdzające wiedzę i łapała jakąkolwiek pracę poza lekcyjną.
Była najbardziej rozpoznawalną dziewczynką w szkole. Niezależnie na którym piętrze się znajdowałeś, każdy o niej mówił. Nie udałoby Ci się przejść przez którykolwiek korytarz tej szkoły i nie usłyszeć imienia: Rozalia. W większości była obiektem zawiści ze strony żeńskiej części uczniów, zwłaszcza w klasach starszych, lecz chłopcy okazywali jej nieco inne zainteresowanie, co było kolejnym powodem na liście dziewczyn zatytułowanej: "1001 powodów, dla których nienawidzę Rozalii Anny Król".
Tym razem zielonooka drugoklasistka, została wysłana do pokoju nauczycielskiego z plikiem dokumentów. Choć raz dopisało jej szczęście, bo nauczyciel matematyki zaczepił ją tuż przed przymusowym wyjściem na dwór podczas dwudziestominutowej przerwy między trzecią a czwartą lekcją. Można powiedzieć, że integracja z innymi dziećmi, nie była jej ulubionym sposobem na spędzanie wolnego czasu, więc nie śpieszyła się z dostarczeniem papierów...
Nie wiedząc czemu dziewczynka zawsze stresowała się w takich chwilach, więc z zawieszoną w powietrzu zaciśniętą piąstką wzięła głęboki oddech i jeszcze raz zebrała się w sobie, aby zapukać w drzwi.
- Ile razy mam powtarzać?! - echo szkolnego korytarza rozniosło donośny głos starszej dziewczyny po całym budynku. - Jeszcze raz Cię tu zobaczę, a pójdziesz ze mną do dyrektora! - uczennica trzeciej klasy gimnazjum mająca dyżur ciągnęła za ucho jednego z najbardziej problematycznych szóstoklasistów. Blondyn o idealnie ciemnych oczach, stwarzał problemy na każdym kroku, a na imię miał Dawid. Szatynka doskonale znała wszystkich odwiedzających mury tej szkoły, od kadry nauczycielskiej, przez uczniów, woźnych, sprzątaczki i na bezdomnym, rudym kociaku, który zawsze szwendał się w pobliżu, więc i ten "przypadek" nie był jej obcy.
- Rozalia? - trzecioklasistka zmarszczyła brwi. - Potrzebujesz czegoś?
- Nie, nie - lekko speszona pokiwała przecząco głową, a gdy tylko zorientowała się, że jej ręka nadal wisi w powietrzu od razu schowała ją za plecami. - Pani Patalas prosiła mnie tylko, abym zaniosła te dokumenty do pokoju nauczycielskiego... - wyjaśniła nieśmiało.
- Nie wiem, czy jeszcze kogoś tam zastaniesz, ale jeśli nie masz nic przeciwko, to przekaże je, jak tylko ktoś przyjdzie - zaproponowała z ośmielającym uśmiechem wyciągając rękę po papiery.
- Byłabym wdzięczna - odparła szatynka podając starszej koleżance plik, w tym czasie ciemnooki wyswobodził się z uchwytu i pognał na drugi koniec korytarza, rzucając:
- To do następnego brzydulo - puszczając tylko oczko zbiegł z szarmanckim uśmiechem na parter. Nie wiedząc czemu Rozalia miała dziwne wrażenie, że to właśnie do niej była kierowana ta wypowiedź...
- Dawid, wracaj tu! - zawołała za nim gimnazjalistka. - Co za utrapienie z tym Tomaszewskim... - syknęła i rzuciła się w pogoń za problematycznym blondynem.
"Czyli jednak to prawda, że chłopcy dojrzewają emocjonalnie tylko do siódmego roku życia?" - pomyślała dojrzała jak na swój wiek, drugoklasistka. Zawsze uczono ją jak się zachowywać, jak nie okazywać zbędnych emocji, i jak nie patrzeć na świat przez różowy pryzmat rozszczepiający światło tylko na ciepłe barwy lata. Wielu pomyślałoby, że to odbieranie dzieciństwa, ale ośmiolatce to nie przeszkadzało. Nie potrafiła być, jak inne dzieci, brać życia tak lekko i cieszyć się każdą jedną chwilą. Jej życie kręciło się tylko i wyłącznie wokół ciągłych treningów i nauki. Zabrakło czasu na popełnianie błędów, czy najzwyklejszą zabawę. Musiała być perfekcyjna, aby rodzice byli z niej dumni, tak samo jak z Patryka.
Cud chłopiec grający na każdym instrumencie, którego się dotknie i dobry w każdym sporcie, nie zależnie, czy wykonuje go pierwszy raz w życiu, nie wspominając o wzorowych ocenach. Tak, Rozalia miała wysoko zawieszoną poprzeczkę, co nie demotywowało jej do dalszej pracy. Jeszcze tylko rok, a jeden z rodziny Król miał opuścić mury tej szkoły, a oznaczało to tylko jedno - drobna szatynka będzie jedyną "gwiazdą" i może wreszcie przestaną ją ciągle porównywać do jej brata...
- Jeszcze raz, od początku - rozkazała trenerka, gdy tylko zielonooka skończyła swój układ, a muzyka ucichła. Zawody zbliżały się wielkimi krokami, a konkurencja na pewno nie próżnowała. Rozalia co roku zajmowała pierwsze miejsce w swojej kategorii wiekowej, co nie oznaczało, że i tym razem powtórzy swój sukces. Takiego zdania przynajmniej była jej trenerka, która na miesiąc przed zawodami, zwykła ją katować pięciogodzinnymi treningami, męcząc w kółko ten sam układ, aby doprowadzić go do perfekcji. Należało wyeliminować każdy najmniejszy niuans. To właśnie od krótko ściętej blondynki szatynka zaraziła się perfekcjonizmem, z czego nie zdołała się wyleczyć do dziś. - Źle, ląduj na palcach, ręce proste w łokciach. Jeszcze raz.
Powtarzając w kółko ten sam układ, dziewczynka zaczynała opadać z sił po czwartej godzinie nieustannego treningu. Traciła równowagę, powieki same jej opadały, a ostatnia kropla wody z półtoralitrowej butelki wyschła już jakąś godzinę temu. Kilka zawrotów głowy i nieprzytomna ośmiolatka wylądowała na parkiecie ogromnej sali gimnastycznej.
Po krótkim ataku paniki ze strony zebranych osób, dziewczynka została zaniesiona do gabinetu pielęgniarki, gdzie przespała zaledwie piętnaście minut. Nikt nie jest na tyle bezlitosny, aby w dalszym ciągu katować na pół żywe dziecko, więc pozwolono jej wrócić do domu, jednak nie samej. Co by było, gdyby drugoklasistka zasłabła w drodze? W końcu szkoła była oddalona od jej miejsca zamieszkania o prawie dwa kilometry, więc niebezpiecznie było puszczać ją samą.
- I co teraz? - zapytała zielonooka, uciskając dwoma palcami nasadę nosa.
zero błędów!
- Ktoś będzie musiał Cię odwieźć - rzuciła trenerka. Problem pojawiał się, gdy tylko miała zapaść decyzja z kim szatynka będzie wracać do domu. Sprzątaczki nie mogły opuszczać w czasie pracy terenu szkoły, a blondynka miała skłonności do popijania whisky w przerwach między zajęciami, więc nie była w stanie usiąść za kółkiem jeszcze przez najbliższe dwie godziny.
- Ale kto? - dopytywała dziewczynka, świadoma zaistniałej sytuacji i jej okoliczności.
- Ja już chyba wiem, kto będzie tym "szczęśliwcem" - tajemniczy uśmiech trenerki nigdy nie wskazywał na nic dobrego, zwiastował jedynie kłopoty.
Słońce zachodziło powoli za nadal wznoszącą się halą sportową. Rok szkolny dobiegał końca, więc dzień stawał się coraz dłuższy, a ubrania uczennic coraz bardziej skąpe. Najwyraźniej i tę zasadę Rose obchodziła bez większych przeszkód, bo jej dzisiejszy strój nie składał się z bluzki na ramiączkach i krótkich szortów. Ubrana w białą, zwiewną bluzeczkę, jasne jeansy i czarny żakiecik ze skróconymi rękawami schodziła po schodach szkolnego budynku. Na dole czekał już na nią rower i ciemnooki blondyn, który został zwolniony z kary za uciekanie dyżurnym i chowanie się po kątach, w zamian za odwiezienie drugoklasistki do domu.
- Dzień dobry, pani profesor - skrzywił się dwunastolatek na widok dziewczynki.
- Również się cieszę, że Cię widzę - syknęła sarkastycznie nie zmieniając łagodnego wyrazu twarzy.
- Nie miałem okazji się przedstawić - zauważył przypominając sobie ich wcześniejsze spotkanie. - Jestem David - uniósł kącik ust podając szatynce dłoń.
- Miło mi - zmarszczyła brwi zastanawiając się dlaczego chłopak wypowiada swoje imię w tak dziwny sposób. - Rozalia - uchwyciła delikatnie dłoń starszego kolegi.
- Więc... - zaczął niepewnie. - Gdzie Cię zawieźć Panno Rose?
- Na ulicę Cmentarną - odpowiedziała mechanicznie, a po chwili zorientowała się, co właśnie powiedział blondyn. - Zaraz, chwila... Rose?
- Nie uważasz, że jest o wiele mniej sztywne, niż Rozalia? - ciemnooki uniósł pytająco brew.
- Moje imię wcale nie jest sztywne - oburzyła się dziewczyna nie nauczona dystansu do siebie.
- Mi się kojarzy z moją prababcią, ale jak uważasz... - śmiejąc się pod nosem, wzruszył obojętnie ramionami.
- Niech będzie Rose... - burknęła siadając na bagażnik. - Kierunek: ulica Cmentarna - dodała łapiąc za tył jego skórzanej kurtki.
- Wedle życzenia - odparł z powagą, lecz nie mógł powstrzymać uśmiechu. Blondyn był bardzo pozytywną osobą, na którą nikt nie potrafił być zły dłużej, niż pięć minut, więc i zielonooka po krótkim czasie zaczęła z nim normalnie rozmawiać, a nawet żartować.
Od tej pory ta dwójka wpadała na siebie co rusz w szkole i na ulicach miasta. Koniec końców, zapałali do siebie sympatią jeszcze przed końcem roku szkolnego i spędzili razem całe wakacje.
- Kto by pomyślał, że zwykły przypadek zmieni moje życie o 180 stopni? - westchnęła zielonooka wspominając tamten dzień.
- Nic nie dzieje się przypadkiem - zapewniła donośnym głosem Vi, układając w szafce czyste naczynia.
- Chyba masz rację... - zbierając kawałki potłuczonego talerza, Rose uśmiechała się sama do siebie. To były najlepsze lata jej życia, te spędzone z Davidem, którego teraz tak bardzo jej brakowało. Dlaczego złośliwy los musiał jej go odebrać tak szybko?
Wybaczcie, że kazałam wam czekać na
flashback prawie tydzień...
Chciałam go wstawić już w piątek, ale miałam wyjazd
i oczywiście Pats Geniusz
ZAPOMNIAŁA ŁADOWARKI DO LAPTOPA
Tak więc rozdział macie dzisiaj i
mam nadzieję, że się wam spodobał ;)
środa, 3 grudnia 2014
Let's be optimists - Rozdział 25.
"Za jakie grzechy?" - to pytanie bez przerwy zadawała sobie nastolatka, przyglądająca się swoim dorosłym przyjaciołom, o mentalności pięciolatków. No okej... może i Woody hamował się przy swojej małżonce, a Will był już na poziomie dziewięciolatka, ale to nie oznacza, że trio lubujących się w napojach wysokoprocentowych, skończonych idiotów nie wyrabiało normy krajowej spożywanego rocznie alkoholu. Co więcej - zawyżali ten wynik
- Różyczko kochana! - odezwał się nie do końca trzeźwy głos brodacza, ponownie zachęcającego do przyłączenia się do "zabawy".
- A może mi zaśpiewasz? - do lewego ramienia szatynki przykleiła się jej najlepsza przyjaciółka.
- Skąd ten pomysł? - skrzywiła się siedemnastolatka, lekko się odsuwając.
- Z tego co pamiętam, to ty zawsze rozkręcałaś imprezy - tajemniczy uśmiech niebieskookiej, od razu zwrócił uwagę pozostałych. To prawda, Rose zawsze potrafiła rozbudzić nawet najbardziej ospałe towarzystwo w rodzinnym mieście Vi.
- Nie jesteśmy w Krakowie, a chłopcy raczej nie mogą się poszczycić znajomością języka polskiego - zauważyła zgryźliwie upijając łyk schłodzonej do granic możliwości, wody. Bąbelki gazu podrażniając jej suche gardło pozostawiały po sobie niemiły słonawy smak, jednak dla tej dziewczyny wszystko było lepsze od krystalicznej, siejącej zamęt w głowie, goryczy alkoholu.
- Co z tego? I tak wszyscy są pijani i nie będą jutro nic pamiętać - jęknęła dziewiętnastolatka. - Za to mi sprawisz tym ogromną przyjemność - zapewniła przeciągając samogłoskę "o".
- Muszę? - zadając to pytanie zielonooka miała nadzieję usłyszeć przeczącą odpowiedź, jednak błagalny wzrok szczeniaka rozwiał wszelkie wątpliwości. - Ostatni raz... - syknęła powoli wstając z miejsca, a uradowana niebieskooka, aż podskoczyła z podekscytowania klaszcząc w dłonie niczym Brenda Song w serialu "Nie ma to jak hotel".
Biorąc głęboki oddech, siedemnastolatka stawiała pierwsze kroki wchodząc kolejno na krzesło i stół. Rozejrzała się dookoła, gdzie już jej wszyscy przyjaciele wlepili w nią zaciekawione spojrzenia. Jedynie Dan przyglądał się przedstawieniu marszcząc brwi, wertując w głowie fragmenty imprezy, które jeszcze był w stanie odtworzyć na tyle, na ile pozwalał mu na to przytłumiony przez alkohol rozum. Nie przypominał sobie, aby szatynka coś piła, ale jeśli Vi dosypała jej czegoś do wody i nareszcie zaczęło to przynosić zamierzone efekty, to nie miał nic przeciwko.
- It's show time - uśmiechnęła się tajemniczo niebieskooka, przeszywając nastolatkę wyczekującym spojrzeniem.
Zaczęło się...
Gdzież ten, co go czekam tak,
Że mi tchu aż w piersiach brak.
Gdzież ten, co obieca mi
Miłość do ostatnich dni.
Gdzie ten, który powie mi,
Że do końca swoich dni,
Że do ostatniego tchu
Będę całym życiem mu.
Tańcząc, jak rodzona słowianka przewróciła kilka szklanek, ale to najwidoczniej nie przeszkodziło widowni w klaskaniu i śpiewaniu, a przynajmniej próbowaniu razem z nią. Nie spuszczając wzroku z przyjaciółki Vi tłumaczyła tekst rozbawionym towarzyszom.
Pragnę tak jak polny mak
Co mu pól w wazonie brak.
Nie chcę więcej makiem być
Chcę nareszcie zacząć żyć.
Gdzie ten który powie Ci
Że do końca twoich dni,
Że do ostatniego tchu
Będziesz całym życiem mu.
Za każdym kolejnym refrenem, chłopcy coraz lepiej radzili sobie z chórkami. Kto by się spodziewał, że tak stara Polska piosenka, poderwie zmęczonych życiem londyńczyków do tańca? Chociaż po spożyciu dużej ilości alkoholu wszystko było możliwe...
- Jak to gdzie? - jęknęła niebieskooka, gdy tylko piosenka się skończyła, a pozostali przestali tańczyć, skakać i się wygłupiać. Palce wskazujące wszystkich zebranych upojonych alkoholem momentalnie stworzyły aureolę wokół niewinnie uśmiechniętego Smitha. Zupełnie, jakby przyjaciele chcieli dać jej w jak najprostszy sposób do zrozumienia, że jej Romeo jest właśnie tutaj, jednak ona jedynie wywróciła oczami i zeszła ze swojej sceny.
Tak, ta banda pijaczyn zdecydowanie zawyżała ten wynik...
UWAGA:
Akapit ten został napisany przez moją Żonę (z racji iż ja nie potrafię i moim hobby zdecydowanie nie jest pisanie scen łóżkowych) i zawiera elementy +18, więc jeśli nie jesteś wielbicielem tego typu scen, radzę go ominąć i przejść do dalszej części rozdziału.
Gdy tylko impreza schylała się powoli ku końcowi Kyle wziął Vi w ramiona i zaniósł do sypialni, gdzie od razu przeszedł do rzeczy. Przyciągając niebieskooką coraz bliżej siebie zaczął namiętnie całować dziewczynę po szyi. W jednym momencie brunetka poczuła przyjemne dreszcze, gdy brodacz lekko ugryzł ją w kark i zaczął ssać dany punkt. Dziewiętnastolatka wplotła ręce we włosy klawiszowca, podczas gdy ten właśnie pozbył się jej sukienki i zaczął pozbywać się jej seksownej bielizny. Mężczyzna oderwał się na chwilę od szyi niebieskookiej, by ta mogła ściągnąć mu koszule a potem resztę niepotrzebnych ubrań. Kładąc się na łóżku, dziewczyna zaczęła cicho jęczeć, gdy ten ściskał jej piersi ciągle ją całując. Puszczając jedną z nich zaczął zmysłowo zsuwać rękę coraz niżej, lekko gilgocząc przy tym Vi. Po krótkiej chwili gwiazdor zaczął wsuwać palce w waginę dziewczyny, szukając odpowiedniego punktu, sprawdzał czy jest gotowa na "wejście". Gdy tylko nastolatka zaczęła jęczeć z rozkoszy, przygryzając sobie wargę, by uciszyć swoje pragnienie, brązowooki wiedział, że jest gotowa. Sam zresztą, nie mógł już się powstrzymać, sądząc po stanie jego członka. Jednak będąc dżentelmenem spytał najpierw na głos :
- Pozwolisz? - na co w odpowiedzi dostał tylko kiwnięcie i ciężki oddech dziewczyny, gdy zaczął robić swoje.
- Achhh - Vi podniosła ręce, obejmując bruneta, przyciągała go jeszcze bliżej siebie, po czym obniżyła biodra, by mógł wejść dalej. Gdy poczuła lekkie uderzenie wbiła mężczyźnie paznokcie w plecy, a ten zwiększył tempo. Pochylając się nad nią i stymulując dodatkowo jej orgazm, ssał pierś dziewiętnastolatki, gdy pchnięcia stawały sie coraz mocniejsze. Dziewczyna nie mogła już powstrzymać pożądania, więc przewróciła brodacza na plecy, siadając na jego kroczu. Lekko zdyszana, spojrzała mu w oczy po czym zaczęła poruszać się w górę, w dół, jak najszybciej, całując i dotykając ciało mężczyzny. Tym razem i on musi zaznać trochę przyjemności, prawda? Mężczyzna zaczął wydawać lekkie pomruki rozkoszy co nastolatka skomentowała w myślach jako "Kompletny z niego kociarz", dodatkowo uśmiechając się złowieszczo pod nosem, gdy pieszcząc jego brzuch poczuła jak przechodzą go dreszcze. Zaczęła jeszcze szybciej, opadać na jego kroczę, a gdy poczuła że jej "inne ściany" się zacieśniają, Kyle również miał swoją chwilę chwały. Zmęczona nastolatka, padła wymęczona koło bruneta, wplątując swoje nogi w jego, przytuliła się do klawiszowca i ucałowała w policzek.
Po dłuższej chwili ciemnooki wyniósł się z sypialni, a Vi wskoczyła szybko pod prysznic, po czym pootwierała wszystkie okna i zmieniła pościel. Pokój należał również do Rose, a raczej mało prawdopodobne, że nastolatka prześpi się na kanapie w salonie, gdzie jeszcze wszyscy się bawili, po za tym to miejsce było zarezerwowane dla chłopców niemogących dojść do własnych apartamentów.
Nad ranem salon wypełniał się donośnym chrapaniem trzech członków zespołu: Dan i Will zasnęli na kanapach, a Kyle w nocy stoczył się z fotela pod stół, gdzie leżał aż do teraz. Jedynie Woody pod nadzorem swojej małżonki dotarł do właściwego pokoju, lecz czy koniec końców wylądował w łóżku - nie wiadomo. W sypialni spały dziewczyny, a jedną z nich z błogiego i długo wyczekiwanego snu, wyrwał rozchodzący się po całym apartamencie dźwięk dzwonka.
Zaspana Rose wstała przecierając leniwie oczy. Irytująca melodia dochodziła z salonu i najwyraźniej nie obudziła nikogo oprócz niej. Nie znała tego dziwnego dzwonka, więc trochę czasu zajęło jej zidentyfikowanie winowajcy i znalezienie źródła frustracji. Okazał się nim być telefon Dana, który dzwonił w tylnej kieszeni jego spodni. Dziewczyna wyjęła ostrożnie wydające irytujące odgłosy i wibracje urządzenie.
- Dan, telefon - szturchała chrapiącego przyjaciela, który w odpowiedzi wydawał tylko niezadowolone pomruki i odwrócił się do niej plecami. Melodia nie ustawała, a dzwoniącej osobie najwidoczniej cholernie zależało na tym, aby dodzwonić się do wiecznie zabieganego wokalisty. Przygryzając wargę zielonooka zastanawiała się, czy powinna, i czy może odebrać. Wznosząc oczy do nieba nacisnęła zieloną słuchawkę i wzięła głęboki oddech. - Przepraszam bardzo, ale Dan Smith nie może w tej chwili podejść do telefonu. Mam coś przekazać? - zapytała pewnym głosem.
- Halo? Dan? - w słuchawce odezwał się zdesperowany, kobiecy głos. - Dan?
- Daniel nie może teraz rozmawiać. Mam coś przekazać? - powtórzyła się nastolatka.
- Kim ty jesteś i dlaczego odbierasz telefon mojego chłopaka?! - oburzony ton najwyraźniej nie wskazywał na to, aby rozmówczyni była zadowolona z faktu, iż usłyszała po drugiej stronie głos dziewczyny.
- Jestem jego przyjaciółką - odparła automatycznie, po czym zmarszczyła brwi uświadamiając sobie to, co przed chwilą usłyszała. - Zaraz, zaraz... chłopaka?
- TAK, Dan to mój chłopak, a ty szmato lepiej trzymaj się od niego z daleka! - po kilku krzykach połączenie zostało zakończone, a oniemiała Rose odsunęła słuchawkę od ucha, powtarzając cały czas w myślach - "Chłopaka?!"
Trzask obijających się o siebie naczyń, wyrwał z pięknej krainy snów trzech muzyków. Siedemnastolatka po rozmowie z niezadowoloną dziewczyną wokalisty, nie potrafiła ułożyć się do snu, więc postanowiła zacząć porządki po wczorajszej imprezie. Zacznijmy więc od kuchni połączonej z jadalnią, w której odbyło się to całe zamieszanie...
- Głowa mi pęka - brodacz najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że gdy tylko wstanie z podłogi, to już nie głowa będzie jego największym zmartwieniem, a katowany całą noc kręgosłup.
- Różyczko kochanie, czy mogłabyś zmywać trochę ciszej? - poprosił grzecznie Will, tłumiąc swój zmęczony głos w poduszce.
- A moglibyście pomóc mi sprzątać? - poirytowana wyładowywała całą swoją frustracje na niewinnych naczyniach.
- Czego ty od nas wymagasz? - jęknął Dan, obracając się na drugi bok.
- Abyście ruszyli wreszcie swoje gwiazdorskie tyłki - syknęła odwracając się do przyjaciół.
- Ani mi się śni - mruknął kociarz.
- Szkoda - rzuciła, upuszczając "przypadkowo" talerz, który jeszcze przed chwilą trzymała w ręku. Naczynie w zetknięciu z kuchennymi płytkami roztrzaskało się z hukiem, potęgując nieznośny ból głowy męczący skacowanych mężczyzn. W całym pokoju rozległy się jęki cierpiących męczenników - Ups - sztuczna niewinność w głosie i na twarzy zielonookiej, jeszcze bardziej rozwścieczyła brodacza.
- Kobieto! - warknął ciemnooki łapiąc się za pulsująca czaszkę.
- Dzień doberek! - blondynka wparowała do apartamentu obładowana torbami. - Co powiecie na wspólny obiad? - zapytała radosnym głosem nadal trzymając siatki pełne jedzenia i napoi w szklanych butelkach.
- Tylko nie to... - zrezygnowany klawiszowiec, już pożegnał ostatnie nadzieje na lepsze jutro.
- Coś się stało? - ciemnooka powiodła wzrokiem po całym pomieszczeniu, zatrzymując się na Rose.
- Kac Morderca - syknęła nastolatka.
- Rozumiem - na twarz stylistki wstąpił tajemniczy uśmiech, i gdy tylko jej spojrzenie spotkało błagalne oczy Kyla, zrzuciła z siebie torby nie dbając o to, czy napoje się potłuką. - Ups - trzask obijającego się szkła przyniósł ze sobą kolejną falę jęków i kolejne ataki migreny.
- Błagam, zlitujcie się - basista zasłonił uszy poduszką, która tłumiła każdy dźwięk łącznie z jego głosem.
- Co tu się dzieje? - na pół przytomna, ubrana w różową koszulę nocną Vi, wyszła z sypialni mrużąc zaspane oczy. Wystarczyło jedno wymienione spojrzenie z dziewczynami, aby na jej zmęczonej twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech - Ups - zamknęła za sobą drzwi z hukiem, opierając się o nie.
Te trzy niecodziennie urodziwe panny z pewnością nie były anielicami... to były istne diablice.
- Za jakie grzechy? - jęknął zrezygnowany kociarz.
Kolejny rozdział za nami~
Jak podobała się scena +18 napisana przez moją Żonę?
Piszcie w komentarzach co o niej myślicie
i czy chcielibyście widywać je częściej.
Co prawda ja nie jestem ich fanką, ani za dobra w pisaniu takowych,
ale moja Żona pewnie z chęci jeszcze napisze jakiegoś pornola xD
Ogólną opinią za całą resztę rozdziału również bym nie pogardziła...
Chętnie poczytany z Ness co o nich sądzicie
i mam nadzieję, że się spodobało ;)
- Różyczko kochana! - odezwał się nie do końca trzeźwy głos brodacza, ponownie zachęcającego do przyłączenia się do "zabawy".
- A może mi zaśpiewasz? - do lewego ramienia szatynki przykleiła się jej najlepsza przyjaciółka.
- Skąd ten pomysł? - skrzywiła się siedemnastolatka, lekko się odsuwając.
- Z tego co pamiętam, to ty zawsze rozkręcałaś imprezy - tajemniczy uśmiech niebieskookiej, od razu zwrócił uwagę pozostałych. To prawda, Rose zawsze potrafiła rozbudzić nawet najbardziej ospałe towarzystwo w rodzinnym mieście Vi.
- Nie jesteśmy w Krakowie, a chłopcy raczej nie mogą się poszczycić znajomością języka polskiego - zauważyła zgryźliwie upijając łyk schłodzonej do granic możliwości, wody. Bąbelki gazu podrażniając jej suche gardło pozostawiały po sobie niemiły słonawy smak, jednak dla tej dziewczyny wszystko było lepsze od krystalicznej, siejącej zamęt w głowie, goryczy alkoholu.
- Co z tego? I tak wszyscy są pijani i nie będą jutro nic pamiętać - jęknęła dziewiętnastolatka. - Za to mi sprawisz tym ogromną przyjemność - zapewniła przeciągając samogłoskę "o".
- Muszę? - zadając to pytanie zielonooka miała nadzieję usłyszeć przeczącą odpowiedź, jednak błagalny wzrok szczeniaka rozwiał wszelkie wątpliwości. - Ostatni raz... - syknęła powoli wstając z miejsca, a uradowana niebieskooka, aż podskoczyła z podekscytowania klaszcząc w dłonie niczym Brenda Song w serialu "Nie ma to jak hotel".
Biorąc głęboki oddech, siedemnastolatka stawiała pierwsze kroki wchodząc kolejno na krzesło i stół. Rozejrzała się dookoła, gdzie już jej wszyscy przyjaciele wlepili w nią zaciekawione spojrzenia. Jedynie Dan przyglądał się przedstawieniu marszcząc brwi, wertując w głowie fragmenty imprezy, które jeszcze był w stanie odtworzyć na tyle, na ile pozwalał mu na to przytłumiony przez alkohol rozum. Nie przypominał sobie, aby szatynka coś piła, ale jeśli Vi dosypała jej czegoś do wody i nareszcie zaczęło to przynosić zamierzone efekty, to nie miał nic przeciwko.
- It's show time - uśmiechnęła się tajemniczo niebieskooka, przeszywając nastolatkę wyczekującym spojrzeniem.
Zaczęło się...
Gdzież ten, co go czekam tak,
Że mi tchu aż w piersiach brak.
Gdzież ten, co obieca mi
Miłość do ostatnich dni.
Gdzie ten, który powie mi,
Że do końca swoich dni,
Że do ostatniego tchu
Będę całym życiem mu.
Tańcząc, jak rodzona słowianka przewróciła kilka szklanek, ale to najwidoczniej nie przeszkodziło widowni w klaskaniu i śpiewaniu, a przynajmniej próbowaniu razem z nią. Nie spuszczając wzroku z przyjaciółki Vi tłumaczyła tekst rozbawionym towarzyszom.
Pragnę tak jak polny mak
Co mu pól w wazonie brak.
Nie chcę więcej makiem być
Chcę nareszcie zacząć żyć.
Gdzie ten który powie Ci
Że do końca twoich dni,
Że do ostatniego tchu
Będziesz całym życiem mu.
Za każdym kolejnym refrenem, chłopcy coraz lepiej radzili sobie z chórkami. Kto by się spodziewał, że tak stara Polska piosenka, poderwie zmęczonych życiem londyńczyków do tańca? Chociaż po spożyciu dużej ilości alkoholu wszystko było możliwe...
- Jak to gdzie? - jęknęła niebieskooka, gdy tylko piosenka się skończyła, a pozostali przestali tańczyć, skakać i się wygłupiać. Palce wskazujące wszystkich zebranych upojonych alkoholem momentalnie stworzyły aureolę wokół niewinnie uśmiechniętego Smitha. Zupełnie, jakby przyjaciele chcieli dać jej w jak najprostszy sposób do zrozumienia, że jej Romeo jest właśnie tutaj, jednak ona jedynie wywróciła oczami i zeszła ze swojej sceny.
Tak, ta banda pijaczyn zdecydowanie zawyżała ten wynik...
UWAGA:
Akapit ten został napisany przez moją Żonę (z racji iż ja nie potrafię i moim hobby zdecydowanie nie jest pisanie scen łóżkowych) i zawiera elementy +18, więc jeśli nie jesteś wielbicielem tego typu scen, radzę go ominąć i przejść do dalszej części rozdziału.
Gdy tylko impreza schylała się powoli ku końcowi Kyle wziął Vi w ramiona i zaniósł do sypialni, gdzie od razu przeszedł do rzeczy. Przyciągając niebieskooką coraz bliżej siebie zaczął namiętnie całować dziewczynę po szyi. W jednym momencie brunetka poczuła przyjemne dreszcze, gdy brodacz lekko ugryzł ją w kark i zaczął ssać dany punkt. Dziewiętnastolatka wplotła ręce we włosy klawiszowca, podczas gdy ten właśnie pozbył się jej sukienki i zaczął pozbywać się jej seksownej bielizny. Mężczyzna oderwał się na chwilę od szyi niebieskookiej, by ta mogła ściągnąć mu koszule a potem resztę niepotrzebnych ubrań. Kładąc się na łóżku, dziewczyna zaczęła cicho jęczeć, gdy ten ściskał jej piersi ciągle ją całując. Puszczając jedną z nich zaczął zmysłowo zsuwać rękę coraz niżej, lekko gilgocząc przy tym Vi. Po krótkiej chwili gwiazdor zaczął wsuwać palce w waginę dziewczyny, szukając odpowiedniego punktu, sprawdzał czy jest gotowa na "wejście". Gdy tylko nastolatka zaczęła jęczeć z rozkoszy, przygryzając sobie wargę, by uciszyć swoje pragnienie, brązowooki wiedział, że jest gotowa. Sam zresztą, nie mógł już się powstrzymać, sądząc po stanie jego członka. Jednak będąc dżentelmenem spytał najpierw na głos :
- Pozwolisz? - na co w odpowiedzi dostał tylko kiwnięcie i ciężki oddech dziewczyny, gdy zaczął robić swoje.
- Achhh - Vi podniosła ręce, obejmując bruneta, przyciągała go jeszcze bliżej siebie, po czym obniżyła biodra, by mógł wejść dalej. Gdy poczuła lekkie uderzenie wbiła mężczyźnie paznokcie w plecy, a ten zwiększył tempo. Pochylając się nad nią i stymulując dodatkowo jej orgazm, ssał pierś dziewiętnastolatki, gdy pchnięcia stawały sie coraz mocniejsze. Dziewczyna nie mogła już powstrzymać pożądania, więc przewróciła brodacza na plecy, siadając na jego kroczu. Lekko zdyszana, spojrzała mu w oczy po czym zaczęła poruszać się w górę, w dół, jak najszybciej, całując i dotykając ciało mężczyzny. Tym razem i on musi zaznać trochę przyjemności, prawda? Mężczyzna zaczął wydawać lekkie pomruki rozkoszy co nastolatka skomentowała w myślach jako "Kompletny z niego kociarz", dodatkowo uśmiechając się złowieszczo pod nosem, gdy pieszcząc jego brzuch poczuła jak przechodzą go dreszcze. Zaczęła jeszcze szybciej, opadać na jego kroczę, a gdy poczuła że jej "inne ściany" się zacieśniają, Kyle również miał swoją chwilę chwały. Zmęczona nastolatka, padła wymęczona koło bruneta, wplątując swoje nogi w jego, przytuliła się do klawiszowca i ucałowała w policzek.
Po dłuższej chwili ciemnooki wyniósł się z sypialni, a Vi wskoczyła szybko pod prysznic, po czym pootwierała wszystkie okna i zmieniła pościel. Pokój należał również do Rose, a raczej mało prawdopodobne, że nastolatka prześpi się na kanapie w salonie, gdzie jeszcze wszyscy się bawili, po za tym to miejsce było zarezerwowane dla chłopców niemogących dojść do własnych apartamentów.
Nad ranem salon wypełniał się donośnym chrapaniem trzech członków zespołu: Dan i Will zasnęli na kanapach, a Kyle w nocy stoczył się z fotela pod stół, gdzie leżał aż do teraz. Jedynie Woody pod nadzorem swojej małżonki dotarł do właściwego pokoju, lecz czy koniec końców wylądował w łóżku - nie wiadomo. W sypialni spały dziewczyny, a jedną z nich z błogiego i długo wyczekiwanego snu, wyrwał rozchodzący się po całym apartamencie dźwięk dzwonka.
Zaspana Rose wstała przecierając leniwie oczy. Irytująca melodia dochodziła z salonu i najwyraźniej nie obudziła nikogo oprócz niej. Nie znała tego dziwnego dzwonka, więc trochę czasu zajęło jej zidentyfikowanie winowajcy i znalezienie źródła frustracji. Okazał się nim być telefon Dana, który dzwonił w tylnej kieszeni jego spodni. Dziewczyna wyjęła ostrożnie wydające irytujące odgłosy i wibracje urządzenie.
- Dan, telefon - szturchała chrapiącego przyjaciela, który w odpowiedzi wydawał tylko niezadowolone pomruki i odwrócił się do niej plecami. Melodia nie ustawała, a dzwoniącej osobie najwidoczniej cholernie zależało na tym, aby dodzwonić się do wiecznie zabieganego wokalisty. Przygryzając wargę zielonooka zastanawiała się, czy powinna, i czy może odebrać. Wznosząc oczy do nieba nacisnęła zieloną słuchawkę i wzięła głęboki oddech. - Przepraszam bardzo, ale Dan Smith nie może w tej chwili podejść do telefonu. Mam coś przekazać? - zapytała pewnym głosem.
- Halo? Dan? - w słuchawce odezwał się zdesperowany, kobiecy głos. - Dan?
- Daniel nie może teraz rozmawiać. Mam coś przekazać? - powtórzyła się nastolatka.
- Kim ty jesteś i dlaczego odbierasz telefon mojego chłopaka?! - oburzony ton najwyraźniej nie wskazywał na to, aby rozmówczyni była zadowolona z faktu, iż usłyszała po drugiej stronie głos dziewczyny.
- Jestem jego przyjaciółką - odparła automatycznie, po czym zmarszczyła brwi uświadamiając sobie to, co przed chwilą usłyszała. - Zaraz, zaraz... chłopaka?
- TAK, Dan to mój chłopak, a ty szmato lepiej trzymaj się od niego z daleka! - po kilku krzykach połączenie zostało zakończone, a oniemiała Rose odsunęła słuchawkę od ucha, powtarzając cały czas w myślach - "Chłopaka?!"
Trzask obijających się o siebie naczyń, wyrwał z pięknej krainy snów trzech muzyków. Siedemnastolatka po rozmowie z niezadowoloną dziewczyną wokalisty, nie potrafiła ułożyć się do snu, więc postanowiła zacząć porządki po wczorajszej imprezie. Zacznijmy więc od kuchni połączonej z jadalnią, w której odbyło się to całe zamieszanie...
- Głowa mi pęka - brodacz najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że gdy tylko wstanie z podłogi, to już nie głowa będzie jego największym zmartwieniem, a katowany całą noc kręgosłup.
- Różyczko kochanie, czy mogłabyś zmywać trochę ciszej? - poprosił grzecznie Will, tłumiąc swój zmęczony głos w poduszce.
- A moglibyście pomóc mi sprzątać? - poirytowana wyładowywała całą swoją frustracje na niewinnych naczyniach.
- Czego ty od nas wymagasz? - jęknął Dan, obracając się na drugi bok.
- Abyście ruszyli wreszcie swoje gwiazdorskie tyłki - syknęła odwracając się do przyjaciół.
- Ani mi się śni - mruknął kociarz.
- Szkoda - rzuciła, upuszczając "przypadkowo" talerz, który jeszcze przed chwilą trzymała w ręku. Naczynie w zetknięciu z kuchennymi płytkami roztrzaskało się z hukiem, potęgując nieznośny ból głowy męczący skacowanych mężczyzn. W całym pokoju rozległy się jęki cierpiących męczenników - Ups - sztuczna niewinność w głosie i na twarzy zielonookiej, jeszcze bardziej rozwścieczyła brodacza.
- Kobieto! - warknął ciemnooki łapiąc się za pulsująca czaszkę.
- Dzień doberek! - blondynka wparowała do apartamentu obładowana torbami. - Co powiecie na wspólny obiad? - zapytała radosnym głosem nadal trzymając siatki pełne jedzenia i napoi w szklanych butelkach.
- Tylko nie to... - zrezygnowany klawiszowiec, już pożegnał ostatnie nadzieje na lepsze jutro.
- Coś się stało? - ciemnooka powiodła wzrokiem po całym pomieszczeniu, zatrzymując się na Rose.
- Kac Morderca - syknęła nastolatka.
- Rozumiem - na twarz stylistki wstąpił tajemniczy uśmiech, i gdy tylko jej spojrzenie spotkało błagalne oczy Kyla, zrzuciła z siebie torby nie dbając o to, czy napoje się potłuką. - Ups - trzask obijającego się szkła przyniósł ze sobą kolejną falę jęków i kolejne ataki migreny.
- Błagam, zlitujcie się - basista zasłonił uszy poduszką, która tłumiła każdy dźwięk łącznie z jego głosem.
- Co tu się dzieje? - na pół przytomna, ubrana w różową koszulę nocną Vi, wyszła z sypialni mrużąc zaspane oczy. Wystarczyło jedno wymienione spojrzenie z dziewczynami, aby na jej zmęczonej twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech - Ups - zamknęła za sobą drzwi z hukiem, opierając się o nie.
Te trzy niecodziennie urodziwe panny z pewnością nie były anielicami... to były istne diablice.
- Za jakie grzechy? - jęknął zrezygnowany kociarz.
Kolejny rozdział za nami~
Jak podobała się scena +18 napisana przez moją Żonę?
Piszcie w komentarzach co o niej myślicie
i czy chcielibyście widywać je częściej.
Co prawda ja nie jestem ich fanką, ani za dobra w pisaniu takowych,
ale moja Żona pewnie z chęci jeszcze napisze jakiegoś pornola xD
Ogólną opinią za całą resztę rozdziału również bym nie pogardziła...
Chętnie poczytany z Ness co o nich sądzicie
i mam nadzieję, że się spodobało ;)
środa, 26 listopada 2014
Let's be optimists - Rozdział 24.
Wszechobecny chłód torturował delikatne dłonie nastolatki, które ta cały czas starała się ogrzać. Kłęby pary unosiły się nad nią i jej przyjaciółmi. Jak na grudniowy poranek pogoda dopisywała, co nie oznaczało, że była znośna dla największego "zmarźlucha" na tej półkuli.
- Do którego sklepu się wybieramy? - perkusista najwidoczniej już od samego rana miał dobry humor.
- Polecam najbliższy ze sprawnym ogrzewaniem - ubrana w swoją ulubioną zieloną kurtkę ze skórzanymi rękawami zacierała i chuchała w zimne ręce.
- Zapomniałaś rękawiczek? - niebieskooki uniósł pytająco brew, mierząc przyjaciółkę wzrokiem. Czapka - jest, szal też, więc chyba do szczęścia potrzebne jej były już tylko grube rękawice. Dziewczyna spojrzała na niego z miną zbitego szczenięcia przytakując. - Same problemy z tobą... - wzniósł oczy do nieba, po czym zdjął lewą rękawiczkę. Nałożył ją na lewą dłoń dziewczyny, a z drugą splótł palce i obie wsadził do kieszeni czerwonej kurtki.
(wygląd członków zespołu)
- Ej - jęknął kociarz, przypominając o swoim istnieniu. - Ja też chce - naburmuszony uchwycił rękę siedemnastolatki i pociągną ją na dno kieszeni swojej kurtki.
- A wpadłeś na to, że może ona sobie tego nie życzy? - syknął niebieskooki.
- To nie ja tu powinienem mieć sądowy zakaz zbliżania - Kyle przecedził przez zęby, marszcząc brwi.
- Za to ja czuję się teraz, jak pięcioletnie dziecko - wtrąciła szatynka spoglądając z dezaprobatą, to na jednego, to na drugiego przyjaciela. Przyciągając obu bliżej siebie wtuliła się w ich ramiona. Emanowali przyjemnym ciepłem, które momentalnie nadało jej twarzy kolor. Chwilowe spięcie zostało zażegnane, a na grupę przyjaciół czekał jeszcze kilkugodzinny rajd po okolicznych sklepach, w poszukiwaniu gwiazdkowych prezentów.
Wertując kolejne wieszaki z kocimi t-shirtami dziewczyna wzdychała coraz głębiej. Naprawdę, nie miała pojęcia co przypadnie do gustu brodaczowi o mentalności siedmiolatka. Może powinna mu kupić torbę cukierków? W końcu i tak ucieszy się ze wszystkiego co dostanie. Jednak koniec końców, zielonooka zebrała resztki sił, aby ponownie stanąć do walki z wodzącymi za nią kocimi oczami znajdującymi się na każdym t-shircie, lecz i tym razem cały jej wysiłek poszedł na marne. Ubrania ją przerosły...
Zrezygnowana westchnęła i sięgnęła do tylnej kieszeni spodni po swój telefon. Wpatrując się przez chwilę w spis kontaktów, który składał się już z sześciu pozycji. Gdy dostała telefon od Dana znajdowały się już w nim numery do członków zespołu i Vi, a po ostatniej gali lista wzbogaciła się o kilka cyfr kontaktowych do stylistki Bastille.
Gdy kciuk szatynki już miał spotkać się z zieloną słuchawką, komórka zaczęła wibrować, przez co nastolatka nieomal wypuściła ją z rąk.
- Joe... - cedząc przez zęby próbowała opanować narastającą palpitację.
- Wesołych świąt kochanie! - wesoły głos blondynki odezwał się w słuchawce - I jak po przechadzce po czerwonym dywanie? Słyszałam, że Dan znowu sobie nagrabił...
- Wesołych - rzuciła dość obojętnym tonem. - Joe, miałabym do ciebie jedno pytanko... - szukając wzrokiem brodacza ściszyła głos.
- Dajesz - odpowiedziała pewna siebie, jakby właśnie po drugiej stronie podciągała rękawy i przyjmowała wyzwanie światowej klasy boksera.
- Chłopcy wrobili mnie w swoje świąteczne losowanie. Jestem właśnie w sklepie i szukam prezentu dla Kyla... - mrużąc brwi, przyszpiliła spojrzeniem dział koszulek, których kocie oczy ewidentnie z niej drwiły.
- Akurat z naszym dużym dzieckiem jest najmniejszy problem - kupisz cokolwiek z kiciusiem i sukces gwarantowany - krótka wizualizacja i przed oczami Rose już pojawił się obraz stylistki obojętnie wzruszającej ramionami, stojącej na leżącym, dwumetrowym, muskularnym mężczyźnie.
- A jeśli jestem typową, niezdecydowaną kobietą, a tych zawsze upadających na cztery łapy futrzaków są ponad dwa tuziny? - przejrzała jeszcze raz arsenał nadrukowanych kocich pyszczków w nadziei, że poprzednim razem umknęła jej uwadze "ta jedyna". Niestety jedyne co znalazła, to biały t-shirt z niecodziennie słodkim kociątkiem i jakże adekwatnym, rozciągniętym nad nim napisem "FUCK YOURSELF". "Te koszulki naprawdę mnie nie lubią..." - pomyślała lekko się krzywiąc.
- To masz problem skarbie - rzuciła, oślepiając boksera za pomocą dwóch palców.
- Nie pomagasz... - syknęła szatynka.
- Ok, ok - wzniosła ciemne oczy do nieba. - Kyle ostatnio wspominał, że chciałby stricte, świąteczny sweter.
Rose zmarszczyła brwi w zamyśleniu i jeszcze raz przebiegła wzrokiem po całym sklepie, w poszukiwaniu potencjalnego prezentu.
- Joe, jesteś genialna - unosząc kącik ust jej zielone oczy zatrzymały się na ciemnozielonym swetrze z białym kotkiem w czapce Mikołaja.
- Nie musisz mi dziękować - rozbrzmiał triumfalny dźwięk gongu kończącego walkę. Szczupła blondynka powaliła muskularnego mężczyznę siłą swojego niecodziennego geniuszu!
Wigilia w pokoju hotelowym na pewno nie była tak wspaniała, jak w zaciszu domowym, przy ciepłym kominku, w rodzinnym gronie i pięknie nakrytym stole. Jednak jeśli jest się otoczonym przez bliskie Ci osoby, to równie dobrze moglibyście spędzić je wspólnie na ławce w parku, owinięci jednym kocem.
Brak choinki nie szczególnie ujmował świątecznego uroku. Małe lampki porozwieszane po całym pomieszczeniu i grzaniec, idealnie to zrekompensowały. W tle zamiast tradycyjnych kolęd, rozbrzmiewały cicho piosenki ze składanki Smitha. Woody na ten wieczór ubrany w czerwoną czapkę pełnił rolę Świętego Mikołaja, a najstarszy wraz z najmłodszym - rolę jego wiernych reniferów. Tak, opaski z dzwoniącymi rogami pasowały do nich idealnie, chociaż ciemnookiemu brakowało jeszcze tylko czerwonego nosa. Ze wszystkich członków jedynie wokalista nie miał przebrania. Najwidoczniej w żadnym z odwiedzonych sklepów nie udało im się znaleźć stroju elfa w jego rozmiarze.
Godziny upływały powoli, a rozmowom na tematy wszelakie nie było końca. Chłopcy opowiadali nastolatce o panujących tu zwyczajach Bożonarodzeniowych, natomiast ona starała się krótko wyjaśnić Polskie obrzędy związane z tym świętem. Wymieniała tradycyjne potrawy i zaśpiewała jedną, czy dwie kolędy w ojczystym języku, aż w końcu przyszedł czas na obdarowanie się prezentami.
- To na trzy... - każdy chowając za plecami swoja torbę już był gotowy. - Raz... - zmierzyli się nawzajem badawczym wzrokiem. - Dwa... - paczki szeleściły coraz głośniej. - Trzy! - wyciągnęli ręce z prezentem ku osobie, do której miał on powędrować.
Wyniki wyglądały mniej więcej tak:
Dan - Will
Kyle - Dan
Will - Woody
Rose - Kyle
Woody - Rose
Chłopcy z zespołu nie tknąwszy swoich paczek, wbili w siedemnastolatkę wyczekujące spojrzenia. Zdezorientowana szatynka niepewnie wodziła zielonymi oczami po każdym z osobna. O co im mogło chodzić? Na co tak czekali?
- No otwieraj to wreszcie, nooo - nie wytrzymał kociarz.
- Dlaczego tylko ja? - jęknęła uważając, że to nie sprawiedliwe, ale przyjaciele wpatrywali się w nią coraz to intensywniej. Poszukując jakiejkolwiek pomocy skierowała się do perkusisty, którego mina błagającego szczeniaczka stopiła lód jej serca w dosłownie sekundę - No już dobra... tylko przestańcie się tak na mnie gapić! To krępujące... - rozpakowując ostrożnie prezent bała się zajrzeć do środka. Chłopcy byli zdolni do wszystkiego, więc nie zdziwiłaby się, jakby nagle z torby wyskoczyła świnka morska śpiewającą "Merry Christmas Everyone". Niestety ku jej zdziwieniu, nie było to żadne gadające zwierzątko, czy też tykająca bomba... Na dnie świątecznej torby, leżał co najmniej niepoprawnie złożony sweter. Zielonooka spoglądała z niedowierzaniem na zarumienionego delikatnie Chrisa.
- Mam nadzieję, że Ci się spodoba- wymamrotał zawstydzony widząc, jak dziewczyna powoli rozwija sztukę odzieży i uważnie się jej przygląda.
- Woody... - zaczęła z kamienną twarzą. - Jesteś wielki! - oczywiście nie chciała go urazić, ale w przypływie emocji chyba źle dobrała słowa uwieszając się przyjacielowi na szyję.
- Tylko nie wiem, czy aby na pewno jest w twoim rozmiarze - zachichotał słodko w odpowiedzi na niecodzienną reakcję szatynki. Co prawda nastolatka uwielbiała wtulać się w perkusistę i robiła to praktycznie codziennie, ale nie za każdym razem pozwalała się aż tak ponieść emocjom. W zasadzie, to rzadko kiedy je okazywała.
- Jest idealny - nakładając na siebie za duży, upstrzony wszelakimi wzorami sweter uśmiechnęła się, odsłaniając białe, proste zęby. - To będzie mój ulubiony - stłumiła swój głos, wtulając się jeszcze raz w długowłosego przystojniaka.
- Cieszę się, że Ci się podoba - zadowolony uniósł kąciki ust, a pozostali zaczęli otwierać swoje prezenty.
Chłopcy oczywiście, jak zawsze obdarowali się wzajemnie najdziwniejszymi, czy też najśmieszniejszymi ciuchami, jakie udało im się znaleźć. Różowe sweterki, świąteczne komplety, koszulki z niecodziennymi nadrukami i wszystko temu podobne. Jedynie brodacz został obdarowany czymś względnie normalnym, na czego widok od razu ucieszył się jak pięcioletnie dziecko, które nadal gdzieś tam w nim drzemało.
- Różyczko, kocham Cię! - ciemne oczy rozbłysły, a ciemnozielony sweter z białym kociakiem w świątecznej czapce od razu znalazł się na torsie klawiszowca.
- Wiem, wiem - rzuciła. - Ale mam dla ciebie jeszcze coś specjalnego - jej tajemniczy uśmiech zainteresował wszystkich zebranych.
- WESOŁYCH ŚWIĄT! - do pokoju wparowała niebieskooka szatynka z czerwoną wstążką zawiązaną wokół szyi i karteczką z napisem "Dla najlepszego członka Bastille" przypiętą do kokardy.
- Vi?! - członkowie zespołu wlepili w nastolatkę zdziwione spojrzenia.
- Stop, to nie wszystko - wyciągając otwartą dłoń, zwróciła na siebie uwagę wszystkich zebranych. - Aby w pełni Cię usatysfakcjonować, pozwól że dodam jeszcze coś od siebie - wstała z kanapy, a przyjaciele, wodzili za nią wzrokiem. Dan marszczył brwi, zastanawiając się, co dziewczyna mogła mieć na myśli mówiąc "dodam coś od siebie", ale zanim zdążył cokolwiek wydedukować, zielonooka już znajdywała się za najlepszą przyjaciółką. Ostrożnie nałożyła jej opaskę z kocimi uszami i wychyliła głowę zza jej szczupłej sylwetki. - Jest cała twoja - powiedziała uwodzicielskim tonem, poruszając zachęcająco brwiami.
Klawiszowiec wstał z kamienną twarzą i podszedł do zdezorientowanych dziewczyn. Podobało mu się? A może jednak go to nie bawi? Zanim zdążyły sobie zadać w myślach kolejne pytanie, brodacz wziął na ręce niebieskooką i przełożył ją sobie przez ramię, po czym bez słowa wyszedł z pokoju. Wrócił po kilku sekundach, zabierając ze sobą jeszcze Rose i znikając z korytarzu rzucił tylko:
- Wracam za tydzień! - a za nim rozległa się fala śmiechu.
Gdyby rodzice Rose i David jeszcze żyli, a dziewczyna nadal mieszkała w Polsce, to prawdopodobnie właśnie wybierałaby się z bratem do kościoła na Pasterkę. Oczywiście rozstaliby się tuż przed nim, rozchodząc się w różnych kierunkach. Patrick poszedłby do znajomych na imprezę, a siedemnastolatka pobiegłaby do najlepszego przyjaciela, czekającego już na parkingu.
Opierający się o swoją niebiesko-białą Yamahę, blondyn przywitałby ją promiennym uśmiechem i pozwolił utonąć w swoich ramionach, po czym usadził szatynkę za sobą. Pojechaliby do baru, w którym zawsze spotykali się z resztą maniaków dwóch kółek. Spędzili by tam całą noc na wspólnym wygłupianiu się i pijańskiej zabawie. Święta, jak każde.
Jednak, tym razem było inaczej. Zapuszczony bar pełen motocyklistów ustąpił pokojowi hotelowemu z garstką przyjaciół, wylewający się z kufli złoty płyn, zszedł na drugi plan na rzecz czerwonego wina, a wszechobecna ciemność została rozświetlona ciepłym światłem świec i migoczącymi lampkami. Oba światy tak bardzo się od siebie różniły, ale jednak w każdym z nich Rose potrafiła znaleźć miejsce dla siebie. Tam była ulubienicą Davida - Króla Dwóch Kółek, jego małą Księżniczką zawsze trwającą u jego boku, natomiast tutaj powinno ono być między prawym a lewym ramieniem Dana. Może i wokalista w pewnych aspektach był podobny do ciemnookiej miłości szatynki, i na prawdę z chęcią zająłby jego miejsce w sercu dziewczyny, ale niestety Davida nie dało się zastąpić. Był wyjątkowy, niepowtarzalny, czy jak to też on zwykł mówić - "z edycji limitowanej", ale dla Rose był przede wszystkim JEDYNY.
Siedzący obok nastolatki brunet tonął w jej zielonych oczach, gdy ta opowiadała o tym, jak kiedyś spędzała Święta. Gdy zamilkła, oboje wpatrywali się w siebie jak w obrazy, śmiejąc się przy tym pod nosem. Nik nie wiedział o co mogło chodzić tej wiecznie roztrzepanej dwójce, więc korzystając z chwili ich nieuwagi Vi wraz z Kylem cicho się do nich podkradli.
- Co tam gołąbeczki? - wychylając głowę znad oparcia kanapy, brodacz zadał głośne pytanie, przez co para niemal podskoczyła.
- Kyle... - syknął wokalista wbijając poirytowane spojrzenie w kociarza.
- A to co? - niebieskooka również dołączyła do najmłodszego członka zespołu, machając nad przyjaciółmi gałązką jemioły. - Rose, chyba wiesz, co powinnaś teraz zrobić - dziewiętnastolatka szczerzyła się, jak głupia.
- Nie mam pojęcia - wzruszając obojętnie ramionami, zielonooka postanowiła ich zignorować.
- CAŁUJ! - rozkazał nazbyt dosadnie brodacz.
- Masz obok Vi, sam zrób użytek ze swoich ust - warknęła zirytowana, lecz widząc ich uśmiechy i porozumiewawcze spojrzenie, od razu zaprotestowała. - Albo lepiej nie. Wolę tego nie oglądać... - a fala śmiechów znów wypełniła pokój hotelowy.
Paczka przyjaciół tracąc poczucie czasu, wygłupiała się razem jeszcze przez kilka godzin. Nad ranem wszyscy na pół przytomni, porozchodzili się do swoich sypialni, mimo zmęczenia uśmiechy nie poschodziły im z twarzy. Wspomnienia z tej długiej nocy zapewne zapisały się czerwonym tuszem, jako jedne z milszych na długie lata, ale najlepsza impreza, a zarazem największy koszmar Rose dopiero się zbliżał.
Sylwester już za kilka dni...
Nareszcie nowy rozdział!
Tym razem pomagała mi moja Żona <3
MAM WŁASNEGO EDYTORA *^*
Mam nadzieję, że rozdział się wam spodoba
i nie zlinczujecie mnie za to, że
Różyczka znowu nie skorzystała z okazji...
Czekam na wasze komentarze ;)
- Do którego sklepu się wybieramy? - perkusista najwidoczniej już od samego rana miał dobry humor.
- Polecam najbliższy ze sprawnym ogrzewaniem - ubrana w swoją ulubioną zieloną kurtkę ze skórzanymi rękawami zacierała i chuchała w zimne ręce.
- Zapomniałaś rękawiczek? - niebieskooki uniósł pytająco brew, mierząc przyjaciółkę wzrokiem. Czapka - jest, szal też, więc chyba do szczęścia potrzebne jej były już tylko grube rękawice. Dziewczyna spojrzała na niego z miną zbitego szczenięcia przytakując. - Same problemy z tobą... - wzniósł oczy do nieba, po czym zdjął lewą rękawiczkę. Nałożył ją na lewą dłoń dziewczyny, a z drugą splótł palce i obie wsadził do kieszeni czerwonej kurtki.
(wygląd członków zespołu)
- Ej - jęknął kociarz, przypominając o swoim istnieniu. - Ja też chce - naburmuszony uchwycił rękę siedemnastolatki i pociągną ją na dno kieszeni swojej kurtki.
- A wpadłeś na to, że może ona sobie tego nie życzy? - syknął niebieskooki.
- To nie ja tu powinienem mieć sądowy zakaz zbliżania - Kyle przecedził przez zęby, marszcząc brwi.
- Za to ja czuję się teraz, jak pięcioletnie dziecko - wtrąciła szatynka spoglądając z dezaprobatą, to na jednego, to na drugiego przyjaciela. Przyciągając obu bliżej siebie wtuliła się w ich ramiona. Emanowali przyjemnym ciepłem, które momentalnie nadało jej twarzy kolor. Chwilowe spięcie zostało zażegnane, a na grupę przyjaciół czekał jeszcze kilkugodzinny rajd po okolicznych sklepach, w poszukiwaniu gwiazdkowych prezentów.
Wertując kolejne wieszaki z kocimi t-shirtami dziewczyna wzdychała coraz głębiej. Naprawdę, nie miała pojęcia co przypadnie do gustu brodaczowi o mentalności siedmiolatka. Może powinna mu kupić torbę cukierków? W końcu i tak ucieszy się ze wszystkiego co dostanie. Jednak koniec końców, zielonooka zebrała resztki sił, aby ponownie stanąć do walki z wodzącymi za nią kocimi oczami znajdującymi się na każdym t-shircie, lecz i tym razem cały jej wysiłek poszedł na marne. Ubrania ją przerosły...
Zrezygnowana westchnęła i sięgnęła do tylnej kieszeni spodni po swój telefon. Wpatrując się przez chwilę w spis kontaktów, który składał się już z sześciu pozycji. Gdy dostała telefon od Dana znajdowały się już w nim numery do członków zespołu i Vi, a po ostatniej gali lista wzbogaciła się o kilka cyfr kontaktowych do stylistki Bastille.
Gdy kciuk szatynki już miał spotkać się z zieloną słuchawką, komórka zaczęła wibrować, przez co nastolatka nieomal wypuściła ją z rąk.
- Joe... - cedząc przez zęby próbowała opanować narastającą palpitację.
- Wesołych świąt kochanie! - wesoły głos blondynki odezwał się w słuchawce - I jak po przechadzce po czerwonym dywanie? Słyszałam, że Dan znowu sobie nagrabił...
- Wesołych - rzuciła dość obojętnym tonem. - Joe, miałabym do ciebie jedno pytanko... - szukając wzrokiem brodacza ściszyła głos.
- Dajesz - odpowiedziała pewna siebie, jakby właśnie po drugiej stronie podciągała rękawy i przyjmowała wyzwanie światowej klasy boksera.
- Chłopcy wrobili mnie w swoje świąteczne losowanie. Jestem właśnie w sklepie i szukam prezentu dla Kyla... - mrużąc brwi, przyszpiliła spojrzeniem dział koszulek, których kocie oczy ewidentnie z niej drwiły.
- Akurat z naszym dużym dzieckiem jest najmniejszy problem - kupisz cokolwiek z kiciusiem i sukces gwarantowany - krótka wizualizacja i przed oczami Rose już pojawił się obraz stylistki obojętnie wzruszającej ramionami, stojącej na leżącym, dwumetrowym, muskularnym mężczyźnie.
- A jeśli jestem typową, niezdecydowaną kobietą, a tych zawsze upadających na cztery łapy futrzaków są ponad dwa tuziny? - przejrzała jeszcze raz arsenał nadrukowanych kocich pyszczków w nadziei, że poprzednim razem umknęła jej uwadze "ta jedyna". Niestety jedyne co znalazła, to biały t-shirt z niecodziennie słodkim kociątkiem i jakże adekwatnym, rozciągniętym nad nim napisem "FUCK YOURSELF". "Te koszulki naprawdę mnie nie lubią..." - pomyślała lekko się krzywiąc.
- To masz problem skarbie - rzuciła, oślepiając boksera za pomocą dwóch palców.
- Nie pomagasz... - syknęła szatynka.
- Ok, ok - wzniosła ciemne oczy do nieba. - Kyle ostatnio wspominał, że chciałby stricte, świąteczny sweter.
Rose zmarszczyła brwi w zamyśleniu i jeszcze raz przebiegła wzrokiem po całym sklepie, w poszukiwaniu potencjalnego prezentu.
- Joe, jesteś genialna - unosząc kącik ust jej zielone oczy zatrzymały się na ciemnozielonym swetrze z białym kotkiem w czapce Mikołaja.
- Nie musisz mi dziękować - rozbrzmiał triumfalny dźwięk gongu kończącego walkę. Szczupła blondynka powaliła muskularnego mężczyznę siłą swojego niecodziennego geniuszu!
Wigilia w pokoju hotelowym na pewno nie była tak wspaniała, jak w zaciszu domowym, przy ciepłym kominku, w rodzinnym gronie i pięknie nakrytym stole. Jednak jeśli jest się otoczonym przez bliskie Ci osoby, to równie dobrze moglibyście spędzić je wspólnie na ławce w parku, owinięci jednym kocem.
Brak choinki nie szczególnie ujmował świątecznego uroku. Małe lampki porozwieszane po całym pomieszczeniu i grzaniec, idealnie to zrekompensowały. W tle zamiast tradycyjnych kolęd, rozbrzmiewały cicho piosenki ze składanki Smitha. Woody na ten wieczór ubrany w czerwoną czapkę pełnił rolę Świętego Mikołaja, a najstarszy wraz z najmłodszym - rolę jego wiernych reniferów. Tak, opaski z dzwoniącymi rogami pasowały do nich idealnie, chociaż ciemnookiemu brakowało jeszcze tylko czerwonego nosa. Ze wszystkich członków jedynie wokalista nie miał przebrania. Najwidoczniej w żadnym z odwiedzonych sklepów nie udało im się znaleźć stroju elfa w jego rozmiarze.
Godziny upływały powoli, a rozmowom na tematy wszelakie nie było końca. Chłopcy opowiadali nastolatce o panujących tu zwyczajach Bożonarodzeniowych, natomiast ona starała się krótko wyjaśnić Polskie obrzędy związane z tym świętem. Wymieniała tradycyjne potrawy i zaśpiewała jedną, czy dwie kolędy w ojczystym języku, aż w końcu przyszedł czas na obdarowanie się prezentami.
- To na trzy... - każdy chowając za plecami swoja torbę już był gotowy. - Raz... - zmierzyli się nawzajem badawczym wzrokiem. - Dwa... - paczki szeleściły coraz głośniej. - Trzy! - wyciągnęli ręce z prezentem ku osobie, do której miał on powędrować.
Wyniki wyglądały mniej więcej tak:
Dan - Will
Kyle - Dan
Will - Woody
Rose - Kyle
Woody - Rose
Chłopcy z zespołu nie tknąwszy swoich paczek, wbili w siedemnastolatkę wyczekujące spojrzenia. Zdezorientowana szatynka niepewnie wodziła zielonymi oczami po każdym z osobna. O co im mogło chodzić? Na co tak czekali?
- No otwieraj to wreszcie, nooo - nie wytrzymał kociarz.
- Dlaczego tylko ja? - jęknęła uważając, że to nie sprawiedliwe, ale przyjaciele wpatrywali się w nią coraz to intensywniej. Poszukując jakiejkolwiek pomocy skierowała się do perkusisty, którego mina błagającego szczeniaczka stopiła lód jej serca w dosłownie sekundę - No już dobra... tylko przestańcie się tak na mnie gapić! To krępujące... - rozpakowując ostrożnie prezent bała się zajrzeć do środka. Chłopcy byli zdolni do wszystkiego, więc nie zdziwiłaby się, jakby nagle z torby wyskoczyła świnka morska śpiewającą "Merry Christmas Everyone". Niestety ku jej zdziwieniu, nie było to żadne gadające zwierzątko, czy też tykająca bomba... Na dnie świątecznej torby, leżał co najmniej niepoprawnie złożony sweter. Zielonooka spoglądała z niedowierzaniem na zarumienionego delikatnie Chrisa.
- Mam nadzieję, że Ci się spodoba- wymamrotał zawstydzony widząc, jak dziewczyna powoli rozwija sztukę odzieży i uważnie się jej przygląda.
- Woody... - zaczęła z kamienną twarzą. - Jesteś wielki! - oczywiście nie chciała go urazić, ale w przypływie emocji chyba źle dobrała słowa uwieszając się przyjacielowi na szyję.
- Tylko nie wiem, czy aby na pewno jest w twoim rozmiarze - zachichotał słodko w odpowiedzi na niecodzienną reakcję szatynki. Co prawda nastolatka uwielbiała wtulać się w perkusistę i robiła to praktycznie codziennie, ale nie za każdym razem pozwalała się aż tak ponieść emocjom. W zasadzie, to rzadko kiedy je okazywała.
- Jest idealny - nakładając na siebie za duży, upstrzony wszelakimi wzorami sweter uśmiechnęła się, odsłaniając białe, proste zęby. - To będzie mój ulubiony - stłumiła swój głos, wtulając się jeszcze raz w długowłosego przystojniaka.
- Cieszę się, że Ci się podoba - zadowolony uniósł kąciki ust, a pozostali zaczęli otwierać swoje prezenty.
Chłopcy oczywiście, jak zawsze obdarowali się wzajemnie najdziwniejszymi, czy też najśmieszniejszymi ciuchami, jakie udało im się znaleźć. Różowe sweterki, świąteczne komplety, koszulki z niecodziennymi nadrukami i wszystko temu podobne. Jedynie brodacz został obdarowany czymś względnie normalnym, na czego widok od razu ucieszył się jak pięcioletnie dziecko, które nadal gdzieś tam w nim drzemało.
- Różyczko, kocham Cię! - ciemne oczy rozbłysły, a ciemnozielony sweter z białym kociakiem w świątecznej czapce od razu znalazł się na torsie klawiszowca.
- Wiem, wiem - rzuciła. - Ale mam dla ciebie jeszcze coś specjalnego - jej tajemniczy uśmiech zainteresował wszystkich zebranych.
- WESOŁYCH ŚWIĄT! - do pokoju wparowała niebieskooka szatynka z czerwoną wstążką zawiązaną wokół szyi i karteczką z napisem "Dla najlepszego członka Bastille" przypiętą do kokardy.
- Vi?! - członkowie zespołu wlepili w nastolatkę zdziwione spojrzenia.
- Stop, to nie wszystko - wyciągając otwartą dłoń, zwróciła na siebie uwagę wszystkich zebranych. - Aby w pełni Cię usatysfakcjonować, pozwól że dodam jeszcze coś od siebie - wstała z kanapy, a przyjaciele, wodzili za nią wzrokiem. Dan marszczył brwi, zastanawiając się, co dziewczyna mogła mieć na myśli mówiąc "dodam coś od siebie", ale zanim zdążył cokolwiek wydedukować, zielonooka już znajdywała się za najlepszą przyjaciółką. Ostrożnie nałożyła jej opaskę z kocimi uszami i wychyliła głowę zza jej szczupłej sylwetki. - Jest cała twoja - powiedziała uwodzicielskim tonem, poruszając zachęcająco brwiami.
Klawiszowiec wstał z kamienną twarzą i podszedł do zdezorientowanych dziewczyn. Podobało mu się? A może jednak go to nie bawi? Zanim zdążyły sobie zadać w myślach kolejne pytanie, brodacz wziął na ręce niebieskooką i przełożył ją sobie przez ramię, po czym bez słowa wyszedł z pokoju. Wrócił po kilku sekundach, zabierając ze sobą jeszcze Rose i znikając z korytarzu rzucił tylko:
- Wracam za tydzień! - a za nim rozległa się fala śmiechu.
Gdyby rodzice Rose i David jeszcze żyli, a dziewczyna nadal mieszkała w Polsce, to prawdopodobnie właśnie wybierałaby się z bratem do kościoła na Pasterkę. Oczywiście rozstaliby się tuż przed nim, rozchodząc się w różnych kierunkach. Patrick poszedłby do znajomych na imprezę, a siedemnastolatka pobiegłaby do najlepszego przyjaciela, czekającego już na parkingu.
Opierający się o swoją niebiesko-białą Yamahę, blondyn przywitałby ją promiennym uśmiechem i pozwolił utonąć w swoich ramionach, po czym usadził szatynkę za sobą. Pojechaliby do baru, w którym zawsze spotykali się z resztą maniaków dwóch kółek. Spędzili by tam całą noc na wspólnym wygłupianiu się i pijańskiej zabawie. Święta, jak każde.
Jednak, tym razem było inaczej. Zapuszczony bar pełen motocyklistów ustąpił pokojowi hotelowemu z garstką przyjaciół, wylewający się z kufli złoty płyn, zszedł na drugi plan na rzecz czerwonego wina, a wszechobecna ciemność została rozświetlona ciepłym światłem świec i migoczącymi lampkami. Oba światy tak bardzo się od siebie różniły, ale jednak w każdym z nich Rose potrafiła znaleźć miejsce dla siebie. Tam była ulubienicą Davida - Króla Dwóch Kółek, jego małą Księżniczką zawsze trwającą u jego boku, natomiast tutaj powinno ono być między prawym a lewym ramieniem Dana. Może i wokalista w pewnych aspektach był podobny do ciemnookiej miłości szatynki, i na prawdę z chęcią zająłby jego miejsce w sercu dziewczyny, ale niestety Davida nie dało się zastąpić. Był wyjątkowy, niepowtarzalny, czy jak to też on zwykł mówić - "z edycji limitowanej", ale dla Rose był przede wszystkim JEDYNY.
Siedzący obok nastolatki brunet tonął w jej zielonych oczach, gdy ta opowiadała o tym, jak kiedyś spędzała Święta. Gdy zamilkła, oboje wpatrywali się w siebie jak w obrazy, śmiejąc się przy tym pod nosem. Nik nie wiedział o co mogło chodzić tej wiecznie roztrzepanej dwójce, więc korzystając z chwili ich nieuwagi Vi wraz z Kylem cicho się do nich podkradli.
- Co tam gołąbeczki? - wychylając głowę znad oparcia kanapy, brodacz zadał głośne pytanie, przez co para niemal podskoczyła.
- Kyle... - syknął wokalista wbijając poirytowane spojrzenie w kociarza.
- A to co? - niebieskooka również dołączyła do najmłodszego członka zespołu, machając nad przyjaciółmi gałązką jemioły. - Rose, chyba wiesz, co powinnaś teraz zrobić - dziewiętnastolatka szczerzyła się, jak głupia.
- Nie mam pojęcia - wzruszając obojętnie ramionami, zielonooka postanowiła ich zignorować.
- CAŁUJ! - rozkazał nazbyt dosadnie brodacz.
- Masz obok Vi, sam zrób użytek ze swoich ust - warknęła zirytowana, lecz widząc ich uśmiechy i porozumiewawcze spojrzenie, od razu zaprotestowała. - Albo lepiej nie. Wolę tego nie oglądać... - a fala śmiechów znów wypełniła pokój hotelowy.
Paczka przyjaciół tracąc poczucie czasu, wygłupiała się razem jeszcze przez kilka godzin. Nad ranem wszyscy na pół przytomni, porozchodzili się do swoich sypialni, mimo zmęczenia uśmiechy nie poschodziły im z twarzy. Wspomnienia z tej długiej nocy zapewne zapisały się czerwonym tuszem, jako jedne z milszych na długie lata, ale najlepsza impreza, a zarazem największy koszmar Rose dopiero się zbliżał.
Sylwester już za kilka dni...
Nareszcie nowy rozdział!
Tym razem pomagała mi moja Żona <3
MAM WŁASNEGO EDYTORA *^*
Mam nadzieję, że rozdział się wam spodoba
i nie zlinczujecie mnie za to, że
Różyczka znowu nie skorzystała z okazji...
Czekam na wasze komentarze ;)
wtorek, 18 listopada 2014
Let's be optimists - Rozdział 23.
Rose weszła do pokoju hotelowego zdejmując kolejno cztery kolczyki, a zaraz za nią rozgorączkowany brunet trzasnął za sobą drzwiami.
- No powiedz coś wreszcie! - fuknął widząc stosunek dziewczyny do zaistniałej sytuacji. On wyznał jej miłość na oczach milionów ludzi, a ona zdawała się być wobec tego całkowicie obojętna.
- Czego ode mnie oczekujesz? - usiadła na kanapie odkładając kolczyki na stolik. - Że będę się na ciebie wściekać?
- TAK? - Ona zdzierałaby sobie gardło, a od niczym szczeniak z podkulonym ogonem wpatrywałby się w nią wielkimi, przepraszającymi, niebieskimi oczami z nadzieją, że i tym razem mu wybaczy. Czyż nie tak to powinno wyglądać?
- To co teraz czuję już dawno wykroczyło po za jakikolwiek zakres wściekłości, czy poirytowania - wyjaśniała ściągając z nóg białe szpilki. - Zamiast odkręcić ten cały syf postanowiłeś przysporzyć mi jeszcze więcej kłopotów, bo nie dość, że uwzięli się na mnie dziennikarze, to teraz i twoje psychofanki będą się na mnie czaić... - odwróciła się do mężczyzny i spojrzała mu w oczy. - Jestem Ci za to dozgonnie wdzięczna - na jej twarzy malował się delikatny uśmiech.
- Sarkazm? To tyle?- skrzywił się Smith. - Naprawdę nie stać Cię na nic lepszego? Gdzie wrzaski, strzelanie fochów, oskarżające spojrzenia, COKOLWIEK?!
- Szczerze mówiąc to odechciało mi się ganić dorosłego mężczyznę - wstała i powoli podeszła do marszczącego brwi bruneta. - Sam doskonale wiesz co robisz i jakie poniesiesz tego konsekwencje. Moje wyrzuty i kazania są tu już zbędne, nie sądzisz? - spoglądając w oczy przyjaciela sama nie mogła uwierzyć w to co mówi, jednak nie pozwoliła po sobie tego poznać. Nadal była oazą spokoju, która doprowadzała wokalistę do białej gorączki. Ciężkie westchnięcie niebieskookiego wskazywało na to, iż najzwyczajniej się poddał. Czuł się jakby mówił do śnieżnobiałej, pięknej ściany. Nie miał ochoty już tego ciągnąć. - A teraz jeśli pozwolisz wezmę prysznic i położę się spać - dodała wymijając do i kierując się do łazienki. - A i jeszcze jedno - wychyliła się zza drzwi. - Mogę się z wami jutro zabrać do Vancouver? Nie zdążę z rana złapać stopa... - mówiła jakby zupełnie nic się nie stało. Jakby incydent na czerwonym dywanie, czy nawet kłótnia w Meksyku nie miała w ogóle prawa bytu.
- Jasne, nie ma sprawy - odparł zrezygnowany odpinając pierwszy guzik białej koszuli.
Rano Rose obudziła się obolała po nocy spędzonej na kanapie. Dlaczego akurat tam? Postanowiła, że ograniczy swoją bliskość z Danem, dla dobra ich przyjaźni. Nie chciała go stracić, ale jednocześnie nie mogła pozwolić istnieć jego uczuciom, jakie podobno do niej żywił. Cała ta sytuacja komplikowała wszystko bardziej, niż to było potrzebne. Po jaką cholerę mu ta miłość? Przecież przyjaźń to nic złego, co więcej jest o wiele lepsza, niż jakieś denne zauroczenie, które zwykło mijać po czterech miesiącach niekończącej się ekstazy i nieprzyjemnego uczucia tzw. "motylków", które dla Rose były po prostu mdłościami, po wczorajszym śniadaniu.
Obracając się na brzuch poczuła ból pełznący po jej grzbiecie. Ta noc nie należała do wyjątkowo udanych i na pewno nie zapisze się w pamięci dziewczyny, jako jedna z przespanych. Z lekkim stęknięciem podparła się na łokciach, a pierwszym co ujrzała był ubierający się mężczyzna. Paradując bez koszulki po pokoju zapinał właśnie pasek Calvina Kleina. Biały ręcznik zsunął się delikatnie z jego jeszcze wilgotnej czupryny i opadł na nagie barki.
- Dzień dobry - wymamrotała przecierająca oczy śpiąca królewna z fryzurą, którą poszczyciłby się sam Smith.
- Bry - odezwał się ledwo słyszalny głos. Dlaczego szatynka odnosiła dziwne wrażenie, jakby jej najlepszy przyjaciel jej unikał? Ahh no fakt... BO TAK BYŁO. Wczorajsze wydarzenia zapewne wyryły się w pamięci każdego z członków Bastille, tak jak i Rose. Tylko dlaczego Dan miałby przechodzić "ciche dni"? Czyżby dąsał się przez wczorajsze zachowanie zielonookiej? A to ponoć ona tu jest dzieckiem...
Poranek w pokoju tej pary minął w absolutnej ciszy, nawet radio milczało nie chcąc zakłócać tej ciężkiej atmosfery. Oboje pakowali swoje rzeczy mijając się co jakiś czas bez słowa. Tylko Rose wpatrywała się wyczekująco w plecy bruneta. Kiedy on się wreszcie odezwie? Przecież to jemu nigdy usta się nie zamykały... - myślała zapinając walizkę, kątem oka obserwując przyjaciela.
Krępującą ciszę przerwało pukanie do drzwi.
- Zaraz wyjeżdżamy - zza ściany odezwał się głos Willa.
- Jak myślisz, działo się tam "coś" wczoraj? - zapytał Kyle poruszając komicznie brwiami. Nie trudno się było domyślić co miał na myśli.
- Stawiam, że Różyczka nieźle zdarła sobie przez niego gardło - stwierdził Chris.
- Nie słyszałem żadnej ostrej wymiany zdań, a byłem w pokoju obok - zauważył basista wzruszając ramionami.
- Wiedziałem! Poszli do łóżka! - triumfalny ton brodacza rozniósł się po całej hotelowej recepcji.
- Nie byłabym tego taka pewna - zza ich pleców odezwał się głos siedemnastolatki ciągnącej za sobą czarną walizkę. W tym czasie brunet wyminął ją bez słowa. Dziewczyna przyśpieszyła kroku próbując go dogonić, ignorując zdziwione miny przyjaciół. Przebierając coraz szybciej nogami wołała za niebieskookim, który wydawał się ją mieć w głęboki poważaniu. - Mam tego dość... - syknęła pod nosem wychodząc z hotelu. Puściła uchwyt walizki i pobiegła za nim. Złapała za ramię, odwróciła twarzą do siebie i uderzyła z całej siły w policzek. Na twarzy wokalisty malował się czerwony ślad po bliskim spotkaniu z otwartą dłonią, a jego zdziwione oczy wpatrywały się w ciężko dyszącą szatynkę. - Chciałeś, to masz. Zadowolony? - członkowie oniemieli, a kąciki ust Daniela zaczęły się powoli unosić.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - obolały zaczął się śmiać, a zdezorientowana zielonooka szybko do niego dołączyła.
- Głupek - mruknęła i uwiesiła się na jego szyi. Pozwoliła sobie na chwilę zapomnieć o ograniczaniu bliskości i wtulić w jego tors.
- Ale twój... - wyszeptał całując ją w czubek głowy, przez co nastolatka szybko go odepchnęła mamrocząc po nosem "Jeszcze większy głupek!".
Piątka przyjaciół zapakowała się szybko do czarnego wana i ruszyła w drogę do Vancouver, gdzie Bastille miało grać następny koncert. Jak zwykle Woody siedział za kierownicą, Kyle z Willem przysypiali, a Daniel bawił się telefonem. Miłą odmianą tej rutyny była Rose co jakiś czas zagadywana przez członków zespołu i dyskutująca z Danem na tematy wszelakie. Rozmawiali o wszystkim. O filmach, muzyce, ulubionych potrawach, a nawet o Polsce. Chłopcy dowiedzieli się przy okazji z jakiego miasteczka pochodzi i jak mniej więcej ono wygląda. Dużo gestykulując opowiadała im o polskiej kulturze, kuchni, a nawet swojej rodzinie. Odkrywała przed nimi coraz więcej tajemnic, pozbywała się wszelkich odgradzających ją od nich barier, pozwalała się poznać.
Czas upływał wraz z ubywającymi kilometrami, które dzieliły ich od zamierzonego celu. W tle grało cicho radio, a jedyne co zakłócało rytm rozbrzmiewających utworów, to ciche chrapanie najstarszego i najmłodszego członka zespołu. W tym czasie Rose i Dan bawili się telefonami na tylnych siedzeniach. Opierali się o ściany samochodu , a nogi ułożyli na dzielącym ich siedzeniu. Co jakiś czas mężczyzna zaczepiał ją, aby zwrócić na siebie jej uwagę. Miał nadzieję zrobić w odpowiednim momencie zdjęcie, co za którymś razem się jednak udało. Ujął spoglądającą znad telefonu nastolatkę z lekkim uśmiechem mówiącym "Chyba nigdy Ci się to nie znudzi". Zdjęcie szybko wylądowało na Twitterze wokalisty z podpisem "W drodze na podbój Vancouver! Z taką dziewczyną to i resztę świata można by podbijać" , o czym nie wiedziała dziewczyna, bo nie posiadała konta. Jakoś nigdy nie było jej potrzebne, tak samo jak Instagram, Facebook, czy inne tego typu portale społecznościowe. Można by powiedzieć, że była trochę zacofana.
- Jesteśmy na miejscu - przeciągnął się perkusista ziewając. Wszyscy wyszli z samochodu rozprostowując nogi po długiej podróży. Do koncertu zostało im jeszcze trochę czasu, więc szybko wnieśli swoje bagaże do zarezerwowanych pokoi i ruszyli na próbę.
Na kilkanaście minut przed koncertem wszystko było już gotowe. Sprzęt porozstawiany, kable zabezpieczone, nagłośnienie i światła ustawione. Przed sceną rozciągała się wielka sala, która za kilka chwil miała się wypełnić po brzegi. Teraz jednak świeciła pustkami. Dla Rose ten widok wydawał się być co najmniej przerażający, lecz wokalista zdążył się już do tego przyzwyczaić. Do tego napięcia na chwilę przed występem, natłoku różnych myśli i emocji. Wszystko to tworzyło mieszankę wybuchową, która miała eksplodować podczas koncertu, aby pomóc artyście dać z siebie dwieście procent.
Przechadzając się wolnym krokiem po scenie dziewczyna zbliżyła się do klawiszy Dana. Kładąc na nich delikatnie palce jednej dłoni wygrała kilka pierwszych akordów ze starej piosenki Smitha - Irreverence. Grała swoją swobodną i bardzo spowolnioną aranżację, a po chwili zaczęła nucić pod nosem:
- "These chords make her so happy
Especially when he plays them that way.
What she says makes him so happy
Complimenting him all day" - jej pięknie rozpływający się melancholijny głos zwrócił uwagę wokalisty, który odsunąwszy czarną kotarę wyszedł zza kulis.
- Przestań - poprosił ciężko wzdychając.
- "Well I don't love you
But I love your songs
And I don't love you
But your words make me feel like I belong" - śpiewała jakby na złość.
- Przestań - tym razem podniesiony głos bruneta nie prosił - nakazał.
- Dlaczego? - zapytała zaciekawiona. - Przecież ta piosenka idealnie oddaje to, co do ciebie czuje - zsunęła palce z klawiszy i wolnym krokiem zbliżała się do przyjaciela. - "I don't love you. But I love your songs" - zaśpiewała jeszcze raz stając na palcach, tak jakby zachęcała go do pocałunku.
- To przestaje być zabawne - z trudem ignorując bliskość szatynki wyminął ją, a ona tylko westchnęła wywracając oczami. Nie umie się bawić - pomyślała.
- Ale ta piosenka jest naprawdę dobra - odwróciła się widząc stojącego już przy klawiszach niebieskookiego. Jego palce same rwały się do wygrania jakiejkolwiek melodii. - Tak, jak pozostałe z twoich wcześniejszych kompozycji.
- Żadna z nich nie jest warta uwagi - syknął zdejmując dłonie z klawiatury. - Są dziwne i takie... - nie mogąc znaleźć odpowiedniego określenia irytacja wzbierała na sile - ... są po prostu złe.
- Chyba jesteś osamotniony w tym stwierdzeniu - oparła się o czerwony keyboard wpatrując się wokaliście w oczy. - Bo dla wielu były one początkiem do pokochania osoby, jaką był Daniel Smith i jego twórczości - dodała nie spuszczając wzroku z bruneta, którego niebieskie tęczówki wędrowały po całej sali, byle tylko nie spotkać jej spojrzenia. - I ja byłam jedną z nich - odsunęła się na kilka kroków. - Pamiętam dzień, w którym to właśnie jego piosenki łagodziły ból mojego serca. Zawsze zastanawiałam się jaką jest osobą. Co czuje i co musiał przeżyć, aby tworzyć tak piękne kompozycje. Chciałam go poznać, porozmawiać z nim. Wtulić się w jego ramiona z nadzieją, że on jako jedyny mnie zrozumie - wędrując pod scenie patrzyła w sufit wspominając tamte czasy. Rozkładała ręce i powoli wirowała. Wyglądała, jak piękna wariatka, która tańczyła do muzyki grającej tylko w jej duszy. Do muzyki, która dawała jej wolność. - Niestety zanim zdążyłam zamienić z nim jakiekolwiek słowo, czy choćby spotkać w tłumie jego spojrzenie - on nagle zniknął - znieruchomiała. Ręce powoli opadły, sylwetka skierowała się w stronę bruneta, a zielone oczy przebiły go niczym sztylety.
- Ale ja nadal tu jestem - nie rozumiał swojej przyjaciółki, przecież on cały czas tu był, stał tuż przed nią!
- Przykro mi Dan, ale nie jesteś już tą samą osobą - odparła z przepraszającym uśmiechem. - Nie jesteś już TYM Danielem Smithem, którego kochałam. Jesteś wokalistą zespołu Bastille. Człowiekiem, który zapomina czym jest muzyka i czym są dla niego otaczający go ludzie i świat. Tracisz to co kiedyś było w tobie najcenniejsze... Nawet nie wiesz, jak bardzo boli patrzenie na to, jak miłość mojego życia powoli umiera - trzymając się za serce mówiła całkowicie szczerze. Niebieskooki nie był już tą sama osobą. Jego głos nie był już tak przejmujący, jak kiedyś, a jego oczy nie przypominały już kolorem oceanu przez, który przeszedł sztorm. Teraz było widać w nich tylko pustkę, a przed nastolatką stał nie kto inny, jak wrak człowieka, który przytłoczony przez swoją sławę i blask błyskających fleszy gubił się we własnym świecie. - Powiedz mi szczerze... "Czy lubisz osobę, którą się stałeś?" - zacytowała tekst jego piosenki - The Weight of Living.
- Rose... - wpatrując się w klawisze usiłował powstrzymać szklenie się oczu. Doskonale rozumiał co dziewczyna miała na myśli i zdecydowanie za bardzo go to dotknęło. - Nie pozwól mi się zmienić - łamiący się głos sprawił, iż szatynka otworzyła szeroko oczy. - Proszę... pomóż mi wrócić. Pomóż mi znów stać się sobą - spojrzał w smutne, zielone oczy przyjaciółki, a po jego policzku spłynęła pojedyncza łza. Serce Rose mocniej zabiło. Ból tym wywołany pozwolił jej poddać się impulsowi, który kazał jej biec. Podbiegła do bruneta najszybciej, jak mogła i mocno go przytuliła owijając ramiona wokół jego szyi. Mężczyzna szybko odwzajemnił gest chowając przy tym twarz w jej obojczyku. Stali tak dłuższą chwilę nie rozluźniając uścisku. Jedno bało się puścić drugie. Trwali by tak pewnie godzinami, gdyby nie rozsuwający lekko kurtynę brodacz.
- Można? - zapytał niepewnie widząc wtulonych w siebie przyjaciół. Nie czekając na odpowiedź wkroczył na scenę, a para "odkleiła się" od siebie. Dan uciekł wzrokiem w bok i pociągnął nosem mając nadzieję, że Kyle nie widział jego chwili słabości. - Bo wiecie...
- W tym roku znowu bawimy się w "Secret Santa" i tylko wasza dwójka jeszcze nie losowała - wtrącił radosnym tonem Woody, a kociarz wywróci oczami naburmuszony. To miała być jego kwestia! - Jutro z rana wybieramy się na zakupy, aby zdążyć jeszcze przed koncertem, a później urządzamy sobie wigilię w hotelu - oznajmił.
- Dwójka? - szatynka zmarszczyła brwi w zamyśleniu. - Ja też mam losować? - zdziwiła się wlepiając zielone oczy w perkusistę.
- Oczywiście! Chyba nie zostawisz nas w święta, prawda? - z szerokim uśmiechem posunął jej woreczek z dwiema karteczkami w środku. Siedemnastolatka niepewnie sięgnęła po jedną z nich.
- No pięknie... - skrzywiła się na widok imienia nakreślonego czarnym tuszem na pogniecionym fragmencie papieru. Serio? Czy to na prawdę musiał być Kyle..?
Kolejny rozdział~
Wow... nie spodziewałam się, że skończę go aż tak szybko...
Ale tak strasznie mi się nudziło... A to zdjęcie tak bardzo kusiło...
NO NIE MOGŁAM SOBIE ODPUŚCIĆ TEGO ROZDZIAŁU xD
(tak Alice, to twoja wina)
Mam nadzieję, że się wam spodobał
i zapraszam do komentowania ;)
- No powiedz coś wreszcie! - fuknął widząc stosunek dziewczyny do zaistniałej sytuacji. On wyznał jej miłość na oczach milionów ludzi, a ona zdawała się być wobec tego całkowicie obojętna.
- Czego ode mnie oczekujesz? - usiadła na kanapie odkładając kolczyki na stolik. - Że będę się na ciebie wściekać?
- TAK? - Ona zdzierałaby sobie gardło, a od niczym szczeniak z podkulonym ogonem wpatrywałby się w nią wielkimi, przepraszającymi, niebieskimi oczami z nadzieją, że i tym razem mu wybaczy. Czyż nie tak to powinno wyglądać?
- To co teraz czuję już dawno wykroczyło po za jakikolwiek zakres wściekłości, czy poirytowania - wyjaśniała ściągając z nóg białe szpilki. - Zamiast odkręcić ten cały syf postanowiłeś przysporzyć mi jeszcze więcej kłopotów, bo nie dość, że uwzięli się na mnie dziennikarze, to teraz i twoje psychofanki będą się na mnie czaić... - odwróciła się do mężczyzny i spojrzała mu w oczy. - Jestem Ci za to dozgonnie wdzięczna - na jej twarzy malował się delikatny uśmiech.
- Sarkazm? To tyle?- skrzywił się Smith. - Naprawdę nie stać Cię na nic lepszego? Gdzie wrzaski, strzelanie fochów, oskarżające spojrzenia, COKOLWIEK?!
- Szczerze mówiąc to odechciało mi się ganić dorosłego mężczyznę - wstała i powoli podeszła do marszczącego brwi bruneta. - Sam doskonale wiesz co robisz i jakie poniesiesz tego konsekwencje. Moje wyrzuty i kazania są tu już zbędne, nie sądzisz? - spoglądając w oczy przyjaciela sama nie mogła uwierzyć w to co mówi, jednak nie pozwoliła po sobie tego poznać. Nadal była oazą spokoju, która doprowadzała wokalistę do białej gorączki. Ciężkie westchnięcie niebieskookiego wskazywało na to, iż najzwyczajniej się poddał. Czuł się jakby mówił do śnieżnobiałej, pięknej ściany. Nie miał ochoty już tego ciągnąć. - A teraz jeśli pozwolisz wezmę prysznic i położę się spać - dodała wymijając do i kierując się do łazienki. - A i jeszcze jedno - wychyliła się zza drzwi. - Mogę się z wami jutro zabrać do Vancouver? Nie zdążę z rana złapać stopa... - mówiła jakby zupełnie nic się nie stało. Jakby incydent na czerwonym dywanie, czy nawet kłótnia w Meksyku nie miała w ogóle prawa bytu.
- Jasne, nie ma sprawy - odparł zrezygnowany odpinając pierwszy guzik białej koszuli.
Rano Rose obudziła się obolała po nocy spędzonej na kanapie. Dlaczego akurat tam? Postanowiła, że ograniczy swoją bliskość z Danem, dla dobra ich przyjaźni. Nie chciała go stracić, ale jednocześnie nie mogła pozwolić istnieć jego uczuciom, jakie podobno do niej żywił. Cała ta sytuacja komplikowała wszystko bardziej, niż to było potrzebne. Po jaką cholerę mu ta miłość? Przecież przyjaźń to nic złego, co więcej jest o wiele lepsza, niż jakieś denne zauroczenie, które zwykło mijać po czterech miesiącach niekończącej się ekstazy i nieprzyjemnego uczucia tzw. "motylków", które dla Rose były po prostu mdłościami, po wczorajszym śniadaniu.
Obracając się na brzuch poczuła ból pełznący po jej grzbiecie. Ta noc nie należała do wyjątkowo udanych i na pewno nie zapisze się w pamięci dziewczyny, jako jedna z przespanych. Z lekkim stęknięciem podparła się na łokciach, a pierwszym co ujrzała był ubierający się mężczyzna. Paradując bez koszulki po pokoju zapinał właśnie pasek Calvina Kleina. Biały ręcznik zsunął się delikatnie z jego jeszcze wilgotnej czupryny i opadł na nagie barki.
- Dzień dobry - wymamrotała przecierająca oczy śpiąca królewna z fryzurą, którą poszczyciłby się sam Smith.
- Bry - odezwał się ledwo słyszalny głos. Dlaczego szatynka odnosiła dziwne wrażenie, jakby jej najlepszy przyjaciel jej unikał? Ahh no fakt... BO TAK BYŁO. Wczorajsze wydarzenia zapewne wyryły się w pamięci każdego z członków Bastille, tak jak i Rose. Tylko dlaczego Dan miałby przechodzić "ciche dni"? Czyżby dąsał się przez wczorajsze zachowanie zielonookiej? A to ponoć ona tu jest dzieckiem...
Poranek w pokoju tej pary minął w absolutnej ciszy, nawet radio milczało nie chcąc zakłócać tej ciężkiej atmosfery. Oboje pakowali swoje rzeczy mijając się co jakiś czas bez słowa. Tylko Rose wpatrywała się wyczekująco w plecy bruneta. Kiedy on się wreszcie odezwie? Przecież to jemu nigdy usta się nie zamykały... - myślała zapinając walizkę, kątem oka obserwując przyjaciela.
Krępującą ciszę przerwało pukanie do drzwi.
- Zaraz wyjeżdżamy - zza ściany odezwał się głos Willa.
- Jak myślisz, działo się tam "coś" wczoraj? - zapytał Kyle poruszając komicznie brwiami. Nie trudno się było domyślić co miał na myśli.
- Stawiam, że Różyczka nieźle zdarła sobie przez niego gardło - stwierdził Chris.
- Nie słyszałem żadnej ostrej wymiany zdań, a byłem w pokoju obok - zauważył basista wzruszając ramionami.
- Wiedziałem! Poszli do łóżka! - triumfalny ton brodacza rozniósł się po całej hotelowej recepcji.
- Nie byłabym tego taka pewna - zza ich pleców odezwał się głos siedemnastolatki ciągnącej za sobą czarną walizkę. W tym czasie brunet wyminął ją bez słowa. Dziewczyna przyśpieszyła kroku próbując go dogonić, ignorując zdziwione miny przyjaciół. Przebierając coraz szybciej nogami wołała za niebieskookim, który wydawał się ją mieć w głęboki poważaniu. - Mam tego dość... - syknęła pod nosem wychodząc z hotelu. Puściła uchwyt walizki i pobiegła za nim. Złapała za ramię, odwróciła twarzą do siebie i uderzyła z całej siły w policzek. Na twarzy wokalisty malował się czerwony ślad po bliskim spotkaniu z otwartą dłonią, a jego zdziwione oczy wpatrywały się w ciężko dyszącą szatynkę. - Chciałeś, to masz. Zadowolony? - członkowie oniemieli, a kąciki ust Daniela zaczęły się powoli unosić.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - obolały zaczął się śmiać, a zdezorientowana zielonooka szybko do niego dołączyła.
- Głupek - mruknęła i uwiesiła się na jego szyi. Pozwoliła sobie na chwilę zapomnieć o ograniczaniu bliskości i wtulić w jego tors.
- Ale twój... - wyszeptał całując ją w czubek głowy, przez co nastolatka szybko go odepchnęła mamrocząc po nosem "Jeszcze większy głupek!".
Piątka przyjaciół zapakowała się szybko do czarnego wana i ruszyła w drogę do Vancouver, gdzie Bastille miało grać następny koncert. Jak zwykle Woody siedział za kierownicą, Kyle z Willem przysypiali, a Daniel bawił się telefonem. Miłą odmianą tej rutyny była Rose co jakiś czas zagadywana przez członków zespołu i dyskutująca z Danem na tematy wszelakie. Rozmawiali o wszystkim. O filmach, muzyce, ulubionych potrawach, a nawet o Polsce. Chłopcy dowiedzieli się przy okazji z jakiego miasteczka pochodzi i jak mniej więcej ono wygląda. Dużo gestykulując opowiadała im o polskiej kulturze, kuchni, a nawet swojej rodzinie. Odkrywała przed nimi coraz więcej tajemnic, pozbywała się wszelkich odgradzających ją od nich barier, pozwalała się poznać.
Czas upływał wraz z ubywającymi kilometrami, które dzieliły ich od zamierzonego celu. W tle grało cicho radio, a jedyne co zakłócało rytm rozbrzmiewających utworów, to ciche chrapanie najstarszego i najmłodszego członka zespołu. W tym czasie Rose i Dan bawili się telefonami na tylnych siedzeniach. Opierali się o ściany samochodu , a nogi ułożyli na dzielącym ich siedzeniu. Co jakiś czas mężczyzna zaczepiał ją, aby zwrócić na siebie jej uwagę. Miał nadzieję zrobić w odpowiednim momencie zdjęcie, co za którymś razem się jednak udało. Ujął spoglądającą znad telefonu nastolatkę z lekkim uśmiechem mówiącym "Chyba nigdy Ci się to nie znudzi". Zdjęcie szybko wylądowało na Twitterze wokalisty z podpisem "W drodze na podbój Vancouver! Z taką dziewczyną to i resztę świata można by podbijać" , o czym nie wiedziała dziewczyna, bo nie posiadała konta. Jakoś nigdy nie było jej potrzebne, tak samo jak Instagram, Facebook, czy inne tego typu portale społecznościowe. Można by powiedzieć, że była trochę zacofana.
- Jesteśmy na miejscu - przeciągnął się perkusista ziewając. Wszyscy wyszli z samochodu rozprostowując nogi po długiej podróży. Do koncertu zostało im jeszcze trochę czasu, więc szybko wnieśli swoje bagaże do zarezerwowanych pokoi i ruszyli na próbę.
Na kilkanaście minut przed koncertem wszystko było już gotowe. Sprzęt porozstawiany, kable zabezpieczone, nagłośnienie i światła ustawione. Przed sceną rozciągała się wielka sala, która za kilka chwil miała się wypełnić po brzegi. Teraz jednak świeciła pustkami. Dla Rose ten widok wydawał się być co najmniej przerażający, lecz wokalista zdążył się już do tego przyzwyczaić. Do tego napięcia na chwilę przed występem, natłoku różnych myśli i emocji. Wszystko to tworzyło mieszankę wybuchową, która miała eksplodować podczas koncertu, aby pomóc artyście dać z siebie dwieście procent.
Przechadzając się wolnym krokiem po scenie dziewczyna zbliżyła się do klawiszy Dana. Kładąc na nich delikatnie palce jednej dłoni wygrała kilka pierwszych akordów ze starej piosenki Smitha - Irreverence. Grała swoją swobodną i bardzo spowolnioną aranżację, a po chwili zaczęła nucić pod nosem:
- "These chords make her so happy
Especially when he plays them that way.
What she says makes him so happy
Complimenting him all day" - jej pięknie rozpływający się melancholijny głos zwrócił uwagę wokalisty, który odsunąwszy czarną kotarę wyszedł zza kulis.
- Przestań - poprosił ciężko wzdychając.
- "Well I don't love you
But I love your songs
And I don't love you
But your words make me feel like I belong" - śpiewała jakby na złość.
- Przestań - tym razem podniesiony głos bruneta nie prosił - nakazał.
- Dlaczego? - zapytała zaciekawiona. - Przecież ta piosenka idealnie oddaje to, co do ciebie czuje - zsunęła palce z klawiszy i wolnym krokiem zbliżała się do przyjaciela. - "I don't love you. But I love your songs" - zaśpiewała jeszcze raz stając na palcach, tak jakby zachęcała go do pocałunku.
- To przestaje być zabawne - z trudem ignorując bliskość szatynki wyminął ją, a ona tylko westchnęła wywracając oczami. Nie umie się bawić - pomyślała.
- Ale ta piosenka jest naprawdę dobra - odwróciła się widząc stojącego już przy klawiszach niebieskookiego. Jego palce same rwały się do wygrania jakiejkolwiek melodii. - Tak, jak pozostałe z twoich wcześniejszych kompozycji.
- Żadna z nich nie jest warta uwagi - syknął zdejmując dłonie z klawiatury. - Są dziwne i takie... - nie mogąc znaleźć odpowiedniego określenia irytacja wzbierała na sile - ... są po prostu złe.
- Chyba jesteś osamotniony w tym stwierdzeniu - oparła się o czerwony keyboard wpatrując się wokaliście w oczy. - Bo dla wielu były one początkiem do pokochania osoby, jaką był Daniel Smith i jego twórczości - dodała nie spuszczając wzroku z bruneta, którego niebieskie tęczówki wędrowały po całej sali, byle tylko nie spotkać jej spojrzenia. - I ja byłam jedną z nich - odsunęła się na kilka kroków. - Pamiętam dzień, w którym to właśnie jego piosenki łagodziły ból mojego serca. Zawsze zastanawiałam się jaką jest osobą. Co czuje i co musiał przeżyć, aby tworzyć tak piękne kompozycje. Chciałam go poznać, porozmawiać z nim. Wtulić się w jego ramiona z nadzieją, że on jako jedyny mnie zrozumie - wędrując pod scenie patrzyła w sufit wspominając tamte czasy. Rozkładała ręce i powoli wirowała. Wyglądała, jak piękna wariatka, która tańczyła do muzyki grającej tylko w jej duszy. Do muzyki, która dawała jej wolność. - Niestety zanim zdążyłam zamienić z nim jakiekolwiek słowo, czy choćby spotkać w tłumie jego spojrzenie - on nagle zniknął - znieruchomiała. Ręce powoli opadły, sylwetka skierowała się w stronę bruneta, a zielone oczy przebiły go niczym sztylety.
- Ale ja nadal tu jestem - nie rozumiał swojej przyjaciółki, przecież on cały czas tu był, stał tuż przed nią!
- Przykro mi Dan, ale nie jesteś już tą samą osobą - odparła z przepraszającym uśmiechem. - Nie jesteś już TYM Danielem Smithem, którego kochałam. Jesteś wokalistą zespołu Bastille. Człowiekiem, który zapomina czym jest muzyka i czym są dla niego otaczający go ludzie i świat. Tracisz to co kiedyś było w tobie najcenniejsze... Nawet nie wiesz, jak bardzo boli patrzenie na to, jak miłość mojego życia powoli umiera - trzymając się za serce mówiła całkowicie szczerze. Niebieskooki nie był już tą sama osobą. Jego głos nie był już tak przejmujący, jak kiedyś, a jego oczy nie przypominały już kolorem oceanu przez, który przeszedł sztorm. Teraz było widać w nich tylko pustkę, a przed nastolatką stał nie kto inny, jak wrak człowieka, który przytłoczony przez swoją sławę i blask błyskających fleszy gubił się we własnym świecie. - Powiedz mi szczerze... "Czy lubisz osobę, którą się stałeś?" - zacytowała tekst jego piosenki - The Weight of Living.
- Rose... - wpatrując się w klawisze usiłował powstrzymać szklenie się oczu. Doskonale rozumiał co dziewczyna miała na myśli i zdecydowanie za bardzo go to dotknęło. - Nie pozwól mi się zmienić - łamiący się głos sprawił, iż szatynka otworzyła szeroko oczy. - Proszę... pomóż mi wrócić. Pomóż mi znów stać się sobą - spojrzał w smutne, zielone oczy przyjaciółki, a po jego policzku spłynęła pojedyncza łza. Serce Rose mocniej zabiło. Ból tym wywołany pozwolił jej poddać się impulsowi, który kazał jej biec. Podbiegła do bruneta najszybciej, jak mogła i mocno go przytuliła owijając ramiona wokół jego szyi. Mężczyzna szybko odwzajemnił gest chowając przy tym twarz w jej obojczyku. Stali tak dłuższą chwilę nie rozluźniając uścisku. Jedno bało się puścić drugie. Trwali by tak pewnie godzinami, gdyby nie rozsuwający lekko kurtynę brodacz.
- Można? - zapytał niepewnie widząc wtulonych w siebie przyjaciół. Nie czekając na odpowiedź wkroczył na scenę, a para "odkleiła się" od siebie. Dan uciekł wzrokiem w bok i pociągnął nosem mając nadzieję, że Kyle nie widział jego chwili słabości. - Bo wiecie...
- W tym roku znowu bawimy się w "Secret Santa" i tylko wasza dwójka jeszcze nie losowała - wtrącił radosnym tonem Woody, a kociarz wywróci oczami naburmuszony. To miała być jego kwestia! - Jutro z rana wybieramy się na zakupy, aby zdążyć jeszcze przed koncertem, a później urządzamy sobie wigilię w hotelu - oznajmił.
- Dwójka? - szatynka zmarszczyła brwi w zamyśleniu. - Ja też mam losować? - zdziwiła się wlepiając zielone oczy w perkusistę.
- Oczywiście! Chyba nie zostawisz nas w święta, prawda? - z szerokim uśmiechem posunął jej woreczek z dwiema karteczkami w środku. Siedemnastolatka niepewnie sięgnęła po jedną z nich.
- No pięknie... - skrzywiła się na widok imienia nakreślonego czarnym tuszem na pogniecionym fragmencie papieru. Serio? Czy to na prawdę musiał być Kyle..?
Kolejny rozdział~
Wow... nie spodziewałam się, że skończę go aż tak szybko...
Ale tak strasznie mi się nudziło... A to zdjęcie tak bardzo kusiło...
NO NIE MOGŁAM SOBIE ODPUŚCIĆ TEGO ROZDZIAŁU xD
(tak Alice, to twoja wina)
Mam nadzieję, że się wam spodobał
i zapraszam do komentowania ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)