środa, 26 listopada 2014

Let's be optimists - Rozdział 24.

Wszechobecny chłód torturował delikatne dłonie nastolatki, które ta cały czas starała się ogrzać. Kłęby pary unosiły się nad nią i jej przyjaciółmi. Jak na grudniowy poranek pogoda dopisywała, co nie oznaczało, że była znośna dla największego "zmarźlucha" na tej półkuli.
- Do którego sklepu się wybieramy? - perkusista najwidoczniej już od samego rana miał dobry humor.
- Polecam najbliższy ze sprawnym ogrzewaniem - ubrana w swoją ulubioną zieloną kurtkę ze skórzanymi rękawami zacierała i chuchała w zimne ręce.
- Zapomniałaś rękawiczek? - niebieskooki uniósł pytająco brew, mierząc przyjaciółkę wzrokiem. Czapka - jest, szal też, więc chyba do szczęścia potrzebne jej były już tylko grube rękawice. Dziewczyna spojrzała na niego z miną zbitego szczenięcia przytakując. - Same problemy z tobą... -  wzniósł oczy do nieba, po czym zdjął lewą rękawiczkę. Nałożył ją na lewą dłoń dziewczyny, a z drugą splótł palce i obie wsadził do kieszeni czerwonej kurtki.
(wygląd członków zespołu)
- Ej - jęknął kociarz, przypominając o swoim istnieniu. - Ja też chce - naburmuszony uchwycił rękę siedemnastolatki i pociągną ją na dno kieszeni swojej kurtki.
- A wpadłeś na to, że może ona sobie tego nie życzy? - syknął niebieskooki.
- To nie ja tu powinienem mieć sądowy zakaz zbliżania - Kyle przecedził przez zęby, marszcząc brwi.
- Za to ja czuję się teraz, jak pięcioletnie dziecko - wtrąciła szatynka spoglądając z dezaprobatą, to na jednego, to na drugiego przyjaciela. Przyciągając obu bliżej siebie wtuliła się w ich ramiona. Emanowali przyjemnym ciepłem, które momentalnie nadało jej twarzy kolor. Chwilowe spięcie zostało zażegnane, a na grupę przyjaciół czekał jeszcze kilkugodzinny rajd po okolicznych sklepach, w poszukiwaniu gwiazdkowych prezentów.

Wertując kolejne wieszaki z kocimi t-shirtami dziewczyna wzdychała coraz głębiej. Naprawdę, nie miała pojęcia co przypadnie do gustu brodaczowi o mentalności siedmiolatka. Może powinna mu kupić torbę cukierków? W końcu i tak ucieszy się ze wszystkiego co dostanie. Jednak koniec końców, zielonooka zebrała resztki sił, aby ponownie stanąć do walki z wodzącymi za nią kocimi oczami znajdującymi się na każdym t-shircie, lecz i tym razem cały jej wysiłek poszedł na marne. Ubrania ją przerosły...
Zrezygnowana westchnęła i sięgnęła do tylnej kieszeni spodni po swój telefon. Wpatrując się przez chwilę w spis kontaktów, który składał się już z sześciu pozycji. Gdy dostała telefon od Dana znajdowały się już w nim numery do członków zespołu i Vi, a po ostatniej gali lista wzbogaciła się o kilka cyfr kontaktowych do stylistki Bastille.
Gdy kciuk szatynki już miał spotkać się z zieloną słuchawką, komórka zaczęła wibrować, przez co nastolatka nieomal wypuściła ją z rąk.
- Joe... - cedząc przez zęby próbowała opanować narastającą palpitację.
- Wesołych świąt kochanie! - wesoły głos blondynki odezwał się w słuchawce - I jak po przechadzce po czerwonym dywanie? Słyszałam, że Dan znowu sobie nagrabił...
- Wesołych - rzuciła dość obojętnym tonem. - Joe, miałabym do ciebie jedno pytanko... - szukając wzrokiem brodacza ściszyła głos.
- Dajesz - odpowiedziała pewna siebie, jakby właśnie po drugiej stronie podciągała rękawy i przyjmowała wyzwanie światowej klasy boksera.
- Chłopcy wrobili mnie w swoje świąteczne losowanie. Jestem właśnie w sklepie i szukam prezentu dla Kyla... - mrużąc brwi, przyszpiliła spojrzeniem dział koszulek, których kocie oczy ewidentnie z niej drwiły.
- Akurat z naszym dużym dzieckiem jest najmniejszy problem - kupisz cokolwiek z kiciusiem i sukces gwarantowany - krótka wizualizacja i przed oczami Rose już pojawił się obraz stylistki obojętnie wzruszającej ramionami, stojącej na leżącym, dwumetrowym, muskularnym mężczyźnie.
- A jeśli jestem typową, niezdecydowaną kobietą, a tych zawsze upadających na cztery łapy futrzaków są ponad dwa tuziny? - przejrzała jeszcze raz arsenał nadrukowanych kocich pyszczków w nadziei, że poprzednim razem umknęła jej uwadze "ta jedyna". Niestety jedyne co znalazła, to biały t-shirt z niecodziennie słodkim kociątkiem i jakże adekwatnym, rozciągniętym nad nim napisem "FUCK YOURSELF". "Te koszulki naprawdę mnie nie lubią..." - pomyślała lekko się krzywiąc.
- To masz problem skarbie - rzuciła, oślepiając boksera za pomocą dwóch palców.
- Nie pomagasz... - syknęła szatynka.
- Ok, ok - wzniosła ciemne oczy do nieba. - Kyle ostatnio wspominał, że chciałby stricte, świąteczny sweter.
Rose zmarszczyła brwi w zamyśleniu i jeszcze raz przebiegła wzrokiem po całym sklepie, w poszukiwaniu potencjalnego prezentu.
- Joe, jesteś genialna - unosząc kącik ust jej zielone oczy zatrzymały się na ciemnozielonym swetrze z białym kotkiem w czapce Mikołaja.
- Nie musisz mi dziękować - rozbrzmiał triumfalny dźwięk gongu kończącego walkę. Szczupła blondynka powaliła muskularnego mężczyznę siłą swojego niecodziennego geniuszu!



Wigilia w pokoju hotelowym na pewno nie była tak wspaniała, jak w zaciszu domowym, przy ciepłym kominku, w rodzinnym gronie i pięknie nakrytym stole. Jednak jeśli jest się otoczonym przez bliskie Ci osoby, to równie dobrze moglibyście spędzić je wspólnie na ławce w parku, owinięci jednym kocem.
Brak choinki nie szczególnie ujmował świątecznego uroku. Małe lampki porozwieszane po całym pomieszczeniu i grzaniec, idealnie to zrekompensowały. W tle zamiast tradycyjnych kolęd, rozbrzmiewały cicho piosenki ze składanki Smitha. Woody na ten wieczór ubrany w czerwoną czapkę pełnił rolę Świętego Mikołaja, a najstarszy wraz z najmłodszym - rolę jego wiernych reniferów. Tak, opaski z dzwoniącymi rogami pasowały do nich idealnie, chociaż ciemnookiemu brakowało jeszcze tylko czerwonego nosa. Ze wszystkich członków jedynie wokalista nie miał przebrania. Najwidoczniej w żadnym z odwiedzonych sklepów nie udało im się znaleźć stroju elfa w jego rozmiarze.
Godziny upływały powoli, a rozmowom na tematy wszelakie nie było końca. Chłopcy opowiadali nastolatce o panujących tu zwyczajach Bożonarodzeniowych, natomiast ona starała się krótko wyjaśnić Polskie obrzędy związane z tym świętem. Wymieniała tradycyjne potrawy i zaśpiewała jedną, czy dwie kolędy w ojczystym języku, aż w końcu przyszedł czas na obdarowanie się prezentami.
- To na trzy... - każdy chowając za plecami swoja torbę już był gotowy. - Raz... - zmierzyli się nawzajem badawczym wzrokiem. - Dwa... - paczki szeleściły coraz głośniej. - Trzy! - wyciągnęli ręce z prezentem ku osobie, do której miał on powędrować.
Wyniki wyglądały mniej więcej tak:
Dan - Will
Kyle - Dan
Will - Woody
Rose - Kyle
Woody - Rose
Chłopcy z zespołu nie tknąwszy swoich paczek, wbili w siedemnastolatkę wyczekujące spojrzenia. Zdezorientowana szatynka niepewnie wodziła zielonymi oczami po każdym z osobna. O co im mogło chodzić? Na co tak czekali?
- No otwieraj to wreszcie, nooo - nie wytrzymał kociarz.
- Dlaczego tylko ja? - jęknęła uważając, że to nie sprawiedliwe, ale przyjaciele wpatrywali się w nią coraz to intensywniej. Poszukując jakiejkolwiek pomocy skierowała się do perkusisty, którego mina błagającego szczeniaczka stopiła lód jej serca w dosłownie sekundę - No już dobra... tylko przestańcie się tak na mnie gapić! To krępujące... - rozpakowując ostrożnie prezent bała się zajrzeć do środka. Chłopcy byli zdolni do wszystkiego, więc nie zdziwiłaby się, jakby nagle z torby wyskoczyła świnka morska śpiewającą "Merry Christmas Everyone". Niestety ku jej zdziwieniu, nie było to żadne gadające zwierzątko, czy też tykająca bomba... Na dnie świątecznej torby, leżał co najmniej niepoprawnie złożony sweter. Zielonooka spoglądała z niedowierzaniem na zarumienionego delikatnie Chrisa.
- Mam nadzieję, że Ci się spodoba- wymamrotał zawstydzony widząc, jak dziewczyna powoli rozwija sztukę odzieży i uważnie się jej przygląda.
- Woody... - zaczęła z kamienną twarzą. - Jesteś wielki! - oczywiście nie chciała go urazić, ale w przypływie emocji chyba źle dobrała słowa uwieszając się przyjacielowi na szyję.
- Tylko nie wiem, czy aby na pewno jest w twoim rozmiarze - zachichotał słodko w odpowiedzi na niecodzienną reakcję szatynki. Co prawda nastolatka uwielbiała wtulać się w perkusistę i robiła to praktycznie codziennie, ale nie za każdym razem pozwalała się aż tak ponieść emocjom. W zasadzie, to rzadko kiedy je okazywała.
- Jest idealny - nakładając na siebie za duży, upstrzony wszelakimi wzorami sweter uśmiechnęła się, odsłaniając białe, proste zęby. - To będzie mój ulubiony - stłumiła swój głos, wtulając się jeszcze raz w długowłosego przystojniaka.
- Cieszę się, że Ci się podoba - zadowolony uniósł kąciki ust, a pozostali zaczęli otwierać swoje prezenty.
Chłopcy oczywiście, jak zawsze obdarowali się wzajemnie najdziwniejszymi, czy też najśmieszniejszymi ciuchami, jakie udało im się znaleźć. Różowe sweterki, świąteczne komplety, koszulki z niecodziennymi nadrukami i wszystko temu podobne. Jedynie brodacz został obdarowany czymś względnie normalnym, na czego widok od razu ucieszył się jak pięcioletnie dziecko, które nadal gdzieś tam w nim drzemało.
- Różyczko, kocham Cię! - ciemne oczy rozbłysły, a ciemnozielony sweter z białym kociakiem w świątecznej czapce od razu znalazł się na torsie klawiszowca.
- Wiem, wiem - rzuciła. - Ale mam dla ciebie jeszcze coś specjalnego - jej tajemniczy uśmiech zainteresował wszystkich zebranych.
- WESOŁYCH ŚWIĄT! - do pokoju wparowała niebieskooka szatynka z czerwoną wstążką zawiązaną wokół szyi i karteczką z napisem "Dla najlepszego członka Bastille" przypiętą do kokardy.
- Vi?! - członkowie zespołu wlepili w nastolatkę zdziwione spojrzenia.
- Stop, to nie wszystko - wyciągając otwartą dłoń, zwróciła na siebie uwagę wszystkich zebranych. - Aby w pełni Cię usatysfakcjonować, pozwól że dodam jeszcze coś od siebie - wstała z kanapy, a przyjaciele, wodzili za nią wzrokiem. Dan marszczył brwi, zastanawiając się, co dziewczyna mogła mieć na myśli mówiąc "dodam coś od siebie", ale zanim zdążył cokolwiek wydedukować, zielonooka już znajdywała się za najlepszą przyjaciółką. Ostrożnie nałożyła jej opaskę z kocimi uszami i wychyliła głowę zza jej szczupłej sylwetki. - Jest cała twoja - powiedziała uwodzicielskim tonem, poruszając zachęcająco brwiami.
Klawiszowiec wstał z kamienną twarzą i podszedł do zdezorientowanych dziewczyn. Podobało mu się? A może jednak go to nie bawi? Zanim zdążyły sobie zadać w myślach kolejne pytanie, brodacz wziął na ręce niebieskooką i przełożył ją sobie przez ramię, po czym bez słowa wyszedł z pokoju. Wrócił po kilku sekundach, zabierając ze sobą jeszcze Rose i znikając z korytarzu rzucił tylko:
- Wracam za tydzień! - a za nim rozległa się fala śmiechu.


Gdyby rodzice Rose i David jeszcze żyli, a dziewczyna nadal mieszkała w Polsce, to prawdopodobnie właśnie wybierałaby się z bratem do kościoła na Pasterkę. Oczywiście rozstaliby się tuż przed nim, rozchodząc się w różnych kierunkach. Patrick poszedłby do znajomych na imprezę, a siedemnastolatka pobiegłaby do najlepszego przyjaciela, czekającego już na parkingu.
Opierający się o swoją niebiesko-białą Yamahę, blondyn przywitałby ją promiennym uśmiechem i pozwolił utonąć w swoich ramionach, po czym usadził szatynkę za sobą. Pojechaliby do baru, w którym zawsze spotykali się z resztą maniaków dwóch kółek. Spędzili by tam całą noc na wspólnym wygłupianiu się i pijańskiej zabawie. Święta, jak każde.
Jednak, tym razem było inaczej. Zapuszczony bar pełen motocyklistów ustąpił pokojowi hotelowemu z garstką przyjaciół, wylewający się z kufli złoty płyn, zszedł na drugi plan na rzecz czerwonego wina, a wszechobecna ciemność została rozświetlona ciepłym światłem świec i migoczącymi lampkami. Oba światy tak bardzo się od siebie różniły, ale jednak w każdym z nich Rose potrafiła znaleźć miejsce dla siebie. Tam była ulubienicą Davida - Króla Dwóch Kółek, jego małą Księżniczką zawsze trwającą u jego boku, natomiast tutaj powinno ono być między prawym a lewym ramieniem Dana. Może i wokalista w pewnych aspektach był podobny do ciemnookiej miłości szatynki, i na prawdę z chęcią zająłby jego miejsce w sercu dziewczyny, ale niestety Davida nie dało się zastąpić. Był wyjątkowy, niepowtarzalny, czy jak to też on zwykł mówić - "z edycji limitowanej", ale dla Rose był przede wszystkim JEDYNY.
Siedzący obok nastolatki brunet tonął w jej zielonych oczach, gdy ta opowiadała o tym, jak kiedyś spędzała Święta. Gdy zamilkła, oboje wpatrywali się w siebie jak w obrazy, śmiejąc się przy tym pod nosem. Nik nie wiedział o co mogło chodzić tej wiecznie roztrzepanej dwójce, więc korzystając z chwili ich nieuwagi Vi wraz z Kylem cicho się do nich podkradli.
- Co tam gołąbeczki? - wychylając głowę znad oparcia kanapy, brodacz zadał głośne pytanie, przez co para niemal podskoczyła.
- Kyle... - syknął wokalista wbijając poirytowane spojrzenie w kociarza.
- A to co? - niebieskooka również dołączyła do najmłodszego członka zespołu, machając nad przyjaciółmi gałązką jemioły. - Rose, chyba wiesz, co powinnaś teraz zrobić - dziewiętnastolatka szczerzyła się, jak głupia.
- Nie mam pojęcia - wzruszając obojętnie ramionami, zielonooka postanowiła ich zignorować.
- CAŁUJ! - rozkazał nazbyt dosadnie brodacz.
- Masz obok Vi, sam zrób użytek ze swoich ust - warknęła zirytowana, lecz widząc ich uśmiechy i porozumiewawcze spojrzenie, od razu zaprotestowała. - Albo lepiej nie. Wolę tego nie oglądać... - a fala śmiechów znów wypełniła pokój hotelowy.
Paczka przyjaciół tracąc poczucie czasu, wygłupiała się razem jeszcze przez kilka godzin. Nad ranem wszyscy na pół przytomni, porozchodzili się do swoich sypialni, mimo zmęczenia uśmiechy nie poschodziły im z twarzy. Wspomnienia z tej długiej nocy zapewne zapisały się czerwonym tuszem, jako jedne z milszych na długie lata, ale najlepsza impreza, a zarazem największy koszmar Rose dopiero się zbliżał.
Sylwester już za kilka dni...




Nareszcie nowy rozdział!
Tym razem pomagała mi moja Żona <3
MAM WŁASNEGO EDYTORA *^*
Mam nadzieję, że rozdział się wam spodoba
i nie zlinczujecie mnie za to, że
Różyczka znowu nie skorzystała z okazji...
Czekam na wasze komentarze ;)

wtorek, 18 listopada 2014

Let's be optimists - Rozdział 23.

Rose weszła do pokoju hotelowego zdejmując kolejno cztery kolczyki, a zaraz za nią rozgorączkowany brunet trzasnął za sobą drzwiami.
- No powiedz coś wreszcie! - fuknął widząc stosunek dziewczyny do zaistniałej sytuacji. On wyznał jej miłość na oczach milionów ludzi, a ona zdawała się być wobec tego całkowicie obojętna.
- Czego ode mnie oczekujesz? - usiadła na kanapie odkładając kolczyki na stolik. - Że będę się na ciebie wściekać?
- TAK? - Ona zdzierałaby sobie gardło, a od niczym szczeniak z podkulonym ogonem wpatrywałby się w nią wielkimi, przepraszającymi, niebieskimi oczami z nadzieją, że i tym razem mu wybaczy. Czyż nie tak to powinno wyglądać?
- To co teraz czuję już dawno wykroczyło po za jakikolwiek zakres wściekłości, czy poirytowania - wyjaśniała ściągając z nóg białe szpilki. - Zamiast odkręcić ten cały syf postanowiłeś przysporzyć mi jeszcze więcej kłopotów, bo nie dość, że uwzięli się na mnie dziennikarze, to teraz i twoje psychofanki będą się na mnie czaić... - odwróciła się do mężczyzny i spojrzała mu w oczy. - Jestem Ci za to dozgonnie wdzięczna - na jej twarzy malował się delikatny uśmiech.
- Sarkazm? To tyle?- skrzywił się Smith. - Naprawdę nie stać Cię na nic lepszego? Gdzie wrzaski, strzelanie fochów, oskarżające spojrzenia, COKOLWIEK?!
- Szczerze mówiąc to odechciało mi się ganić dorosłego mężczyznę - wstała i powoli podeszła do marszczącego brwi bruneta. - Sam doskonale wiesz co robisz i jakie poniesiesz tego konsekwencje. Moje wyrzuty i kazania są tu już zbędne, nie sądzisz? - spoglądając w oczy przyjaciela sama nie mogła uwierzyć w to co mówi, jednak nie pozwoliła po sobie tego poznać. Nadal była oazą spokoju, która doprowadzała wokalistę do białej gorączki. Ciężkie westchnięcie niebieskookiego wskazywało na to, iż najzwyczajniej się poddał. Czuł się jakby mówił do śnieżnobiałej, pięknej ściany. Nie miał ochoty już tego ciągnąć. - A teraz jeśli pozwolisz wezmę prysznic i położę się spać - dodała wymijając do i kierując się do łazienki. - A i jeszcze jedno - wychyliła się zza drzwi. - Mogę się z wami jutro zabrać do Vancouver? Nie zdążę z rana złapać stopa... - mówiła jakby zupełnie nic się nie stało. Jakby incydent na czerwonym dywanie, czy nawet kłótnia w Meksyku nie miała w ogóle prawa bytu.
- Jasne, nie ma sprawy - odparł zrezygnowany odpinając pierwszy guzik białej koszuli.

Rano Rose obudziła się obolała po nocy spędzonej na kanapie. Dlaczego akurat tam? Postanowiła, że ograniczy swoją bliskość z Danem, dla dobra ich przyjaźni. Nie chciała go stracić, ale jednocześnie nie mogła pozwolić istnieć jego uczuciom, jakie podobno do niej żywił. Cała ta sytuacja komplikowała wszystko bardziej, niż to było potrzebne. Po jaką cholerę mu ta miłość? Przecież przyjaźń to nic złego, co więcej jest o wiele lepsza, niż jakieś denne zauroczenie, które zwykło mijać po czterech miesiącach niekończącej się ekstazy i nieprzyjemnego uczucia tzw. "motylków", które dla Rose były po prostu mdłościami, po wczorajszym śniadaniu.
Obracając się na brzuch poczuła ból pełznący po jej grzbiecie. Ta noc nie należała do wyjątkowo udanych i na pewno nie zapisze się w pamięci dziewczyny, jako jedna z przespanych. Z lekkim stęknięciem podparła się na łokciach, a pierwszym co ujrzała był ubierający się mężczyzna. Paradując bez koszulki po pokoju zapinał właśnie pasek Calvina Kleina. Biały ręcznik zsunął się delikatnie z jego jeszcze wilgotnej czupryny i opadł na nagie barki.
- Dzień dobry - wymamrotała przecierająca oczy śpiąca królewna z fryzurą, którą poszczyciłby się sam Smith.
- Bry - odezwał się ledwo słyszalny głos. Dlaczego szatynka odnosiła dziwne wrażenie, jakby jej najlepszy przyjaciel jej unikał? Ahh no fakt... BO TAK BYŁO. Wczorajsze wydarzenia zapewne wyryły się w pamięci każdego z członków Bastille, tak jak i Rose. Tylko dlaczego Dan miałby przechodzić "ciche dni"? Czyżby dąsał się przez wczorajsze zachowanie zielonookiej? A to ponoć ona tu jest dzieckiem...
Poranek w pokoju tej pary minął w absolutnej ciszy, nawet radio milczało nie chcąc zakłócać tej ciężkiej atmosfery. Oboje pakowali swoje rzeczy mijając się co jakiś czas bez słowa. Tylko Rose wpatrywała się wyczekująco w plecy bruneta. Kiedy on się wreszcie odezwie? Przecież to jemu nigdy usta się nie zamykały... - myślała zapinając walizkę, kątem oka obserwując przyjaciela.
Krępującą ciszę przerwało pukanie do drzwi.
- Zaraz wyjeżdżamy - zza ściany odezwał się głos Willa.
- Jak myślisz, działo się tam "coś" wczoraj? - zapytał Kyle poruszając komicznie brwiami. Nie trudno się było domyślić co miał na myśli.
- Stawiam, że Różyczka nieźle zdarła sobie przez niego gardło - stwierdził Chris.
- Nie słyszałem żadnej ostrej wymiany zdań, a byłem w pokoju obok - zauważył basista wzruszając ramionami.
- Wiedziałem! Poszli do łóżka! - triumfalny ton brodacza rozniósł się po całej hotelowej recepcji.
- Nie byłabym tego taka pewna - zza ich pleców odezwał się głos siedemnastolatki ciągnącej za sobą czarną walizkę. W tym czasie brunet wyminął ją bez słowa. Dziewczyna przyśpieszyła kroku próbując go dogonić, ignorując zdziwione miny przyjaciół. Przebierając coraz szybciej nogami wołała za niebieskookim, który wydawał się ją mieć w głęboki poważaniu. - Mam tego dość... - syknęła pod nosem wychodząc z hotelu. Puściła uchwyt walizki i pobiegła za nim. Złapała za ramię, odwróciła twarzą do siebie i uderzyła z całej siły w policzek. Na twarzy wokalisty malował się czerwony ślad po bliskim spotkaniu z otwartą dłonią, a jego zdziwione oczy wpatrywały się w ciężko dyszącą szatynkę. - Chciałeś, to masz. Zadowolony? - członkowie oniemieli, a kąciki ust Daniela zaczęły się powoli unosić.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - obolały zaczął się śmiać, a zdezorientowana zielonooka szybko do niego dołączyła.
- Głupek - mruknęła i uwiesiła się na jego szyi. Pozwoliła sobie na chwilę zapomnieć o ograniczaniu bliskości i wtulić w jego tors.
- Ale twój... - wyszeptał całując ją w czubek głowy, przez co nastolatka szybko go odepchnęła mamrocząc po nosem "Jeszcze większy głupek!".

Piątka przyjaciół zapakowała się szybko do czarnego wana i ruszyła w drogę do Vancouver, gdzie Bastille miało grać następny koncert. Jak zwykle Woody siedział za kierownicą, Kyle z Willem przysypiali, a Daniel bawił się telefonem. Miłą odmianą tej rutyny była Rose co jakiś czas zagadywana przez członków zespołu i dyskutująca z Danem na tematy wszelakie. Rozmawiali o wszystkim. O filmach, muzyce, ulubionych potrawach, a nawet o Polsce. Chłopcy dowiedzieli się przy okazji z jakiego miasteczka pochodzi i jak mniej więcej ono wygląda. Dużo gestykulując opowiadała im o polskiej kulturze, kuchni, a nawet swojej rodzinie. Odkrywała przed nimi coraz więcej tajemnic, pozbywała się wszelkich odgradzających ją od nich barier, pozwalała się poznać.
Czas upływał wraz z ubywającymi kilometrami, które dzieliły ich od zamierzonego celu. W tle grało cicho radio, a jedyne co zakłócało rytm rozbrzmiewających utworów, to ciche chrapanie najstarszego i najmłodszego członka zespołu. W tym czasie Rose i Dan bawili się telefonami na tylnych siedzeniach. Opierali się o ściany samochodu , a nogi ułożyli na dzielącym ich siedzeniu. Co jakiś czas mężczyzna zaczepiał ją, aby zwrócić na siebie jej uwagę. Miał nadzieję zrobić w odpowiednim momencie zdjęcie, co za którymś razem się jednak udało. Ujął spoglądającą znad telefonu nastolatkę z lekkim uśmiechem mówiącym "Chyba nigdy Ci się to nie znudzi". Zdjęcie szybko wylądowało na Twitterze wokalisty z podpisem "W drodze na podbój Vancouver! Z taką dziewczyną to i resztę świata można by podbijać" , o czym nie wiedziała dziewczyna, bo nie posiadała konta. Jakoś nigdy nie było jej potrzebne, tak samo jak Instagram, Facebook, czy inne tego typu portale społecznościowe. Można by powiedzieć, że była trochę zacofana.
- Jesteśmy na miejscu - przeciągnął się perkusista ziewając. Wszyscy wyszli z samochodu rozprostowując nogi po długiej podróży. Do koncertu zostało im jeszcze trochę czasu, więc szybko wnieśli swoje bagaże do zarezerwowanych pokoi i ruszyli na próbę.

Na kilkanaście minut przed koncertem wszystko było już gotowe. Sprzęt porozstawiany, kable zabezpieczone, nagłośnienie i światła ustawione. Przed sceną rozciągała się wielka sala, która za kilka chwil miała się wypełnić po brzegi. Teraz jednak świeciła pustkami. Dla Rose ten widok wydawał się być co najmniej przerażający, lecz wokalista zdążył się już do tego przyzwyczaić. Do tego napięcia na chwilę przed występem, natłoku różnych myśli i emocji. Wszystko to tworzyło mieszankę wybuchową, która miała eksplodować podczas koncertu, aby pomóc artyście dać z siebie dwieście procent.
Przechadzając się wolnym krokiem po scenie dziewczyna zbliżyła się do klawiszy Dana. Kładąc na nich delikatnie palce jednej dłoni wygrała kilka pierwszych akordów ze starej piosenki Smitha - Irreverence. Grała swoją swobodną i bardzo spowolnioną aranżację, a po chwili zaczęła nucić pod nosem:
- "These chords make her so happy
Especially when he plays them that way.
What she says makes him so happy
Complimenting him all day" - jej pięknie rozpływający się melancholijny głos zwrócił uwagę wokalisty, który odsunąwszy czarną kotarę wyszedł zza kulis.
- Przestań - poprosił ciężko wzdychając.
- "Well I don't love you
But I love your songs
And I don't love you
But your words make me feel like I belong" - śpiewała jakby na złość.
- Przestań - tym razem podniesiony głos bruneta nie prosił - nakazał.
- Dlaczego? - zapytała zaciekawiona. - Przecież ta piosenka idealnie oddaje to, co do ciebie czuje - zsunęła palce z klawiszy i wolnym krokiem zbliżała się do przyjaciela. - "I don't love you. But I love your songs" - zaśpiewała jeszcze raz stając na palcach, tak jakby zachęcała go do pocałunku.
- To przestaje być zabawne - z trudem ignorując bliskość szatynki wyminął ją, a ona tylko westchnęła wywracając oczami. Nie umie się bawić - pomyślała.
- Ale ta piosenka jest naprawdę dobra - odwróciła się widząc stojącego już przy klawiszach niebieskookiego. Jego palce same rwały się do wygrania jakiejkolwiek melodii. - Tak, jak pozostałe z twoich wcześniejszych kompozycji.
- Żadna z nich nie jest warta uwagi - syknął zdejmując dłonie z klawiatury. - Są dziwne i takie... - nie mogąc znaleźć odpowiedniego określenia irytacja wzbierała na sile - ... są po prostu złe.
- Chyba jesteś osamotniony w tym stwierdzeniu - oparła się o czerwony keyboard wpatrując się wokaliście w oczy. - Bo dla wielu były one początkiem do pokochania osoby, jaką był Daniel Smith i jego twórczości - dodała nie spuszczając wzroku z bruneta, którego niebieskie tęczówki wędrowały po całej sali, byle tylko nie spotkać jej spojrzenia. - I ja byłam jedną z nich - odsunęła się na kilka kroków. - Pamiętam dzień, w którym to właśnie jego piosenki łagodziły ból mojego serca. Zawsze zastanawiałam się jaką jest osobą. Co czuje i co musiał przeżyć, aby tworzyć tak piękne kompozycje. Chciałam go poznać, porozmawiać z nim. Wtulić się w jego ramiona z nadzieją, że on jako jedyny mnie zrozumie - wędrując pod scenie patrzyła w sufit wspominając tamte czasy. Rozkładała ręce i powoli wirowała. Wyglądała, jak piękna wariatka, która tańczyła do muzyki grającej tylko w jej duszy. Do muzyki, która dawała jej wolność. - Niestety zanim zdążyłam zamienić z nim jakiekolwiek słowo, czy choćby spotkać w tłumie jego spojrzenie - on nagle zniknął - znieruchomiała. Ręce powoli opadły, sylwetka skierowała się w stronę bruneta, a zielone oczy przebiły go niczym sztylety.
- Ale ja nadal tu jestem - nie rozumiał swojej przyjaciółki, przecież on cały czas tu był, stał tuż przed nią!
- Przykro mi Dan, ale nie jesteś już tą samą osobą - odparła z przepraszającym uśmiechem. - Nie jesteś już TYM Danielem Smithem, którego kochałam. Jesteś wokalistą zespołu Bastille. Człowiekiem, który zapomina czym jest muzyka i czym są dla niego otaczający go ludzie i świat. Tracisz to co kiedyś było w tobie najcenniejsze... Nawet nie wiesz, jak bardzo boli patrzenie na to, jak miłość mojego życia powoli umiera - trzymając się za serce mówiła całkowicie szczerze. Niebieskooki nie był już tą sama osobą. Jego głos nie był już tak przejmujący, jak kiedyś, a jego oczy nie przypominały już kolorem oceanu przez, który przeszedł sztorm. Teraz było widać w nich tylko pustkę, a przed nastolatką stał nie kto inny, jak wrak człowieka, który przytłoczony przez swoją sławę i blask błyskających fleszy gubił się we własnym świecie. - Powiedz mi szczerze... "Czy lubisz osobę, którą się stałeś?" - zacytowała tekst jego piosenki - The Weight of Living.
- Rose... - wpatrując się w klawisze usiłował powstrzymać szklenie się oczu. Doskonale rozumiał co dziewczyna miała na myśli i zdecydowanie za bardzo go to dotknęło. - Nie pozwól mi się zmienić - łamiący się głos sprawił, iż szatynka otworzyła szeroko oczy. - Proszę... pomóż mi wrócić. Pomóż mi znów stać się sobą - spojrzał w smutne, zielone oczy przyjaciółki, a po jego policzku spłynęła pojedyncza łza. Serce Rose mocniej zabiło. Ból tym wywołany pozwolił jej poddać się impulsowi, który kazał jej biec. Podbiegła do bruneta najszybciej, jak mogła i mocno go przytuliła owijając ramiona wokół jego szyi. Mężczyzna szybko odwzajemnił gest chowając przy tym twarz w jej obojczyku. Stali tak dłuższą chwilę nie rozluźniając uścisku. Jedno bało się puścić drugie. Trwali by tak pewnie godzinami, gdyby nie rozsuwający lekko kurtynę brodacz.
- Można? - zapytał niepewnie widząc wtulonych w siebie przyjaciół. Nie czekając na odpowiedź wkroczył na scenę, a para "odkleiła się" od siebie. Dan uciekł wzrokiem w bok i pociągnął nosem mając nadzieję, że Kyle nie widział jego chwili słabości. - Bo wiecie... 
- W tym roku znowu bawimy się w "Secret Santa" i tylko wasza dwójka jeszcze nie losowała - wtrącił radosnym tonem Woody, a kociarz wywróci oczami naburmuszony. To miała być jego kwestia!  - Jutro z rana wybieramy się na zakupy, aby zdążyć jeszcze przed koncertem, a później urządzamy sobie wigilię w hotelu - oznajmił.
- Dwójka? - szatynka zmarszczyła brwi w zamyśleniu. - Ja też mam losować? - zdziwiła się wlepiając zielone oczy w perkusistę.
- Oczywiście! Chyba nie zostawisz nas w święta, prawda? - z szerokim uśmiechem posunął jej woreczek z dwiema karteczkami w środku. Siedemnastolatka niepewnie sięgnęła po jedną z nich.
- No pięknie... - skrzywiła się na widok imienia nakreślonego czarnym tuszem  na pogniecionym fragmencie papieru. Serio? Czy to na prawdę musiał być Kyle..?





Kolejny rozdział~
Wow... nie spodziewałam się, że skończę go aż tak szybko...
Ale tak strasznie mi się nudziło... A to zdjęcie tak bardzo kusiło...
NO NIE MOGŁAM SOBIE ODPUŚCIĆ TEGO ROZDZIAŁU xD
(tak Alice, to twoja wina)
Mam nadzieję, że się wam spodobał
i zapraszam do komentowania ;)

piątek, 14 listopada 2014

Let's be optimists - Rozdział 22.

Podejrzliwy wzrok nastolatki prześwietlił członków zespołu, niczym rentgen wykrywając ich każde, nawet najmniejsze kłamstewko i pozostawiając na plecach nieprzyjemne ciarki.
- To który się najpierw tłumaczy? - zapytała krzyżując ręce na piersiach, będąc pewną, że oboje coś ukrywają.
- Dlaczego sądzisz, że mamy z czego się tłumaczyć? - Kyle próbował jakoś uratować skórę, i swoją, i przyjaciela, lecz nawet jego własny nieszczerzy, wymuszony uśmiech go zdradził.
- Więc? - westchnęła widząc nieudany występ brodacza.
- Będziesz bardzo zła? - zapytał niepewnie wokalista.
- Zależy - wzruszyła ramionami.
- Od czego? - dopytywał się ciemnooki.
- Od tego, jak nisko będziecie się kłaniać błagając o wybaczenie - syknęła rzucając mu poirytowane spojrzenie. - Tak więc? - ponaglała bruneta.
- Tak więc... - zaczął chwytając się za kark, jakby miało mu to pomóc w zebraniu myśli. - Można powiedzieć, że zakład był po części ustawiony - wymamrotał.
- Słucham? - zmarszczyła brwi wpatrując się w niebieskookiego.
- Chciałem żebyś mu wybaczyła i już do nas wróciła... - wyjaśnił brodacz z miną zbitego szczeniaka z nadzieją, że zmiękczy to skute lodem serce siedemnastolatki
- I co w związku z tym? - niestety na nią to nie działało. Zignorowała przyjaciela obok i zwróciła się do Dana.
- Powiedzmy, że podsunął mi pomysł z zakładem... - uniósł wzrok znad podłogi i spojrzał szatynce niepewnie w oczy. - Ale ja miałem tylko się założyć i ustalić warunki. On zajął się resztą - uniósł obie ręce w obronnym geście zapominając o męskiej solidarności.
- Zdrajca - syknął kociarz, po czym czując na sobie spojrzenie zielonookiej był zmuszony wyjaśnić wszystko do końca. - Miał się z tobą założyć o to, że będzie pamiętał wszystko z ubiegłej nocy... Nagrodą miało być życzenie, które powinien wykorzystać na prośbę o wybaczenie wcześniejszych i przyszłych występków, ale oczywiście ktoś tu jest na tyle głupi, że wszystko zepsuł - wymamrotał niezadowolony. - Dla pewności, że wygra zakład w chwili, gdy miałem iść do sypialni zadzwoniłem z jego telefonu na swój i podsłuchiwałem całą waszą rozmowę w pokoju obok... - dodał oddalając się powoli od dziewczyny, która w każdej chwili mogła wybuchnąć wysadzając przy tym wszystko co znajduje się w zasięgu dwóch metrów. Jednak ku dziwieniu obu mężczyzn Rose wydawała się być nadzwyczaj spokojna. Marszcząc brwi i przygryzając policzki od wewnątrz próbowała poukładać sobie w głowie zdobyte informacje.
- Sam na to wpadłeś? - wlepiła w klawiszowca przeszywające spojrzenie.
- Tak..? - odparł niepewnie przeciągając samogłoskę "a". Ale gdzie wybuchy? Gdzie wszechobecne zniszczenie i ofiary śmiertelne? Czyżby cisza przed burzą?
- Nie posądzałabym Cię o coś tak wyszukanego - stwierdziła z aprobatą.
- Ejj... - jęknął urażony, a Dan jedynie zaśmiał się pod nosem.
- Co nie zmienia faktu, że w takim wypadku zakład jest unieważniony - dodała wzruszając bezradnie ramionami.
- Nie do końca - wtrącił niebieskooki. - Kyle podsłuchiwał naszą rozmowę, lecz nie miał okazji mi jeszcze przekazać czegokolwiek - wyjaśnił z triumfalnie uniesionym kącikiem ust.
- Chcesz mi powiedzieć, że zdołałeś cokolwiek zapamiętać będąc w stanie "nieważkości"? - uniosła wątpliwie brew.
- Jeszcze kilka minut temu sama w to wierzyłaś - zauważył.
- Czyli jestem uniewinniony? - brodacz wtrącił się cichym i niepewnym głosikiem.
- Oczywiście, że nie! Oboje jesteście winni! Co wyście sobie myśleli, że możecie mnie tak bezkarnie okłamywać?! - ot i wulkan Rose wybuchł.
- Przepraszam, ok? - jęknął Kyle zasłaniając się rękoma. - Tylko nie bij!
Tymczasem Dan z dłońmi w kieszeniach zaczął się powoli zbliżać do siedemnastolatki.
- Niestety słowo się rzekło skarbie - uniósł jej delikatnie podbródek, aby skupić na sobie jej uwagę. Uwodzicielki gest niestety nie wywołał zamierzonego efektu, którym zapewne było sprawienie, iż dziewczyna momentalnie się w nim zakocha i rzuci na niego, ewentualnie najpierw zaprowadzi do sypialni. Rose jedynie parsknęła i szybko wyswobodziła się z uroku bruneta.
- Więc? Gdzie macie zamiar mnie zabrać? - przecedziła przez zęby przyjmując karę za przegrany zakład.
- American Music Awards - oznajmił wracając na swoje miejsce. - Gala jest jutro, więc powinniśmy się powoli zbierać.
- Przykro mi bardzo, ale szczerze wątpię, abym do jutra zdołała zdobyć jakąś kreację na ten jakże wyjątkowy wieczór - odpowiedziała z jakże teatralnym żalem w głosie.
- O to się nie musisz martwić - uśmiechnął się tajemniczo napotykając tylko pytające spojrzenie szatynki. - Tym się zajmie nasza stylistka.



Los Angeles było miastem pękającym w szwach od drogich butików, czy jubilerów. Wszystkie ekspedientki wpatrywały się w nową twarz dziewczyny przechodzącej w drzwiach. Zazwyczaj ten sklep odwiedzały znane osobowości, a nie siedemnastolatki w zabłoconych glanach. Widok skromnej nastolatki byłby zaskakujący, gdyby nie jej towarzysze - członkowie zespołu Bastille i ich stylistka. To od razu tłumaczyło, co taka sierotka robi w takim sklepie.
- Więc w co ją ubieramy? - zapytał Dan rozglądając się po sklepie.
- Ja ją ubieram, a wy mi stąd znikacie - oznajmiła ciemnooka blondynka. - Nie będziecie mi tu krępować tego aniołka - była mniej więcej w wieku członków zespołu, więc Rose była dla niej dzieckiem, co więcej jej niewinne, duże, zielone oczy zmiękczały już nie jedno serce.
- Aniołek? Toż to diabeł wcielony... - skrzywił się Kyle.
- Wilk w owczej skórze - dodał najstarszy.
- Już wystarczy - jęknęła stylistka. - Wynocha mi stąd i stawić się pod drzwiami za sześć godzin - ponaglała.
- Sześć godzin? - zdziwił się Woody. - Myślałem, że wybierzesz już gotową sukienkę, a nie będziesz szyć nową...
- Zaraz zadzwonię do Stacy i zapytam, czy ma trochę czasu, to od razu ją uczeszemy. Może nawet zdążymy ściągnąć tu Juliet, aby podmalowała jej oczka - wyjaśniła z uśmiechem pełnym zapału do pracy. - A teraz proszę mi stąd wyjść - odwracając Kyla i Chrisa popchnęła ich w kierunku drzwi. Dan jedynie zerknął niepewnie przez ramię. - Nie martw się. Jest w dobrych rękach - oznajmiła z wiarygodnym uśmiechem na twarzy, co tylko utwierdziło wokalistę w przekonaniu, iż mają skarb, a nie stylistkę.
Gdy tylko chłopcy zniknęli za zamkniętymi drzwiami blondynka odwróciła się do nieco speszonej siedemnastolatki.
- Dostarczono zamówienie? - zapytała szybko znajomej stojącej za ladą.
- Wszystko czego sobie zażyczyłaś - ekspedientka wskazała na osobną część sklepu, która znajdywała się za kotarą. - Całe zaplecze jest do twojej dyspozycji.
- Jesteś wielka - uśmiechnęła się szeroko. - Zabieramy się do pracy - oznajmiła radosnym tonem odwracając się do nastolatki i klaszcząc w dłonie.
Owinięta w brązowy szal Rose usiadła niepewnie na sofie obserwując, jak ciemnooka wertuje wszystkie wieszaki w poszukiwaniu odpowiednich dla szatynki kreacji. Co jakiś czas spoglądała na nią badając jej proporcję i postawę ciała. Musiała zadbać o to, aby zatuszować jej wszystkie wady i unaocznić zalety, które nastolatka również lubiła zakrywać pod luźnymi swetrami.
- Mogłabyś to zdjąć? - wskazała palcem na gruby, biały sweter szatynki. Odwijając szal potargała sobie włosy, a zdejmując górna część garderoby doprowadziła je do jeszcze większego nieładu. Na widok jej zakłopotania blondynka lekko się uśmiechnęła. - Obróć się powoli - poprosiła bacznie obserwując sylwetkę dziewczyny. - Nie rozumiem dlaczego się tak chowasz pod tymi grubymi ubraniami. Przecież masz świetne młode ciało, więc powinnaś je pokazywać - stwierdziła przesuwając kolejne wieszaki. Po kilku chwilach rozległ się triumfalny okrzyk - Mam! - uradowana ciemnooka przydreptała do obejmująca się własnymi rękoma Rose. - W tej na pewno będziesz wyglądać świetnie - podekscytowana przymierzała do swojego ciała białą suknię, aby ukazać ją siedemnastolatce w całej okazałości. - Co myślisz? Śliczna, nie? - wpatrywała się z nadzieją w szatynkę, lecz ona na widok kreacji lekko się skrzywiła.  - Marsz do przymierzalni - widząc wyraz twarzy zielonookiej wcisnęła jej sukienkę i pchnęła ku kabinom.
Po chwili Rose wyszła już przebrana niepewnym krokiem kierując się do lustra. Była przekonana, że nie do twarzy jej w sukienkach, a już tym bardziej w pięknych, wieczorowych sukniach. Stając przed zwierciadłem powoli podnosiła wzrok. Ku jej zdziwieniu kreacja wcale nie była tak bardzo "widowiskowa". Żadnych cekinów, dekoltów, rozcięć, czy tiulowych wstawek. Była prosta i skromna.
- Dan uprzedzał mnie, że nie lubisz odsłaniać ud i świecić dekoltem. Uprzedzał także przed możliwymi bliznami na lewej ręce, ale nic tu nie widzę, więc chyba nie masz nic przeciwko odsłoniętym ramiona, prawda? - blondynka powoli uzasadniała swój wybór uśmiechając się co jakiś czas do oniemiałej nastolatki. - Co prawda kolor odkrywa twój wiek, ale długość nam to powinna zrekompensować, po za tym w towarzystwie czterech ubranych na czarno mężczyzn będziesz miłym jasnym akcentem. Nie możemy Ci pozwolić, abyś schowała się w ich cieniu. To twój debiut, więc musisz być widoczna, ale nie pozwolę Ci tam wyjść pół nagiej... Prześwitujące firanki zostawmy Rihannie i wulgarnym gwiazdą jej pokroju.
- Jaką szkołę Pani ukończyła - zapytała zielonooka zastanawiając się skąd kobieta posiada taki zasób wiedzy na temat mody.
- Mów mi Joe - upomniała ją ciemnooka z promiennym uśmiechem. - Ukończyłam wyższe studia psychologiczne kochanie - jej delikatny i pobłażliwy ton sprawiał, że Rose czuła się przy niej swobodnie.
- Więc co Cię popchnęło w kierunku mody? - zmarszczyła brwi w zamyśleniu.
- Pasja - odparła. - Bo w stronę psychologii popchnęli mnie rodzice - wzruszyła bezradnie ramionami. - A jaką szkołę ty miałaś ukończyć?
- Matka chciała posłać mnie na weterynarię - szatynka westchnęła. - Za to ojciec, abym goniła za marzeniami.
- Kogo posłuchałaś? - zapytała poprawiając sukienkę z tyłu.
- Ojca - odparła wpatrując się we własne odbicie.
- Więc o czym marzysz? - dokonując kolejnych poprawek co jakiś czas zerkała w lustro spotykając tam spojrzenie nastolatki.
- Zawsze chciałam móc dzielić się swoimi emocjami, przeżyciami  z innymi... - odpowiedziała po chwili namysłu. - Nie ważne, czy to przez muzykę, taniec, czy cokolwiek innego. W każdej z tych form można przekazać to, co ma się do powiedzenia. Dlatego też błądzę po świecie i szukam ludzi, którzy mnie wysłuchają - dodała.
- Kto by pomyślał, że osoba w tak młodym wieku może mieć tak piękne marzenie? - zadała pytanie retoryczne, aby wyszczególnić oczywiste. - To właśnie dzięki takim osobo, jak ty ten świat jeszcze nie pogrążył się w egoizmie i nieustannej pogoni za pieniędzmi - uśmiechnęła się i stając przed nią pogładziła dłonią po policzku. Gdy tylko nastolatka odwzajemniła uśmiech sprawdziła dokładnie, czy suknia dobrze leży i zmierzyła ją badawczym wzrokiem. - Jednak chłopcy z Bohoboco wiedzą co dobre - stwierdziła.
- Nie wiedziałam, że znasz polskich projektantów - zdziwiła się lekko zielonooka.
- Kochana ja znam projektantów z całego świata -odparła. - Po za tym specjalnie zamówiłam suknie najlepszych polskich projektantów. Musisz reprezentować swój kraj na czerwonym dywanie - puściła do niej oczko, co od razu wywołało uśmiech na twarzy Rose.


Sześć godzin minęło szybciej, niż ktokolwiek by się tego spodziewał. Chłopcy z zespołu już czekali przy samochodach na najbardziej wyczekiwaną nastolatkę. Ciekawość ich zżerała, a każdy z nich już snuł domysły na temat jej kreacji. Woody był przekonany, że Joe wybierze jej coś skromnego i dziewczęcego, np. sukienkę z koła. Wyobraźnia Willa już tworzyła obraz Rose w pięknej, lśniącej sukni wieczorowej ciągnącej się po ziemi. Natomiast Kylowi jej kreacja była obojętna. Ważne żeby miała kocie uszy. Wtedy może z nią ruszać na podbój wszechświata i okolic. Jedynie Dan opierał się o srebrne Audi z wzrokiem wlepionym w ziemię. Nie miał pojęcia co przygotowała dla niej Joe i jak zajęła się nią Stacy wraz z Juliet. Obawiał się najgorszego, czyli rozebranej do połowy, wulgarnie umalowanej, typowej gwiazdy Hollywood.
A budynku wybiegła podekscytowana blondynka, której widok od razu postawił wszystkich na nogi, jednak, gdy po jej wyjściu nie pojawiła się Rose, całe napięcie uleciało wraz z głębokim westchnieniem zebranych mężczyzn.
- No dzięki -skrzywiła się ciemnooka z powodu ich reakcji na jej widok.
- Gdzie Rose? - Will już powoli tracił cierpliwość.
- Już idzie - odparła stylistka ustawiając się obok nich, aby też móc podziwiać wielkie wejście wyczekiwanej siedemnastolatki. Upłynęła dosłownie minuta, a drzwi budynku otworzyły się na oścież, a stojąca w nich zielonooka własnie brała głęboki oddech. Piękna w swej prostocie zachwyciła wszystkich zebranych. Po raz pierwszy widzieli ją w czymś innym, niż spodnie...
Suknia leżała na niej doskonale, a delikatnie muśnięte białym cieniem ruchome powieki  i ozdobione idealna kreską oczy dodawały jej kobiecości. Brązowe włosy opadały jej na prawe ramię, a przedziałek miała nieco przesunięty w lewą stronę. Z tego wszystkiego aż kociarzowi opadła szczęka, którą Joe z triumfalnym uśmieszkiem zamknęła. Unosząc ostrożnie sukienkę, tak aby jej nie podeptać dziewczyna zeszła z kilku schodków prowadzących do butiku. Dan od razu do niej podszedł i jak przystało na dżentelmena podał pomocną dłoń, którą szatynka delikatnie uchwyciła.
- Mogłabyś? - wokalista uniósł pytająco brew wskazując na jej stopy. Po niej mógł się wszystkiego spodziewać, więc wolał się upewnić.
- Nie myśl sobie, że pożegnałam się w nimi na dobre - uniosła sukienkę, tak aby pokazać przyjacielowi swoje obuwie. Miejsce zabłoconych, ciężkich butów zajęły białe szpilki. - Tylko ten jeden raz - dodała.
- A ja się zastanawiałem dlaczego tak dziwnie chodzisz... - wtrącił się brodacz chcąc trochę podokuczać dziewczynie. Nie widzieli się sześć godzin... musiał to nadrobić! Jednak Joe momentalnie nagrodziła jego komentarz kuksańcem w bok.
- Czegoś się spodziewał po piętnastominutowej próbie? - syknęła. Dziewczyna jeszcze nigdy nie chodziła w butach na obcasie, więc to i tak był całkiem niezły efekt. - Nie jest tak źle - stwierdziła spoglądając na Rose z szerokim uśmiechem mając nadzieję, że doda jej tym otuchy. Z trudem namówiła ją na założenie tych butów, więc nie może jej teraz pozwolić, aby się rozmyśliła.
- Najgorzej nie jest, ale nie obiecuję, że nie połamię sobie nóg... albo obcasów - skrzywiła się nastolatka. - No chyba, że mi na to nie pozwolisz - spojrzała na bruneta z lekkim uśmiechem.
- Pod warunkiem, że nie odstąpisz mnie na krok - uniósł kąciki ust i tym samym ozdobił swoja twarz delikatnymi zmarszczkami. - Pozwolisz? - zapytaj podsuwając prawe ramię, aby mogła ułożyć na nim rękę, z czym z resztą długo nie zwlekała.


Członkowie zespołu kąpali się w świetle reflektorów, tylko Dan wysiadał jeszcze ze srebrnego Audi. Stojąc tak chwilę czekali na ich towarzyszkę, która miała się zjawić zaraz po wokaliście. Gdy tylko czarny Mercedes znalazł się na swoim miejscu Will otworzył drzwi, a niebieskooki podał nastolatce rękę, aby pomóc jej wysiąść z samochodu. Ku zdziwieniu wszystkich zebranych nikt jej nie uchwycił.
- Chyba nie dam rady... - siedemnastolatka nadal siedziała na swoim miejscu głęboko oddychając. Ten cały chaos, który rozgrywał się po za bezpiecznym wnętrzem Mercedesa ją przerażał. Ni potrafiła stawić mu czoła.
- Nie bój się. Będę cały czas przy tobie - zapewniał ją Smith. - Chyba już czas, abym i ja pokazał Ci swój świat - dodał z uśmiechem na ustach. Czyżby kolejne deja vu? Spojrzała na bruneta unosząc kąciki ust i uchwyciła jego dłoń wysiadając z samochodu.
W pierwszej chwili zasłoniła się delikatnie dłonią mrużąc oczy na widok oślepiających fleszy. Po krótkiej chwili zdążyła się przyzwyczaić i wraz z przyjaciółmi dołączyli do reszty zespołu. Ubrana w białą suknię nastolatka rzucała się w oczy wśród dojrzałych mężczyzn odzianych w czarne garnitury.
Pokonując kilkanaście metrów dotarli do zamierzonego miejsca, gdzie lampy błyskały jedna za drugą, a dziennikarze zadawali setki pytań na raz. Kto by się spodziewał, że wokół zespołu nominowanego do nagrody dla ulubionego artysty - rock alternatywny zgromadzi się więcej ludzi, niż wokół Katy Perry?  I to wszystko za sprawą jednej nowej twarzy...
- Rose, skąd pochodzisz?
- Od jak dawna znasz członków zespołu Bastille?
- Ile masz lat?
- Co skłoniło Cię do grania na ulicach?
- Planujesz karierę muzyczną?
Zdezorientowana szatynka nie wiedziała, na kogo spojrzeć, a pytań przybywało. Instynktownie chciała zrobić krok w tył, ale powstrzymała ją od tego ręka wokalisty, która owijała się własnie wokół jej talii.
- Spokojnie, ona nigdzie wam nie ucieknie, więc po kolei - zawołał Dan z lekkim uśmiechem na twarzy, po czym zaczął odpowiadać na niektóre z zadawanych pytań. Zgrabnie unikał tematu jej przeszłości, wieku, czy też pochodzenia. Zielonooka wpatrywała się oczarowana brunetem, który tak dobrze odnajdywał się w tym chaosie. Wydawał się być bardziej pewny siebie, niż zwykle nie tracąc przy tym samego siebie. Publika go uskrzydlała. Niebieskooki poczuł na sobie wzrok przyjaciółki i spojrzał na nią słodko się uśmiechając. Miał zamiar tylko odwzajemnić gest, ale wyglądało na to, że mimo woli utoną w jej zielonych oczach, przez co Kyle musiał dokończyć jego wypowiedź.
- Taa, Rose swego czasu działała na mnie, jak płachta na byka - zaśmiał się pod nosem wspominając czasy, w których spiskował przeciwko niej. - Ale teraz jest dla mnie, jak młodsza siostra, więc jeśli którykolwiek odważy się ją tknąć, to pamiętajcie, że mam numery do odpowiednich osób, które pomogą mi się zająć takimi delikwentami - uprzedził całkiem poważniejąc.
- Wiedziałem, że mój numer Ci się kiedyś przyda - wtrącił się Will z rękoma w kieszeni.
- Jeszcze tylko zadzwońcie po mnie i możemy iść na wojnę - skwitował perkusista.
- Nie wiedziałam, że mam takich walecznych rycerzy po swojej stronie - przerywając kontakt wzrokowy z wokalistą odezwała się po raz pierwszy od momentu wyjścia z samochodu.
- A jakich przystojnych - dodał brodacz, co rozbawiło całe towarzystwo.
- Jak długo jesteście razem? - zapytała jedna z dziennikarek oczekując odpowiedzi tym razem od Rose. Oczywiście miała na myśli szatynkę i Smitha, których już nie raz widziano razem, a fakt, iż praktycznie od pojawienia się na czerwonym dywanie mężczyzna nie odstępuje jej na krok i w tym momencie obejmuje w talii tylko to potwierdza.
- W zasadzie, to od nigdy - odpowiedziała otrzymując w zamian pytające spojrzenia wszystkich zebranych wokół zespołu. - Jesteśmy przyjaciółmi i jakoś nie potrafię sobie wyobrazić nas razem - wytłumaczyła.
- Dlatego dostałem kosza - dodał Smith wzruszając bezradnie ramionami, a członkowie Bastille z nastolatką na czele wlepili w niego zdziwione spojrzenia.
- To znaczy, że czujesz coś do Rose? - dopytywała dziennikarka.
"Proszę, tylko nie mów.."
- Tak. 
"CHOLERA!" - zaklęła w myślach szatynka.






OTO I JEST! PRAWDOPODOBNIE NAJDŁUŻSZY ROZDZIAŁ,
JAKI DO TEJ PORY NASKROBAŁAM!
Mam nadzieję, że nie przesadziłam i się wam spodobał...
Co myślicie o doskonałym planie Kyla?
Jak wam się podobała kreacja Rose i jej pierwsze wystąpienie?
Chcecie spotkać Joe w dalszych rozdziałach?
Czy Dan nie przesadził z tym wyznaniem w obecności dziennikarzy?
Piszcie w komentarzach ;)

piątek, 7 listopada 2014

Let's be optimists - Rozdział 21.

-Umieram z głodu - mruknął brodacz rozglądając się po kuchni.
- Na mnie nie patrz - dziewczyna uniosła ręce w obronnym geście trzymając w jednej z nich butelkę soku pomarańczowego. - Moje umiejętności kulinarne kończą się na dolaniu mleka do płatków - uprzedziła.
- To co ty jadasz na co dzień? - Dan zmarszczył brwi wpatrując się w szatynkę. Wiedział o tym, że jej anemia wiąże się z koniecznością utrzymywania odpowiedniej diety, która nie streszczała się do płatków z mlekiem.
- Mc Donald jest wszędzie - wzruszyła obojętnie ramionami, co oczywiście rozzłościło wokalistę i sprowokowało do prawienia jej kolejnych kazań, gdy w samą porę odezwał się Kyle:
- No to wy tu sobie gruchajcie, a ja skoczę po coś do żarcia - westchnął ciężko, po czym wyszedł zamykając za sobą drzwi. Przez chwilę para przypatrywała się miejscu, w którym kilka sekund temu zniknął ich przyjaciel, po czym zupełnie przypadkowo przenieśli wzrok na siebie nawzajem.
- Wiesz, że to nie odpowiedzialne? - zapytał brunet próbujący wyglądać na spokojniejszego, niż był w rzeczywistości.
- Nie jestem głupia - spojrzała na niego lekko poirytowana. - Jestem w pełni świadoma swojego stanu zdrowia i nie musisz mi na każdym kroku o tym przypominać - podeszła do zlewu pełnego brudnych naczyń od wczoraj, odkręciła kran i chwyciła za gąbkę.
- Więc dlaczego mimo tego zachowujesz się tak lekkomyślnie? - oparł się o blat stołu i skrzyżował ręce na piersi obserwując dokładnie każdy ruch zielonookiej. - Nie powinnaś tak się zaniedbywać. Musisz zacząć dbać o siebie, odżywiać się prawidłowo, więcej sypiać... - wywody Smitha zostały zagłuszone przez dźwięki dochodzące z radia. Próbował je przekrzyczeć, ale Rose z zadowoleniem w miarę wzmacniającego się tonu mężczyzny podkręcała ilość decybeli wydobywających się z głośników. Koniec końców Dan westchnął zrezygnowany i wywiesił białą flagę.
Dziewczyna zaczęła ruszać się rytm muzyki i śpiewać na całe gardło. I tak nie było jej słychać, więc co jej szkodziło? W radiu rozbrzmiewały słowa piosenki podbijającej jeszcze niedawno szczyty list przebojów. "Shake it Off" wprawiało w radosne podrygi nie tylko nastolatkę, ale również wszystkie meble znajdujące się w pomieszczeniu.
Mężczyzna wpatrywał się w tańczącą przyjaciółkę śmiejąc się pod nosem. Jej ruchy nie wyglądały komicznie, ale to wcale nie oznaczało, że wijąca się przy zlewie szatynka była dla niego codzienną rutyną.
- 'Cause the players gonna play, play, play, play, play
And the haters gonna hate, hate, hate, hate, hate
Baby I'm just gonna shake, shake, shake, shake, shake
I Shake it off, I shake it off - odwróciła się do niego i śpiewała wesoło kołysząc głową na lewo i prawo. Jej uśmiech mówił sam za siebie. Tą piosenką chciała mu definitywnie powiedzieć, że nie obchodzi ją jego zdanie na temat jej sposobu życia i nie zmieni go tylko dlatego, że jakaś pieprzona choroba próbuje jej to utrudnić. - Heart-breakers gonna break, break, break, break, break - kołysząc biodrami schodziła coraz niżej opierając się o zlew. - And the fakers gonna fake, fake, fake, fake, fake
Baby, I'm just gonna shake, shake, shake, shake, shake
I shake it off, I shake it off - za każdym razem gdy powtarzała ten wers mężczyzna nie mógł powstrzymać uśmiechu. Ruchy dziewczyny były zmysłowe i normalny facet pewnie by się napalił dostając taki pokaz, ale Dan nie jest normalny... On wolał po prostu przyglądać się szatynce i temu, jak pierwszy raz od naprawdę długiego czasu może zobaczyć szczery uśmiech na jej twarzy.
Gdy piosenka się skończyła oboje wpatrywali się w siebie nawzajem śmiejąc się pod nosem. Nie minęło pół minuty, a zaczęła się kolejna. Z głośników wydobywały się dźwięki "Stay High", której słowa nie miały większego znaczenia dla pary przyjaciół, która po prostu zbliżała się powoli do siebie z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Zatańczysz ze mną? - uwiesiła się na szyi niebieskookiego i przygryzła lekko wargę próbując jakoś przestać się szczerzyć, jak dziecko.
- Jestem fatalnym tancerzem - nie będąc lepszym zaśmiał się pod nosem.
- Wiem - odparła chichocząc.
- To może ty potańczysz wokół mnie, a ja po prostu będę stał i ładnie wyglądał? - zapytał pół żartem unosząc brew.
- Chyba tylko stał... - skwitowała udając powagę, co oczywiście szybko przerodziło się w śmiech obojga. Brunet położył dłonie na biodrach nastolatki i lekko nimi zakołysał. Dziewczyna nie miała problemu z "oddaniem się" partnerowi i po prostu pozwoliła sobą prowadzić. W rytm muzyki zaczęli tańczyć, tak jak tamtej nocy w klubie przy piosence Frank'a Ocean'a. Śmiejąc się i wygłupiając przetańczyli tak kilka piosenek zapominając zupełnie o tym, że własnie tańczą w kuchni.
Muzyka wydawała się cichnąć, a jedynym co wybijało rytm były ich mocno bijące serca i powolne, głębokie oddechy. Ta chwila, gdy cały otaczający Cię świat zanika, a osoba stojąca przed tobą jest twoim całym światem... na pewno można by ją zaliczyć do wyjątkowych. Smith chciał wykorzystać magię tych kilku dłuższych minut i zebrał się w sobie, aby powtórzyć swoje wyznanie:
- Rose... - zaczął cicho pochylony nad jej odsłoniętym obojczykiem. - Wracając do tego, co chciałem Ci powiedzieć wcześniej...
- Nie mów - przerwała mu bez zawahania. - Wiem co chcesz powiedzieć  i nie chce tego usłyszeć - dodała odsuwając się lekko.
- Ale... - zmarszczył brwi nie rozumiejąc o co jej chodzi.
- Nie Dan - odparła mocniej podchodząc do zlewu i wyłączając radio.
- Rose - upomniał się o prawo do głosu. Dlaczego nie pozwalała mu dojść do słowa?
- Powiedziałam "NIE" - warknęła trochę zbyt ostro odwracając się do przyjaciela.
- Dlaczego? - podobnie mocnym tonem, co ona, domagał się wyjaśnień.
- Nie ważne - syknęła i zanim zdążyła dodać jakiś złośliwy komentarz, który już jej się cisnął na usta do pokoju wkroczył Kyle.
- Wróciłem! - oznajmił śpiewnym głosem otwierając drzwi z przysłowiowego "buta".
- Doskonałe wyczucie czasu - pochwaliła brodacza krzyżując ręce na piersiach.
- Dziękuję. Nareszcie ktoś to docenił - położył na stole siatki z styropianowymi opakowaniami, w których kryło się ich długo wyczekiwane śniadanie.
- Mniejsza - przecedził przez zęby wokalista kończąc wcześniejszą sprzeczkę z Rose. - Spójrz na to - wyciągając z kieszeni kurtki kilka pomiętych kartek rzucił je na blat stołu. Dziewczyna zmarszczyła brwi spoglądając to raz na niebieskookiego, to raz na coś co przypominało fragmenty powyrywane z gazet. Podeszła do stołu i ujęła w dłonie pogniecione skrawki papiery prostując je w miarę możliwości. To co się na nich znajdowało wprawiło siedemnastolatkę w osłupienie. Wlepiła zielone oczy w zdjęcia, na których znajdywała się ona. Rozalia Anna Król, skromna nastolatka pochodząca z jakże pięknego kraju, jakim jest Polska. Ale dlaczego? Ogromne zagłówki szybko odpowiedziały jej na to pytanie:

DAN SMITH ROMANSUJE Z FANKĄ?

KIM JEST DZIEWCZYNA Z KONCERTU?

DZIEWCZYNA SMITHA GRA NA ULICACH!

      PIĘCIOKĄT MIŁOSNY!
MIĘDZY CHŁOPAKAMI Z BASTILLE STAJE ZIELONOOKA PIĘKNOŚĆ!
        CZY TO OZNACZA ROZPAD ZESPOŁU?!

- Co to ma znaczyć?! - jęknęła nie dowierzając. - Jaki pięciokąt do cholery?! - skrzywiła się zniesmaczona Wiedzieli nawet o tym, że gra na ulicy... Śledzili ją, czy jak?!
- To co widzisz. Raz wyskoczyłaś na widownię, a tabloidy znalazły temat do plotek - wokalista wzruszył obojętnie ramionami.
- Ale to nie moja wina - przecież nie była jedyną na widowni... setki innych dziewczyn piszczały na widok chłopaków i spotykały się z nimi po koncertach, więc dlaczego ona?
- Oczywiście, że nie twoja - poparł ją kociarz. - Tylko tego napalonego debila, który musiał się na Ciebie gapić, jak opętany - wyjaśnił cedząc przez zęby.
- Hej, nie zwalaj wszystkiego na mnie - niebieskooki nie miał zamiaru, tak po prostu wziąć na siebie całą winę.
- A na kogo niby? To tobie zachciało się tej cholernej piosenki i to ty nie mogłeś od niej oderwać wzroku - no i kłótnia się zaczęła... Ostra wymiana zdań i argumentów między przyjaciółmi trwała dopóki Rose nie odważyła się wkroczyć.
- Przestańcie! - czyżby deja vu? Chyba już kiedyś podobna sytuacja miała miejsce... i wtedy również głównym powodem ich kłótni była ona... - Może zamiast się kłócić wymyślilibyście jakiś zbawienny plan, jak to wszystko odkręcić - warknęła, po czym wzięła głęboki oddech i dodała - Przepraszam... to moja wina...- przyznała. Opierając się o zlew objęła się ramionami. Nie wiedziała co robić. Nigdy nie chciała wykorzystywać Dana, czy też żerować na jego karierze, a teraz wszystkie jej obawy nagle stały się prawdą. Co na to Kyle? Przecież to on ostrzegał wszystkich przed tym, co właśnie się stało... Czy będzie musiała rozstać się z chłopakami? - myślała wbijając sobie paznokcie w ramiona.
- Daj spokój - westchnął brodacz zbliżając się do nastolatki. - To nie twoja wina - gładząc delikatnie jej policzek uśmiechnął się mając nadzieję, że podniesie ją to jakoś na duchu. Nie chciał, aby się załamała przez taką błahostkę, a już tym bardziej, żeby myślała, że może się od niej odwrócić. Za długo i za dobrze już ją znał, aby posądzać ją o wykorzystywanie ich dla własnych korzyści. Nie była takim typem osoby, po za tym traktował ją jak siostrę, więc i tego typu przewinienia byłby jej w stenie wybaczyć.
- Dokładnie - Dan zgodził się z przedmówcą. - Po za tym mam plan - dumny z siebie oparł się o blat stołu. - Zabieramy Cię na czerwony dywan - oznajmił.
- Chyba zwariowałeś - oniemiała dziewczyna rozchyliła usta ze zdziwienia.
- I tak nie masz wyjścia - z zadowoleniem wymalowanym na twarzy wzruszył ramionami.
- Słucham? - marszcząc brwi wlepiła pytające spojrzenie w przyjaciela.
- Jesteś mi winna "życzenie" - przypomniał krzyżując ramiona na piersi.
- Ty idioto! - jęknął brodacz. - Miałeś prosić o wybaczenie, a nie zaciągać ją siłą przed kamery - dopiero po chwili zorientował się co właśnie wypaplał i szybko zamknął usta z miną mówiącą "o cholera...".
- Czy ja o czymś nie wiem? - przyszpiliła obu podejrzliwym spojrzeniem.





No i jest. W końcu nowy rozdział!
Jeśli gdzieniegdzie znajdziecie literówki, to bardzo przepraszam,
ale autokorekta się zbuntowała,
a mi czasami się zdarza coś przeoczyć...
Mam nadzieję, że rozdział i taniec Rose się wam spodobał.
Dan też się trochę poruszał, więc nie powinno być tak źle,
a Kyle chociaż raz wykorzystał swój dar idealnego
wyczucia czasu w odpowiedniej chwili!
Więc... co myślicie?
Napiszcie w komentarzach ;)