- Niezły wózek - wydukałam wreszcie, nie ukrywając zaskoczenia. - Ale wolałabym Chevroleta Impale z 67. - rzuciłam z zadziornym uśmieszkiem.
- A ja cycatą blondynkę - odparł kąśliwie, otwierając mi drzwi.
Uniosłam pytająco brew, zatrzymując się w półkroku. Brunet nie wyglądał na osobę gustującą w tak stereotypowym kanonie piękna, co nie oznaczało, że nie mogłam się mylić. Choć miałam cichą nadzieję, że tym razem miałam rację.
Widząc moje zmieszanie, uśmiechnął się odsłaniając zęby i kiwając przecząco głową, jakby chciał powiedzieć "Oj Mała, głupiutkaś jeszcze", jednak jedyne czym mnie uraczył to:
- Wsiadaj.
Przez całą drogę, wypytywałam go o najdrobniejsze szczegóły i żądałam wyjaśnień, czyli robiłam dokładnie to, co powinnam zrobić od pierwszej chwili, po przebudzeniu.
Dowiedziałam się, że powód, dla którego spędziłam noc w starym domu był owocem braku zasięgu i czasu. Will nie mógł wezwać pogotowia, a jako iż do najbliższego miasta czekała nas porządna godzina drogi w największej ulewie, jaką Georgia widziała od dziesięciu lat, postanowił udzielić mi pomocy na miejscu. Dom w środku lasu wydawał się być świetną opcją, aby przeczekać w nim burzę, jednak nikt nie przewidział, że błyskawice nie ustąpią nieba słońcu, dopiero nad ranem. Swoją drogą, ciekawiło mnie, skąd on wiedział gdzie szukać schronienia...
- Więc po co jedziemy do Juliette? - podsunęłam kolana pod brodę, gdy już byłam pewna, że nikt nie będzie na mnie krzyczał, z powodu wkładania brudnych butów na siedzenie.
- Bo jest najbliżej - odparł, patrząc cały czas na drogę.
- I co w związku z tym? - burczałam oburzona brakiem muzyki.
Okazało się, że mój wybawca jednak miał kilka wad. Nie lubił słuchać radia, nie jadał w fast foodach i był czterdziestodwuletnim kawalerem. Chociaż na to ostatnie nie narzekałam, to wiedziałam, że musiał być jakiś powód, dla którego tak przystojny mężczyzna nadal był sam.
Czyżby celibat? Nigdy nie pałałam sympatią do księży...
Muszę przyznać, że czasami moje przemyślenia były nie na miejscu.
- Sprawdzimy, czy ktokolwiek zgłosił twoje zaginięcie - oznajmił formalnie, jakby tego typu tłumaczenia, były jego codziennością.
- A jeśli nie? - dopytywałam, prowadząc śledztwo we własnej sprawie.
- O tym pomyślimy, jak już dotrzemy na miejsce - potrafił odpowiadać wymijająco, lecz wyczerpująco, w sposób, jakiego ja nienawidziłam. - Ile masz lat?
- 21 - westchnęłam, poddając się.
Czułam się wobec niego bezradna, a moja pamięć sięgała jeszcze na tyle, aby ostrzec, iż nadzwyczaj rzadko spotykałam takie osoby.
- Czyli jednak coś pamiętasz - zauważył, a ja zatrzepotałam rzęsami, ze zdziwienia.
Faktycznie, miał rację. Jednak nie wszystko mi umknęło. Pamiętałam swoją datę urodzenia, imiona znajomych, a nawet nazwę uczelni, na którą uczęszczałam.
Po dotarciu do Juliette, Will zaparkował samochód pod komisariatem. Czekałam na niego, opierając się o drzwi od strony pasażera, gdy on rozmawiał z policją. Wydawało mi się, że trwało to trochę zbyt długo, jak na zwykłe sprawdzenie zgłoszeń o zaginięcie, jednak pieszczona podmuchami jesiennego wiatru, większą uwagę zwróciłam na otaczające mnie miasto, niż mężczyzn zza lekko uchylonych drzwi. Znałam te okolice, zapachy, ciepło uśmiechających się ludzi. Miałam przeczucie, że w przeszłości bywałam tu dość często.
- Nic nie znaleźli - oznajmił, wychodząc z niewielkiego białego budynku, którym był komisariat.
- Więc co teraz zrobimy? - zapytałam, zbierając za ucho zbłąkane kosmyki czarnych włosów.
- Jesteś pełnoletnia, więc teoretycznie powinnaś poradzić już sobie sama - wzruszył obojętnie ramionami, poprawiając zsuwające się mu z bioder, spodnie. - Jednak nie jestem na tyle nieodpowiedzialny, aby Cię tak zostawić - dodał, a ja odetchnęłam z ulgą, w myślach. - Wsiadaj, jedziemy do szpitala.
- Zawieź mnie do Atlanty - zażądałam, zanim zdążył otworzyć mi drzwi.
Brunet zmarszczył brwi, najwidoczniej nie spodobał się mu mój pomysł, jednak ja nie miałam zamiaru tym razem mu ulec.
- Uderzyłaś się mocno w głowę, musimy jechać do szpitala - chwycił za klamkę, cedząc każde słowo.
- Nic mi nie jest. Czuję się świetnie - zapewniłam. - A na uniwersytecie przynajmniej się czegoś dowiem.
- Studiujesz w Atlancie - zgaduję, że to miało być pytaniem, jednak zabrzmiało jak stwierdzenie.
- Owszem, dlatego chce abyś mnie tam zawiózł - nie wiem dlaczego zapomniałam dodać słowa "proszę". Nie zwykłam go omijać, lecz w tym przypadku coś mi mówiło, że mężczyzna stojący przede mną był w stanie dla mnie zrobić zdecydowanie więcej, niż bym sobie zażyczyła.
I znów wylądowałam w lśniącym czernią Mitsubishi. Wszechobecna cisza przygryzała moje wargi, protestując niezręcznej chwili. Dokuczał mi brak szeleszczącego w tle radia. Za to czas umilały nam dźwięki czegoś innego - mojego brzucha.
- Głodna? - zaśmiał się pod nosem, słysząc protesty kurczącego się żołądka.
- Miałam nadzieję, że nie usłyszysz... - wymamrotałam z lekkim rumieńcem na twarzy.
Zboczyliśmy z trasy, ale Will mógł się zatrzymać na pierwszej napotkanej stacji benzynowej, co prawda trochę zapuszczonej, ale czekała nas jeszcze godzina drogi, więc nie miałam zamiaru narzekać. Śledziłam wzrokiem bruneta, znikającego za oszklonymi drzwiami, gdy tylko upewniłam się, że na pewno mnie nie widzi, otworzyłam schowek. Wierzcie lub nie, ale całkiem sporo można się dowiedzieć o człowieku, dzięki jego zawartości.
Pierwszym co napotkały moje oczy, były płyty CD i opisane kasety. Ku mojemu zdziwieniu, przeciwnik radia słuchał tych samych zespołów, co ja. Doszukałam się nawet jednej, która zawierała większość moich ulubionych utworów. Przez myśl przeszło mi, że niemożliwym jest, aby nasze gusta zbiegały się aż tak bardzo, jednak nie miałam podstaw, aby wierzyć w cokolwiek innego, niż czysty przypadek. Zaniepokojona cofnęłam dłoń, gdy zaglądając głębiej, koniuszkami palców musnęłam coś zimnego, metalowego. Zmarszczyłam brwi, karcąc się w myślach, za swoją wzmożoną ostrożność i niewydarzone domysły. Przecież mogłam dotknąć zwykłej latarki, nie koniecznie noża, czy innego niebezpiecznego przedmiotu. Chwyciłam więc owy przedmiot w dłoń i wyciągnęłam na światło dzienne. Zamarłam, gdy moim oczom ukazał się Browning FN Model Baby.
- Szóstka - nieświadomie określiłam kaliber, po czym sprawdziłam magazynek.
Jakaś część mnie doskonale wiedziała co robi i dlaczego, natomiast druga krzyczała z przerażenia na widok śmiercionośnego narzędzia.
- Uproszczona wersja modelu 1906... - mamrotałam do siebie, przyglądając się dokładniej broni i przyswajając kolejne informacje, które obudziły we mnie wspomnienia.
Miałam już kiedyś ten pistolet w rękach, słyszałam, jak ktoś przekazywał mi to wszystko, co ja własnie mamrotałam pod nosem. Mierzyłam z niej do czegoś, a może kogoś...
W jednej chwili moją czaszkę zaczął rozsadzać pulsujący ból, znacznie bardziej intensywny od tego, który czułam zaraz po przebudzeniu. Upuściłam broń na podłogę, łapiąc się za głowę z cierpiącym wyrazem twarzy, jednak w porę zdążyłam zauważyć wracającego ze sklepu mężczyznę. Zamknęłam więc szybko schowek, a nogą wsunęłam broń pod siedzenie.
- Co się dzieje? - wsiadł pośpiesznie do samochodu, zauważając mój wyraz twarzy.
- Nic, już wszystko w porządku - uniosłam pokrzepiająco kącik ust, próbując przekonać samą siebie, do swoich słów. - Co masz dla mnie? - zainteresowałam się zawartością toreb, gdy ból ustępował.
W odpowiedzi skarcił mnie spojrzeniem, za kiepskie aktorstwo i brak odwagi do przyznania się, iż nie wszystko jest tak, jak być powinno. Oszczędził mi jednak kazań, jako jeden z niewielu. Złagodniał i podał mi papierową torbę z jedzeniem.
- Cheeseburgera - oznajmił, a ja skrzywiłam się z niesmakiem, na myśl o tym, co znajduje się w bułce. - Bez ogórka - westchnął.
- Skąd wiedziałeś, że nie lubię? - rozchyliłam torbę, aby się upewnić, że wrogi obiekt rzeczywiście nie został zaproszony na obiad.
- Wszystko co zielone, jest złe - zaśmiał się pod nosem, przekręcając kluczyk w stacyjce.
Byłam pewna, że zacytował kogoś, kogo znam. Skąd mogłam to wiedzieć? Tak niedojrzałe sentencje, w jego ustach brzmiały, co najmniej dziwnie. Wydawał się być osobą zorganizowaną i odpowiedzialną, więc nijak nie potrafiłam połączyć tej kwestii z jego głębokim głosem. Brzmiały, jak jedne z wielu moich bezsensownych mądrości życiowych, jednak jego chichot był tak uroczy, że bez problemu przyćmiewał moją intuicję i niwelował wszelkie podejrzenia.
Przyjemna atmosfera ulotniła się w tym samym momencie, w którym Will spojrzał w jedno z lusterek wstecznych, a jego brwi ponownie się zmarszczyły. Nie byłam pewna, co mogło go zaniepokoić. Wrzucił pierwszy bieg, po czym spokojnie opuściliśmy teren stacji benzynowej. Jego irytacja wzbierała na sile, gdy spoglądał nerwowo w lusterka, a samochód jadący za nami, nie znikał.
- Zbaczamy z trasy - zauważyłam, możliwe, że nie w najodpowiedniejszym momencie.
- Spokojnie, dowiozę Cię do Atlanty - zapewnił mnie, mimo niekomfortowej, z nieznanego mi powodu, sytuacji.
- Dzisiaj? - dodałam kąśliwie, unosząc pytająco brew.
- Tego nie obiecuję - uniósł nerwowo kącik ust, po czym dodusił pedał gazu.
Prędkość z jaką się poruszaliśmy po drodze, wbijała mnie w fotel. Mimo krętych dróg i poważnego zboczenia z trasy, nasz ogon nie dawał za wygraną, co upewniło mnie w moich podejrzeniach. Mieliśmy poważne kłopoty. Pytanie jednak - dlaczego?
- Kim oni są i po kiego nas ścigają? - próbowałam przekrzyczeć świszczący za oknem wiatr.
Niestety nie doczekałam się odpowiedzi, bo zanim Will zdążył otworzyć usta, usłyszałam, jak pocisk odbija się od karoserii, pozostawiając na niej nie koniecznie pożądaną pamiątkę.
Wydałam z siebie przerażony pisk, zasłaniając uszy i chowając głowę między nogi. Następna kula musnęła prawe lusterko.
- Cholera - syknął brunet, nadal próbując ich zgubić. - Nie podnoś się, dopóki Ci nie pozwolę - oznajmił, wchodząc w ostry zakręt.
Jego umiejętność trzymania nerwów na wodzy i jasność umysłu, spoliczkowała mnie. Zachowywałam się jak bezbronne dziecko, wołające ojca, gdy tylko nocą dobiegnie je jakikolwiek szelest ze zwykłej szafy, w której pewnie mieszkały potwory. Browning FN Baby, wydostał się spod fotela, obijając się o moje nogi. To mi przypomniało, że ja również jestem już dorosła i potrafię sama o siebie zadbać.
Szybko otworzyłam okno, chwytając za broń i wychylając się w deszcz śmiercionośnych pocisków.
- Co ty robisz? - wrzasnął Will, nie mogąc uwierzyć w moją lekkomyślność.
Ja natomiast w tym czasie oddałam kilka strzałów, uszkadzając naszym przeciwnikom szybę.
- Jedź prosto! - nakazałam, czując, jak mężczyzna usiłuje wciągnąć mnie do wnętrza samochodu, tracąc nad nim panowanie.
O dziwo mnie posłuchał, a ja wreszcie stłukłam szybę wozu jadącego za nami. Wiedząc, że w magazynku została mi już tylko jedna kula, chciałam zakończyć tę pogoń, ostatnim strzałem. Niestety jedna z lecących w moją stronę kul, musnęła moje lewe ucho, przez co ja chybiłam i zamiast zestrzelić kierowcę - pozbawiłam ich przedniej opony, jednak i to pozwoliło nam uciec.
Mitsubishi powoli zwalniało, wracając do jazdy z dozwoloną prędkością. Ja nadal wisiałam za oknem, pozwalając, aby wiatr rozwiewał moje czarne włosy we wszystkich kierunkach świata. Nie mogłam uwierzyć w to, co własnie zrobiłam, co zrobić chciałam i do czego byłam zdolna. Mierzyłam w człowieka, a ręka mi nawet nie zadrżała, gdy byłam gotowa nacisnąć spust. Prawdopodobnie, gdyby nie pocisk, który musnął moje ucho, kierowca straciłby życie.
To byłam prawdziwa ja? Naprawdę byłam do tego zdolna?
- Brawo Mała! - zawołał z aprobatą, choć wiedziałam, że tym razem kazanie mnie nie ominie.
Wróciłam do wnętrza samochodu, na miejsce obok kierowcy i usiłowałam doprowadzić roztargane włosy, do względnego ładu.
- Oczywiście zdajesz sobie sprawę z tego, iż zachowałaś się lekkomyślnie i cudem uniknęłaś śmierci - kolejne pytanie, pobrzmiewające stwierdzeniem.
- Nie było tak źle - mruknęłam, odsuwając dłoń od krwawiącego ucha. Gdy zobaczyłam szkarłat malujący się na moich liniach papilarnych, wykrzywiłam usta w nieprzyjemnym grymasie. - Chociaż mogło być lepiej...
Szczypie, jak cholera...
Will widział, jak staram się nie zaplamić tapicerki, jednak nie skomentował tego. Do końca nie uraczył mnie żadnym pouczeniem, pocieszeniem, czy naganą. Milczeliśmy przez resztę trasy, a on zaciskał tylko mocniej ręce na kierownicy, jakby próbował zdusić w sobie wściekłość.
CDN