Rano nie zwlekłam się z łóżka, jak zwykle. Wstałam wypoczęta i pełna entuzjazmu, mimo iż większą cześć nocy spędziłam nad walizką, pakując ubrania na wyjazd, a pozostałą przeleżałam na podłodze garderoby. Nie mogłam przestać myśleć o zbliżającym się spotkaniu z Danem, co nie pozwalało mi zasnąć. Z zegarkiem na nadgarstku, odliczałam minuty do odlotu. To miał być najlepszy dzień w moim życiu.
Wraz ze wschodem słońca, czmychnęłam do łazienki, aby ubiec swoich nadal śpiących współlokatorów. Zimny prysznic przygotował moje ciało na spotkanie z Londyńską szarością, panującą na zewnątrz, choć nawet podłoga, potrafiąca doprowadzić niejednego do depresji, nie zdołała zdjąć z mojej twarzy uśmiechu. Szczerze mówiąc, to nawet moje odbicie w lustrze, wydawało się być bardziej korzystne, niż zazwyczaj. Nic nie było w stanie zepsuć mi tego dnia.
Wychodząc z domowego azylu, omal nie wpadłam na bruneta, czekającego na swoją kolejkę.
- Dzień dobry, ranny ptaszku - spojrzał na mnie z pytająco uniesioną brwią.
Zwykle to on wstawał najwcześniej, więc nic dziwnego, że zdziwił się, gdy ktoś tym razem do ubiegł.
- A nawet bardzo dobry - nie mogłam ukryć uśmiechu.
- Mogę? - zapytał, wskazując skinieniem głowy na pomieszczenie za mną.
- Ah, jasne - odzyskując kontakt ze światem rzeczywistym, ustąpiłam mu miejsca w drzwiach, przechodząc do salonu.
- Spałaś, prawda? - dopytał, odwracając się na pięcie, zanim jeszcze wszedł do łazienki. Moje rozkojarzenie nie umknęło jego uwadze.
- Jeszcze czego? Całą noc słyszałam, jak tłukła się w garderobie - niewyspana i wyraźnie markotna Vi, wypełzła ze swojej mrocznej jaskini, zwanej również sypialnią.
- Czy to aby na pewno zdrowe? - niepewny, zmarszczył brwi.
- Poczekaj z diagnozą, do ich spotkania - wyburczała szatynka, wślizgując się przed Lucasem do łazienki.
- Hej! - jęknął brunet, gdy niebieskooka zamknęła mu drzwi przed nosem.
- Kto pierwszy ten lepszy - zawołała zza dzielącego ich kawałka sklejki.
- Tylko, że to ja byłem pierwszy.
Oglądanie tej dwójki z rana, było jednym z moich ulubionych zajęć. Doskonale uzupełniali treść programów przyrodniczych. Czasami żałowałam, że w te poranki nie odwiedzała nas Pani Krystyna Czubówna. "Cesarzowa i jej pies, w naturalnym środowisku..." Tak, wróżyłam im wielką karierę na Animal Planet.
Po odprawie nie mogłam się powstrzymać, aby jeszcze raz nie odwiedzić miejsca, w którym po raz pierwszy spotkałam Dana. Korzystając z okazji, iż lotnisko świeciło jeszcze pustkami, usiadłam pod tym samym filarem. Opierając się o niego plecami, zamknęłam oczy i odchyliłam głowę w tył, przypominając sobie po kolei zapachy, dźwięki i emocje, jakie towarzyszyły mi tamtego dnia.
Moja nadal wilgotna koszula była przesiąknięta zapachem deszczu, wygłuszyłam otaczający mnie świat, aby móc zatracić się w dźwiękach szarpanych strun, ogarnięta melancholią. Tak, to było zdecydowanie coś w ten deseń.
Mój śpiew, choć cichy, odbijał się od ścian lotniska i kilku otaczających mnie filarów, lecz tym razem nie chciałam, aby mnie słyszano, a gitara czekała grzecznie w domu, na mój powrót. Nuciłam pod nosem słowa "More Than Words":
Now I've tried to talk to you and make you understand
All you have to do is close your eyes
And just reach out your hands and touch me
Hold me close don't ever let me go
More than words is all I ever needed you to show
Then you wouldn't have to say that you love me
`Cause I'd already know
Z czasem ten tekst nabierał dla mnie nowego znaczenia, jednak osoba, która była z nim kojarzona, nigdy nie uległa zmianie. Wyobrażałam sobie, jak Dan znów czai się za jednym z filarów i podsłuchuje mój prywatny koncert, co wywołało delikatny uśmiech na mojej twarzy.
What would you do if my heart was torn in two
More than words to show you feel
That your love for me is real
What would you say if I took those words away
Then you couldn't make things new
Miałam cichą nadzieję, że mój ukochany rozczochraniec znów dokończy za mnie, słowami: "Just by saying I love you", jednak moja wyobraźnia nie doszła jeszcze do poziomu materializowania fantazji, więc jedyne co otrzymałam, to:
- Mała, zaraz wchodzimy na pokład. Zbieraj się - wołanie Lucasa dobiegło mnie z drogiego końca holu.
Westchnęłam, otwierając oczy. Mogli mi pozwolić jeszcze chwilę pomarzyć. Przynajmniej wtedy spóźniłabym się na odlot i została w Londynie. Oczywiście nie było to możliwe, głownie dlatego, że samolot nie odleciałby beze mnie, a ja po prostu nie mogłam się doczekać spotkania z Danem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tego pożałuję.
- Kolejny zarażony "Legendarnym wyczuciem czasu"? - zaśmiałam się pod nosem, przechodząc obok Lucasa.
- Legendarnym... czym? - zmarszczył brwi. Nadal "świeży" w naszym towarzystwie, miał prawo nie wiedzieć o kilku rzeczach.
- Poznasz Kyla, a się przekonasz - uśmiechnęłam się na wspomnienie tych kilku razy, gdy kociarz naprawdę przechodził sam siebie.
Zostawiając za sobą zdezorientowanego przyjaciela, dołączyłam do czekającej na nas Vi. Zabraliśmy nasze bagaże podręczne, które były jednocześnie naszymi jedynymi, ponieważ nie widzieliśmy sensu w pakowania się w wielkie torby na trzydniowy wyjazd, i wsiedliśmy na pokład samolotu. Już tylko kilka godzin dzieliło mnie od spotkania z Danem.
Siedziałam na łóżku, gdy Vi dogadywała jeszcze szczegóły, przez telefon, z ciotką, której dom właśnie zajmowaliśmy. Rodzina szatynki wyjechała w delegacji, więc na wiadomość, że ukochana chrześnica postanowiła odwiedzić USA, od razu zaoferowali jej zakwaterowanie. Nie byłam do końca pewna, jak dobrze znali moją przyjaciółkę, ale najwidoczniej nie widzieli się kilka dobrych lat, skoro od tak powierzyli jej swój dom...
W tym czasie Lucas rozglądał się po posesji. Mimo zamożności właścicieli, dom wydawał się być przeciętnej wielkości, urządzony skromnie, w jasnej kolorystyce, lecz z klasą. Nigdy nie miałam okazji poznać rodziny Vi, ale byłam pewna, że są tak samo ciepli, jak wnętrze ich domu. Nic dziwnego, że niebieskooka utrzymywała z nimi jak najlepsze kontakty, i mówiła o nich w samych hiperbolach.
- Załatwione - oznajmiła, rozłączając się z ciotką. - Wracają za cztery dni i proszą, aby nie roznieść im domu.
- Jestem prawie pewien, że zdołamy spełnić tę prośbę, pod warunkiem, że nie zbliżysz się do kuchni - Lucas oparł się o framugę drzwi prowadzących do sypialni, w której Vi miała spędzić noc.
Jego zadziorny uśmieszek został nagrodzony kapciem, ciśniętym przez szatynkę w jego stronę. Gdyby nie fakt, że brunet mógł się pochwalić całkiem niezłym refleksem, to prawdopodobnie dostał by nim w twarz.
- Nocujesz dzisiaj u Dana, czy przygotować Ci posłanie w pokoju obok? Chyba, że wolisz spać ze mną - uśmiechnęła się szeroko.
- Wybacz, ale jak tylko przyjedzie taryfa, od razu stąd wybywam - wzruszyłam przepraszająco ramionami.
- To nie fair. Ja zadowoliłabym Cię o wiele lepiej, niż jakiś tam rozczochraniec - założyła ręce na piersi, naburmuszona.
- Nie gustuję w kobietach... - skrzywiłam się nieco, gdy tylko w mojej głowie pojawiła się wizja mnie i Vi, robiących rzeczy, które powinny być ocenzurowane.
- Nigdy w żadnej nie zasmakowałaś, więc skąd możesz wiedzieć?
- A ty? - uniosłam pytająco brew.
- Bywało się na różnych imprezach...
I dlaczego mnie to nie dziwiło?
- Nie pytam - wstałam z łóżka, na równe nogi.
Czas uciekał, a każda sekunda spędzona w tym domu, oznaczała kolejną sekundę mniej w towarzystwie Dana.
- Baw się dobrze - przyjaciółka mnie uściskała, a ja z chęcią to odwzajemniłam. - Tylko się zabezpiecz. Jestem jeszcze za młoda na bycie ciotką - pogroziła mi palcem przed twarzą, w żartobliwy sposób.
Śmiech został przerwany przez dzwonek Lucasa, który cały czas się nam przyglądał. Szybko wyciągnął urządzenie z kieszeni, aby upewnić się kto dzwoni, i czy w sprawach służbowych. Jednak on na widok wyświetlającego się kontaktu wywrócił oczami i cisnął telefon z powrotem do spodni. Na pewno dzwonili jego rodzice.
- Odbierz - poprosiłam, wiedząc jak bardzo oni się starają, aby odzyskać kontakt z synem.
- Innym razem - rzucił wymijająco.
To przypomniało mi, jak Dan przez jakiś czas ignorował czyjeś telefony. Nie spoglądał nawet na ekran, aby sprawdzić kto się do niego dobija, po prostu od razu odrzucał połączenie. Z każdym kolejnym dniem nabierałam podejrzeń, jednak całkiem niedawno, w jeden z tych poranków, w których budziłam się obok niego, telefon zadzwonił ponownie. Nieznośny dźwięk dzwonka wyrwał mnie z krainy snów, a zanim zdążyłam na dobre otworzyć oczy - Dana i telefonu już nie było. Wyszedł z sypialni, tylko po to, aby przeprowadzić rozmowę z osobą, która nękała do od jakiegoś czasu. Trochę mnie to zdziwiło, ponieważ nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się robić czegoś w tajemnicy przede mną. Nawet najnowsze pomysły na piosenki nagrywał przy mnie, na dyktafon w telefonie, gdzie zwykle w takich chwilach udawał się do najbardziej odosobnionego miejsca, aby nikt nie mógł do usłyszeć. Jednak po tym zdarzeniu telefony ustały, więc najzwyczajniej w świecie zapomniałam o całej sprawie.
Lucas podszedł, aby również mnie uściskać, na pożegnanie. Objął ramieniem, ucałował w czoło, a w tym czasie, drugą ręką wsunął mi do tylnej kieszeni spodni prezerwatywę.
- Baw się dobrze - wyszczerzył się głupio, podobnie jak Vi, a ja miałam ochotę wrócić po kapcia, którym szatynka wcześniej spudłowała. Gwarantuję, że w tamtym momencie na pewno bym nie chybiła.
Taryfa gnała ulicami miasta w ulewę gorszą, niż te, które dotychczas miałam okazję podziwiać w Londynie. Co prawda dom rodziny Vi od hotelu dzieliło zaledwie kilka przecznic, jednak wolałam sobie oszczędzić przemoczonych ubrań, zwłaszcza, że nie zabrałam ze sobą walizki.
Taksówkarz zaparkował tuż przed wejściem, więc ładnie podziękowałam i wysiadłam z samochodu, nie musząc się martwić o dodatkową porcję wilgoci dla moich i tak już poskręcanych włosów. Wszystkim w recepcji udzielił się mój dobry nastrój. Ucięłam sobie krótką pogawędkę z blondynką stojącą za ladą, opowiadając, jak to mam zamiar zrobić niespodziankę mojemu narzeczonemu. Bez zastanowienia dała mi zapasowy klucz i życzyła udanej nocy. Czasami bycie rozpoznawanym miało swoje plusy. Nie musiałam już dzwonić do Dana, aby podał mi numer swojego pokoju, ponieważ w recepcji uznano mnie za psychofankę i kazano wyprowadzić ochronie...
Cała w skowronkach, wbiegłam po schodach, nie mogąc się doczekać spotkania z brunetem. Nasza rozłąka nie trwała długo, jednak mniej więcej od czasu naszego pierwszego spotkania - nie potrafiłam bez niego funkcjonować. Idąc przez korytarz starałam się uspokoić, brałam głębokie oddechy, aby po otworzeniu drzwi nie rzucić się na niego od razu, bez żadnego ostrzeżenia. Bawiłam się kluczami w dłoniach, szukając wzrokiem pokoju im odpowiadającego. Zatrzymując się przed drzwiami z numerem 506, włożyłam klucz w zamek i przekręciłam najciszej, jak potrafiłam. Biorąc ostatni głęboki oddech weszłam do środka z uśmiechem i wesołym zawołaniem:
- Niespodzianka!
Jednak to co zobaczyłam, raczej nie było tym, czego się spodziewałam.
Czarnowłosa piękność o jasnej cerze była ubrana w szarą bluzę, którą rozczochraniec zawsze zakładał na koncerty, a ja owijałam się nią tuż po przebudzeniu. Zgadywałam, że pod nią nie miała już na sobie nic, za to Dan przynajmniej odział się spodnie, i pewien zbędny element, którym były kobiece dłonie, na jego klatce piersiowej. Wargi srebrnookiej właśnie składały pocałunek na ustach, których dotyk był mi tak dobrze znany.
Ten obraz sprawił, że moje płuca nagle przestały prawidłowo pracować. Zamarłam. Czułam, jak niedobór tlenu, rozmazuje mi obraz przed oczami. A może to były napływające łzy?
- Rose? - w niebieskich tęczówkach tańczyło przerażenie.
Dan nie spodziewał się tej wizyty, więc nic dziwnego, że moja obecność wprawiła go w osłupienie. Zwłaszcza, gdy własnie przyłapałam do z inną kobietą.
- A to kto? Znajoma? - złośliwy uśmiech czarnowłosej piękności, wywiercał w moim sercu jeszcze większą dziurę.
Znałam ten głos. Miałam z nim styczność dwa lata temu, gdy odebrałam telefon, nieprzytomnego po libacji alkoholowej, bruneta. Nazwała się jego dziewczyną...
- Rose, wszystko Ci wytłumaczę - próbując mnie uspokoić, uwolnił się z objęć srebrnookiej.
Jednak ja nie chciałam słuchać żadnych tłumaczeń. Prawda jest taka, że nie słyszałam już niczego, bo na ten moment przestałam kontaktować ze światem rzeczywistym. Obudziłam się dopiero, gdy Dan zaczął kroczyć w moja stronę. Ja odruchowo zrobiłam krok w tył, i przyglądając się po raz ostatni osobie, dla której zmarnowałam ponad dwa lata mojego życia, która wyryła w moim sercu krater, wybiegłam z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.
- Rose? Co ty tu..? - zdziwił się Woody, którego minęłam na korytarzu.
Zaślepiona wściekłością, nie zwróciłam na niego uwagi i pognałam dalej, zbiegając po schodach, a Dan za mną.
- Rose, poczekaj! - wołał za mną. - Daj mi to jakoś wyjaśnić!
Minęłam recepcjonistkę, która sama nie wierzyła w to co się działo. Najszczęśliwsza para świata fleszy, właśnie odstawiała przedstawienie, pt: "Tak, on również jest zwykłą zdradziecką świnią", a goście hotelu, zajęli miejsca w pierwszym rzędzie.
- Porozmawiajmy! - słysząc dalsze błagania bruneta zatrzymałam się po wyjściu z hotelu.
- Ale o czym? - warknęłam odwracając się na pięcie. - Chcesz mi powiedzieć, że to co przed chwilą widziałam nie kwalifikuje się pod zdradę?
Kipiałam wściekłością, byłam gotowa użyć swoich ciężkich butów do trwałego uszkodzenia Smitha i okolicy.
- Nie... - spuścił wzrok, wiedząc, że na tę chwilę nie ma argumentu, który usprawiedliwiłby jego zdradę.
- Więc żegnam - parsknęłam, próbując powstrzymać drżący głos, ściągnęłam pierścionek zaręczynowy i rzuciłam mu pod nogi.
Odwróciłam się jak najszybciej i szybkim krokiem pomaszerowałam w stronę domu ciotki Vi. Przynajmniej deszcz zamaskował moje łzy, a droga była wystarczająco długa, aby wraz z kroplami spłynęła ze mnie wściekłość. Niestety nie mogłam powiedzieć tego samego o narastającym cierpieniu.
I to tyle z mojego wielkiego planu xD
Chyba udało mi się was zaskoczyć, mimo "znaków"
jakie wysyłałam w poprzednich rozdziałach, co?
Bo przecież, kto podejrzewałby naszego rozczochrańca o zdradę?
Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał,
i że nie zlinczujecie mnie za zdradę xDD
Czekam na wasze opinie w komentarzach ^^