Całą podróż samolotem chłopacy przespali, przez co ominęły ich niecodziennie piękne widoki zza okna, ale skoro byli muzykami światowego formatu, to pewnie nie pierwszy i nie ostatnio raz mieli taką okazję, więc w sumie nic nie stracili.
Miasto Grzechu kusiło grami hazardowymi, zakupami oraz wyszukanymi restauracjami. Niestety członkowie Bastille nie mogli pozwolić sobie dzisiaj na skorzystanie z obecnych tu, różnorodnych rozrywek. Tego wieczoru mieli do zagrania koncert na festiwalu, więc jedyne co zrobili po wylądowaniu w Las Vegas, to udali się do swojego pokoju hotelowego, gdzie zaczęli przygotowywania do występu.
- Dan, postaraj się dzisiaj nie sprowadzać żadnych fanek - stojąc przed lustrem najstarszy z grupy poprawiał czarną, skórzaną kurtkę.
- O mnie się nie martw - zawołał z łazienki. Wisząc nad umywalką, przyglądał się własnemu odbiciu i przeczesywał palcami swoją czuprynę.
- Oh czyżby? - oburzył się brodacz rozłożony na fotelu - Już na lotnisku wyhaczyłeś jakąś małolatę, więc nie zdziwiłbym się, jakbyś przyprowadził tu, po koncercie dwie cycate blondynki...
- Jaką małolatę? - zaciekawił się Woody.
- Jakaś przybłęda z gitarą... - zaczął Kyle, ale Dan od razu mu przerwał nieco podburzony.
- Ona ma imię! - oparł się o framugę drzwi i założył ręce na piersi. - Rose... - dodał łagodniejszym tonem.
- Wszystko mi jedno, jak się zwie - machnął "na nią" ręką. - Pewno tą swoją grą na gitarze i ładną buźką wyłudza od ludzi pieniądze na lotnisku... - z pogardą w głosie mówił o zielonookiej, co najwidoczniej rozzłościło wokalistę.
- Nawet jej nie znasz, więc nie mów o niej w ten sposób - brunet podniósł głos i zaczął zbliżać się do brodacza.
- A wiesz co ci powiem? - zaczął śpiewnym głosem, który miał jeszcze bardziej sprowokować Dana - Ty tez jej nie znasz - wstał z fotela i ściągnął tym kolegę na ziemię. Miał rację. Niebieskooki po za imieniem dziewczyny, nie wiedział o niej kompletnie nic. Nazwisko, wiek, pochodzenie... te rzeczy były dla niego jedną wielką niewiadomą.
- Już przestańcie, oboje - Will przywrócił ich do porządku. - Ty Kyle, nie oceniaj ludzi po pozorach i nie skreślaj ich od razu... - upomniał najmłodszego - ... a ty Dan, przestań być taki naiwny. Pewnie i tak już nigdy więcej jej nie spotkasz, więc nie ma sensu się teraz o nią wykłócać - uświadomił go po czym dodał łagodniejszym tonem. - Wiem, że fani są dla Ciebie bardzo ważni, ale nie mogą stawać na drodze między nami.
- Wchodzicie za 5 minut - zawołał organizator koncertu. Okrzyki tłumu skandującego nazwę zespołu docierały za kulisy, a chłopaki byli już gotowi dać niezapomniane show. Niezgoda między Kylem a Danem została zażegnana przynajmniej na czas koncertu, więc nie pozostało im nic innego, jak wyjść na scenę i dać z siebie wszystko.
Po pełnym wrażeń koncercie nadszedł czas na spotkanie z fanami. Zmęczeni muzycy pozowali do dziesiątek zdjęć i podpisywali setki plakatów, płyt i innych tego typu gadżetów. Noc była chłodna, a niebo gwieździste. Dan nie był w stanie spamiętać nawet połowy z twarzy jakie własnie przewijały mu się przed oczami. Wykończony i rozkojarzony rozejrzał się dookoła. Ulice świeciły pustkami, co było dość nietypowe dla Światowej Stolicy Rozrywki. Tylko jedna osoba kroczyła tej nocy tą ciemną ulicą, a zanim brunet zdążył się przebudzić i ją rozpoznać, ona zniknęła już za rogiem.
- Rose? - nie dowierzając zapytał sam siebie, co usłyszał Kyle, ale zanim brodacz zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, Dan biegł już wzdłuż ulicy. Możliwym było, że nawoływania kolegi z zespoły najzwyczajniej w świecie go nie dosięgły, ale większym prawdopodobieństwem cieszyło się stwierdzenie, iż brunet po prostu je zignorował. Biegnąc tak, co sił w nogach znalazł się już za zakrętem, lecz to co zobaczył nie było zadowalające. Jedyne co znajdywało się na ulicy, to osamotniona lampa, której światło co jakiś czas przygasało. Niczego nie brał, więc to chyba zmęczenie brało górę i stawiało mu przed oczami niestworzone obrazy. Zrezygnowany przeczesał palcami swoje czarne włosy z myślą, iż znowu będzie musiał wysłuchiwać głupich docinek Kyla.
- Szukasz kogoś? - kobiecy głos od razu wprawił go w osłupienie. - Jeśli tak, to niestety, ale muszę Cię rozczarować, bo nikogo oprócz mnie tu nie ma - dziewczyna stojąca teraz przed nim wzruszyła ramionami z nieco obojętnym wyrazem twarzy. Na jej widok mężczyzna od razu zaczął się szczerzyć, jak dziecko.
- Czy ja śnie? - zmierzył ją wzrokiem zaczynając od czubków znajomych mu glanów, a na dużych zielonych oczach kończąc.
- Tak, witam w twoim najgorszym koszmarze - starała się zachować powagę, ale mimo wszystko kąciki ust jej zadrżały. Niestety wraz z wybuchem śmiechu Dana cały nastrój umarł śmiercią naturalną i pociągnęło to za sobą biedną Rose, która już dłużej nie mogła się powstrzymać.
- Co ty tu robisz? - zapytał, gdy tylko się uspokoił.
- Przyjechałam na koncert - widząc uśmiechniętą twarz mężczyzny, dziewczyna nie była w stanie tego nie odwzajemnić. W pewnym momencie, aż musiała spuścić niego wzrok, aby się znowu nie roześmiać
- Żartujesz... aż z Londynu? - zdziwienie bruneta było, jak najbardziej na miejscu, bo przecież kto leciałby niemal na drugi koniec globu, tylko po to, aby być na koncercie zespołu, który i tak za jakiś czas wraca?
- Powiedzmy, że nie mam nic lepszego do roboty - uśmiechnęła się tajemniczo i nim Dan zdążył zadać następne pytanie, rozległo się głośne wołanie:
- Dan mendo! Gdzie tym razem się szlajasz? - nie trzeba było być Sherlockiem, aby wydedukować, że i tym razem Kyle jednak przeszkodzi im w rozmowie.
- Cholera... - warknął oglądając się za siebie, po czym jego niebieskie oczy ponownie spoczęły na szczupłej sylwetce dziewczyny.
- Chyba na mnie już pora... - oznajmiła poprawiając pasek od gitary, którą miała zwieszoną na plecach, po czym minęła Daniela i ruszyła przed siebie.
- Spotkamy się jeszcze? - zawołał za nią odprowadzając ją wzrokiem.
- Możliwe - rzuciła przez ramię, lekko się odwracając i po chwili zniknęła za rogiem pozostawiając rozradowanego Smitha na środku ulicy.
- Co tym razem? - naburmuszony brodacz stanął obok kolegi i próbował zrozumieć na co się tak patrzy.
- A nic... wydawało mi się, że widziałem tu takiego małego, słodkiego kiciusia...
- Kiciuś?! Gdzie?
Dzisiaj rozdział trochę szybciej,
nie miałam co robić przez cały dzień...
Wybaczcie, że i tym razem rozdział jest krótki,
ale postaram się, aby następne były dłuższe.
Mam nadzieję, że się wam spodobał
i zapraszam do komentowania :)
A jako, iż dziś mamy ostatni dzień wakacji,
pragnę wam życzyć udanego powrotu do szkoły :)
niedziela, 31 sierpnia 2014
sobota, 30 sierpnia 2014
Let's be optimists - Rozdział 1.
Całą drogę na lotnisko wszyscy milczeli. Jedynie cicho grające radio umilało im podróż.
Do odlotu zostało im jeszcze trochę czasu, który oni i tak woleli spędzić siedząc i nie odzywając się ani słowem. Nie sądzę, aby którykolwiek z nich był rannym ptaszkiem, a już zwłaszcza po tak długiej przerwie w pracy.
O tak wczesnej porze lotnisko świeciło pustkami. Oprócz czterech przystojnych mężczyzn, przysypiających na miejscach siedzących znajdywało się tak zaledwie kilka osób czekających na odprawę, jednakże Dan mimo wszechobecnego spokoju nadal nie mógł zmrużyć oka z niewiadomych przyczyn. Wstał, przeciągnął się lekko przy tym stękając i wkładając ręce do kieszeni poszedł w stronę łazienki. Leniwie otworzył masywne drzwi i wszedł do środka, po czym zawisł nad umywalką i przemył twarz zimną wodą. Uniósł swe niebieskie oczy do lustra i dopiero wtedy zauważył, że wygląda nie lepiej od swoich niewyspanych kolegów z zespołu. Ten dzień nie zapowiadał się kolorowo. Raczej był przesiąknięty szarością, jaka panowała obecnie również na zewnątrz.
Stawiając mechanicznie kroki Smith chciał dołączyć do pozostałych, lecz w pewnym momencie jego uwagę przykuły dźwięki gitary akustycznej wygrywającej melodię "More Than Words" i cichy, kobiecy głos wyśpiewujący słowa piosenki. Brunet bez wahania podążył za muzyką, która echem rozchodziła się po całym budynku. Jego oczy napotkały dziewczynę ubraną w ciemne jeansy, czarną bokserkę, rozpiętą koszulę z jasnego jeansu i glany, które już najwidoczniej nie jedno widziały. Siedząca na ziemi, opierając się o filar, leniwie szarpała za struny swojego czarnego instrumentu.
Now I've tried to talk to you and make you understand
All you have to do is close your eyes
And just reach out your hands and touch me
Hold me close don't ever let me go
More than words is all I ever needed you to show
Then you wouldn't have to say that you love me
`Cause I'd already know
Słowa piosenki, mimo iż ciche, były bardzo wyraźne. Dziewczyna śpiewała sama dla siebie. Nie miała widowni, co pozwalało jej choć na chwilę zamknąć oczy i pobyć samej ze swoimi myślami. Zaciekawiony brunet zbliżał się do niej powoli i ostrożnie, aby nie spłoszyć nieznajomej.
What would you do if my heart was torn in two
More than words to show you feel
That your love for me is real
What would you say if I took those words away
Then you couldn't make things new
- Just by saying I love you - przyłączył się do niej niebieskooki mężczyzna kucając przed nią z uśmiechem na ustach, co od razu wybudziło dziewczynę z "transu".
- W czym mogę służyć? - zapytała unosząc brew i uważnie mu się przyglądając.
- W niczym. Po prostu przechodziłem obok i stwierdziłem, że dotrzymam Ci towarzystwa - uśmiechnął się jeszcze szerzej widząc zainteresowanie nieznajomej.
- Czy wyglądam jakbym potrzebowała towarzystwa? - odparła nieco oziębłym tonem mając nadzieję, że i na niego to zadziała, bo nie był pierwszym, który do niej podbijał w ten sposób.
- Wyglądasz jakbyś chciała mnie zabić... ale lubię życie na krawędzi więc... - stwierdził całkiem poważnie, co spowodowało, że dziewczyna zaśmiała się pod nosem. Najwidoczniej udało mu się przełamać lody.
- Jestem Rose - szatynka po raz pierwszy uśmiechnęła się do mężczyzny i wyciągnęła dłoń na powitanie. Chwyciwszy ją brunet przyjrzał się jej delikatnie marszcząc brwi. Faktycznie, dziewczyna była piękna, jak róża, ale po nietypowych dla kobiety butach i poziomej bliźnie, która szpeciła jej prawy policzek, można było śmiało stwierdzić, że miała kolce.
- Kujesz? - zażartował mając nadzieję, że nie urazi jej w ten sposób.
- Gryzę - unosząc zadziornie kącik ust odpowiedziała nieco dwuznacznie, rozumiejąc wcześniejszą aluzję mężczyzny.
- Zaczyna robić się ciekawie - z szerokim uśmiechem powiedział sam do siebie, mając już w głowie setki sprośnych myśli.
- A ty? - na twarzy Rose pojawiło się lekkie zaciekawienie.
- Ja się dostosuje do twoich fetyszy - podniósł ręce w obronnym geście, śmiejąc się przy tym.
- O godność pytam - szatynka nieco spoważniała.
- Nie znasz mnie? Przecież jestem... - zdziwiony wokalista wlepił w dziewczynę swoje niebieskie oczy.
- Wiem kim jesteś - przerwała mu. - Jednakże kultura zobowiązuje, więc wypadałoby się chociaż przedstawić - dodała i uniosła wyczekująco jedną brew. Dan był bardzo rozpoznawalny, więc nic dziwnego, że zaskoczyło go zachowanie szatynki, jednakże faktem jest, iż z upływem czasu i rosnącym zainteresowaniem zespołem Bastille, przedstawianie się wyszło mu z nawyku.
- Daniel - uśmiechnął się szeroko w niesamowicie słodki sposób, co dziewczyna oczywiście odwzajemniła. Od tak dawna nikt nie traktował go, jak zwyczajną osobę, że zapomniał już, jak to jest rozmawiać z kimś, kto nie dostaje palpitacji serca na sam jego widok. Ich rozmowa zapewne mogłaby rozwinąć się w całkiem ciekawym kierunku. Oboje wydawali się być uszczęśliwieni faktem, iż spotkali na swojej drodze osobę, z którą mogliby porozmawiać na różne tematy bez żadnej dzielącej ich bariery. I zapewne tak by się stało, gdyby nie głośne wołanie brodacza:
-Dan! Gdzie łazisz? Za chwilę mamy samolot - gdy tylko zobaczył kolegę z zespołu od razu wiedział, co go tu przywiało. To nie pierwszy i nie ostatnio raz, gdy wokalista podbija do fanki.
- Wybacz, ale muszę... - zaczął brunet.
- Do zobaczenia później - uśmiechnęła się w nieco tajemniczy sposób ponownie mu przerywając, co zbiło go z tropu. Do zobaczenia później? - powtórzył w myślach. Dziewczyna była w pewnym sensie intrygująca, tajemnicza, co tylko podsycało ciekawość muzyka.
- Trzymam Cię za słowo - rzucił szybko z uśmiechem na ustach, po czym wstał i poszedł w kierunku kolegi z zespołu.
- Kolejna napalona fanka? - spytał Kyle nieco poirytowany faktem, iż Dan marnuje czas na takie pierdoły.
- Nie powiedziałbym - odparł spoglądając na zielonooką dziewczynę, która w tej chwili już brzdąkała pierwsze dźwięki, szarpiąc struny czarnej gitary akustycznej, a na jej widok mężczyzna uśmiechnął delikatnie sam do siebie.
Oto i pierwszy rozdział
Mam nadzieję, że się wam spodobał
Dziękuję za przeczytanie
i zapraszam do komentowania :)
Do odlotu zostało im jeszcze trochę czasu, który oni i tak woleli spędzić siedząc i nie odzywając się ani słowem. Nie sądzę, aby którykolwiek z nich był rannym ptaszkiem, a już zwłaszcza po tak długiej przerwie w pracy.
O tak wczesnej porze lotnisko świeciło pustkami. Oprócz czterech przystojnych mężczyzn, przysypiających na miejscach siedzących znajdywało się tak zaledwie kilka osób czekających na odprawę, jednakże Dan mimo wszechobecnego spokoju nadal nie mógł zmrużyć oka z niewiadomych przyczyn. Wstał, przeciągnął się lekko przy tym stękając i wkładając ręce do kieszeni poszedł w stronę łazienki. Leniwie otworzył masywne drzwi i wszedł do środka, po czym zawisł nad umywalką i przemył twarz zimną wodą. Uniósł swe niebieskie oczy do lustra i dopiero wtedy zauważył, że wygląda nie lepiej od swoich niewyspanych kolegów z zespołu. Ten dzień nie zapowiadał się kolorowo. Raczej był przesiąknięty szarością, jaka panowała obecnie również na zewnątrz.
Stawiając mechanicznie kroki Smith chciał dołączyć do pozostałych, lecz w pewnym momencie jego uwagę przykuły dźwięki gitary akustycznej wygrywającej melodię "More Than Words" i cichy, kobiecy głos wyśpiewujący słowa piosenki. Brunet bez wahania podążył za muzyką, która echem rozchodziła się po całym budynku. Jego oczy napotkały dziewczynę ubraną w ciemne jeansy, czarną bokserkę, rozpiętą koszulę z jasnego jeansu i glany, które już najwidoczniej nie jedno widziały. Siedząca na ziemi, opierając się o filar, leniwie szarpała za struny swojego czarnego instrumentu.
Now I've tried to talk to you and make you understand
All you have to do is close your eyes
And just reach out your hands and touch me
Hold me close don't ever let me go
More than words is all I ever needed you to show
Then you wouldn't have to say that you love me
`Cause I'd already know
Słowa piosenki, mimo iż ciche, były bardzo wyraźne. Dziewczyna śpiewała sama dla siebie. Nie miała widowni, co pozwalało jej choć na chwilę zamknąć oczy i pobyć samej ze swoimi myślami. Zaciekawiony brunet zbliżał się do niej powoli i ostrożnie, aby nie spłoszyć nieznajomej.
What would you do if my heart was torn in two
More than words to show you feel
That your love for me is real
What would you say if I took those words away
Then you couldn't make things new
- Just by saying I love you - przyłączył się do niej niebieskooki mężczyzna kucając przed nią z uśmiechem na ustach, co od razu wybudziło dziewczynę z "transu".
- W czym mogę służyć? - zapytała unosząc brew i uważnie mu się przyglądając.
- W niczym. Po prostu przechodziłem obok i stwierdziłem, że dotrzymam Ci towarzystwa - uśmiechnął się jeszcze szerzej widząc zainteresowanie nieznajomej.
- Czy wyglądam jakbym potrzebowała towarzystwa? - odparła nieco oziębłym tonem mając nadzieję, że i na niego to zadziała, bo nie był pierwszym, który do niej podbijał w ten sposób.
- Wyglądasz jakbyś chciała mnie zabić... ale lubię życie na krawędzi więc... - stwierdził całkiem poważnie, co spowodowało, że dziewczyna zaśmiała się pod nosem. Najwidoczniej udało mu się przełamać lody.
- Jestem Rose - szatynka po raz pierwszy uśmiechnęła się do mężczyzny i wyciągnęła dłoń na powitanie. Chwyciwszy ją brunet przyjrzał się jej delikatnie marszcząc brwi. Faktycznie, dziewczyna była piękna, jak róża, ale po nietypowych dla kobiety butach i poziomej bliźnie, która szpeciła jej prawy policzek, można było śmiało stwierdzić, że miała kolce.
- Kujesz? - zażartował mając nadzieję, że nie urazi jej w ten sposób.
- Gryzę - unosząc zadziornie kącik ust odpowiedziała nieco dwuznacznie, rozumiejąc wcześniejszą aluzję mężczyzny.
- Zaczyna robić się ciekawie - z szerokim uśmiechem powiedział sam do siebie, mając już w głowie setki sprośnych myśli.
- A ty? - na twarzy Rose pojawiło się lekkie zaciekawienie.
- Ja się dostosuje do twoich fetyszy - podniósł ręce w obronnym geście, śmiejąc się przy tym.
- O godność pytam - szatynka nieco spoważniała.
- Nie znasz mnie? Przecież jestem... - zdziwiony wokalista wlepił w dziewczynę swoje niebieskie oczy.
- Wiem kim jesteś - przerwała mu. - Jednakże kultura zobowiązuje, więc wypadałoby się chociaż przedstawić - dodała i uniosła wyczekująco jedną brew. Dan był bardzo rozpoznawalny, więc nic dziwnego, że zaskoczyło go zachowanie szatynki, jednakże faktem jest, iż z upływem czasu i rosnącym zainteresowaniem zespołem Bastille, przedstawianie się wyszło mu z nawyku.
- Daniel - uśmiechnął się szeroko w niesamowicie słodki sposób, co dziewczyna oczywiście odwzajemniła. Od tak dawna nikt nie traktował go, jak zwyczajną osobę, że zapomniał już, jak to jest rozmawiać z kimś, kto nie dostaje palpitacji serca na sam jego widok. Ich rozmowa zapewne mogłaby rozwinąć się w całkiem ciekawym kierunku. Oboje wydawali się być uszczęśliwieni faktem, iż spotkali na swojej drodze osobę, z którą mogliby porozmawiać na różne tematy bez żadnej dzielącej ich bariery. I zapewne tak by się stało, gdyby nie głośne wołanie brodacza:
-Dan! Gdzie łazisz? Za chwilę mamy samolot - gdy tylko zobaczył kolegę z zespołu od razu wiedział, co go tu przywiało. To nie pierwszy i nie ostatnio raz, gdy wokalista podbija do fanki.
- Wybacz, ale muszę... - zaczął brunet.
- Do zobaczenia później - uśmiechnęła się w nieco tajemniczy sposób ponownie mu przerywając, co zbiło go z tropu. Do zobaczenia później? - powtórzył w myślach. Dziewczyna była w pewnym sensie intrygująca, tajemnicza, co tylko podsycało ciekawość muzyka.
- Trzymam Cię za słowo - rzucił szybko z uśmiechem na ustach, po czym wstał i poszedł w kierunku kolegi z zespołu.
- Kolejna napalona fanka? - spytał Kyle nieco poirytowany faktem, iż Dan marnuje czas na takie pierdoły.
- Nie powiedziałbym - odparł spoglądając na zielonooką dziewczynę, która w tej chwili już brzdąkała pierwsze dźwięki, szarpiąc struny czarnej gitary akustycznej, a na jej widok mężczyzna uśmiechnął delikatnie sam do siebie.
Oto i pierwszy rozdział
Mam nadzieję, że się wam spodobał
Dziękuję za przeczytanie
i zapraszam do komentowania :)
piątek, 29 sierpnia 2014
Let's be optimists - Prolog
- Tłumy fanek na koncertach skandują wasze imiona, więc pewnie z powodzeniem nie macie problemów, ale powiedzcie... czy macie już wybranki swojego serca?
- Obecnie żaden z nas nie jest w związku. No może po za jednym, który to co noc gości inną, ale w sowim łóżku.
Monotonne uderzanie kropel deszczu o parapet zaczynało robić się cholernie irytujące. Po upojnej nocy, biała pościel była wygnieciona chyba już na wszystkie możliwe sposoby. Kochankowie rzadko się widywali, więc nic w tym dziwnego, że za każdym razem ich spotkania zaczynały się w łóżku, a nad ranem kończyły chłodnym pożegnaniem. Oczywiście przed rozstaniem para przeżywała fale rozkoszy, uniesień i innych przyjemności w jakich zatracali się bez reszty.
Mężczyzna przez całą noc nie zmrużył oka, w przeciwieństwie do swojej partnerki, która zaraz po zakończeniu stosunku wtulała się w niego i zasypiała. Ten poranek nie różnił się niczym od innych. Przyjechał, dostał co chciał i znów pojedzie w trasę. Jego oziębły stosunek do relacji z kobietą, z którą był w "otwartym" związku mówił sam za siebie. Czarnowłosa piękność była mu obojętna i potrzebna tylko do zaspokajania własnych potrzeb seksualnych.
Leżąc twarzą do poduszki, brunet od niechcenia odwrócił głowę w stronę swej towarzyski, aby sprawdzić, czy aby na pewno śpi. Zmęczony życiem usiadł na łóżku i przeczesał palcami swoje gęste włosy, po czym zsunął dłoń na obolały kark. Wykonując mechaniczne ruchy zakładał na siebie kolejno czarne jeasny, wymiętą koszulkę i znoszone trampki, gdy przyszedł czas na szarą bluzę, jego wybranka się przebudziła.
- Już wychodzisz? - wymamrotała na pół śpiąca, opierając się o łokcie.
- Za dwie godziny mamy samolot - nie spojrzawszy nawet na nią ubrał bluzę i skierował się do drzwi.
- Kiedy wrócisz? - czarnowłosa piękność z artystycznym nieładem na głowie, wydawała się już tęsknić za swoim ukochanym.
- Zadzwonię - rzucił tylko obojętnym tonem i wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi głośniej, niż powinien.
Pod hotelem stał już obładowany czarny van, przy którym czekało trzech dyskutujących mężczyzn:
- Czy oni tak zawsze? - zapytał brodacz, który jako jedyny ze zgromadzonych miał w sobie choć odrobinę energii.
- Daj już spokój... Widzą się raz na pół roku, więc nic dziwnego, że ich spotkania wyglądają TAK, a nie inaczej - zganił go najstarszy, uciskając nasadę nosa. Najwyraźniej i dla niego ta noc nie okazała się być regeneracyjna.
Dzięki bogu na horyzoncie pojawił się najbardziej wyczekiwany gość dzisiejszego poranka, co sprowokowało brodacza do drążenia tematu:
- Hej Dan - zawołał do przyjaciela, który był już w połowie drogi. - Powiedz mi... jak wielką miłością musi pałać do ciebie ta kobieta, że aż przysłania jej to racjonalne myślenie? - w miarę zmniejszania dystansu, mężczyzna normalizował głos.
- Ja bym raczej spytał: "Jak bardzo musi być głupia, aby się na to godzić?" - Will oparł się o samochód.
- Najwidoczniej jestem po prostu boski - brunet wzruszył ramionami i z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy, który częściowo tuszował jego zmęczenie, dołączył do grupy.
- Chciałbyś - skwitował Kyle cedząc przez zęby, a pozostali jedynie wywrócili oczami. Powszechnie wiadomym było, że Dan nie popadł jeszcze w samouwielbienie, ale najwidoczniej chłopaki nie mieli z rana nastroju do jakichkolwiek żartów.
Mały prolog do mojego opowiadania "Let's be optimists".
Mam nadzieję, że zachęcił was do czytania dalszych części, które wkrótce się pojawią.
Będę starała się w miarę możliwości dodawać codziennie nowy rozdział.
Nie krzyczcie na mnie za bardzo za błędy, które pewnie gdzieniegdzie się pojawią.
Zapraszam do komentowania :)
- Obecnie żaden z nas nie jest w związku. No może po za jednym, który to co noc gości inną, ale w sowim łóżku.
Monotonne uderzanie kropel deszczu o parapet zaczynało robić się cholernie irytujące. Po upojnej nocy, biała pościel była wygnieciona chyba już na wszystkie możliwe sposoby. Kochankowie rzadko się widywali, więc nic w tym dziwnego, że za każdym razem ich spotkania zaczynały się w łóżku, a nad ranem kończyły chłodnym pożegnaniem. Oczywiście przed rozstaniem para przeżywała fale rozkoszy, uniesień i innych przyjemności w jakich zatracali się bez reszty.
Mężczyzna przez całą noc nie zmrużył oka, w przeciwieństwie do swojej partnerki, która zaraz po zakończeniu stosunku wtulała się w niego i zasypiała. Ten poranek nie różnił się niczym od innych. Przyjechał, dostał co chciał i znów pojedzie w trasę. Jego oziębły stosunek do relacji z kobietą, z którą był w "otwartym" związku mówił sam za siebie. Czarnowłosa piękność była mu obojętna i potrzebna tylko do zaspokajania własnych potrzeb seksualnych.
Leżąc twarzą do poduszki, brunet od niechcenia odwrócił głowę w stronę swej towarzyski, aby sprawdzić, czy aby na pewno śpi. Zmęczony życiem usiadł na łóżku i przeczesał palcami swoje gęste włosy, po czym zsunął dłoń na obolały kark. Wykonując mechaniczne ruchy zakładał na siebie kolejno czarne jeasny, wymiętą koszulkę i znoszone trampki, gdy przyszedł czas na szarą bluzę, jego wybranka się przebudziła.
- Już wychodzisz? - wymamrotała na pół śpiąca, opierając się o łokcie.
- Za dwie godziny mamy samolot - nie spojrzawszy nawet na nią ubrał bluzę i skierował się do drzwi.
- Kiedy wrócisz? - czarnowłosa piękność z artystycznym nieładem na głowie, wydawała się już tęsknić za swoim ukochanym.
- Zadzwonię - rzucił tylko obojętnym tonem i wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi głośniej, niż powinien.
Pod hotelem stał już obładowany czarny van, przy którym czekało trzech dyskutujących mężczyzn:
- Czy oni tak zawsze? - zapytał brodacz, który jako jedyny ze zgromadzonych miał w sobie choć odrobinę energii.
- Daj już spokój... Widzą się raz na pół roku, więc nic dziwnego, że ich spotkania wyglądają TAK, a nie inaczej - zganił go najstarszy, uciskając nasadę nosa. Najwyraźniej i dla niego ta noc nie okazała się być regeneracyjna.
Dzięki bogu na horyzoncie pojawił się najbardziej wyczekiwany gość dzisiejszego poranka, co sprowokowało brodacza do drążenia tematu:
- Hej Dan - zawołał do przyjaciela, który był już w połowie drogi. - Powiedz mi... jak wielką miłością musi pałać do ciebie ta kobieta, że aż przysłania jej to racjonalne myślenie? - w miarę zmniejszania dystansu, mężczyzna normalizował głos.
- Ja bym raczej spytał: "Jak bardzo musi być głupia, aby się na to godzić?" - Will oparł się o samochód.
- Najwidoczniej jestem po prostu boski - brunet wzruszył ramionami i z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy, który częściowo tuszował jego zmęczenie, dołączył do grupy.
- Chciałbyś - skwitował Kyle cedząc przez zęby, a pozostali jedynie wywrócili oczami. Powszechnie wiadomym było, że Dan nie popadł jeszcze w samouwielbienie, ale najwidoczniej chłopaki nie mieli z rana nastroju do jakichkolwiek żartów.
Mały prolog do mojego opowiadania "Let's be optimists".
Mam nadzieję, że zachęcił was do czytania dalszych części, które wkrótce się pojawią.
Będę starała się w miarę możliwości dodawać codziennie nowy rozdział.
Nie krzyczcie na mnie za bardzo za błędy, które pewnie gdzieniegdzie się pojawią.
Zapraszam do komentowania :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)