- Do którego sklepu się wybieramy? - perkusista najwidoczniej już od samego rana miał dobry humor.
- Polecam najbliższy ze sprawnym ogrzewaniem - ubrana w swoją ulubioną zieloną kurtkę ze skórzanymi rękawami zacierała i chuchała w zimne ręce.
- Zapomniałaś rękawiczek? - niebieskooki uniósł pytająco brew, mierząc przyjaciółkę wzrokiem. Czapka - jest, szal też, więc chyba do szczęścia potrzebne jej były już tylko grube rękawice. Dziewczyna spojrzała na niego z miną zbitego szczenięcia przytakując. - Same problemy z tobą... - wzniósł oczy do nieba, po czym zdjął lewą rękawiczkę. Nałożył ją na lewą dłoń dziewczyny, a z drugą splótł palce i obie wsadził do kieszeni czerwonej kurtki.
(wygląd członków zespołu)
- Ej - jęknął kociarz, przypominając o swoim istnieniu. - Ja też chce - naburmuszony uchwycił rękę siedemnastolatki i pociągną ją na dno kieszeni swojej kurtki.
- A wpadłeś na to, że może ona sobie tego nie życzy? - syknął niebieskooki.
- To nie ja tu powinienem mieć sądowy zakaz zbliżania - Kyle przecedził przez zęby, marszcząc brwi.
- Za to ja czuję się teraz, jak pięcioletnie dziecko - wtrąciła szatynka spoglądając z dezaprobatą, to na jednego, to na drugiego przyjaciela. Przyciągając obu bliżej siebie wtuliła się w ich ramiona. Emanowali przyjemnym ciepłem, które momentalnie nadało jej twarzy kolor. Chwilowe spięcie zostało zażegnane, a na grupę przyjaciół czekał jeszcze kilkugodzinny rajd po okolicznych sklepach, w poszukiwaniu gwiazdkowych prezentów.
Wertując kolejne wieszaki z kocimi t-shirtami dziewczyna wzdychała coraz głębiej. Naprawdę, nie miała pojęcia co przypadnie do gustu brodaczowi o mentalności siedmiolatka. Może powinna mu kupić torbę cukierków? W końcu i tak ucieszy się ze wszystkiego co dostanie. Jednak koniec końców, zielonooka zebrała resztki sił, aby ponownie stanąć do walki z wodzącymi za nią kocimi oczami znajdującymi się na każdym t-shircie, lecz i tym razem cały jej wysiłek poszedł na marne. Ubrania ją przerosły...
Zrezygnowana westchnęła i sięgnęła do tylnej kieszeni spodni po swój telefon. Wpatrując się przez chwilę w spis kontaktów, który składał się już z sześciu pozycji. Gdy dostała telefon od Dana znajdowały się już w nim numery do członków zespołu i Vi, a po ostatniej gali lista wzbogaciła się o kilka cyfr kontaktowych do stylistki Bastille.
Gdy kciuk szatynki już miał spotkać się z zieloną słuchawką, komórka zaczęła wibrować, przez co nastolatka nieomal wypuściła ją z rąk.
- Joe... - cedząc przez zęby próbowała opanować narastającą palpitację.
- Wesołych świąt kochanie! - wesoły głos blondynki odezwał się w słuchawce - I jak po przechadzce po czerwonym dywanie? Słyszałam, że Dan znowu sobie nagrabił...
- Wesołych - rzuciła dość obojętnym tonem. - Joe, miałabym do ciebie jedno pytanko... - szukając wzrokiem brodacza ściszyła głos.
- Dajesz - odpowiedziała pewna siebie, jakby właśnie po drugiej stronie podciągała rękawy i przyjmowała wyzwanie światowej klasy boksera.
- Chłopcy wrobili mnie w swoje świąteczne losowanie. Jestem właśnie w sklepie i szukam prezentu dla Kyla... - mrużąc brwi, przyszpiliła spojrzeniem dział koszulek, których kocie oczy ewidentnie z niej drwiły.
- Akurat z naszym dużym dzieckiem jest najmniejszy problem - kupisz cokolwiek z kiciusiem i sukces gwarantowany - krótka wizualizacja i przed oczami Rose już pojawił się obraz stylistki obojętnie wzruszającej ramionami, stojącej na leżącym, dwumetrowym, muskularnym mężczyźnie.
- A jeśli jestem typową, niezdecydowaną kobietą, a tych zawsze upadających na cztery łapy futrzaków są ponad dwa tuziny? - przejrzała jeszcze raz arsenał nadrukowanych kocich pyszczków w nadziei, że poprzednim razem umknęła jej uwadze "ta jedyna". Niestety jedyne co znalazła, to biały t-shirt z niecodziennie słodkim kociątkiem i jakże adekwatnym, rozciągniętym nad nim napisem "FUCK YOURSELF". "Te koszulki naprawdę mnie nie lubią..." - pomyślała lekko się krzywiąc.
- To masz problem skarbie - rzuciła, oślepiając boksera za pomocą dwóch palców.
- Nie pomagasz... - syknęła szatynka.
- Ok, ok - wzniosła ciemne oczy do nieba. - Kyle ostatnio wspominał, że chciałby stricte, świąteczny sweter.
Rose zmarszczyła brwi w zamyśleniu i jeszcze raz przebiegła wzrokiem po całym sklepie, w poszukiwaniu potencjalnego prezentu.
- Joe, jesteś genialna - unosząc kącik ust jej zielone oczy zatrzymały się na ciemnozielonym swetrze z białym kotkiem w czapce Mikołaja.
- Nie musisz mi dziękować - rozbrzmiał triumfalny dźwięk gongu kończącego walkę. Szczupła blondynka powaliła muskularnego mężczyznę siłą swojego niecodziennego geniuszu!
Wigilia w pokoju hotelowym na pewno nie była tak wspaniała, jak w zaciszu domowym, przy ciepłym kominku, w rodzinnym gronie i pięknie nakrytym stole. Jednak jeśli jest się otoczonym przez bliskie Ci osoby, to równie dobrze moglibyście spędzić je wspólnie na ławce w parku, owinięci jednym kocem.
Brak choinki nie szczególnie ujmował świątecznego uroku. Małe lampki porozwieszane po całym pomieszczeniu i grzaniec, idealnie to zrekompensowały. W tle zamiast tradycyjnych kolęd, rozbrzmiewały cicho piosenki ze składanki Smitha. Woody na ten wieczór ubrany w czerwoną czapkę pełnił rolę Świętego Mikołaja, a najstarszy wraz z najmłodszym - rolę jego wiernych reniferów. Tak, opaski z dzwoniącymi rogami pasowały do nich idealnie, chociaż ciemnookiemu brakowało jeszcze tylko czerwonego nosa. Ze wszystkich członków jedynie wokalista nie miał przebrania. Najwidoczniej w żadnym z odwiedzonych sklepów nie udało im się znaleźć stroju elfa w jego rozmiarze.
Godziny upływały powoli, a rozmowom na tematy wszelakie nie było końca. Chłopcy opowiadali nastolatce o panujących tu zwyczajach Bożonarodzeniowych, natomiast ona starała się krótko wyjaśnić Polskie obrzędy związane z tym świętem. Wymieniała tradycyjne potrawy i zaśpiewała jedną, czy dwie kolędy w ojczystym języku, aż w końcu przyszedł czas na obdarowanie się prezentami.
- To na trzy... - każdy chowając za plecami swoja torbę już był gotowy. - Raz... - zmierzyli się nawzajem badawczym wzrokiem. - Dwa... - paczki szeleściły coraz głośniej. - Trzy! - wyciągnęli ręce z prezentem ku osobie, do której miał on powędrować.
Wyniki wyglądały mniej więcej tak:
Dan - Will
Kyle - Dan
Will - Woody
Rose - Kyle
Woody - Rose
Chłopcy z zespołu nie tknąwszy swoich paczek, wbili w siedemnastolatkę wyczekujące spojrzenia. Zdezorientowana szatynka niepewnie wodziła zielonymi oczami po każdym z osobna. O co im mogło chodzić? Na co tak czekali?
- No otwieraj to wreszcie, nooo - nie wytrzymał kociarz.
- Dlaczego tylko ja? - jęknęła uważając, że to nie sprawiedliwe, ale przyjaciele wpatrywali się w nią coraz to intensywniej. Poszukując jakiejkolwiek pomocy skierowała się do perkusisty, którego mina błagającego szczeniaczka stopiła lód jej serca w dosłownie sekundę - No już dobra... tylko przestańcie się tak na mnie gapić! To krępujące... - rozpakowując ostrożnie prezent bała się zajrzeć do środka. Chłopcy byli zdolni do wszystkiego, więc nie zdziwiłaby się, jakby nagle z torby wyskoczyła świnka morska śpiewającą "Merry Christmas Everyone". Niestety ku jej zdziwieniu, nie było to żadne gadające zwierzątko, czy też tykająca bomba... Na dnie świątecznej torby, leżał co najmniej niepoprawnie złożony sweter. Zielonooka spoglądała z niedowierzaniem na zarumienionego delikatnie Chrisa.
- Mam nadzieję, że Ci się spodoba- wymamrotał zawstydzony widząc, jak dziewczyna powoli rozwija sztukę odzieży i uważnie się jej przygląda.
- Woody... - zaczęła z kamienną twarzą. - Jesteś wielki! - oczywiście nie chciała go urazić, ale w przypływie emocji chyba źle dobrała słowa uwieszając się przyjacielowi na szyję.
- Tylko nie wiem, czy aby na pewno jest w twoim rozmiarze - zachichotał słodko w odpowiedzi na niecodzienną reakcję szatynki. Co prawda nastolatka uwielbiała wtulać się w perkusistę i robiła to praktycznie codziennie, ale nie za każdym razem pozwalała się aż tak ponieść emocjom. W zasadzie, to rzadko kiedy je okazywała.
- Jest idealny - nakładając na siebie za duży, upstrzony wszelakimi wzorami sweter uśmiechnęła się, odsłaniając białe, proste zęby. - To będzie mój ulubiony - stłumiła swój głos, wtulając się jeszcze raz w długowłosego przystojniaka.
- Cieszę się, że Ci się podoba - zadowolony uniósł kąciki ust, a pozostali zaczęli otwierać swoje prezenty.
Chłopcy oczywiście, jak zawsze obdarowali się wzajemnie najdziwniejszymi, czy też najśmieszniejszymi ciuchami, jakie udało im się znaleźć. Różowe sweterki, świąteczne komplety, koszulki z niecodziennymi nadrukami i wszystko temu podobne. Jedynie brodacz został obdarowany czymś względnie normalnym, na czego widok od razu ucieszył się jak pięcioletnie dziecko, które nadal gdzieś tam w nim drzemało.
- Różyczko, kocham Cię! - ciemne oczy rozbłysły, a ciemnozielony sweter z białym kociakiem w świątecznej czapce od razu znalazł się na torsie klawiszowca.
- Wiem, wiem - rzuciła. - Ale mam dla ciebie jeszcze coś specjalnego - jej tajemniczy uśmiech zainteresował wszystkich zebranych.
- WESOŁYCH ŚWIĄT! - do pokoju wparowała niebieskooka szatynka z czerwoną wstążką zawiązaną wokół szyi i karteczką z napisem "Dla najlepszego członka Bastille" przypiętą do kokardy.
- Vi?! - członkowie zespołu wlepili w nastolatkę zdziwione spojrzenia.
- Stop, to nie wszystko - wyciągając otwartą dłoń, zwróciła na siebie uwagę wszystkich zebranych. - Aby w pełni Cię usatysfakcjonować, pozwól że dodam jeszcze coś od siebie - wstała z kanapy, a przyjaciele, wodzili za nią wzrokiem. Dan marszczył brwi, zastanawiając się, co dziewczyna mogła mieć na myśli mówiąc "dodam coś od siebie", ale zanim zdążył cokolwiek wydedukować, zielonooka już znajdywała się za najlepszą przyjaciółką. Ostrożnie nałożyła jej opaskę z kocimi uszami i wychyliła głowę zza jej szczupłej sylwetki. - Jest cała twoja - powiedziała uwodzicielskim tonem, poruszając zachęcająco brwiami.
Klawiszowiec wstał z kamienną twarzą i podszedł do zdezorientowanych dziewczyn. Podobało mu się? A może jednak go to nie bawi? Zanim zdążyły sobie zadać w myślach kolejne pytanie, brodacz wziął na ręce niebieskooką i przełożył ją sobie przez ramię, po czym bez słowa wyszedł z pokoju. Wrócił po kilku sekundach, zabierając ze sobą jeszcze Rose i znikając z korytarzu rzucił tylko:
- Wracam za tydzień! - a za nim rozległa się fala śmiechu.
Gdyby rodzice Rose i David jeszcze żyli, a dziewczyna nadal mieszkała w Polsce, to prawdopodobnie właśnie wybierałaby się z bratem do kościoła na Pasterkę. Oczywiście rozstaliby się tuż przed nim, rozchodząc się w różnych kierunkach. Patrick poszedłby do znajomych na imprezę, a siedemnastolatka pobiegłaby do najlepszego przyjaciela, czekającego już na parkingu.
Opierający się o swoją niebiesko-białą Yamahę, blondyn przywitałby ją promiennym uśmiechem i pozwolił utonąć w swoich ramionach, po czym usadził szatynkę za sobą. Pojechaliby do baru, w którym zawsze spotykali się z resztą maniaków dwóch kółek. Spędzili by tam całą noc na wspólnym wygłupianiu się i pijańskiej zabawie. Święta, jak każde.
Jednak, tym razem było inaczej. Zapuszczony bar pełen motocyklistów ustąpił pokojowi hotelowemu z garstką przyjaciół, wylewający się z kufli złoty płyn, zszedł na drugi plan na rzecz czerwonego wina, a wszechobecna ciemność została rozświetlona ciepłym światłem świec i migoczącymi lampkami. Oba światy tak bardzo się od siebie różniły, ale jednak w każdym z nich Rose potrafiła znaleźć miejsce dla siebie. Tam była ulubienicą Davida - Króla Dwóch Kółek, jego małą Księżniczką zawsze trwającą u jego boku, natomiast tutaj powinno ono być między prawym a lewym ramieniem Dana. Może i wokalista w pewnych aspektach był podobny do ciemnookiej miłości szatynki, i na prawdę z chęcią zająłby jego miejsce w sercu dziewczyny, ale niestety Davida nie dało się zastąpić. Był wyjątkowy, niepowtarzalny, czy jak to też on zwykł mówić - "z edycji limitowanej", ale dla Rose był przede wszystkim JEDYNY.
Siedzący obok nastolatki brunet tonął w jej zielonych oczach, gdy ta opowiadała o tym, jak kiedyś spędzała Święta. Gdy zamilkła, oboje wpatrywali się w siebie jak w obrazy, śmiejąc się przy tym pod nosem. Nik nie wiedział o co mogło chodzić tej wiecznie roztrzepanej dwójce, więc korzystając z chwili ich nieuwagi Vi wraz z Kylem cicho się do nich podkradli.
- Co tam gołąbeczki? - wychylając głowę znad oparcia kanapy, brodacz zadał głośne pytanie, przez co para niemal podskoczyła.
- Kyle... - syknął wokalista wbijając poirytowane spojrzenie w kociarza.
- A to co? - niebieskooka również dołączyła do najmłodszego członka zespołu, machając nad przyjaciółmi gałązką jemioły. - Rose, chyba wiesz, co powinnaś teraz zrobić - dziewiętnastolatka szczerzyła się, jak głupia.
- Nie mam pojęcia - wzruszając obojętnie ramionami, zielonooka postanowiła ich zignorować.
- CAŁUJ! - rozkazał nazbyt dosadnie brodacz.
- Masz obok Vi, sam zrób użytek ze swoich ust - warknęła zirytowana, lecz widząc ich uśmiechy i porozumiewawcze spojrzenie, od razu zaprotestowała. - Albo lepiej nie. Wolę tego nie oglądać... - a fala śmiechów znów wypełniła pokój hotelowy.
Paczka przyjaciół tracąc poczucie czasu, wygłupiała się razem jeszcze przez kilka godzin. Nad ranem wszyscy na pół przytomni, porozchodzili się do swoich sypialni, mimo zmęczenia uśmiechy nie poschodziły im z twarzy. Wspomnienia z tej długiej nocy zapewne zapisały się czerwonym tuszem, jako jedne z milszych na długie lata, ale najlepsza impreza, a zarazem największy koszmar Rose dopiero się zbliżał.
Sylwester już za kilka dni...
Nareszcie nowy rozdział!
Tym razem pomagała mi moja Żona <3
MAM WŁASNEGO EDYTORA *^*
Mam nadzieję, że rozdział się wam spodoba
i nie zlinczujecie mnie za to, że
Różyczka znowu nie skorzystała z okazji...
Czekam na wasze komentarze ;)