niedziela, 14 czerwca 2015

How far to our Happy End - Rozdział 8.


(odnośnik do strony z opisem mieszkania znajdziecie w Spisie Postaci, przy opisie Vi)


Nigdy nie sądziłam, że nienaganne wyczucie czasu brodacza może udzielić się osobom w jego otoczeniu, jednak najwyraźniej Kyle zaraził tym moją najlepszą przyjaciółkę. Dodając do tego jej zbliżające się do geniuszu pomysły, otrzymywałam mieszankę, która postawiła mnie właśnie w tamtej sytuacji. W sytuacji, z której dosłownie nie było innego wyjścia, niż przez okno... Innymi słowy - Lucas z dresach, których właściciel stał w drzwiach do naszego mieszkania.
- Czy to nie przypadkiem ten rozczochraniec, sprzed dwóch lat? - brunet zmarszczył brwi, jak zawsze nie potrafiąc trzymać języka za zębami.
Złapałam Dana za rękę i bez słowa zaprowadziłam do swojego pokoju, zostawiając za sobą nadal oniemiałą Vi i zdezorientowanego Lucasa. Sadzając wokalistę na łóżku, czułam na sobie jego wyczekujące spojrzenie.
- Zapewne czekasz na klasyczne: "To nie tak jak myślisz" - wciągnęłam głośno powietrze, zdając sobie sprawę, że znajduję się w naprawdę niekorzystnej sytuacji, bez jakiegokolwiek wytłumaczenia.
- A jak myślisz? - uniósł pytająco brew, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Wydawał się zachowywać spokój, jednak ja czułam emanującą zazdrość z nutą wściekłości w jego głosie.
Nastała chwila ciszy, w której próbowałam zebrać wszystkie swoje myśli we w miarę spójną całość i ułożyć z nich logiczne zdania, tłumaczące, poprzednią scenę. Przerwałam ją głębokim westchnięciem, nie wytrzymując rosnącego napięcia.
- Przecież wiesz, że mnie i Lucasa nic nie łączy - jęknęłam rzucając się na łóżko, twarzą do poduszki. - Opowiadałam Ci o nim tyle razy.
- I własnie dlatego mam prawo być zazdrosny - zauważył, choć nie do końca trafnie.
- Doprawdy? - podparłam się na łokciach. - Twierdzisz, że mogłabym Cię zdradzić z mężczyzną, którego zawsze określałam jako "przyjaciel z dzieciństwa"? - tym razem to ja uniosłam pytająco brew, a Dan nadal milczał. - Twierdzisz, że w ogóle mogłabym Cię zdradzić z jakimkolwiek mężczyzną? - dodałam już nieco podniesionym tonem, nie słysząc odpowiedzi na poprzednie pytanie.
- Oczywiście, że nie - westchnął kładąc się obok mnie.
- Czyżbyś mi nie ufał? - dopytywałam naburmuszona.
- Nie ufam jemu -stwierdził śmiejąc się pod nosem, po czym odgarnął zbłąkane kosmyki z mojej twarzy, powiódł palcem wskazującym od mojego ucha, przez krawędź szczęki, aż uchwycił mój podbródek i złożył na ustach delikatny pocałunek. - W twoją wierność nie śmiałbym wątpić - wyszeptał przed kolejnym zetknięciem się warg.
Zaskakujące jak szybko potrafiłam obrócić najbardziej niefortunny bieg wydarzeń, na własną korzyść. Muszę sobie przyznać, że niewątpliwie miałam do tego talent, zwłaszcza, jeśli w grę wchodziły nawet najmniejsze ułamki sekund spędzone z Danem.
- Za godzinę muszę być na lotnisku.
Dlaczego musiał przerywać? Nie miałam ochoty słuchać o kolejnym rozstaniu, a już na pewno nie wtedy, gdy wreszcie miałam do tylko dla siebie.
- Wracam za trzy miesiące - dodał, nie widząc z mojej strony żadnej reakcji.
Ich kariera zamiast zwalniać, nabierała tempa. Dan tworzył naprawdę świetne utwory, a zespół w pełni zasłużył sobie na uznanie, jakim się cieszyli. Ale czy to wszystko musiało dziać się kosztem naszego szczęścia?
- Powiedz coś... - wydusił z siebie błagalnym tonem, przerywając kolejną chwilę ciszy.
- A co powinnam powiedzieć? "Bezpiecznej podróży. Wracaj szybko."? - do oczu zaczęły napływać mi niechciane łzy.
- A gdzie moje: "To nie tak jak myślisz"? - zaśmiał się pod nosem, przytulając mnie do siebie.
Doskonale wiedział, że źle znoszę rozłąki, po za tym sam nie przepadał za koniecznością zostawiania mnie w Londynie, gdy on miał okazje zwiedzać świat. Chciał mnie zabierać ze sobą, choć oboje wiedzieliśmy, że jest to niemożliwe. Nie mogłam już po prostu jeździć z nimi, grać na ulicach i czekać co koncert za kulisami.
- Głupek - wyjąkałam, chowając twarz w jego czarnej koszulce.
Zauważyłam, że ostatnio zaczął zakładać koszulki z bardziej higroskopijnych materiałów, niż zazwyczaj. Czyli moje łzy w dzień wyjazdu, stały się już rytuałem?
Spędziliśmy tak jeszcze kilka minut, zanim doprowadziłam się do stanu użytkowego, i zanim mój niebieskooki sens życia zechciał wypuścił mnie z objęć.
Wychodząc z pokoju, przemierzyliśmy salon połączony z kuchnią, bez słowa. Dreptałam za nim wpatrując się w jego, jak zawsze kolorowe skarpety, dopiero przy wyjściu odważyłam się unieść głowę, aby po raz ostatni przyjrzeć się, jak zakłada jeansową kurtkę. Minie co najmniej trzy miesiące, zanim będę miała okazję znowu ujrzeć ten mechanicznie wykonywaną czynność, więc chciałam nacieszyć nią oczy, póki mogłam.
- Do zobaczenie za trzy miesiące - uśmiechnął się pocieszająco stojąc w drzwiach, po czym ucałował w czoło z szeptem na ustach. - Kocham Cię - po czym zamknął za sobą drzwi, zostawiając mnie po ich drogiej stronie.
W myślach zadawałam sobie pytanie: "Czy gdy już doznałam tej prawdziwej bliskości, to czy tym razem będzie mi go brakować jeszcze bardziej?". Otarłam ostatnią łzę spływającą po policzku i ruszyłam do kuchni. Biało grafitowe meble rozciągały się przy lewej ścianie, w prawą została wbudowana lodówka z zamrażarką. Na środku stał kolejny blat, który pełnił funkcję stołu, a przy nim siedzieli już moi przyjaciele z kubkami po kawie, w dłoniach.
- Jak zwykle muszę po nim sprzątać - westchnęła brunetka, wyciągając z zamrażarki pudełko lodów czekoladowych.
Ona również doskonale wiedziała, jak kończą się nasze pożegnania, więc zawsze miała przygotowany arsenał "pocieszycieli", aby jak najszybciej wyciągnąć mnie z dołka.
Zmusiłam się do uśmiechu, gdy podsunęła mi pudełko pod nos i położyła obok łyżkę.
- Miałaś mnie pocieszyć, nie utuczyć - zauważyłam żartobliwie, gdy ona wracała na swoje miejsce.
- Powiedziała anemiczka, której od piętnastego roku życia nie przybyło ani kilograma - skwitowała, po czym gestem ponagliła, abym otworzyło pudełko zakazanej rozkoszy. Ona również czekała zniecierpliwiona, z łyżką w ręku.
"Jeśli mamy tyć, to razem" - oto damska solidarność!
- Lepiej mi wyjaśnij co ten narcystyczne źródło wspomnień, robi w moim mieszkaniu - z pełnymi ustami lodów, spiorunowała mnie spojrzeniem żądającym wyjaśnień.
- Te narcystyczne źródło wspomnień, ma imię - oburzył się Lucas.
- I tak chciałaś kupić psa, więc przygarnęłam przybłędę z ulicy - wzruszyłam obojętnie ramionami, nabierając kolejną porcję lodów na srebrną łyżkę.
- Wiesz chociaż, co to za rasa? - najwidoczniej obie postanowiłyśmy zignorować egzystencję przyjaciela, siedzącego po przeciwnej stronie blatu.
- Pies na baby - kącik ust mi zadrżał, gdy czułam na sobie poirytowane spojrzenie bruneta. - Nie ma pcheł, nie jest nosicielem żadnych chorób wenerycznych... Idealny materiał na pupila!
- I jestem niedrogi w utrzymaniu - zauważył niebieskooki, postanawiając jednak pomóc mi w przekonywaniu Vi, nawet jeśli wiązało się to z porównaniem go do psa.
- Więc zgoda... - westchnęła szatynka, a ja wymieniłam z Lucasem triumfalne spojrzenia. - ... pod warunkiem, że go wykastrujemy - dodała ze swoim słynnym wyrazem twarzy, pt. "Demon Vi właśnie doszedł do głosu".
Otworzyliśmy szeroko oczy, a nasz nowy pupil skrzywił się na sam dźwięk tych słów. Chyba za wcześnie cieszyliśmy się z naszego zwycięstwa.
- Nie dość, że mój żywot jest o wiele krótszy, niż twój, to ty chcesz mi jeszcze odbierać jedyną przyjemność z życia? - jęknął.
- No dobrze - wywróciła teatralnie oczami. - Ale masz absolutny zakaz gwałcenia mnie, gdy śpię - zabrzmiało to zadziwiająco poważnie, jak na tak niepoważną dyskusję.
- Nie kręci mnie nekrofilia...

Vi wskoczyła pod prysznic, ja zajęłam się zmywaniem naczyń, a Lucas miał chwilę czasu, aby rozejrzeć się po niewielkim mieszkaniu składającego się z dwóch pokoi, kuchni połączonej z salonem i łazienki. Krążył powoli po pomieszczeniach przyglądając się zdjęciom wiszącym na ścianach. Moim, Vi i chłopaków, sprzed roku, czy dwóch lat. Wtedy jeszcze wszystko było tak proste... Mogłam z nimi jeździć na koncerty, pomagać Coopowi z nagłośnieniem, stroić im gitary i przesiadywać razem z nimi w studiu. Nigdy nie sądziłam, że jeden cover będzie potrafił wywrócić całe moje życie do góry nogami. Od tego się zaczęło... Teledysk Rihanny tylko nadał rozpędu mojej karierze, i tak oto znalazłam się w stercie białych kopert.
Lucas usiadł na brązowej sofie i odruchowo chwycił z ręce moją klątwę. Przyjrzał się im dokładnie z obu stron, sprawdzając nadawcę i adresata, aż w końcu zabrał się za ich otwieranie.
- Nie wiesz, że nie przegląda się cudzej poczty? - upomniałam go, wołając z kuchni.
- Wybacz, opiekunka nie wpoiła mi dobrych manier - zaśmiał się pod nosem i przeczytał zawartość pierwszej koperty. - To propozycja pracy.
- Wiem - oznajmiłam nieco oschle, wycierając ręce w mały ręcznik, który zawsze znajdował się pod zlewem.
- Virgin Records zaprasza Cię do współpracy - uniósł brwi, wyraźnie zdziwiony. - I przy okazji jeszcze kilka innych wytwórni - stwierdził, przeglądając szybko resztę nadawców.
- Wiem - westchnęłam ciężko.
Te białe koperty były moją klątwą, a z dnia na dzień przybywało ich coraz więcej. Przeglądanie ich zaczęło mnie nużyć już pół roku temu. Chyba powinnam wtedy zainwestować w niszczarkę, aby nie zalegały na stoliku, i aby nie dorwał ich nikt, kogo świerzbiły ręce, czy na przykład Lucasa...
- Zastanawiałaś się już którą przyjmiesz? Bo z tego co widzę, to masz tu jeszcze propozycje wystąpienia w teledysku...
- Nie, nie zastanawiałam się, i szczerze nie mam zamiaru - wyrwałam przyjacielowi koperty z rąk.
- Dlaczego? - zmarszczył brwi, wyraźnie niezadowolony.
- Nie jestem wokalistką, a na kolejny teledysk nie mam ochoty.
- Zachowujesz się, jak rozpieszczony bachor - warknął, widząc mój obojętny stosunek do pracy.
- Powiedział spadkobierca sieci hoteli, który uciekł z domu, bo nie podobało mu się, że ktoś chce dać mu dogodne życie na tacy - syknęłam zgryźliwie.
Lucas pochodził z zamożnej rodziny, więc niczego mu nigdy nie brakowało. Nijak nie wpasowywał się z zgraję Davida, składającą się z dzieciaków pokrzywdzonych przez życie. Jednak on nie był taki, jak reszta z jego szczebla. W sercu miał ten sam bunt i żal do świata, co my. Mimo wygód, jakie czekały na niego w domu, on wolał biegać z nami po dachach i drapać kolana. Wtedy nie widziałam w tym żadnego problemu, jednak gdy przyszedł czas, aby dorosnąć, on nadal nie chciał pogodzić się z własnym losem.
- To źle, że chce do czegoś dojść o własnych siłach?
Nie lubiłam się z nim kłócić, jednak czasami było to nieuniknione. Nie mogłam znieść faktu, że ktoś kto miał całą rodzinę, potrafił się nad sobą tak użalać. Ja nie miałam już rodziców i musiałam sama radzić sobie w życiu.
- Jak na razie, to nie zaszedłeś o własnych siłach dalej , niż do burdelu - cedziłam przez zęby, kierując się do kuchni, aby wyrzucić koperty.
- A ty gdzie zaszłaś? - nasze tony podnosiły się, sięgając krzyku. - Nic nie robisz, tylko żerujesz na sławie tego rozczochrańca.
- Coś powiedział? - zatrzymałam się w półkroku i odwróciłam na pięcie.
- Dokładnie to co słyszałaś - warknął, wstając z kanapy.
- Nigdy nie wykorzystywałam Dana!
- Doprawdy? Więc jak stałaś się tak rozpoznawalna z dnia na dzień? - uniósł pytająco brew, stawiając wolno kroki w moim kierunku. - Sama byś niczego nie osiągnęła, więc nie waż się mnie pouczać - nie dał mi nawet dojść do słowa.
Miałam ochotę uderzyć go twarz. Złość we mnie wzbierała, a to prawdopodobnie dlatego, że ten cholerny brunet miał rację. Gdyby nie Dan, nadal tańczyłabym w klubach i grała na ulicach. Byłam beznadziejna i nie miałam prawa ubliżać innym.
- Ale chyba wiem, jak możemy sobie nawzajem pomóc - zatrzymał moją rękę, która szykowała się właśnie do nagłego spotkania z jego policzkiem. - Pozwól mi być twoim menadżerem, a gwarantuje Ci, że to nie ty będziesz kojarzona z Danem, lecz Dan z tobą - uśmiechnął się złowieszczo, jakby w jego głowie już zrodził się iście szatański plan. Dopiero wtedy zrozumiałam, że ta cała kłótnia była tylko przedstawieniem, aby mnie sprowokować. W przeciwnym razie nigdy bym nie chciała zatrudniać nikogo na to stanowisko.
- Ile chcesz? - zmarszczyłam brwi.
- 50% - oznajmił, a jego ton zmienił się momentalnie na ten, który mogłabym uznać na "służbowy".
- 30.
 Może i byłam młoda, ale nie głupia. Niestety skarbie, kochajmy się jak bracia, ale liczmy się jak żydzi.
- 40.
- 35 - wyraźnie zaznaczyłam, że nie miałam zamiaru już podnosić stawki, więc niebieskooki nie miał dużego pola do negocjacji.
- Zgoda - splunął na dłoń.
- Zgoda - również umieściłam swoje DNA na dłoni, po czym podaliśmy sobie ręce, tak jak mieliśmy w zwyczaju robić to w dzieciństwie.
Można było to uznać za zawarcie pewnego rodzaju umowy.
- Mam nadzieję, że wywiążesz się z obietnicy - rzuciłam stanowczo.
- Jak zawsze - wyciągnął z mojej dłoni białe koperty i uniósł kącik ust w tajemniczym uśmiechu. - Do jutra ustalę Ci grafik.
Nie wiedziałam dlaczego, ale czułam, że mogłam mu zaufać. Lucas mimo swoich wad, których lista ciągnęła się w nieskończoność, potrafił być sumienny i zawsze dotrzymywał danego słowa. Powierzając mu siebie, mogłam być pewna, że oddałam się w dobre ręce.
W tym momencie Vi wyszła z łazienki:
- Co tu się wyrabia? - jęknęła, żądając wyjaśnień.
Jeszcze niecałe dwie minuty temu toczyła się tu prawdziwa wojna, więc nic dziwnego, że szatynka była wyraźnie zaniepokojona.
- Musimy nauczyć naszego pupila, że nie szczeka się na "swoich" - wzruszyłam ramionami, jakby nic się nie stało.
- Zły pies! Dzisiaj śpisz na podłodze! - niebieskooka pogroziła mu palcem.
- Ale za co? - skomlał.
Nasza trójka w jednym mieszkaniu, to nie był najlepszy pomysł, jednak cieszyłam się na myśl, że będę miała go znowu przy sobie. Może i momentami działał mi na nerwy, ale był moim najlepszym przyjacielem. Nawet Dan nie potrafiłby mi go zastąpić.






Dla wszystkich tych, którzy, tak jak ja, nie mogli dziś pojechać na OWF... ;-;
I tak oto na stałe witamy nową postać Happy End.
Mam nadzieję, że Lucas przypadł wam do gustu,
bardziej niż Brad, bo będzie go tu dość sporo ^^"
Ehh... znowu muszę zedytować "Spis Postaci".
Dodałam również opis mieszkania Vi,
abyście się mniej więcej orientowali, co i jak wygląda xD
Mam nadzieję, że ten rozdział się wam podobał
i czekam na wasze komentarze ^^

sobota, 13 czerwca 2015

Anastazja (part 1.)

Historia, którą zaczęłam pisać już jakiś czas temu, i która zainspirowała mnie do stworzenia zakładki "Oneshot". Daję wam do przeczytania part 1. i mam nadzieję, że zachęci on do przeczytania kontynuacji. Muszę przyznać, że trochę tego już jest, i mam zamiar pisać dalej, więc będzie bardzo bolało, jeśli nikt nie będzie chciał tego czytać ;-;
Jeśli są tutaj fani Hugh'a Jackman'a, to gorąco polecam, bo to opowiadanie z czasów, kiedy moja miłość do niego sięgała zenitu xD
Miłego czytania ^^





Nieznośny ból rozrywał mi czaszkę z siłą dwustu mężczyzn. Czułam się jakby właśnie wyrwano mnie ze stuletniego snu, używając do tego teflonowej patelni... Bądź, co bądź - nieciekawe uczucie.
Spadające z nieba, lśniące srebrem igły wbijały się w przeżarte rdzą parapety ze stukotem, który tylko potęgował moje męki. Jako iż jestem utajnioną masochistką, rozwarłam powieki, aby światło mogło mnie oślepić. Co prawda w pomieszczeniu było dość ponuro, ale wszystko, co nie było czernią równało się ze szpilką, wbijaną w gałkę oczną.
Która godzina? Gdzie jestem? Kim jest ten facet?
Tysiące pytań nasuwały mi się na myśl, gdy usiadłam na łóżku i przetarłam oczy, zewnętrzną stroną dłoni, a obraz wreszcie się wyostrzył.
Zaraz, chwila... co ja do diabła robiłam w łóżku?!
- Dzień dobry, Śpiąca Królewno.
Wysoki, postawny mężczyzna krążył po pokoju zakładając zegarek na lewy nadgarstek. Nie miałam pojęcia, jak ma na imię, czy ile ma lat, jednak wyglądał na dojrzałą osobę, która zapewne już odśpiewała hymn pożegnalny dla młodości, pt. "Czterdzieści lat minęło".
Nie wyglądał staro, wręcz przeciwnie. Nie wiem, jak wyglądał dwadzieścia lat temu, ale nawet teraz z chęcią wpakowałabym mu się do łóżka. Czego mam nadzieję nie zrobiłam po pijaku...
- Jak się czujesz? - ciemne oczy spojrzały na mnie z troską, o jaką bym go nie podejrzewała. Wydawał się być szorstki i stanowczy, więc miłym zaskoczeniem było, gdy okazało się, że nie był hartowanym żelazem.
- Głowa mi pęka - przyłożyłam dłoń do miejsca spotkania kości czołowej z ciemieniową, dokładnie tam, gdzie czułam największy ból.
Zachowywałam się dość swobodnie, jakby to nie był pierwszy, i ostatni raz, gdy spotykam się z tym mężczyzną rano, tuż po przebudzeniu. Co prawda nie przypominałam sobie, aby tak było, ale szczerze mówiąc - nie pamiętałam dosłownie nic.
Nie miałam pojęcia gdzie się znajdowałam , po co, z kim, i dlaczego - do jasnej cholery - sceneria oraz ogólny klimat w promieniu kilometra, przypominały tę z filmu "Ostatni dom po lewej". 
Z każdą kolejna sekundą przybywało pytań, a z każdym kolejnym pytaniem - wątpliwości. Jedyne do czego udało mi się dojść, to to, że miałam dwie opcje:
Pierwsza - uciec przez okno starej chaty i błąkać się po lesie w poszukiwaniu pomocy, której i tak pewnie nie znajdę.
Druga - zachować się jak cywilizowany człowiek, zapytać stojącego przede mną Pana o zaistniałą sytuację i mieć nadzieję, że on zachowa się równie rozsądnie. Nie wyglądał na gwałciciela, ale wolałam zachować ostrożność, przy kimś tak dobrze zbudowanym...
Gdy ja starałam się ułożyć w głowie zestaw pytań, mężczyzna usiadł na brzegu skrzypiącego łóżka i obrzucił badawczym spojrzeniem. Ciemne oczy wpatrywały się we mnie, tak intensywnie, że zapomniałam nawet jak się oddycha. Szorstkie dłonie delikatnie wplątały się w moje włosy, rozlewając przy tym przyjemne ciepło, po całym moim ciele. Zamknęłam oczy i poczułam przyjemną błogość, przez którą o mało nie wylądowałam w ramionach bruneta.
- Czujesz się na siłach, aby dojść do samochodu, czy mam Cię zanieść? - zmarszczył brwi i chwycił mnie delikatnie za ramiona myśląc, że powoli tracę przytomność.
- Dojdę sama - zapewniłam wracając na ziemię, znad obłoków rozkoszy.
- To świetnie - wstał pozwalając sprężyną w materacu wrócić do ich pierwotnego kształtu. - Ubieraj się i wyjeżdżamy - oznajmił kierując się ku wyjściu, po czym gwałtownie zatrzymał się w półkroku. - No tak, przecież nie masz w co... - odwrócił się twarzą do mnie, zdjął szybko ciemnoszarą bluzę i rzucił mi ją na kolana. - Masz, ubierz.
Spojrzałam na niego nieco podejrzliwie, lecz mężczyzna nie uraczył mnie odpowiedzią. Odziałam się więc w bluzę, w której dosłownie tonęłam. Zaczęłam ubierać glany, stojące obok starego łóżka, choć najchętniej zapięłabym się pod szyję, założyła na głowę kaptur, zwinęła w kłębek i nie ruszała przez następny tydzień. Tak, zapach bruneta, który wsiąknął głęboko w materiał bluzy, źle na mnie działał...
- A dokąd mnie zabierasz, jeśli mogę spytać? - chyba wreszcie uznałam, że należało zacząć zadawać pytania.
- Odwiozę Cię do domu - odparł zakładając skórzaną kurtkę.
- Wiesz gdzie mieszkam? - zapytałam z lekkim zdziwieniem, ale i nutką nadziei w głosie.
- Nie, ale ty powinnaś.
Dobij mnie...
- Tak się niefortunnie składa, że wypadło mi z głowy...
Brunet spojrzał na mnie marszcząc brwi. Chyba nie tylko ja nie spodziewałam się nagłej częściowej utraty pamięci...
- Jak mocno uderzono Cię w głowę? - zapytał nie spuszczając ze mnie ciemnych oczu.
- Po częstotliwości bólu mogę jedynie stwierdzić, że kurewsko mocno - skrzywiłam się czując, jak pulsujący ból rozrywa mi łeb. - Zaraz... Uderzono?! - jęknęłam z nie dowierzaniem.
- Więc tego też nie pamiętasz... - zamilknął na chwilę w zastanowieniu.
- A co dokładniej powinnam pamiętać? - zmarszczyłam brwi w oczekiwaniu na szybkie i w miarę treściwe streszczenie ostatniej nocy.
- Nie wiem, znalazłem Cię w środku nocy, nieprzytomną, przy drodze.
I nagle cały świat zwolnił...
Nieprzytomną?! Przy drodze?! Co ja do cholery robiłam i ile wypiłam?!
- Boję się sprawdzić spis połączeń wychodzących - oparłam głowę na lewej ręce, tworząc w myślach najczarniejsze scenariusze wczorajszej nocy. Znając mój talent do robienia głupot pod wpływem alkoholu, niemożliwym było, abym nie miała jakiegokolwiek dowodu w postaci zdjęcia, więc prawą ręką sięgnęłam odruchowo do kieszeni.
- Nie miałaś przy sobie telefonu, ani żadnych dokumentów potwierdzających twoją tożsamość - oznajmił opierając się o framugę drzwi prowadzących do pomieszczenia, które można było nazwać sypialnią. - A bać powinnaś się raczej o swoją cnotę, a nie spis połączeń - dodał wyraźnie poirytowany.
To ja byłam dziewicą..?
Spojrzałam na mężczyznę unosząc pytająco brew. Czyżby przyczynił się do jej utraty? 
Szczerze mówiąc, to nie miałabym nic przeciwko, choć żałowałabym, że widok jego nagiego torsu przepadł razem z częścią pozostałych wspomnień.
- Na mnie nie patrz, ja nie mam z tym nic wspólnego - wyparł się zakładając ręce na piersi.
A szkoda...
Tak, towarzystwo tego ciemnookiego bruneta, starszego ode mnie o jakieś 20 lat, nie zdawało się dobrze na mnie wpływać.
- Jak masz na imię? - zapytał wyrywając mnie z przemyśleń na temat mojej moralności.
- A... Anna - chwila zawahania nie umknęła ciemnookiemu.
- Czyli tego też nie pamiętasz - skwitował.
- Niestety - przyznałam z rezygnacją.
Nie potrafiłam przypomnieć sobie nawet własnego imienia... Ciekawe jak mocno i w co musiałam przydzwonić, aby po tak banalnych informacjach, jak mój adres, czy też nazwisko, została jedynie luka.
- Anastazja - oznajmił wpatrując się w podłogę.
Zmarszczyłam brwi. Czyżby mężczyzna stojący przede mną miał, jednak kiedyś styczność z moją osobą? Był częścią mojej przeszłości skrytej za mgłą? Jeśli tak, to jaką, i ile wiedział na mój temat?
- Pasuje do ciebie - dodał, unosząc wzrok znad czegoś, co kiedyś najprawdopodobniej było panelami. Delikatny uśmiech ukoił nieznośny ból głowy, ale również ugasił ostatni promyk nadziei, odebrał ostatnią przepustkę do jakiegokolwiek skrawka wspomnień, choćby ochłapu.
- Więc Pan Dymitr, jak mniemam? - założyłam nogę na nogę z zadziornie uniesionym kącikiem ust.
Skoro ja miałam być księżniczką bez wspomnień, to równie dobrze on mógł być przystojniakiem ratującym damę z opresji, i choć różnica wieku między nami była o wiele większa, nie miałam zamiaru z nim tańczyć na pokładzie statu, a już na pewno wychodzić za niego za mąż, to chyba mogłam sobie pozwolić na spełnienie jednego z marzeń pięciolatki.
Will...
 Przyjrzałam mu się jeszcze raz. Nie wiedziałam dlaczego, ale budził we mnie sympatię, wydawał się być ciepłą osobą, mimo swojej postawnej postury i przymarszczonych brwi. Sprawiał, że czułam się przy nim swobodnie, a zarazem bezpiecznie.
- Chodź, Mała - wyciągnął do mnie rękę, jakby chciał pokazać świat znajdujący się za drzwiami tego starego domu, świat, który jest zbyt niebezpieczny, abym kroczyła po nim sama. Ujęłam więc jego dłoń i pozwoliłam się prowadzić.
Może i byłam naiwna, spoufalając się z nieznajomym mężczyzną, ale byłam pewna, że on mnie nie skrzywdzi. Co prawda kobieca intuicja nie zwykła być nieomylna, ale tym razem czułam, że mam rację. I tego miałam zamiar się trzymać aż do końca bajki, którą przyszło mi pisać.






I to na tyle, jeśli chodzi o part 1.
Dajcie znać, czy chcecie znać ciąg dalszy
i mam nadzieję, że się wam podobało ^^
Opinie i sugestie, co do kontynuacji mile widziane ;)

piątek, 12 czerwca 2015

Jak NIE uczyć się na poprawę


To znowu ja, i to znowu moje ary z postaciami.
Tym razem przedstawiam wam moją wersję Vi - najbardziej zwariowanej, pozytywnej, szczerej, etc., etc., czyli najlepszy materiał na najlepszą przyjaciółkę xD
Art powstał już jakoś czas temu, ale jakoś nie miałam czasu go opublikować, więc tradycyjnie znalazłam go wtedy, kiedy miałam do najmniej, czyli podczas nauki na poprawę z języka polskiego.
Tak, osoba pisząca ff'y musi poprawić swoje oceny z akurat tego przedmiotu xD Ale to nie dlatego, że mam problem z ortografią, składnią, fleksją, czy czymkolwiek innym... Ja mam po prostu problem z Panią profesor xD

Tak więc.. oto nasza urocza Vi!
Mam nadzieję, że i ona się wam spodoba ^^