niedziela, 14 czerwca 2015

How far to our Happy End - Rozdział 8.


(odnośnik do strony z opisem mieszkania znajdziecie w Spisie Postaci, przy opisie Vi)


Nigdy nie sądziłam, że nienaganne wyczucie czasu brodacza może udzielić się osobom w jego otoczeniu, jednak najwyraźniej Kyle zaraził tym moją najlepszą przyjaciółkę. Dodając do tego jej zbliżające się do geniuszu pomysły, otrzymywałam mieszankę, która postawiła mnie właśnie w tamtej sytuacji. W sytuacji, z której dosłownie nie było innego wyjścia, niż przez okno... Innymi słowy - Lucas z dresach, których właściciel stał w drzwiach do naszego mieszkania.
- Czy to nie przypadkiem ten rozczochraniec, sprzed dwóch lat? - brunet zmarszczył brwi, jak zawsze nie potrafiąc trzymać języka za zębami.
Złapałam Dana za rękę i bez słowa zaprowadziłam do swojego pokoju, zostawiając za sobą nadal oniemiałą Vi i zdezorientowanego Lucasa. Sadzając wokalistę na łóżku, czułam na sobie jego wyczekujące spojrzenie.
- Zapewne czekasz na klasyczne: "To nie tak jak myślisz" - wciągnęłam głośno powietrze, zdając sobie sprawę, że znajduję się w naprawdę niekorzystnej sytuacji, bez jakiegokolwiek wytłumaczenia.
- A jak myślisz? - uniósł pytająco brew, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Wydawał się zachowywać spokój, jednak ja czułam emanującą zazdrość z nutą wściekłości w jego głosie.
Nastała chwila ciszy, w której próbowałam zebrać wszystkie swoje myśli we w miarę spójną całość i ułożyć z nich logiczne zdania, tłumaczące, poprzednią scenę. Przerwałam ją głębokim westchnięciem, nie wytrzymując rosnącego napięcia.
- Przecież wiesz, że mnie i Lucasa nic nie łączy - jęknęłam rzucając się na łóżko, twarzą do poduszki. - Opowiadałam Ci o nim tyle razy.
- I własnie dlatego mam prawo być zazdrosny - zauważył, choć nie do końca trafnie.
- Doprawdy? - podparłam się na łokciach. - Twierdzisz, że mogłabym Cię zdradzić z mężczyzną, którego zawsze określałam jako "przyjaciel z dzieciństwa"? - tym razem to ja uniosłam pytająco brew, a Dan nadal milczał. - Twierdzisz, że w ogóle mogłabym Cię zdradzić z jakimkolwiek mężczyzną? - dodałam już nieco podniesionym tonem, nie słysząc odpowiedzi na poprzednie pytanie.
- Oczywiście, że nie - westchnął kładąc się obok mnie.
- Czyżbyś mi nie ufał? - dopytywałam naburmuszona.
- Nie ufam jemu -stwierdził śmiejąc się pod nosem, po czym odgarnął zbłąkane kosmyki z mojej twarzy, powiódł palcem wskazującym od mojego ucha, przez krawędź szczęki, aż uchwycił mój podbródek i złożył na ustach delikatny pocałunek. - W twoją wierność nie śmiałbym wątpić - wyszeptał przed kolejnym zetknięciem się warg.
Zaskakujące jak szybko potrafiłam obrócić najbardziej niefortunny bieg wydarzeń, na własną korzyść. Muszę sobie przyznać, że niewątpliwie miałam do tego talent, zwłaszcza, jeśli w grę wchodziły nawet najmniejsze ułamki sekund spędzone z Danem.
- Za godzinę muszę być na lotnisku.
Dlaczego musiał przerywać? Nie miałam ochoty słuchać o kolejnym rozstaniu, a już na pewno nie wtedy, gdy wreszcie miałam do tylko dla siebie.
- Wracam za trzy miesiące - dodał, nie widząc z mojej strony żadnej reakcji.
Ich kariera zamiast zwalniać, nabierała tempa. Dan tworzył naprawdę świetne utwory, a zespół w pełni zasłużył sobie na uznanie, jakim się cieszyli. Ale czy to wszystko musiało dziać się kosztem naszego szczęścia?
- Powiedz coś... - wydusił z siebie błagalnym tonem, przerywając kolejną chwilę ciszy.
- A co powinnam powiedzieć? "Bezpiecznej podróży. Wracaj szybko."? - do oczu zaczęły napływać mi niechciane łzy.
- A gdzie moje: "To nie tak jak myślisz"? - zaśmiał się pod nosem, przytulając mnie do siebie.
Doskonale wiedział, że źle znoszę rozłąki, po za tym sam nie przepadał za koniecznością zostawiania mnie w Londynie, gdy on miał okazje zwiedzać świat. Chciał mnie zabierać ze sobą, choć oboje wiedzieliśmy, że jest to niemożliwe. Nie mogłam już po prostu jeździć z nimi, grać na ulicach i czekać co koncert za kulisami.
- Głupek - wyjąkałam, chowając twarz w jego czarnej koszulce.
Zauważyłam, że ostatnio zaczął zakładać koszulki z bardziej higroskopijnych materiałów, niż zazwyczaj. Czyli moje łzy w dzień wyjazdu, stały się już rytuałem?
Spędziliśmy tak jeszcze kilka minut, zanim doprowadziłam się do stanu użytkowego, i zanim mój niebieskooki sens życia zechciał wypuścił mnie z objęć.
Wychodząc z pokoju, przemierzyliśmy salon połączony z kuchnią, bez słowa. Dreptałam za nim wpatrując się w jego, jak zawsze kolorowe skarpety, dopiero przy wyjściu odważyłam się unieść głowę, aby po raz ostatni przyjrzeć się, jak zakłada jeansową kurtkę. Minie co najmniej trzy miesiące, zanim będę miała okazję znowu ujrzeć ten mechanicznie wykonywaną czynność, więc chciałam nacieszyć nią oczy, póki mogłam.
- Do zobaczenie za trzy miesiące - uśmiechnął się pocieszająco stojąc w drzwiach, po czym ucałował w czoło z szeptem na ustach. - Kocham Cię - po czym zamknął za sobą drzwi, zostawiając mnie po ich drogiej stronie.
W myślach zadawałam sobie pytanie: "Czy gdy już doznałam tej prawdziwej bliskości, to czy tym razem będzie mi go brakować jeszcze bardziej?". Otarłam ostatnią łzę spływającą po policzku i ruszyłam do kuchni. Biało grafitowe meble rozciągały się przy lewej ścianie, w prawą została wbudowana lodówka z zamrażarką. Na środku stał kolejny blat, który pełnił funkcję stołu, a przy nim siedzieli już moi przyjaciele z kubkami po kawie, w dłoniach.
- Jak zwykle muszę po nim sprzątać - westchnęła brunetka, wyciągając z zamrażarki pudełko lodów czekoladowych.
Ona również doskonale wiedziała, jak kończą się nasze pożegnania, więc zawsze miała przygotowany arsenał "pocieszycieli", aby jak najszybciej wyciągnąć mnie z dołka.
Zmusiłam się do uśmiechu, gdy podsunęła mi pudełko pod nos i położyła obok łyżkę.
- Miałaś mnie pocieszyć, nie utuczyć - zauważyłam żartobliwie, gdy ona wracała na swoje miejsce.
- Powiedziała anemiczka, której od piętnastego roku życia nie przybyło ani kilograma - skwitowała, po czym gestem ponagliła, abym otworzyło pudełko zakazanej rozkoszy. Ona również czekała zniecierpliwiona, z łyżką w ręku.
"Jeśli mamy tyć, to razem" - oto damska solidarność!
- Lepiej mi wyjaśnij co ten narcystyczne źródło wspomnień, robi w moim mieszkaniu - z pełnymi ustami lodów, spiorunowała mnie spojrzeniem żądającym wyjaśnień.
- Te narcystyczne źródło wspomnień, ma imię - oburzył się Lucas.
- I tak chciałaś kupić psa, więc przygarnęłam przybłędę z ulicy - wzruszyłam obojętnie ramionami, nabierając kolejną porcję lodów na srebrną łyżkę.
- Wiesz chociaż, co to za rasa? - najwidoczniej obie postanowiłyśmy zignorować egzystencję przyjaciela, siedzącego po przeciwnej stronie blatu.
- Pies na baby - kącik ust mi zadrżał, gdy czułam na sobie poirytowane spojrzenie bruneta. - Nie ma pcheł, nie jest nosicielem żadnych chorób wenerycznych... Idealny materiał na pupila!
- I jestem niedrogi w utrzymaniu - zauważył niebieskooki, postanawiając jednak pomóc mi w przekonywaniu Vi, nawet jeśli wiązało się to z porównaniem go do psa.
- Więc zgoda... - westchnęła szatynka, a ja wymieniłam z Lucasem triumfalne spojrzenia. - ... pod warunkiem, że go wykastrujemy - dodała ze swoim słynnym wyrazem twarzy, pt. "Demon Vi właśnie doszedł do głosu".
Otworzyliśmy szeroko oczy, a nasz nowy pupil skrzywił się na sam dźwięk tych słów. Chyba za wcześnie cieszyliśmy się z naszego zwycięstwa.
- Nie dość, że mój żywot jest o wiele krótszy, niż twój, to ty chcesz mi jeszcze odbierać jedyną przyjemność z życia? - jęknął.
- No dobrze - wywróciła teatralnie oczami. - Ale masz absolutny zakaz gwałcenia mnie, gdy śpię - zabrzmiało to zadziwiająco poważnie, jak na tak niepoważną dyskusję.
- Nie kręci mnie nekrofilia...

Vi wskoczyła pod prysznic, ja zajęłam się zmywaniem naczyń, a Lucas miał chwilę czasu, aby rozejrzeć się po niewielkim mieszkaniu składającego się z dwóch pokoi, kuchni połączonej z salonem i łazienki. Krążył powoli po pomieszczeniach przyglądając się zdjęciom wiszącym na ścianach. Moim, Vi i chłopaków, sprzed roku, czy dwóch lat. Wtedy jeszcze wszystko było tak proste... Mogłam z nimi jeździć na koncerty, pomagać Coopowi z nagłośnieniem, stroić im gitary i przesiadywać razem z nimi w studiu. Nigdy nie sądziłam, że jeden cover będzie potrafił wywrócić całe moje życie do góry nogami. Od tego się zaczęło... Teledysk Rihanny tylko nadał rozpędu mojej karierze, i tak oto znalazłam się w stercie białych kopert.
Lucas usiadł na brązowej sofie i odruchowo chwycił z ręce moją klątwę. Przyjrzał się im dokładnie z obu stron, sprawdzając nadawcę i adresata, aż w końcu zabrał się za ich otwieranie.
- Nie wiesz, że nie przegląda się cudzej poczty? - upomniałam go, wołając z kuchni.
- Wybacz, opiekunka nie wpoiła mi dobrych manier - zaśmiał się pod nosem i przeczytał zawartość pierwszej koperty. - To propozycja pracy.
- Wiem - oznajmiłam nieco oschle, wycierając ręce w mały ręcznik, który zawsze znajdował się pod zlewem.
- Virgin Records zaprasza Cię do współpracy - uniósł brwi, wyraźnie zdziwiony. - I przy okazji jeszcze kilka innych wytwórni - stwierdził, przeglądając szybko resztę nadawców.
- Wiem - westchnęłam ciężko.
Te białe koperty były moją klątwą, a z dnia na dzień przybywało ich coraz więcej. Przeglądanie ich zaczęło mnie nużyć już pół roku temu. Chyba powinnam wtedy zainwestować w niszczarkę, aby nie zalegały na stoliku, i aby nie dorwał ich nikt, kogo świerzbiły ręce, czy na przykład Lucasa...
- Zastanawiałaś się już którą przyjmiesz? Bo z tego co widzę, to masz tu jeszcze propozycje wystąpienia w teledysku...
- Nie, nie zastanawiałam się, i szczerze nie mam zamiaru - wyrwałam przyjacielowi koperty z rąk.
- Dlaczego? - zmarszczył brwi, wyraźnie niezadowolony.
- Nie jestem wokalistką, a na kolejny teledysk nie mam ochoty.
- Zachowujesz się, jak rozpieszczony bachor - warknął, widząc mój obojętny stosunek do pracy.
- Powiedział spadkobierca sieci hoteli, który uciekł z domu, bo nie podobało mu się, że ktoś chce dać mu dogodne życie na tacy - syknęłam zgryźliwie.
Lucas pochodził z zamożnej rodziny, więc niczego mu nigdy nie brakowało. Nijak nie wpasowywał się z zgraję Davida, składającą się z dzieciaków pokrzywdzonych przez życie. Jednak on nie był taki, jak reszta z jego szczebla. W sercu miał ten sam bunt i żal do świata, co my. Mimo wygód, jakie czekały na niego w domu, on wolał biegać z nami po dachach i drapać kolana. Wtedy nie widziałam w tym żadnego problemu, jednak gdy przyszedł czas, aby dorosnąć, on nadal nie chciał pogodzić się z własnym losem.
- To źle, że chce do czegoś dojść o własnych siłach?
Nie lubiłam się z nim kłócić, jednak czasami było to nieuniknione. Nie mogłam znieść faktu, że ktoś kto miał całą rodzinę, potrafił się nad sobą tak użalać. Ja nie miałam już rodziców i musiałam sama radzić sobie w życiu.
- Jak na razie, to nie zaszedłeś o własnych siłach dalej , niż do burdelu - cedziłam przez zęby, kierując się do kuchni, aby wyrzucić koperty.
- A ty gdzie zaszłaś? - nasze tony podnosiły się, sięgając krzyku. - Nic nie robisz, tylko żerujesz na sławie tego rozczochrańca.
- Coś powiedział? - zatrzymałam się w półkroku i odwróciłam na pięcie.
- Dokładnie to co słyszałaś - warknął, wstając z kanapy.
- Nigdy nie wykorzystywałam Dana!
- Doprawdy? Więc jak stałaś się tak rozpoznawalna z dnia na dzień? - uniósł pytająco brew, stawiając wolno kroki w moim kierunku. - Sama byś niczego nie osiągnęła, więc nie waż się mnie pouczać - nie dał mi nawet dojść do słowa.
Miałam ochotę uderzyć go twarz. Złość we mnie wzbierała, a to prawdopodobnie dlatego, że ten cholerny brunet miał rację. Gdyby nie Dan, nadal tańczyłabym w klubach i grała na ulicach. Byłam beznadziejna i nie miałam prawa ubliżać innym.
- Ale chyba wiem, jak możemy sobie nawzajem pomóc - zatrzymał moją rękę, która szykowała się właśnie do nagłego spotkania z jego policzkiem. - Pozwól mi być twoim menadżerem, a gwarantuje Ci, że to nie ty będziesz kojarzona z Danem, lecz Dan z tobą - uśmiechnął się złowieszczo, jakby w jego głowie już zrodził się iście szatański plan. Dopiero wtedy zrozumiałam, że ta cała kłótnia była tylko przedstawieniem, aby mnie sprowokować. W przeciwnym razie nigdy bym nie chciała zatrudniać nikogo na to stanowisko.
- Ile chcesz? - zmarszczyłam brwi.
- 50% - oznajmił, a jego ton zmienił się momentalnie na ten, który mogłabym uznać na "służbowy".
- 30.
 Może i byłam młoda, ale nie głupia. Niestety skarbie, kochajmy się jak bracia, ale liczmy się jak żydzi.
- 40.
- 35 - wyraźnie zaznaczyłam, że nie miałam zamiaru już podnosić stawki, więc niebieskooki nie miał dużego pola do negocjacji.
- Zgoda - splunął na dłoń.
- Zgoda - również umieściłam swoje DNA na dłoni, po czym podaliśmy sobie ręce, tak jak mieliśmy w zwyczaju robić to w dzieciństwie.
Można było to uznać za zawarcie pewnego rodzaju umowy.
- Mam nadzieję, że wywiążesz się z obietnicy - rzuciłam stanowczo.
- Jak zawsze - wyciągnął z mojej dłoni białe koperty i uniósł kącik ust w tajemniczym uśmiechu. - Do jutra ustalę Ci grafik.
Nie wiedziałam dlaczego, ale czułam, że mogłam mu zaufać. Lucas mimo swoich wad, których lista ciągnęła się w nieskończoność, potrafił być sumienny i zawsze dotrzymywał danego słowa. Powierzając mu siebie, mogłam być pewna, że oddałam się w dobre ręce.
W tym momencie Vi wyszła z łazienki:
- Co tu się wyrabia? - jęknęła, żądając wyjaśnień.
Jeszcze niecałe dwie minuty temu toczyła się tu prawdziwa wojna, więc nic dziwnego, że szatynka była wyraźnie zaniepokojona.
- Musimy nauczyć naszego pupila, że nie szczeka się na "swoich" - wzruszyłam ramionami, jakby nic się nie stało.
- Zły pies! Dzisiaj śpisz na podłodze! - niebieskooka pogroziła mu palcem.
- Ale za co? - skomlał.
Nasza trójka w jednym mieszkaniu, to nie był najlepszy pomysł, jednak cieszyłam się na myśl, że będę miała go znowu przy sobie. Może i momentami działał mi na nerwy, ale był moim najlepszym przyjacielem. Nawet Dan nie potrafiłby mi go zastąpić.






Dla wszystkich tych, którzy, tak jak ja, nie mogli dziś pojechać na OWF... ;-;
I tak oto na stałe witamy nową postać Happy End.
Mam nadzieję, że Lucas przypadł wam do gustu,
bardziej niż Brad, bo będzie go tu dość sporo ^^"
Ehh... znowu muszę zedytować "Spis Postaci".
Dodałam również opis mieszkania Vi,
abyście się mniej więcej orientowali, co i jak wygląda xD
Mam nadzieję, że ten rozdział się wam podobał
i czekam na wasze komentarze ^^

2 komentarze:

  1. NIE LUCAS SPADAJ NA DRZEWOOOOO! ROSI NALEŻY TYLKO DO DANAAA!!!

    Trzeba go było wykastrować zawczasu bo mam wrażenie że trudno mu będzie trzymać ręce przy Rosi przez te trzy miesiące... Teraz jak nadrobiłam dwa rozdziały, znów nie mam co czytać. Dziewczyno pisz to AnY, bo nie mam co czytać -.-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, a już myślałam, że stworzyłam postać płci męskiej, którą będziesz w stanie polubić xD
      Kto wie, może będzie w stanie powstrzymać swoje popędy, zwłaszcza, że Rose jest tylko jego przyjaciółką z dzieciństwa.
      Co do AbY to muszę się nad tym głęboko zastanowić, bo chyba tylko ty z moich czytelników byś to przeczytała, więc nie za bardzo opłaca mi się to publikować...

      Usuń