sobota, 20 grudnia 2014

Let's be optimists - Rozdział 29.

Krocząc ulicami małego miasteczka, Rose rozglądała się po znajomej okolicy z melancholijnie błyszczącymi oczyma. Jak dawno tu nie była, jak dawno nie widziała tych budynków, jak dawno nie witała tych ludzi. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że nostalgia w jej sercu specjalnie milczała przez dwa lata, aby teraz eksplodować i uświadomić jej, jak wielki błąd popełniła wyjeżdżając stąd. Tak, Król wraz z Danielem postanowili odwiedzić małe miasteczko w województwie Wielkopolskim - Rakoniewice.
- Muszę przyznać, że jest tu nieco inaczej, niż to sobie wyobrażałem... - stwierdził brunet rozglądając się po skromnej okolicy - ... ale po co tutaj właściwie przyjechaliśmy? - Tak też myślałam, że tamtej nocy szatynka zapomniała o czymś wspomnieć...


- Mam do ciebie prośbę... - zielone spojrzenie spotkało się z bezkresnym błękitem oczu wokalisty.
- O co chodzi? - widząc zmartwienie malujące się na twarzy dziewczyny, w jego głosie od razu zamieszkała troska, którą zawsze otaczał przyjaciółkę, gdy tylko tego potrzebowała.
- Wiem, że jutro już gracie koncert, ale... - każde słowo z trudem przechodziło jej przez zaciśniętą krtań. Nie wiedziała, jak ubrać myśli w słowa i skonstruować z nich spójną i sensowna wypowiedź.
- Odwołam, jeśli będzie trzeba, tylko powiedz o co chodzi - ciepła dłoń mężczyzny, powiodła po delikatnej skórze na ramieniu szatynki.
- Nie, nie - zaprotestowała od razu. - Powinniśmy zdążyć wrócić z Polski na czas - najwidoczniej wszystko z wyjazdem miała już zaplanowane. Brakowało tylko pozytywnej odpowiedzi Smitha.
- Z Polski? - zdziwiony otworzył szeroko oczy. Oczywiście, brunet poszedłby za nią na koniec świata i jeszcze dalej, ale nie spodziewał się odwiedzin ojczystego kraju nastolatki tak szybko.
- Tak, chciałabym abyś poleciał ze mną jutro do mojego rodzinnego miasta - oznajmiła czując, jak jej jestestwo kurczy się z każdą sekundą, którą wokalista poświęcał na wpatrywaniu się w bladą sylwetkę dziewczyny.
- Jasne, nie ma sprawy - odparł, gdy tylko zdziwienie ustąpiło i pozwoliło mu wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo.
- Naprawdę? - nie wierząc w to, co właśnie powiedział jej przyjaciel otworzyła szeroko oczy.
- Jeśli tylko dobudzisz mnie rano, bo wiesz, że ze wstawaniem u mnie jest ciężko... - uroczo się uśmiechając, zachichotał pod nosem.
- Jesteś najlepszy! - jęknęła szatynka, uwieszając się przyjacielowi na szyi nieomal go przewracając.
- Wiem - głębokie westchnienie zostało nagrodzone całusem w nieogolony policzek.
- Dziękuję - szepnęła mu do ucha i wybiegła z pokoju na palcach.
- A tak w ogóle, to po co... - zanim brunet zdążył dokończyć pytanie, drzwi zamknęły się za uradowaną zielonooką - ... tam lecimy? - kolejne głębokie, bezradne westchnięcie i wokalista wylądował bezwładnie w poduszkach z głupawym uśmiechem, nie schodzącym mu z twarzy.


- Chciałam Ci pokazać moje rodzinne strony... to źle? - unosząc pytająco brew, siedemnastolatka próbowała umiejętnie wyminąć udzielania odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie.
- Ależ skąd - zaprzeczył sztucznie poważnym tonem. - Po prostu nagły przyjazd do Polski z tak błahego powodu, jest mało wiarygodny - uniesiona brew domagała się treściwej odpowiedzi.
- Dowiesz się w swoim czasie - szatynka wytknęła na niego język i obdarzyła delikatnym uśmiechem, który zazwyczaj kończył każdą ich dyskusję. Zawsze dzięki temu niewinnemu trikowi stawiała na swoim, a wokalista ulegał niezależnie od sytuacji.
Oprowadzenie bruneta po ulicach małego miasteczka trwało o wiele krócej, niż by sobie tego życzyła. Pokazała mu wszystko, co było warte obejrzenia, i chodź dla niego budynki pokroju hali widowiskowo-sportowej w Rakoniewicach, na której siedemnastolatka wylewała siódme poty trenując, były codziennością, to dla miejscowych była ona jedną z największych atrakcji i dumą całego miasta. Za to spokojna atmosfera i uczucie anonimowości sprawiło, iż wokalista dodał je do listy najchętniej odwiedzanych. Naprawdę czuł się tutaj o wiele bardziej swobodnie, niż w wielkich miastach, gdzie co chwila był zatrzymywany, proszony o zdjęcia, czy autografy. Tutaj role się odwróciły. Praktycznie co drugi przechodzień nie potrafił przejść obojętne obok siedemnastoletniej Rozalii. Cała reszta jej po prostu nie poznała, po dwóch latach nieobecności...
- Rose? - idealnie niebieskie oczy powiodły po zgrabnej sylwetce szatynki. Słysząc swoje imię dziewczyna od razu się odwróciła, a stojący niedaleko brunet zdawał się być dziwnie znajomy.
- Lucas? - jak na członka paczki Davida przystało, i przystojny Łukasz, obecnie dwudziestolatek miał zangielszczone imię. Niemożliwe, aby jego najlepszy przyjaciel był wyjątkiem od tej reguły.
- Nie wierzę... Nasza mała Rosi nareszcie wróciła - szeroki uśmiech pojawił się na twarzy mężczyzny. - No chodź tu - rozłożył zachęcająco umięśnione ramiona w zapraszającym geście. Nie minęła chwila, a szatynka znalazła się między nimi uwieszając się na szyi starego przyjaciela z radosnym piskiem.
- Jak ja dawno Cię nie widziałam - jęknęła, gdy tylko niebieskooki ją uniósł i zaczął się obracać.
- Ja ciebie też - postawił rozbawioną nastolatkę na ziemi. - Co ty tu robisz? Wróciłaś na stałe? Ale się chłopaki ucieszą - wstrzymaj konie przystojniaku! Jedno pytanie na raz i proszę łaskawie zaczekać na odpowiedź, a nie samodzielnie wyciągać wnioski...
- Niestety jestem tu tylko przejazdem - zielonooka wzruszyła bezradnie ramionami z posmutniałą miną.
- Przyjechałaś odwiedzić rodziców? - jak na faceta, Lucas był niezwykle domyślny.
- Kiedyś trzeba - ciężkie westchnienie i nerwowe przeczesanie włosów palcami mówiło samo za siebie. Nie emanowała entuzjazmem na myśl o wizycie na cmentarzu.
- A kim jest twój... znajomy? - wyglądając za plecy przyjaciółki, zawahał się przed określeniem jej towarzysza podróży. Nie rozmawiał z nią dwa lata, więc oczywistym jest, iż nie wiedział jakie relacje łączą ją z poszczególnymi ludźmi, zwłaszcza z tymi, których widzi pierwszy raz na oczy.
- Daniel Smith - rzucając spojrzeniem na czekającego wokalistę, który nie rozumiał ani słowa po polsku i przyglądał się całej sytuacji marszcząc brwi w zastanowieniu. - Mój najlepszy przyjaciel - dodała wracając wzrokiem do niebieskich oczu Lucasa.
- Więc to on zajął miejsce Davida? - z uniesionym kącikiem ust, obserwował nieznajomego z dziwną fryzurą. - A mnie kim zastąpiłaś? - te pytania były bardziej złośliwe, niż brunet by sobie tego życzył. Nie chciał być niemiły... po prostu, tak jak mała Rose nie miał filtra w ustach, więc mówił, co myślał.
- Głupek - syknęła szturchając starego przyjaciela w ramię. - Dobrze wiesz, że oboje jesteście nie do zastąpienia, więc przestań wygadywać głupstwa - temat jej przeszłości był dość delikatną sprawą, więc lepiej było omijać go szerokim łukiem.
- Tylko się z tobą droczę, Mała - przywołując Davida? O nie kochany, w tym momencie przesadziłeś i nawet twój zwalający z nóg większość kobiet uśmieszek już Ci nie pomoże.
- To przestań - westchnęła smutniejąc.
- Hej, nie smuć się - palcem wskazującym podniósł jej podbródek. - Nie możemy pozwolić, aby twój przyjaciel się martwił, racja? - kąciku ust powoli uniosły się w delikatnym uśmiechu.
- Dork - mruknęła wyswobadzając się z uchwytu.
- Ale twój - po raz ostatni pozwolił sobie rozczochrać jej włosy, jak to zwykł robić kilka lat temu. - Do następnego, Mała - rzucił na odchodne.
- Mam nadzieję - odparła pod nosem, odprowadzając starego przyjaciela wzrokiem.
- Więc co jest następne na naszej liście rozrywek? - wokalista przypomniał o swoim istnieniu, zmęczony czekaniem.
- Gwóźdź programu - oznajmiła odwracając się do bruneta na pięcie.

Po zwiedzeniu wszystkich zakamarków miasta, ostała się już ostatnia jego część, którą Rose przez cały dzień starała omijać się szerokim łukiem. Cmentarz znajdował się na drugim końcu Rakoniewic, a około sto metrów za nim stały stare, zapuszczone bloki, z których to w jednym z nich mieszkała kiedyś nastolatka.
- To dzisiaj? - dopytywał brunet woląc się upewnić.
- Nie, rocznica śmierci moich rodziców była tydzień temu - wyjaśniła wchodząc powoli po kilku stopniach prowadzących do bramy.
- Więc dlaczego dzisiaj, a nie tydzień temu? Przecież wiesz, że przełożyłbym plany... - faktycznie, wizyta tuż po rocznicy nie miała większego sensu.
- Bo dzisiaj mijają dokładnie dwa lata od mojej ucieczki z domu - wyjaśniła, licząc w myślach rzędy nagrobków, aby wiedzieć, w którą alejkę skręcić.
- Myślałem, że chciałaś uniknąć kontaktu z rodziną... - skrzywił się na samą myśl, że mógł ją oskarżać o coś takiego.
- To też. - "A jednak..." - Obojętność w jej głosie dosłownie dobiła wokalistę.
Siedemnastolatka ledwo skręciła w szóstą alejkę, a już stanęła w bezruchu z miną, jakby właśnie zobaczyła kumulację wszystkich swoich koszmarów zmaterializowanych tuż przed sobą.
- Patryk... - ledwie słyszalnym głosem starała się przekonać samą siebie w to co właśnie widziała. Może i trochę zmężniał, ale nie było mowy o pomyłce. Jej starszy brat stał nad nagrobkiem jej rodziców wraz z narzeczoną, którą siedemnastolatka miała okazję poznać już kilka lat temu. Byłą chyba jedyną dziewczyną, dla której szatyn stracił głowę, i która była po za jego zasięgiem, co tylko jeszcze bardziej go nakręcało. Jak widać wreszcie udało mu się zdobyć najpiękniejszą ciemnooką istotę stąpającą po okolicznych ziemiach.
Zuzanna zaskakująco szybko dostrzegła oniemiałą Rose stojącą na drugim końcu alejki, i co oczywiście za tym szło - musiała powiadomić o tym ukochanego. Nastolatka nie słyszała ani słowa z tego, co przekazała bratu jego wybranka, ale wolała nie ryzykować.
- Coś się stało? - uwadze zatroskanego wokalisty, nie umknęła reakcja przyjaciółki na widok jedynych osób znajdujących się obecnie na cmentarzu.
- Nic, to chyba nie najlepszy moment na odwiedziny - odparła mając nadzieję na taktyczny odwrót, jednak w tym samym momencie szepty Zuzanny ustały a zielone oczy szatyna spotkały się z przerażonym spojrzeniem nastolatki.
Tylko nie to...
- Rozalia... - mężczyzna bez zawahania ruszył szybkim krokiem w jej kierunku nie czekając na ukochaną, która zaraz potruchtała za nim. Widząc siostrę pierwszy raz od dwóch lat, w głowie miał mętlik. Nie wiedział co powiedzieć i jakim uczuciom pozwolić wziąć górę. - Rosi..? - stając tuż przed nią, wolał się upewnić zanim zdąży cokolwiek powiedzieć. Dziewczyna unikała jego wzroku, jak ognia, spuściła głowę w nadziei, że uzna to za pomyłkę i po prostu ją ominie. - Dzięki Bogu... - westchnął głęboko, rozpoznając bliznę na policzku. Chciał ją objąć, lecz gdy tylko rozłożył lekko ramiona, ona cofnęła się o krok ze wzrokiem utkwionym w ziemi, dotykając przy tym plecami torsu wokalisty. Złapała mocno za dłoń Dana, jakby chciała, aby właśnie w tej chwili wykazał się swoim męstwem, osłonił ją od całego świata i cierpienia czyhającego na każdym kroku. Był jedyną osobą, którą mogła prosić o pomoc. Teraz błagała o nią rozpaczliwie. - Myślałem, że nie żyjesz... - w stanowczy ton Patryka wkradła się nuta troski, a z każdym jego kolejnym słowem palce dziewczyny zaciskały się na dłoni przyjaciela. Nie miała zamiaru się odzywać, choć pewnie i tak gula narastająca w gardle by jej na to nie pozwoliła. Ten monolog nie miał sensu, z czego dwudziestotrzylatek doskonale zdawał sobie sprawę. Czuł się, jakby mówił do bezdusznej, bladej ściany, która zdawała się nie mieć słabego punktu. - Rozumiem, że nie chcesz ze mną rozmawiać - godząc się z tym, wraz z narzeczoną ominęli parę przyjaciół. - Jeśli jednak zmienisz zdanie, będę czekał przed domem - dodał zatrzymując się w półkroku, po czym oboje opuścili cmentarz.
Kucając przy nagrobków rodziców wspomnienia wracały, a deklaracja starszego brata tylko zagęszczała jej mętlik w głowie. Trzymając mały znicz, ogrzewała zmarznięte dłonie i wpatrywała się w delikatnie drgający płomień. Myślami była daleko stąd. Wspominała lepsze i gorsze chwile spędzone w tym miasteczku wraz z rodziną. Dlaczego teraz nie potrafiła po prostu wstać i pójść porozmawiać z bratem po raz ostatni? Dlaczego to wydawało się być aż takie trudne? Czego tak bardzo się bała?
- To był twój brat, prawda? - niebieskooki wyrwał nastolatkę z otchłani wspomnień.
- Tak - odezwał się ledwo słyszalny głos szatynki.
- Nie odzywałaś się do niego przez ten cały czas? - oboje tępo wpatrywali się w wygrawerowaną na nagrobku, datę śmierci spoczywających tu rodziców nastolatki.
- Nie - odpowiedzi dziewczyny wydawały się być dzisiaj nadzwyczaj rozwinięte.
- Czego się boisz? - dlaczego ten rozczochraniec zawsze musiał zadawać tak trudne pytania?!
- Niczego - cóż za niechlubne kłamstwo Panno Król.
- Więc dlaczego nie pójdziesz z nim porozmawiać? - cholerny wokalista... Powinien zostać policjantem, wtedy przesłuchiwałby przestępców, a nie biedną Rose.
- Nie mam mu nic do powiedzenia - stwierdziła ustawiając mały znicz między dwoma większymi fioletowymi, przypominające kształtem kryształy.
- Mylisz się - skwitował niebieskooki.
- Sądzisz, że znasz mnie lepiej, niż ja? - w spokojny ton nastolatki, wkradała się irytacja. Nienawidziła wszystkowiedzącego Daniela, który niestety ostatnio zdecydowanie za często zwykł się nie mylić.
- Sądzę, że ktoś kto ucieka bez słowa, zawsze powinien mieć przynajmniej jedną rzecz do przekazania bliskim - wsadził zmarznięte dłonie na dno kieszeni czerwonej kurtki.
- Co takiego? - dopytywała zdecydowanie zbyt pewna swego, aby samej znaleźć odpowiedź, a gdy tylko spojrzała na przyjaciela z pogardliwie uniesiona brwią, uzyskała odpowiedź:
- "Żegnaj."

Tak, jak powiedział - czekał na nią przed blokiem, w którym kiedyś mieszkali, czyli praktycznie na środku ulicy, która prowadziła do całego osiedla. Szare obdarte budynki budowały lepszą atmosferę, niż niejedna ścieżka dźwiękowa w hollywoodzkim filmie. Zachmurzone niebo bezsilnie błagało o choć jeden promyk słońca, a zimny wiatr ciął delikatną skórę dziewczyny. Sceneria, jak i aktorzy dramatu byli już gotowi na swój wielki występ, kończący pewien rozdział w ich przedstawieniu.
Krocząc ulicą, której każdy centymetr znała lepiej, niż zawartość swojej kieszeni, układała w myślach monolog, w czym nie pomagało jej wyczekujące spojrzenie starszego brata. Miała nadzieję powiedzieć szybko przygotowaną kwestię, odejść i już nigdy nie wrócić. Chciała zostawić przeszłość za sobą, zacząć myśleć o przyszłości, ale nie tutaj; w Londynie, u boku roztrzepanego wokalisty.
- A więc jednak. Nie sądziłem, że odważysz się przyjść - zgasił niedokończonego papierosa podeszwą, gdy tylko szatynka znajdowała się już kilka metrów przed nim.
- Dlatego stałeś tu, jak ostatni idiota i czekałeś? - w przeszłości ta dwójka, nigdy nie potrafiła się do siebie normalnie odezwać...
- Urocza, jak zawsze - syknął poirytowany. Miał nadzieję, że jego młodsza siostrzyczka zdążyła już wyrosnąć z tej dziecinnej zgryźliwości.
- Przyszłam się pożegnać - głos zielonookiej przerwał chwilową ciszę.
- Myślisz, że pozwolę Ci tak po prostu ponownie odejść? - jednak nikt się nigdy nie zmienia. Patryk zawsze był nerwową osobą i zaskakująco łatwo go było wyprowadzić z równowagi.
- Nie potrzebuję twojego pozwolenia. Nie masz prawa mnie zatrzymywać - odparła o wiele spokojniejszym tonem.
- A ty nie masz prawa włóczyć się samotnie po świecie. Nie masz nawet skończonych osiemnastu lat. - Ciekawe kto znajdzie więcej argumentów za i przeciw... Zawody czas zacząć!
- Wiesz, że nie ważne co powiesz i tak mnie tu nie zatrzymasz? - głos siedemnastolatki był coraz bardziej przesiąknięty irytacją.
- Dlaczego? Przecież to tu jest twój dom, tu masz rodzinę i przyjaciół. - Nie sądzę, aby używanie akurat tych argumentów w czymkolwiek mu pomogło...
- Mój najlepszy przyjaciel zginął z twojej inicjatywy, a rodzinę straciłam dwa lata temu. - A nie mówiłam?
- Wiem, że nie ważne ile razy będę przepraszał i co zrobię by odpokutować ten grzech, ty i tak mi nie wybaczysz, ale nie powinnaś się nim teraz bronić - poczucie winy najwidoczniej dręczy szatyna do dziś. - A strata rodziców wcale nie oznacza straty rodziny.
- Masz rację, nie wybaczę Ci, ale chyba oboje dobrze wiemy, że nie mówię tylko o rodzicach. Mam na myśli całą rodzinę - skwitowała.
- O czym ty mówisz? - zielonooki zmarszczył brwi.
- Jestem świadoma tego, iż wypadek był z mojej winy i nienawiści, jaką do mnie żywicie, która nawiasem mówiąc, jest jak najbardziej słuszna - tylko dlaczego nastolatka mówiła o tym, w tak obojętny sposób? Czyżby już pogodziła się z faktem, iż i ona nie zdoła odkupić swoich win?
- Postradałaś zmysły?! - mężczyzna nie wytrzymał i nerwy wzięły nad nim górę, co zaowocowało uderzeniem młodszej siostry w policzek.
- Nie, nie zwariowałam, ale ty powinieneś się gdzieś leczyć, bo nadal nad sobą nie panujesz - otarła wierzchem dłoni krew spływającą z nosa, a na twarzy malował się czerwony ślad. Posłała szatynowi spojrzenie pełne nienawiści, pamiętając jak kilka lat temu również nie szczędził siły przy swoich wybuchach gniewu.
- Jak możesz myśleć, że twoja rodzina Cię o to wini?! Przecież każdy zamartwiał się o ciebie na śmierć, gdy zniknęłaś! Myśleli, że popełniłaś samobójstwo! Wiesz ile łez wylali przez twoją lekkomyślność? Wiesz ile bólu im sprawiłaś swoją ucieczką? - ton Patryka mimo, iż był podniesiony to nadal przepełniony troską. - Pamiętasz co mi obiecałaś w szpitalu tuż po wypadku? Mówiłaś, że mnie nie zostawisz, że jakoś sobie poradzimy, że będziemy żyć dalej. Jak mogłaś mnie tak okłamać? Jak mogłaś zostawić mnie samego? Dlaczego nie pozwoliłaś sobie pomóc? Dlaczego wzięłaś to całe brzemię na swoje barki? Przecież chciałem być przy tobie... Chciałem być wreszcie godzien bycia twoim bratem. Więc dlaczego wybrałaś samotność? - każde kolejne słowo brata przeszywało serce siedemnastolatki na wskroś. Na pewno kłamał... Przecież na własne oczy widziała, jak rodzina się od niej odsunęła, widziała, jak cierpią i kierują w jej stronę oskarżycielskie spojrzenia, więc dlaczego? Dlaczego cały ból gromadzony przez te dwa lata teraz przypominał o swoim istnieniu? - Rose... wiem, że było Ci ciężko. Wiem, że z twojego punktu widzenia, wyglądało to inaczej ale prawda jest taka, że uciekłaś od ludzi, którzy z całego serca pragnęli Ci pomóc - dziewczyna przygryzała wargę, aby nie pozwolić gromadzącym się łzom spłynąć po jej policzkach. - Byłaś na tyle silna, aby nosić ten ciężar w swoim sercu przez dwa lata, ale już wystarczy. Pozwól sobie na chwilę słabości - Patryk z cierpieniem i troska na twarzy rozłożył ramiona, a jego młodsza siostra znalazła się w nich szybciej, niż sądziła. Słone łzy spływały gorącym strumieniem po jej licach, a krzyk pełen żalu i cierpienia odbijał się od starzejących się ścian bloków. - Już dobrze. Już nigdy nie będziesz sama, obiecuję - zapewniał głos szatyna, a jego dłoń głaskała kojąco włosy nastolatki.
Chyba ich przedstawienie doczekało się jednak szczęśliwego zakończenia.

Daniel czekał oparty o mur na drugim końcu ulicy. Starał się zignorować wszystkie krzyki, jakie dochodziły z oddalonego o około sto metrów osiedla. Z rękoma w kieszeni wyczekiwał powrotu swojej przyjaciółki, mając nadzieję, że nie będzie miała mu za złe namówienia do rozmowy z bratem.
- Zaraz spóźnimy się na samolot - oznajmiła zbliżająca się zielonooka.
- I jak było? - otwierając oczy odkleił się od muru, a gdy tylko zobaczył czerwony ślad na jej policzku i ślady krwi pod nosem, od razu uchwycił jej twarz w dłonie, dokładnie ją oglądając. - Co on Ci zrobił?! Już ja mu...
- Nie musisz - przerwała przyjacielowi zabierając delikatnie jego dłonie. - Nic się nie stało, naprawdę - zapewniła z uśmiechem na twarzy, który był chyba najbardziej szczerym, jaki brunet miał okazję zobaczyć w jej wykonaniu. - Wracajmy do domu.
- Jak uważasz - westchnął muskając kciukiem ślad po strużce łez. - Ale mam do ciebie jedną prośbę.
- Słucham.
- Naucz mnie polskiego.




NAJDŁUŻSZY ROZDZIAŁ EVER!
Tym razem jestem pewna, że ten rozdział jest najdłuższy
i dłuższego już nie będzie (chyba, że znowu przedawkuje mandarynki...)
Ale nareszcie wchodzimy w tą część, na którą czekałam od początku serii!
Tutaj mam wszystkie niemal dokładnie zaplanowane i już tylko
czekać, aż znajdę trochę czasu na pisanie *^*
Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał
i zapraszam do komentowania ^^

6 komentarzy:

  1. Naucz mnie polskiego @___@ zajebiaszty rozdział! I dalej nie wiem co pisać, kocham czytać twoje ff, no i jest git! Wena z tobą!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno życie jest za krótkie, aby nauczyć się języka polskiego, ale zobaczymy, jak sobie z tym poradzi nasz kochany dork xD
      Wystarczyło, że napisałaś "zajebisty rozdział" i już jestem cała w skowronkach ^^ A to, że kochasz czytać moje ff, to już podtapia mnie w endorfinach xD

      Usuń
  2. Kochana ;*
    rozdział wspaniały nie wiem co chcesz robić w przyszłości ale wiem w czym jesteś niesamowita ; )
    Pisanie to to czym powinnaś się zająć masz do tego talent ;)
    Tworzysz niesamowite historie które wzruszają .
    Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału Powodzenia :**
    A i Wesołych Świąt :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo.
      Wiesz... wiążę moją przyszłość z projektowaniem ubrań. Nigdy nie chciałam siedzieć całymi dniami za maszyną i przeszywać setki tych samych odcinków. Po za tym muszę w jakikolwiek sposób dać mojej wybujałej wyobraźni upust, więc projektowanie się do tego nada.
      Cóż... nigdy nie sądziłam, że mogłabym się zając pisaniem na dłuższą metę. Nie wyżyłabym z tego, bo kto by był na tyle pozbawiony zdrowego rozsądku (oprócz mnie), aby wydać moje wypociny? Więcej - kupić je ._.
      Mimo wszystko dziękuje za miłe słowa. Naprawdę wiele dla mnie znaczą i motywują do dalszej pracy. Cieszę się rozdział, i cała moja historia Ci się podobają ^^
      Wesołych Świąt ;3

      Usuń
  3. Wresczieeee! Udało mi się! Ugh święta to okropny pożeracz czasu :D

    Kochana, rozdział mega świetny! Widać, że był zaplanowany i dopracowany w każdym szczególe. Dan mówiący po polsku swoje "dziś sią ułodziny łudiego" wywołuje we mnie uczucia w stylu ahjrfgbdshfbrehdgjbvrh, więc na pewno będzie ciekawie!
    Szkoda mi Patryka, a jednocześnie mnie wkurza kurdełę xD Jes taki... taki... UGH! niemożliwy no! Jednocześnie cieszę się, że rodzina Rose jednak (o ile to prawda, ale myślę, że tak) troszczyła się o dziewczynę... To pokrzepiające...
    A, jeszcze polubiłam Lucasa. Takie małe urocze to to i wgl <3

    Okay mój mózg wciąż jest zapchany przez jedzenie i nie wiem, czy ten komentarz nie jest zbyt pokręcony.
    Tak czy inaczej czekam na kolejny rozdział! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tsaa coś o tym wiem~ Od świąt nie zasiadłam do pisania rozdziału...

      No planowały to on był, ale jak przyszło co do czego to nie wiedziałam od czego zacząć xDD Nie wiedziałam, jak zapchać czas spędzony w Polsce (tak, Lucas był wymyślony na poczekaniu i tylko dlatego, że przez przypadek znalazłam to zdjęcie, w którym od razu się zakochałam) i jak przeprowadzić rozmowę Rozalii z Patrykiem... Niby w głowie wszystko było, ale jednak nie sklejało się to w spójną całość i tak oto wyszło z tego co wyszło xD

      Co do nauki Dana, to mam zamiar zrobić krótki komiks. Miał być na święta, ale pierwszy rysunek Dana (i reszty chłopaków), tak kaleczy, że przeszłam załamanie nerwowe... Po dwóch butelkach wina mi przeszło, co nie oznacza, że już nie wątpię w swoje "zdolności" plastyczne.

      Patryk to nadopiekuńcza buła, która mimo wieku nie potrafi zdusić w sobie emocji, w przeciwieństwie do Rose. Ma swoje wady i zalety, ale w porównaniu do tego co było kiedyś - jest coraz lepiej.

      TROSZCZYLI. Teraz wszyscy są przekonani, że dziewczyna nie żyje xD

      Ja osobiście pokochałam tego dorka i no chce takiego pod choinkę. Nie ważne, że już po świętach! U mnie choinka jeszcze stoi! xD

      Obecnie weny i chęci brak, więc na kolejny rozdział chyba będziecie musieli dłużej poczekać... ;-;

      Usuń