wtorek, 20 października 2015

12/10

Tak, jak teraz mam nawał zajęć, tak jakiś czas temu nudziłam się na tyle, aby narysować to...
Jest to art przypisany do rozdziału 12. opowiadania "How far to our Happy End".
Ja właśnie tak widzę scenę, w której Rose budzi się w ramionach Lucasa, z wyrzutami sumienia...
Mam nadzieję, że mimo iż główna bohaterka na załączonym obrazu nie śpi z tym, kim powinna, to art sam w sobie się wam spodoba xD
Czekam na wasze opinie ^^




sobota, 17 października 2015

How far to our Happy End - Rozdział 12.

Czekałam na Lucasa, wtulając się w kołdrę. Wodziłam za nim wzrokiem, gdy wędrował po pokoju, zdejmując z siebie ubrania, zostając w samych bokserkach. Nie było to dla mnie coś nowego, bo odkąd mieszkał z nami, niejednokrotnie przechadzał się po mieszkaniu, prezentując swoją bieliznę i delikatny zarys mięśni brzucha. Nie wspominając, jak za dawnych lat wyjeżdżaliśmy w trójkę razem na wakacje, mieszkając pod jednym namiotem. Tym razem znów miałam okazję spędzić z nim noc, choć pewnie nieco inaczej, niż wtedy.
- Mogłabyś się mi tak nie przyglądać? Zawstydzasz mnie... - wymamrotał, rozpinając rozporek spodni.
- Powiedział facet, który rywalizował z Dawidem o to, kto zaliczy więcej panienek w ciągu tygodnia - wzniosłam oczy do nieba, na wspomnienie o tych głupich zawodach, których nietypowych dyscyplin wciąż przybywało.
- Nie przypominaj... - westchnął, zdejmując spodnie.
- Ale to ty wygrałeś - przypomniałam, unosząc brew z dezaprobatą.
- Owszem - głupawy uśmieszek znów zagościł na jego twarzy, nie kryjąc dumy.
- Świnia - wytknęłam na niego język, po czym schowałam się pod kołdrą.
- Coś ty powiedziała? - jęknął, udając oburzonego, po czym błyskawicznie znalazł się nade mną. Skutecznie mnie unieruchomił, włożył ręce pod kołdrę i zaczął łaskotać. Wyginałam się we wszystkie możliwe strony, czując jego zimne dłonie, na które moje ciało reagowało dreszczami.
- Kim jestem? - pytał złośliwie.
- Świnią - a ja wręcz prosiłam się o tortury.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu, a ten sadysta ewidentnie wykorzystywał moją wrażliwość na dotyk. W szamotaninie zsunął kołdrę z mojej twarzy, i przy okazji z torsu.
- Mogłabyś powtórzyć? - mruknął, dając mi szansę na zaczerpnięcie powietrza.
- Wiem, że jesteś ode mnie starszy, ale nie sądziłam, że już dopada Cię głuchota - zaśmiałam się zgryźliwie pod nosem, łapiąc haustami powietrze.
Macie pełne prawo nazwać mnie masochistką, prowokatorką, uwodzicielką, manipulantką, dziwką, czy jakkolwiek chcecie. Dlaczego? Bo przyznaję, że celowo uwodziłam Lucasa. Chciałam wzbudzić w nim pożądanie, chciałam go wykorzystać do opatrzenia swoich ran. Myślałam, że oddając się jemu, odegram się w ten sposób na Smithie. Chciałam, aby cierpiał tak jak ja, chciałam ugodzić w jego dumę, tak samo, jak on ugodził mojej.
Nie mogłam wytrzymać, gdy do łaskoczących mnie zimnych dłoni dołączyły jego usta, dmuchające w moją szyję, przez co wokół rozbrzmiewał dziwny dźwięk. On sam ledwo łapał powietrze, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Gdzieś pomiędzy tą rozgrywającą się komedią, można było słyszeć moje błagające jęki.
- Masz dość? - przerwał na chwilę, opierając czoło o moje czoło.
- Tak - oboje oddychaliśmy ciężko,  jak po upojnej nocy kochanków, których rozłąka wreszcie dobiegła końca.
- Więc przeproś - zażądał, nadal śmiejąc się pod nosem.
- Za co?
- Za to, jak mnie nazwałaś.
- Ale przecież dla ciebie to powinien być komplement - nie mogłam powstrzymać zgryźliwości.
Tak, chciałam go uwieść, ale nie potrafiłam od tak potraktować przyjaciela z dzieciństwa, jak obiekt zaspokajania swoich potrzeb. Mimo wszystko posiadałam kręgosłup moralny.
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy, w jak niekorzystnej sytuacji się znajdujesz - uśmiechnął się zawadiacko, chwytając mój podbródek między palec wskazujący a kciuk.
- Przygwożdżona do łóżka, przez jednego z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich miałam okazję spotkać... Ja widzę same korzyści.
Chyba sam nie wierzył, że coś takiego padło akurat z moich ust, bo zwiesił głowę, śmiejąc się pod nosem, jakbym własnie powiedziała coś bardzo zabawnego.
- I oby tak zostało - wrócił twarzą do poziomu mojej twarzy i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Nie było mi więcej trzeba, aby obudzić we mnie pożądanie.
Nie sądziłam, że jego usta będą smakowały tak dobrze, że będą całowały tak namiętnie.
Czy grzechem będzie, jeśli odważę się stwierdzić, iż Lucas całował lepiej, niż Dan? Cóż... moje miejsce i tak jest w piekle, więc co mi szkodzi?
Całował tak, że byłam w stanie zapomnieć o wszystkim innym, o byłym narzeczonym, o tym, że własnie jestem w łóżku z przyjacielem, o własnej godności. Myślałam, że to ja nim manipulowałam, że to ja go uwiodłam. W rzeczywistości tańczyłam, jak on mi zagrał, a wygrywał melodię, której nuty pieściły moje ciało, jak nikt wcześniej. Nawet jeśli było to pozbawione uczucia, nawet jeśli rano mieliśmy udawać, że nic się nie wydarzyło, to nie chciałam żałować tej przyjemności.
Niestety sumienie odezwało się we mnie, gdy fala uniesień dobiegła końca, a ja obudziłam się nad ranem w objęciach Lucasa. Tak, wyglądał uroczo, gdy spał, było mi z nim nieziemsko dobrze i byłam pewna, że gdybym tylko mogła być dla niego "tą jedyną", to byłabym najszczęśliwszą kobietą na świecie. Tkwiłam w troskliwych objęciach swojego szczęścia, więc dlaczego po moich policzkach spływały łzy? Co sprawiało, że wewnątrz krzyczałam z bólu?
Nie byłam odpowiednią osobą, na odpowiednim miejscu. To nie między jego prawym a lewym ramieniem, miałam zasypiać i budzić się, co rano. I to bolało mnie najbardziej - fakt, iż nie jestem go warta. Nie zasługiwałam na to, co on mógł mi dać.

Wstałam z łóżka, wciągnęłam na siebie damskie bokserki i wygrzebałam z walizki jeden z tych za dużych o kilka rozmiarów, ciepłych swetrów, którymi się otulałam, gdy nie było przy mnie Dana. Poszłam do kuchni, z przyzwyczajenia zaparzyłam dwie kawy i położyłam na stole. Usiałam na jednym z krzeseł, ujmując w dłonie kubek, nagrzany gorącym płynem, który miał mnie rozbudzić, jakby poranna dawka wyrzutów sumienia nie była wystarczająca...
Jedno z kolan podsunęłam po szyję, druga noga zwisała bezwładnie. Wpatrywałam się we wstrętną pogodę za oknem, która idealnie odzwierciedlała mój obecny stan. Przesiąknięta szarością, psująca wszystkim dookoła humor, pogrążona w depresji. Zastanawiałam się, czy Dan też się tak czuł. Chociaż... dlaczego miałaby sięgać dna, skoro to nie on został zdradzony? Jednak wspomnienie jego przepraszających oczu nie dawało mi spokoju.
Dan, jaki miałeś wtedy wyraz twarzy?
Czy ty też siedziałeś sam, gnębiony przez własne sumienie? Czy pod twoimi oczami też malowały się sińce, po nieprzespanej nocy? Czy byłeś tak samo pozbawiony chęci do życia, jak ja?
Jaki miałeś wtedy wyraz twarzy? Płakałeś? A może twoje oczy również były już zbyt obolałe, ale ronić łzy?
Jeśli tak, to byliśmy siebie warci.
Obdarci z godności, pozbawieni moralności, egoiści.

Lucas zwlekł się z łóżka później niż zwykle, choć nadal dość wcześnie. Nieco zdziwił się na mój widok. Nie podejrzewał, abym miała ochotę wstawać z łóżka, choć to było ostatnie miejsce, w którym chciałam być. Zwłaszcza, jeśli obok leżał on.
- Dzień dobry - wymamrotał nadal na wpół przytomny, opierający się o framugę drzwi.
- Za późno wstałeś. Twoja kawa już zdążyła wystygnąć - zmierzyłam go równie nietrzeźwym spojrzeniem.
- To o której wstałaś? - zdziwił się, siadając na krześle obok.
- Zdecydowanie za wcześnie - westchnęłam, czując, jak moje mięśnie wszczynały bunt, prowokowane przez zmęczenie.
- Aż tak głośno chrapię? - uniósł brew, niosąc przeprosiny w spojrzeniu błękitnych oczu.
- Nie, ale zepchnąłeś mnie z łóżka - wzruszyłam ramionami.
- Serio? - jęknął, otwierając szeroko oczy.
- Niee - zaśmiałam się pod nosem, próbując uspokoić przyjaciela. Jeśli nadal mogłam go tak nazywać...
- Nadal Cię to gryzie? - zapytał, poważniejąc, choć troska nie zniknęła z jego głosu.
- Co? - wpatrywałam się w pusty kubek, jakbym nie chciała się przyznać do własnej słabości, nawet przed sobą.
- Posłuchaj, wiem, że nie jest Ci łatwo.
- Skąd możesz to wiedzieć? - uniosłam wreszcie wzrok znad naczynia, biorąc się na odwagę do stanięcia twarzą w twarz z przykrą prawdą.
Dan mnie zdradził, a ja nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Z minuty na minutę czułam się gorzej, podupadałam, stawałam się wrakiem człowieka. Nie potrafiłam funkcjonować z myślą, iż ktoś mi go odebrał, a ja nie potrafiłam nawet o niego zawalczyć. Poddałam się.
- Bo sam przeżyłem coś podobnego - wyznał, nie podnosząc tonu, w przeciwieństwie do mnie.
- Też zostałeś zdradzony? - zdziwiłam się.
Lucas nigdy nie angażował się w związki, więc trudno mi było uwierzyć, iż którakolwiek kobieta była mu w stanie tak zawrócić w głowie, aby uwiązać go na smyczy. Nie wspominając już o tym, która byłaby na tyle głupia, aby go zdradzić. Spędziłam z nim wystarczająco dużo czasu, aby móc mu postawić jakiekolwiek zarzuty, jednak jego czułość, troskliwość i oddanie, odkupują wszystkie jego winy.
- Nie, nie miałem okazji - parsknął pod nosem. - Zakochałem się w pewnej dziewczynie, niestety bez wzajemności. To co mógłbym porównać do uczucia, z którym teraz sobie nie radzisz, to emocje, jakie mi towarzyszyły, za każdym razem, gdy widziałem ją z jej narzeczonym - unosił pokrzepiająco kącik ust, choć wiedziałam jak strasznie musiał się czuć. Podziwiałam go za to, że mimo wszystko on stał na własnych nogach, gdy ja kurczowo trzymałam się jego ramienia, aby nie upaść.
- Jeszcze 24 godziny temu powiedziałabym: "Dobrze Ci tak" - zawsze karciłam go za to w jaki sposób traktuje kobiety, teraz sama nie byłam od niego lepsza. Wykorzystywałam innych, aby zagłuszyć własny ból, nie zważając na to, czy ich ranię.
- Powiedz - maskował własne cierpienie uśmiechem, lecz jego oczy nie potrafiły się teraz śmiać.
- Nie potrafię - przygryzłam wargę, aby powstrzymać cisnące się do oczu, łzy.
- Dlaczego?
- Bo teraz wiem, jak to boli - po policzku spłynęła słona kropla, zostawiając za sobą piekący szlak.
Przypominając sobie, jak ostry był nóż, który wbił się w moje serce, gdy zobaczyłam Dana z inną kobietą, nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak bardzo musiał cierpieć Lucas, za każdym razem, gdy osoba, której oddał swoje serce, okazywała miłość komuś, kto nie był nim.
Brunet już nic nie powiedział, przyciągnął krzesło, na którym siedziałam, bliżej siebie, abym mogła schować twarz w jego obojczyku. Nie zasługiwałam na jego troskę, choć w tej chwili nie potrafiłam bez niego oddychać. Jeszcze nie wiedziałam jak, ale byłam pewna, że kiedyś odwdzięczę się mu za wszystko, co dla mnie zrobił. Taką przynajmniej miałam nadzieję.

Vi wróciła do domu dopiero w okolicach południa, zastając mnie przy stole, z kolejnym kubkiem gorącej kawy. Zachodząc mnie od tyłu, owinęła ramiona wokół mojej szyi powitała radosnym tonem:
- Dzień dobry.
- Gdzie się szlajałaś? - spytałam od razu.
- To tu, to tam... Wiesz, nie chciałam wam przeszkadzać - zachichotała, choć wiedziałam, że nie koniecznie pałała entuzjazmem na myśl o tym, że jej młodsza siostrzyczka została przeciągnięta na ciemną stronę mocy.
- Może i lepiej - wpatrywałam się w gorący płyn, który ogrzewał moje nadal skute lodem dłonie.
- W skali od jednego do dziesięciu, jak bardzo czujesz się zgorszona? - zapytała niepewnie, nie wiedząc, czy powinna poruszać ten temat.
- Dwanaście - odparłam, zwracając pusty wzrok ku palety szarości za oknem.
- Wiem, że po pierwszej jednorazowej przygodzie dopadają Cię wyrzuty sumienia, ale bez przesady... - jęknęła, kładąc nogi na stole.
- Dołóż do tego fakt, iż zrobiłam to z przyjacielem, przy okazji go wykorzystując, bo zrobiłam to tylko po to, aby odegrać się na Danie i poczuć się lepiej - wyliczałam powody, które tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że osoba, którą widzę, patrząc w lustro, jest nikim innym, jak zwykłą szmatą. - Nie wspominając o tym, że to była zdrada...
- To i tak powinno się mieścić w dziesięciopunktowym przedziale - stwierdziła, oglądając swoje paznokcie, jakby nasłuchała się już wystarczająco dużo, podobnych historii, aby móc moją potraktować po macoszemu. - Po za tym, bez orgazmu, to nie zdrada.
- Kto powiedział, że nie szczytowałam? - uniosłam pytająco brew, przyglądając się przyjaciółce, która z powodu z pewnością przesadzonego zaskoczenia, straciła równowagę na bujającym się krześle, a w efekcie końcowym wylądowała na podłodze.
- Żartujesz! - jęknęła, zbierając się z zimnych płytek. - Może jeszcze powiesz, że był lepszy od... "sama wiesz kogo".
Skarciłam ją zirytowanym spojrzeniem, w podziękowaniu za subtelne porównanie Smitha do Lorda Voldemorta, który swoją drogą miał niewiele wspólnego z rozczochrańcem. Dan mimo wszystko posiadał nos, nie nosił czarnych szmat, nie miał obsesji na punkcie jakiegoś dzieciaka, i to nie dlatego, że nie miał zadatków na pedofila, nikt nie podejrzewał go o niezrównoważenie psychiczne, bo gadał z wężami, a przy okazji nie werbował mrocznej armii, choć muszę przyznać, że Stormers byli naprawdę grupą oddanych fanów.
- Wiesz... utrata dziewictwa nie była czymś przyjemnym - skrzywiłam się na sam dźwięk swoich słów.
- Chcesz mi powiedzieć, że przybłęda był lepszy, niż największy ruchacz zespołu Bastille? - zmarszczyła brwi, przeszywając mnie badawczym spojrzeniem.
- Tak - westchnęłam, godząc się z rzeczywistością.
- Za cztery godziny musimy być na lotnisku, więc radzę wam zacząć się pakować - oznajmił brunet, przechodząc z pokoju do kuchni, nie odrywając wzroku od tarczy czarnego zegarka, na jego lewym nadgarstku.
- Lucas, myliłam się, co do Ciebie - wstała na równe nogi, z oficjalnym tonem na ustach. - Jednak będą z Ciebie ludzie - uścisnęła mu dłoń ze śmiertelnie poważnym i pełnym uznania, wyrazem twarzy.
Niebieskooki zamrugał kilka razy, zdezorientowany. Gdzie "kundel", "przybłęda", czy chociażby "pies"? Czyżby awansował na wyższy szczebel społeczny?
- Coś się stało? - wychylił się zza Vi, aby posłać mi pytające spojrzenie.
Ja w odpowiedzi wzruszyłam jedynie bezradnie ramionami, z przepraszającym wyrazem twarzy.
Przykro mi Lucas, ale brązowowłose uosobienie zła, uznało Cię za równego sobie. Od Ciebie zależy, czy należy się z tego cieszyć, czy też nie...
Uwielbiałam, gdy ta dwójka zaczynała swój kabaret. Odciągali mnie tym przynajmniej od wszystkich zmartwień i pozwalali na chwilę beztroskiej zabawy, poziomem przypominającej tą dla dzieci z podstawówki. Jakie to szczęście mnie spotkało, że to własnie z tą parą wyrośniętych dzieci, przyszło mi mieszkać pod jednym dachem.





Tak, wiem, rozdział miał być wczoraj...
Ale co ja poradzę, że są jeszcze osoby,
które siłą zaciągają mnie do świata rzeczywistego,
wyrywając z mojej pięknej krainy fantazji? ;-;
W każdym razie...
Mam nadzieję, że rozdział się podobał,
i że nie zlinczujecie mnie za przysłowiowe "zeszmacenie" głównej bohaterki xD
Czekam na wasze opinie w komentarzach ^^

czwartek, 15 października 2015

How far to our Happy End - Rozdział 11.

Zimne krople deszczu utrzymywały mnie przy trzeźwości. Już nie potrafiłam kroczyć szybko i zdecydowanie, w stronę przeciwną do hotelu. Każda komórka mojego ciała błagała, abym zawróciła, pozwoliła mu się wytłumaczyć, przemyślała to jeszcze raz. Nogi protestowały, uginając się pode mną, co jakiś czas, a serce wyło z bólu, rozdzierana na najdrobniejsze kawałki.
Jak jeden człowiek mógł mnie doprowadzić do takiego stanu? Byłam wrakiem człowieka, chodzącym ciałem, którego dusza umarła w chwili, gdy zobaczyła swojego ukochanego z inną kobietą. Czy zdrada naprawdę tak bardzo bolała, że nie czułam już bólu zdartych kolan, gdy po raz drugi się potknęłam?
Siedziałam na chodniku, przemoczona, zraniona i praktycznie martwa. Wpatrywałam się w czarne niebo, które chowało przede mną najpiękniejsze z gwiazd. Naprawdę nie zasługiwałam nawet na to?
Wszystko mnie bolało... Zdarte kolana, trzęsące się ramiona, płuca łaknące powietrza, rozdarte serce, oczy,  które nie przestawały toczyć łez. Żałowałam jedynie, że nie potrafiłam uderzyć go w twarz. Wtedy przynajmniej bolałoby mnie już wszystko.
Pod drzwi domu ciotki Vi, dotarłam dopiero po dwóch godzinach. Mimo iż dzieliło go od hotelu zaledwie kilka przecznic, to postanowiłam wybrać bardziej okrężną drogę, jak zwykle z resztą. Wolałam się doprowadzić do względnego porządku, aby nie wypłakiwać się godzinami w ramiona przyjaciółki.
Zapukałam delikatnie, zmarzniętymi kostkami, w drewnianą płytę, z nadzieją, że nie będę musiała tego powtarzać. Na szczęście drzwi otworzyły się niemal natychmiastowo, a w nich stał zdezorientowany Lucas. Nie zadawał nawet żadnych pytań. Widząc mnie przemoczoną, brudną, z czerwonymi oczami, od razu chwycił mnie za nadgarstek i zaprowadził do łazienki. Tam zdejmował ze mnie kolejno skórzaną kurtkę, obwiązaną w biodrach koszulę, szarą koszulkę, ciemne jeansy i glany. Nie ruszył jedynie bielizny, choć pewnie, gdyby i nawet odważył się ją zdjąć, to wątpię, abym to zauważyła. Balansowałam na granicy snu i jawy, gdy brunet narzucił mi na głowę ręcznik i ostrożnie wycierał włosy, po czym resztę ciała.
- Gdzie Vi? - zainteresowałam się wreszcie światem rzeczywistym, gdy wilgotny ręcznik opadł na moje ramiona.
- Poszła na zakupy. W lodówce nie ma za dużo rzeczy zdatnych do zjedzenia - oznajmił odgarniając mi zbłąkane kosmyki z twarzy.
Widząc, jak bardzo moje ciało jest bezwładne, wziął mnie na ręce i zaniósł do salonu. Tam okrył mnie kocem i zniknął na chwilę w aneksie kuchennym. Przez czas jego nieobecności nie robiłam nic, po prostu siedziałam wpatrując się w bezdeń, zaprzątając sobie myśli obrazem złośliwego uśmiechu kobiety piękniejszej ode mnie i tych przepraszających niebieskich oczu. Nie sądziłam, że potrafię być na tyle nieczuła, aby im nie ulec. A jednak.
- Proszę - Lucas wrócił po kilku minutach z kubkiem gorącej czekolady.
Ujęłam go w zmarznięte dłonie bez jakiejkolwiek reakcji. Normalnie skrzywiłabym się na uczucie podrażnionej gorącem skóry, jednak w tamtym momencie nic nie równało się z bólem, jaki miażdżył moją klatkę piersiową. Brunet obserwował mnie, marszcząc brwi. Znał ten wyraz twarzy, tę pustkę w oczach i sińce pod dolnymi powiekami. Widział mnie w podobnym stanie po śmierci Davida, gdy myślałam, że moje życie straciło sens.
Poprawka.
Moje życie straciło sens dopiero teraz.
- Co się stało? Znowu ktoś umarł? - jak zawsze znieczulony, usiadł obok mnie na kanapie, zabierając przy okazji źródło gorąca z moich dłoni. Odstawiając kubek na stoliku do kawy, nie spuszczał ze mnie wzroku, choć wiedział, że moje usta i tak nie drgną.
Mylił się.
- Nienawidzę kłamców - zielone tęczówki nareszcie spojrzały na jedyną osobę, która jeszcze mnie nie zraniła.
- Chyba mi nie powiesz, że jakieś kłamstewko doprowadziło Cię do takiego stanu - w jego głosie kotłowała się lekkość, dwie łyżki zgryźliwych uwag, pół szklanki znieczulenia i szczypta humoru. Jednak danie było podane na lśniącym zmartwieniem talerzu.
- Co jest dla ciebie formą kłamstwa? - spytałam, wpatrując się we własne palce, bawiące się snującą się nitką z ciepłego koca.
- Bo ja wiem... - rozłożył się na kanapie zamyślony, wpatrzony w sufit. - Zatajenie prawdy, nie mówienie całej prawny, telewizja, biblia, miłość...
- Zdrada - przerwałam mu, unosząc ponownie wzrok, aby spojrzeć mu w oczy.
- Nie mów - gorzkie danie, którym częstował mnie w ramach pocieszenia, ustąpiło miejsca, o wiele gorszej w smaku, powadze.
- Czego? 
- Nie zrobił Ci tego - oznajmił, jakby nie chciał pogodzić się z rzeczywistością, wykreślając tym zdaniem wyraźną linię, której szarość życia miała absolutny zakaz przekraczać. - Nie mógł na tyle głupi, aby Ci to zrobić.
Ja wzruszyłam tylko bezradnie ramionami, zacierając tym samym niewidzialną granicę. Przykro mi Lucas, ale odgradzanie się od rzeczywistości, wcale nie oznacza, że Ciebie ona nie dotyczy.
- Podaj numer pokoju - wciągnął głośno powietrze przez usta.
- Nie pójdziesz tam - za dobrze znałam ten dźwięk, aby pozwolić mu opuścić ten dom.
- Bo? - wstał już na równe nogi, pozwalając wściekłości zagłuszyć głos zdrowego rozsądku.
- Bo nikomu tym nie pomożesz - zerwałam się, aby kurczowo chwycić się jego koszulki, przez co koc zsunął się z moich ramion. - Skrzywdzisz Dana i prawdopodobnie każdą osobę, która stanie Ci na drodze do niego, sam wylądujesz za kratkami, a mnie zostawisz samą. Chcesz tego? - w samej bieliźnie, wychudzona, niemal sina od zimna, ze łzami cisnącymi się do i tak bolących już oczu, wyglądałam co najmniej żałośnie. Na szczęście ten obraz nędzy i rozpaczy, zdołał ugasić pożar wściekłości i stopić lód skuwający serce bruneta.
Zanim pierwsza łza zdążyła spłynąć po moim policzku, byłam już uwięziona w ramionach Lucasa. Po raz pierwszy nie miałam nic przeciwko deficytowi powietrza. Już nie potrzebowałam do życia tej mieszanki azotu, tlenu i argonu, gdy otulał mnie jego cudowny zapach. Wystarczyła mi jego bliskość.
- Dobra, ja poszłam po zakupy, ty robisz kolację. Zmywanie zostawimy Rose, za kare, że nas zostawiła dla rozczochrańca - donośny ton rozbrzmiał w całym domu, gdy Vi tylko zamknęła za sobą drzwi, głośniej niż powinna, choć trzaskała nimi za każdym razem.
Dopiero gdy stanęła w wejściu do salonu, upuściła torby z nie pozostawiającym żadnych wątpliwości, wyrazem twarzy.
- Powiedz, że masz na tyle nie poukładane we łbie, że sklonowałeś Rose, a to co widzę, nie jest tym, co mam na myśli.
Tak, teoriom mojej najlepszej przyjaciółki daleko było do szeroko pojętej normalności, ale nic w tym dziwnego, skoro ona cała nie mieściła się w tym przedziale.
- Klonem nie jestem, ale na pewno nie robimy nic, co choćby umywało się do twoich dalekosiężnych domysłów - wzruszyłam ramionami, obierając łzy, wierzchnią stroną dłoni.
- Wszystko byłoby lepsze od trzeciej opcji - oznajmiła, poważniejąc.
- Którą jest? - uniosłam pytająco brew, aby upewnić się, czy jej wyobraźnia znów nie wybiegła za daleko.
- Zdradził Cię, prawda?
Nie odpowiedziałam, nie musiałam. Cisza krzyczała za mnie, dając jej do zrozumienia, jak bardzo boli mnie fakt, iż ja również muszę zburzyć mury, które miały chronić mnie przed rzeczywistością.
- Skończony idiota! - dała upust złości, kopiąc w krzesło, które upadło na ziemię już bez nogi. - Później to naprawisz - rzuciła stanowcze spojrzenie Lucasowi, po czym usiadła obok mnie, a jemu przed nosem, tym samym dając niebieskookiemu do zrozumienia, że powinien usunąć się na dalszy plan. Wzniósł więc oczy do nieba, zabrał nasze kubki i odniósł posłusznie do zlewu.
- Co prawda lodów nie kupiłam, ale ciotka ma nagrany pierwszy sezon "Gry o Tron" - uniosła pocieszająco kącik ust, zabierając mi kilka zbłąkanych kosmyków za ucho i gładząc kciukiem policzek.
- Dzięki, ale chyba pójdę już spać - zmusiłam się do odwzajemnienia uśmiechu.
- To idziemy spać - wstała, zwarta i gotowa.
- Właściwie, to chciałam się dzisiaj położyć z Lucasem - okryłam się kocem. - Chyba się nie gniewasz? - doskonale wiedziałam, że ta dwójka rywalizowała ze sobą w nieoficjalnych zawodach: "Komu przypadnie miano najlepszego przyjaciela", więc szczerze bała się reakcji szatynki.
- Skądże - przytuliła mnie mocno, co zdziwiło nie tylko mnie, ale także naszego pupila, zmywającego naczynia.
Oboje odprowadzili mnie do wejścia sypialni dla gości, a Vi na pożegnanie dodała:
- Jakby coś się działo, np. kundel nie trzymałby łap przy sobie, to jestem w pokoju obok - przytuliła mnie po raz ostatni i ucałowała w policzek, na dobranoc.
- Wychodzę, wracam za dwie godziny - oznajmiła, niemal szeptem, gdy ja leżałam już w łóżku. - Lepiej to wykorzystaj.
- Co masz na myśli? - zmarszczył brwi, odprowadzając szatynkę wzrokiem do kuchni.
- Chyba nie muszę Ci tłumaczyć jak się robi dzieci? - czasami potrafiła być nazbyt dosadna, lecz widząc, jak niebieskooki spuszcza wzrok, dodała - Kolejnej szansy możesz już nie dostać.
Cisnęła do torebki klucze, telefon, po czym wyszła z domu, tym razem starając się nie trzaskać drzwiami.

Deszcz na szczęście ustał, więc szatynka nie musiała się martwić o szukanie zadaszenia. Możliwe, że doskwierał jej mróz, jednak nie chciała wracać do domu. Najchętniej przenocowałaby w hotelu, co nie było możliwe z racji, iż nie wzięła ze sobą portfela, czego szybko pożałowała.
Z dna torebki dobiegł ją cichy dźwięk wibracji. Miała nadzieję, że to Rosę zapragnęła jej powrotu, więc odebrała, nie spoglądając nawet na wyświetlającą się nazwę kontaktu.
- Dzięki Bogu, nareszcie odebrałyście - zanim Vi zdążyła cokolwiek powiedzieć, w słuchawce odezwał się Chris.
- Woody? - odsunęła na chwilę telefon od ucha, aby się upewnić.
Co prawda nazwa kontaktu wskazywała na Kyla, ale przynajmniej miała pewność, że rozmawiała z jednym z członków zespołu.
- Tak, jak się czuje Rose? -wydawał się być nieco zestresowany, jakby obawiał się, że nastolatka w przypływie rozpaczy mogła w drodze powrotnej zahaczyć o jakiś most i z niego skoczyć.
W imię miłości!
- Śpi - odparła, jakby byłe tego pewna, choć w głębi miała nadzieję, że ma rację. - Szybko się odzywasz - skarciła perkusistę, ponieważ od rozstania ich przyjaciół  minęło już kilka godzin.
- Tak, wiem, ale dopiero, co skończyliśmy opieprzać Dana i...
- Skończ pieprzyć i daj mi ten telefon! - w tle, jak zwykle pobrzmiewał głos zniecierpliwionego kociarza.
- Kyle, usiądź wreszcie! - i próbującego do uspokoić Willa...
- Vi? Gdzie jest Rose? Jak się czuje? - brodacz dobrał się do słuchawki, zadając, jak zwykle za dużo pytań na raz.
- Spokojnie, jest w domu i nic się jej nie stało, więc możecie już przestać panikować - westchnęła, ona jako jedna z niewielu potrafiła się dogadać z Kylem.
- Muszę się z nią zobaczyć - oznajmił stanowczo.
- Spróbujesz ją obudzić, a zrobię Ci o wiele gorszą krzywdę, niż mam zamiar zrobić Smithowi - chyba nie muszę mówić jak bardzo przerażająca potrafiła być Vi, gdy ktoś skrzywdził bliską jej osobę. Czułam się zaszczycona, mogąc być jedną z nich.
Można było wypominać jej niezliczoną ilość wad, czym prawdopodobnie by się nie przejęła, jednak z chwilą, w której obraziłeś jej przyjaciela, czy w jakkolwiek inny sposób skrzywdziłeś, musiałeś się liczyć z faktem, iż obrałeś sobie za wroga swój najgorszy koszmar.
- To co mogę zrobić dla niej? - zapytał, po chwili milczenia.
- Znaleźć wolne miejsce w swoim łóżku - oznajmiła, zatrzymując się w półkroku i przyglądając się hotelowi, w którym obecnie przebywali, z drugiej strony ulicy. - Uwierz mi, to może pomóc jej bardziej, niż myślisz - uniosła delikatnie kącik ust, godząc się z faktem, iż Lucas może być mężczyzną, który da jej najlepszej przyjaciółce prawdziwe szczęście. A jeśli ja będę szczęśliwa, to ona również.






Wróciłam~
Ostatnio często znikam i magicznie powracam,
ale musicie mi wybaczyć moją niesystematyczność...
Za dużo spraw na głowie.
Prawo jazdy, próbne egzaminy, organizacja 18, remont pokoju, projekty, wymiany...
I to wszystko w jednym miesiącu, jakim jest przeklęty październik...
Ale przez nawał zajęć zdołałam wywnioskować jedno,
a mianowicie - nie jestem stworzona do pracy w grupach,
ani do funkcjonowania w społeczeństwie xD
Z cyklu: "Kaleka mentalny to synonim artysty" xD
Mam nadzieję, że wybaczycie mi chwilową nieobecność,
i to co stanie się w następnym rozdziale, który 

prawdopodobnie znajdzie się na blogu już jutro.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i czekam na wasze opinie ^^