piątek, 30 stycznia 2015

How far to our Happy End - Rozdział 3.

Oblężona przez kuzynki, siedziałam przy stole spoglądając co jakiś czas na Dana, którego cała moja rodzina wydawała się lubić. Brat sprawnie wprowadził go w towarzystwo, którym byli mężczyźni z mojej rodziny. Siedzieli przy jednym stole i rozmawiali na rozmaite tematy, a gdy brunet czegoś nie rozumiał, Patryk starał się mu to przełożyć na język angielski.
Faktycznie... nie uczyłam niebieskookiego gwary poznańskiej, bo nie sądziłam, że kiedykolwiek mu się przyda, a słownik wulgaryzmów mamy tak rozmaity, że życia by mi nie starczyło, aby przerobić z nim choć połowę.
W czasie, gdy panowie zgorszyli mojego wybranka, kuzynki zachwycały się srebrnym pierścionkiem. Nie rozumiałam co mogło być w nim tak wyjątkowego, choć muszę przyznać, że sama nie mogłam oderwać od niego wzroku. Zastanawiało mnie, jak długo ten głupek musiał szukać pierścionka w kształcie róży... Jednak moja kobieca intuicja wyczuwała w tym inwencję Joe, bo to ona mnie wypytywała, o to jakiego rodzaju biżuterię najbardziej lubię. Zdumiewające, jak sprawnie potrafiła streścić delikatność i subtelność w kawałku białego złota, kształtem przypominającym różę.
- Zmęczona? - Dan nachylił się nade mną i szepnął czule do ucha.
- Może trochę...
Dochodziła czwarta nad ranem, większość gości wycofała już swoje samochody z podjazdu, a wszystkie szkła zostały opróżnione, jak to na polaków przystało. Nie znali umiaru, jeśli w grę wchodziły napoje wysokoprocentowe...
- Już się zbieracie?
Nie miałam pojęcia, jak on to robi, ale Patrykowi najwidoczniej nigdy nie brakowało energii. Mógł imprezować przez 48 godzin i po godzinnej drzemce pójść do swojego biura pełen sił, i zapału do pracy. To nie był człowiek... to była maszyna.
- Taa... Jutro musimy wracać do Londynu.
Jakie to piękne uczucie, gdy wiesz, że w domu czeka na ciebie sterta kopert, sceptyczna lokatorka i zaplanowane dwa pokazy... Po prostu nie mogłam się doczekać powrotu do przesiąkniętego szarością miasta.
- Gdzie się zatrzymaliście? - zaciekawił się zielonooki.
- W hotelu na drugim końcu miasta - jęknęłam na samą myśl, że czeka mnie jeszcze godzinna podróż samochodem.
- Tylko mi nie mów, że masz zamiar prowadzić w takim stanie.
- W jakim stanie? Przecież nic nie piłam... 
- Ale zasypiasz na stojąco - zauważył Dan.
Cóż, nie zaprzeczę... Gdybym była jeszcze na obcasach, to prawdopodobnie właśnie wylądowałabym na podłodze, ale jako iż pozbyłam się ich już jakiś czas temu, to zimno płytek utrzymywało mnie przy resztkach świadomości.
Ewidentnie nie nadawałam się do uroczystości trwających do samego rana... Chyba, że poprzedziłabym ją kilkugodzinnym, niczym nie zakłóconym snem, a nie zarwaną nocą w poszukiwaniu sukienki.
- Przesadzasz - machnęłam obojętnie ręką.
- O nie, nie pozwolę mojej ukochanej siostrzyczce tłuc się nocą przez pół miasta.
I nagle w narcystycznym chłopcu odezwała się odpowiedzialność, którą powinien się cechować, jako starszy brat. Szkoda, że w jego przypadku były to jedynie przebłyski.
- Na górze są pokoje. Zarezerwowałem jeden dla was na wypadek, jakbyście jednak przyjechali, więc zapraszam.
- Abym słuchała relacji na żywo, jak spędzacie swoją noc poślubną? - skrzywiłam się na samą myśl o jękach wydawanych przez Zuzie. Naprawdę to była ostatnia rzecz, jaką chciałam słyszeć...
- Wasz pokój jest na drugim końcu korytarza -syknął. - Ja również nie jestem zainteresowany zabawami świeżo upieczonych narzeczonych.
Czy on miał coś na myśli? A mówiąc "coś" w domyśle rozumując, jako fizyczne zbliżenie między kobietą i mężczyzną? Nie...

Czekając aż Dan otworzy drzwi, w uszach dudniły mi słowa brata:

"Wasze bagaże dowiozą przed południem."

Dodając do tego jego głupawy uśmieszek mogłam być pewna, że zaplanował to, gdy tylko się dowiedział, że jednak przyjeżdżamy. A osobą, która go o tym poinformowała na kilka godzin przed wyjazdem był Dan, więc nic dziwnego, że mnie to nie dziwiło... Oni zdecydowanie za dobrze się ze sobą dogadywali. Gdyby nie fakt, iż Patryk właśnie się ożenił, to pomyślałabym, że próbuje mi odbić rozczochrańca...
- Panie przodem - brunat przepuścił mnie w drzwiach, jak to miał w zwyczaju.
Weszłam do pokoju, w którym wokół zaścielonego dwuosobowego łóżka paliły się świece zapachowe. Pomijając fakt, iż nie należało to do najbezpieczniejszych form ozdoby, to tak tworzony nastrój sprawiał wrażenie tandetnego i wymuszonego. Zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno nie wylądowaliśmy w pokoju dla nowożeńców...
- Nareszcie - westchnął niebieskooki zamykając za sobą drzwi i pozbywając się marynarki. Rozpinając kolejno guziki koszuli, przeszedł na swoją stronę łóżka, po czym spojrzał na mnie pytająco unosząc brew.
- Masz zamiar spać w sukience?
Stałam z rękoma skrzyżowanymi na piersi i czekałam na cud, który ześle mi jeden z najpiękniejszych wynalazków ludzkości, czyli piżamę. W moim przypadku była to zawsze koszulka Dana lub inna dużych rozmiarów, ale w takowej sytuacji nie byłabym wybredna.
- Nie... - westchnęłam godząc się z losem.
Szczerze mówiąc, to ta sytuacja nie przerażałaby mnie tak bardzo, gdyby nie fakt, iż nie miałam na sobie stanika... Widok Dana w bokserkach nie był dla mnie niczym nowym, ale brak górnej części bielizny dosłownie mnie paraliżował, jednak zmęczenie brało nade mną górę, a w wysadzanej świecidełkami sukni spać nie mogłam. Rozpuściłam więc włosy, które po całym dniu uwiązania mściły się nieznośnym bólem cebulek i zaczęłam rozpinać zamek błyskawiczny, który, jak na złość postanowił mieć dziś gorszy dzień. Po kilku minutach walki z suwakiem podszedł do mnie niebieskooki.
- Pozwól, że pomogę - jednym ruchem uporał się z humorzastym zapięciem i wrócił do zdejmowana własnej garderoby.
- Dzięki - wydukałam onieśmielona knując, jakby tu pozbyć się sukienki, jednocześnie nie musząc eksponować swojego biustu w świetle płonących świec.
Może i to wydawać się dziwne, że wstydziłam się rozebrać przy... no właściwie już narzeczonym, ale zapewniam was, że nie jestem aż tak staroświecka, aby czekać z wymarzonym "pierwszym razem" do ślubu. Ja po prostu mam swoje kompleksy, a fakt, iż Dan miał już przyjemność oglądać nie jedno kobiece ciało, jeszcze bardziej mnie peszył.
Koniec końców odwróciłam się do niego plecami i pozwoliłam sukience powoli opaść na dół. Siadając na łóżku zasłoniłam biust ręką i szybko wskoczyłam pod kołdrę po czym położyłam się na brzuchu, zakrywając się po same uszy z nadzieją, że przez te kilka sekund Dan patrzył w inną stronę.
Świece powoli przygasały, a palce wokalisty wodziły po moich plecach malując rozmaite wzory, które rozchodziły się przyjemnym dreszczem po całym ciele.
Dlaczego akurat teraz musiało mu się zebrać na pieszczoty, gdy jestem prawie naga?! Powinien od razu zasnąć, po tak wyczerpującym dniu, a nie nieświadomie doprowadzać mnie do białej gorączki zmieszanej z falą rozkoszy.
- Idź już spać - mruknęłam wpatrując się w ścianę.
- Jak długo masz jeszcze zamiar mnie odpychać?
Dan nie był idiotą, a tym bardziej świętym, więc to oczywiste, że jeśli leżał w łóżku z półnagą kobietą, to nie potrafił trzymać rąk przy sobie. Natomiast ja nie pierwszy raz wyznaczałam między nami wyraźną granicę.
- Nie odpycham Cię - odwróciłam głowę w stronę bruneta.
- Kochasz mnie? 
- Oczywiście, że Cię kocham. W przeciwnym razie nie przyjęłabym twoich oświadczyn.
- Więc o co chodzi? - zapytał marszcząc brwi i odgarniając mi z twarzy zbłąkane kosmyki pachnących szamponem włosów. - Chyba nie myślisz, że ucieknę, jak tylko dostanę to, czego chce? 
Strzał w dziesiątkę...
Muszę przyznać, że bałam się pozwolić mu na coś więcej, niż niewinne pieszczoty i pocałunki. Miałam przeczucie, że jeśli już zdobędzie swoje trofeum, przestanie się mną interesować i ruszy na dalsze podboje. Mimo iż wiedziałam, że Dan nie jest tego typu osobą, to jednak część mnie nie pozwalała przestać o tym myśleć.
Nie uzyskując odpowiedzi wokalista podparł się na łokciach i wlepił we mnie karcące spojrzenie.
- Naprawdę tak myślisz?
- Nie - skłamałam. - Po prostu...
Nie miałam pojęcia jak wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji i błądziłam myślami w poszukiwaniu w miarę wiarygodnej wymówki, gdy nagle odezwał się szorstki głos Dana.
- Rose, spójrz na mnie - poprosił.
Jego cierpiący wyraz twarzy ciął głębiej i boleśniej, niż skalpel w rękach niewprawionego chirurga, który zapomniał dać mi znieczulenie.
- Spójrz na mnie - powtórzył bardziej stanowczym tonem.
Niechętnie odwróciłam się do bruneta przyciskając osuwającą się kołdrę do klatki piersiowej. Uniosłam wzrok, aby spojrzeć w niebieskie oczy, które wyraźnie były zawiedzione moją osobą.
Jak mogłam mieć o nim takie zdanie? Jak mogłam pozwolić, aby taka irracjonalna rzecz w ogóle przeszła mi przez myśl? On tyle dla mnie robił, tyle poświęcił, a ja w ten sposób mu się rewanżowałam...
- Przepraszam - odwróciłam głowę w bok, nie mogąc dłużej wpatrywać się w niebieskie oczy.
W tym momencie gardziłam samą sobą.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo musiałam być głupia, aby mieć aż tak mylne pojęcie o własnym narzeczonym.
- Wiesz, że teraz powinienem się obrazić? - zaśmiał się pod nosem, obracając sobie kosmyk moich włosów między palcami.
- Ale tego nie zrobisz? - spojrzałam na niego szczenięcymi oczkami, w których tlił się błysk nadziei
- Za dobrze mnie znasz... - westchnął zrezygnowany, po czym ucałował mnie w czoło i położył się tuż obok.
Przez chwile wpatrywaliśmy się sobie w oczy, podczas gdy on gładził moje włosy jak zawsze. Kilka świec już przygasło spowijając nas mrokiem, a pozostawiając po sobie przyjemny zapach unoszący się wokół. Nie spostrzegłam nawet, gdy pod wpływem chwili złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek i ułożyłam się na plecach, czekając aż zrozumie co mogło mi chodzić po głowie.Na szczęście Dan należał do wąskiej grupy niezwykle domyślnych mężczyzn, więc niemal od razu znalazł się nade mną.
Odsuwając kompleksy, na temat swojego ciała i prześladujące mnie myśli o wierności Dana, pozwoliłam, aby jego usta schodziły od mojej szyi powoli w dół. Dłonie wokalisty wodziły po całym moim ciele pozostawiając po sobie szlaki przyjemnych dreszczy.
- Mogę? - zapytał wracając ustami do moich ust, gdy już powoli zdejmował ostatnią część garderoby, która dzieliła mnie od całkowitej nagości.
Przygryzając wargę i wplatając palce w jego czuprynę skinęłam głową wydając z siebie twierdzący jęk:
- Yhm.





I urywamy w najlepszym monecie! Muahahah~
Wiem, że jestem okrutna, ale sadyści już tak mają.
Dla usprawiedliwienia - NIE POTRAFIĘ PISAĆ SCEN ŁÓŻKOWYCH.
Jestem totalna kaleka, jeśli rozchodzi się o obracanie w tych tematach,
więc musicie mi wybaczyć...
Oczywiście mogłam zlecić to zadanie mojej ukochanej Żonie,
ale nie sądzę, aby udało się jej odtworzyć tę scenę,
tak jak ja to widzę w swojej głowie...
Dlatego resztę pozostawiam waszej wyobraźni!
Tylko mnie za to nie zlinczujcie... ;-; 

sobota, 24 stycznia 2015

How far to our Happy End - Rozdział 2.

Przed nami malowały się dwuskrzydłowe drzwi z ciemnego mahoniu, a za nimi mieszały się ze sobą głosy, których tak dawno nie słyszałam, a tak doskonale potrafiłam rozpoznać nawet po latach.
- Nie dam rady tam wejść... Wracajmy do domu - mój oddech stawał się coraz głębszy i nieregularny. Stres i pewien rodzaj przerażenia brały nade mną górę. Ciało się trzęsło, a twarz stawała bledsza, niż zwykle. Teraz już wiem co to znaczy być sparaliżowanym przez strach...
- Nie ma mowy. Nie po to tłukłem się tu z tobą i wysłuchiwałem twojego marudzenia przez całą drogę, aby teraz pozwolić Ci uciec z podkulonym ogonem - stanowczy ton Dana karcił mnie za każdym razem, gdy próbowałam uniknąć spotkania z przeszłością. Najwidoczniej nawet on stracił cierpliwość do mojego tchórzostwa.
- Też Cię kocham - mruknęłam sarkastycznie, jak to miałam w zwyczaju, gdy ktoś robił mi na złość, czy też się na mnie złościł.
- Gotowa? - łagodniejąc, mężczyzna podał mi ramię. Gdy tylko ułożyłam na nim rękę od razu poczułam wypełniającą moje ciało falę ciepła, która za każdym razem koiła ból, niwelowała stres i przeganiała strach, jednak nie tym razem.
Drzwi powoli się rozchylały, a ja kurczowo trzymałam się ramienia ukochanego, jakby prowadził mnie na egzekucję. Światło przeszyło mrok panujący na korytarzu i oślepiło mnie blaskiem swych ostrzy. Odruchowo osłoniłam oczy dłonią, po czym wolno ją opuszczając przyzwyczaiłam się do wszechobecnej bieli panującej na sali. Rozmowy ucichły, a spojrzenia wszystkich obecnych wbiły się w nas niczym sztylety rzucane przez nożownika w tarczę z wymalowanym czerwoną farbą celem. Czułam się, jakbym stała przed nimi naga. Zjawiskowa suknia wysadzana kryształkami, z rozcięciem, sięgająca ziemi, która absolutnie nie była w moim stylu - nagle zniknęła. Obnażona z każdej zalety, pozostawiona sama sobie, obrzucona błotem ze swych wad i grzechów, stałam z niemym przerażeniem na twarzy.
Nie powinno mnie tu być.
Mogłam uciec, gdy tylko miałam na to okazję.
Uciec...
Znowu...
- Rose! - uradowany ton brata odbijał się o ściany sali, aż wreszcie dotarł do mych uszu. Wstał, aby nas powitać, a towarzystwo oniemiało. Wokół rozbrzmiewały niedowierzające szepty: "To jest Rose? Nasza Rose? Ale jak to możliwe?". Sama nie dowierzałam, że tu stoję, przed nimi, w sukni, jak ze snu i wyrazem twarzy, jakbym właśnie wybudziła się z najgorszego koszmaru.
- Cześć wszystkim - wydukałam zastanawiając się, czy naprawdę zdobyłam się na powiedzenie czegokolwiek, czy rozbrzmiewało to tylko w mojej głowie.
- Cieszę się, że jednak przyjechaliście - panna młoda z gracją podeszła do nas i uwięziła mnie na chwilę w swoich objęciach. W skromnej sukni ślubnej z gorsetem zdobionym koronkowymi kwiatami i puszczonym luźno dołem, sięgającym do ziemi wyglądała zaskakująco skromnie, ale zarazem piękniej, niż kiedykolwiek. Ciemne włosy miała delikatnie podkręcone, częściowo upięte z tyłu i wplecione w nie kilka białych kwiatków, które idealnie komponowały się z zdobieniami sukienki. Całokształt prezentował się tak doskonale, że nikt nie śmiał by zwątpić w wybór mojego jedynego brata. Tak pięknej kobiety nie mijało się na ulicy codziennie...
Jej skromność idealnie kłóciła się z lśniącymi na mojej kreacji kryształkami. Jedyne w czym mogłam jej dorównać, to fryzura. Związane wysoko brązowe włosy były przeciwwagą dla wyjściowej sukni, którą Joe udało się wykopać z dna szafy na ostatnia chwilę. Gdybym pozwoliła się uczesać dziewczynom, to byłabym wręcz idealnym przeciwieństwem Zuzanny... Pomijając już fakt, że wyglądałabym, jakbym dopiero co zeszła z czerwonego dywanu.
- To ja się cieszę, że nas zaprosiliście - uniosłam kącik ust onieśmielona. Dlaczego zawsze czułam się przy niej taka mała? Jakbym stała przed księżniczką, która mimo swojej pozycji,i nie patrzy na mnie z góry, choć w każdej chwili może mnie zdeptać, niczym bezwartościowego insekta.
- Gotowa na może łez? - zawsze się zastanawiałam, jak Patryk mógł mówić takie rzeczy z uśmiechem na twarzy...
Uniosłam pytająco brew, ale nie uzyskałam słownej odpowiedzi. Nie musiałam. Rodzina sama zaczęła mnie oblegać i uwieszać się na szyi ze łzami w oczach. Wszystkie ciotki, wujowie, kuzynki i dziadkowie odgrodzili mnie od Dana. W natłoku pytań i propozycji tańca dotarłam do miejsca przy stole obok ukochanego bruneta.
- Nie wiedziałam, że to się tak skończy - westchnęłam ciężko zmęczona już towarzystwem rodziny, o co jeszcze godzinę temu sama bym się nie posądzała. Najwidoczniej zapomniałam, jak bardzo potrafią być nachalni...
- A ja się tego spodziewałem - z delikatnym uśmiechem na ustach splątał palce naszych dłoni pod stołem. Jak dobrze, że miałam tego rozczochrańca przy sobie. Chodź dzisiaj jego fryzura była we względnym ładzie, a garnitur zastąpił moją ulubiona szarą bluzę, to nadal nie posiadałam się z radości, iż to właśnie ja z tysięcy innych dziewczyn mogę tak przy nim trwać. - Zatańczymy?
To coś nowego... mój partner, który zawsze zapierał się swoim kalectwem na parkiecie, nagle zadaje mi takie pytanie. Nie sądzę, aby w tak krótkim czasie zdołał wejść w stan upojenia alkoholowego, więc nie miałam pojęcia co mogło być przyczyną tak niecodziennej propozycji.
- Rosi, nie ładnie tak uciekać przed wujkiem! - zdecydowanie najwyższy gość dzisiejszej uroczystości nachylał się nade mną z szerokim uśmiechem na twarzy. Sławek zawsze był pozytywna osobą, ale dziś przechodził samego siebie.
- Ale ja właśnie...
- Nie szkodzi, idź - przerwał mi Dan zanim zdążyłam dokończyć zdanie i tym samym skazał mnie na kilkugodzinną potańcówkę z każdym mężczyzną znajdującym się na sali.
Muszę przyznać, że nienawidzę tańczyć z członkami rodziny. Nie lubiłam tego za dzieciaka i teraz również nie potrafię się do tego przemóc, więc każdy kolejny utwór był dla mnie torturą. Czekałam tylko na ten piękny moment, gdy orkiestra znowu odegra "A teraz idziemy na jednego", a ja wreszcie będę mogła zmienić buty.
Zanim zdążyłam uwolnić się od brata Zuzanny obległy mnie kuzynki: Jessica, Maja, Klaudia i Paulina. Ochoczo podreptały za mną do łazienki zadając masę pytań na raz.
- Ale chwila, po kolei proszę... - westchnęłam opierając się o szereg umywalek.
- Gdzie teraz mieszkasz? - zapytała rok starsza ode mnie Paulina.
- W Londynie - odpowiadałam mechanicznie, jednak wywiady mnie czegoś nauczyły...
- Od kiedy jesteś gwiazdą? - zaciekawiła się moja rówieśniczka - Klaudia.
- Nie nazwałabym tak tego... - skrzywiłam się na sam dźwięk określenia "gwiazda". - Występuje czasem w teledyskach, trochę tańczę i to wszystko. Chodzę po czerwonych dywanach tylko dlatego, że Dan zaciąga mnie tam siłą.
- Ty to masz dobrze - Klaudia zawsze chciała żyć w blasku fleszy, więc nuta zazdrości w jej głosie wcale mnie nie zdziwiła.
- A twój chłopak? - z rękoma skrzyżowanymi na piersi Maja zadała pytanie, które wszystkim już od dawna cisnęło się na usta.
- Dan, tak? - Jessica zasłoniła usta młodszej siostrze i przybrała bardziej uprzejmy ton, niż wścibska trzynastolatka. - Ładnie razem wyglądacie. Jak wam się układa?
- Normalnie... - naprawdę nie miałam pojęcia co mogłabym jeszcze powiedzieć na ten temat.... Nie znałam się na związkach, ale nie sądzę, aby nasz różnił się od innych.
Streściłam im naszą historię od dnia spotkania do teraz, omijając kilka niezręcznych momentów. Miałam nadzieję, że zaspokoiłam ich ciekawość, gdy nagle najmłodsza w gronie doszła do słowa:
- A robiliście już "to"?
Oblałam się rumieńcem. Skąd to dziecko wzięło tak zbereźne pytanie? Czego ich uczą w tych szkołach?! Ach tak... zapomniałam, jak to kiedyś Jessica opowiadała mi, jak to w trzeciej klasie uczyli ich, jak założyć kondoma na banana...
- Przestań Maja! - upomniała ją najstarsza. - Oczywiście, że już to zrobili.
Boże... zabierzcie mnie stąd!

Gdy wróciłam na salę zastałam Patryka zagadującego niebieskookiego bruneta, który od razu zauważył szóstkę dziewczyn przy wejściu. Obdarzył mnie ciepłym uśmiechem, lecz zanim zdążyłam wykonać choć krok w jego stronę, kuzynki wyciągnęły mnie na środek sali.
Za jakie grzechy...
Wszystkie panny zebrały się wokół Zuzanny, co mogło oznaczać tylko jedno - wybiła godzina zero, a tradycji musiało stać się zadość. Welon miał trafić do szczęśliwej przyszłej panny młodej.
Wszystkie dziewczyny ustawiły się w kółku i w rytm muzyki krążyłyśmy wokół zasłaniającej sobie oczy Zuzanny. Darowałyśmy sobie trzymanie się za ręce i po prostu wyczekiwałyśmy momentu wstrzymania melodii, która na szczęście nie okazała się być repertuarem Disco-polo. Jednak na gust muzyczny Patryka zawsze można było liczyć.
Cały czas szukałam wzrokiem Dana, który umknął mi gdzieś w tumie, a gdy tylko udało mi się go namierzyć - nastała cisza. Szybujący w powietrzu welon wylądował na mojej głowie zasłaniając mi całą twarz, na której właśnie malowała się irytacja.
Naprawdę wystarczyło mi już wrażeń, jak na jeden dzień. Nie potrzebowałam kolejnego tańca z kimś, kogo widzę pierwszy raz na oczy. Chciałam jedynie usiąść obok wokalisty, spleść jego palce z moimi i poczuć ten przyjemny dreszcz, który czułam za każdym razem, gdy muskał moja skórę.
Czy naprawdę proszę o zbyt wiele?
Tym razem przyszła kolei na panów. Wszyscy kawalerzy ustawili się wokół mojego brata, a było ich niewielu. Kilku kuzynów Zuzanny, mój dziewięcioletni kuzyn - Wojtek i Dan, który nie wiadomo dlaczego, uległ namowom Patryka z darem przekonywania równego zeru.
I powtórka z rozrywki: Braciszek z zasłoniętymi oczami bujał się w rytm muzyki, a panowie wokół niego. Gdy mucha znalazła się w powietrzu wszyscy wlepili w nią wyczekujące spojrzenia. Zanim zaczęła pikować w dół, wiedziałam w czyich rękach wyląduje. To było zbyt oczywiste zwłaszcza, że Patryk i Dan jeszcze chwilę temu wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. Dlaczego te dwa dorki musiały być aż tak przewidywalne?
Mucha dotarła do swojego nowego właściciela i ku mojemu zdziwieniu nie był nim Smith. Wojtek stojący tuż obok niego był tym szczęśliwcem lub też nieszczęśliwcem, który musiał odtańczyć ze mną ten jeden utwór, jako nowa para młoda...
- Wybacz stary - szatyn poklepał niebieskookiego po ramieniu z przepraszającym uśmiechem na twarzy.
- Spoko, najwidoczniej mały będzie dla niej lepszym partnerem życiowym, niż ja - zaśmiał się pod nosem wokalista, choć wiedziałam, że gdzieś głębiej żałował, że ich szatański plan się nie powiódł. Chciał zatańczyć ze mną ten jeden raz, ale najwidoczniej tej nocy nie było mu to dane.
- Masz - blondyn podszedł niezdarnie do dwóch mężczyzn z wyciągniętą przez siebie muchą.
- To dla mnie? - zdziwił się brunet.
- Tak. Ja nie umiem tańczyć, i nie mogę być mężem Rozalii... ona jest moją kuzynką - z rumieńcem na twarzy dziewięciolatek najwidoczniej nie rozumiał, że oczepiny to tylko zabawa.
- Więc dziękuję - Dan przykucnął przy małym, pogłaskał go po głowie, a Patryk wziął od niego muchę i założył nowemu panu młodemu, gdy tylko ten stanął na równe nogi.
- Życzę wam, jak najlepiej, ale nie zaciągaj mojej małej siostrzyczki przedwcześnie przed ołtarz - uśmiechnął się zielonooki, po czym pozwolił Smith'owi dołączyć do zniecierpliwionej panny młodej czekającej na środku sali. Tak, nigdy nie należałam do osób cierpliwych, a już zwłaszcza, gdy w grę wchodziło spotkanie z moim ukochanym, po całym dniu niechcianych wrażeń.
- Nareszcie przyszła kolej na mnie - z uśmiechem na ustach, brunet objął mnie w tali, a ja położyłam głowę na jego ramieniu. Jego ciepło, jego zapach... to wszystko działało na mnie, jak narkotyk, a jego dotyk doprowadzał mnie do szaleństwa. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby wszyscy goście wyszli z sali i zostawili nas na chwilę samych. Tylko na chwilę.
- Przywitajmy nową Parę Młodą!
Nie wiadomo dlaczego, mój brat znalazł się na małym podeście, na którym stacjonował obecnie zespół umilający nam dzisiejszy wieczór. Szatyn z rękawami koszuli podwiniętymi po łokcie, czarną kamizelką i gitarą na ramieniu najwyraźniej coś knuł, a ja chyba już wiedziałam co.
- Pozwólcie, że pomęczę was chwile moim skrzeczeniem, ale jakby co - to wszystko wina Pani Młodej.
Wiedziałam. Ten stary piernik zagra specjalnie dla nas. Doskonale wiedział, jak bardzo nienawidziłam tego, że marnuje swoje talenty muzyczne i jak bardzo starałam się go do nich przekonać. On jednak wolał produkować gry komputerowe i odstawić gitarę w kąt, aby się kurzyła przez lata czekając na dzień, w którym ponownie wyda z siebie jakiekolwiek dźwięki. To był właśnie ten dzień.
Pierwsze szarpnięcia za struny uświadomiły wszystkim, jaki utwór będzie teraz rozbrzmiewał na sali. Goście powoli kołysali się w rytmie "All For Love" - Bryana Adamsa, a ja z Danem zaczęliśmy tańczyć.

When it's love you give 
I'll be a man of good faith
Then in love you live
I'll make a stand, I won't break

- I'll be the rock you can build on - nucili goście, problem w tym, że każdy co innego.
- To może zacznijmy jeszcze raz... Gotowi? - Patryk zaśmiał się pod nosem, a z nim cała sala, po czym zaczął od początku.

When it's love you give 
I'll be a man of good faith
Then in love you live
I'll make a stand, I won't break

I'll be the rock you can build on
Be there when you're old
To have and to hold

When there's love inside
I swear I'll always be strong
Then there's a reason why
I'll prove to you we belong

I'll be the wall that protects you
From the wind and the rain
From the hurt and pain

Let's make it...
Na ten moment wszyscy czekali. Tłum odezwał się chórem. Nawet ja i Dan zaśpiewaliśmy ten piękny wers głośniej, niż pozostałe. - ... all for one and all for love! 

Let the one you hold be the one you want
The one you need

'Cause when it's all for one, it's one for all
When there's someone that should know
Then just let your feelings show
And make it all for one and all for love

When it's love you make
I'll be the fire in your night
Then it's love you take
I will defend, I will fight

- I'll be there when you need me! - wskazany niebieskooki, przez Patryka niemal wykrzyczał wers, po którym do moich oczy napłynęły łzy, a wszyscy kobiety wokół już dawno się nimi zalewały.

When honor's at stake
This vow I will make, yeah

'Cause when it's all for one, it's one for love
When there's someone that should know
Then just let your feelings show
Let's make it all for one...

Wpatrywałam się w niebieską bezdeń oczu wokalisty, gdy z zamyślenia wyrwało mnie przerwanie utworu akurat w takim momencie. Spojrzałam pytająco na brata, który jedynie z uśmiechem na twarzy wskazała skinieniem głowy na mojego partnera.
- Podobno mówi się u was: "do trzech razy sztuka" - brunat z uniesionymi uroczo kącikami przygryzał delikatnie dolna wargę, jakby się czymś stresował. - W takim razie... - gdy mężczyzną uklęknął przede mną nie mogłam uwierzyć własnym oczom. - Rozalio Anno Król, kocham Cię. Czy zechcesz wyjść za mnie? Czy uczynisz mi te zaszczyt i zostaniesz moją żoną? - nie powinnam go uczyć języka polskiego... Ale skąd mogłam wiedzieć, że wykorzysta go właśnie w tym momencie?!
Zaniemówiłam. Mężczyzna, którego poznałam przez przypadek, który wiedział o mnie tak dużo i znał mnie tak dobrze, że dziwnym jest, iż jeszcze nie uciekł na druga stronę globu, właśnie klęczał przede mną prosząc mnie o rękę...
Odruchowo zasłoniłam usta dłonią, a po policzku spłynęła pojedyncza łza. Co miałam teraz zrobić? Pierwszy raz znajdowałam się w takowej sytuacji... Nie miałam pojęcia, jak się zachować!
- Tak - wyszeptałam, po czym poczułam, jak silne ramiona obejmują mnie w tali, a ziemia znika spod moich stóp. Dan przytulał mnie mocno do siebie i obracał się powoli z radości, a goście wiwatowali.
- ... and all for love - dokończyli chórem, a Patryk skwitował to szybkim szarpnięciem za struny.
- Niech żyją narzeczeni!





No i doczekaliśmy się zaręczyn!
Roan już oficjalnie są parą! Co wy na to?
Co sądzicie o sukni Zuzanny i Rose?
Jak myślicie, o co jeszcze mogły wypytywać kuzynki?
Co sądzicie o iście szatańskim planie Patryka i Dana?
O występie Patryka?
O zaręczynach naszego kochanego dorka w języku polskim?
I nareszcie... CO SĄDZICIE O ROZDZIALE?
Czekam na wasze opinie w komentarzach ^^

Na pożegnanie gif, którym moja ukochana żona skwitowała
ten rozdział i tym samym zrobiła mi dzień xD


wtorek, 20 stycznia 2015

How far to our Happy End - Rozdział 1.

Kroczyliśmy środkiem ulicy, a promienie słońca muskały nasze ciała. Wysoka temperatura sprzyjała skąpym ubraniom, które zdobiły opalone ciała atrakcyjnych dziewcząt. W tle rozbrzmiewała muzyka, wszyscy się bawili, jakby te chwile były ich ostatnimi. Alkohole nie musiały się lać hektolitrami i nikt nie narzekał na wszechobecny upał. Byliśmy gotowi na podbój świata. Ja, moi przyjaciele i mężczyzna, którego ciemne oczy przyciągały mnie, niczym magnez. Dłoń powiodła delikatnie po moim policzku, zmuszając do zerknięcia w ciemną bezdeń jego tęczówek, w której zawsze tonęłam bez pamięci. Jak to możliwe, że znał tak doskonale moje wszystkie słabości? W tej chwili, nie dbałam o to. Chciałam po prostu dać się ponieść chwili, pozwolić palcom jego dłoni wplątać się w moje włosy i zmniejszać odległość między ustami...
- Cięcie! - donośny głos reżysera nie potrzebował megafonu, aby roznieść się w promieniu kilometra. - Oscar, ty masz ją uwieść, a nie ciągnąć na egzekucję! Wizażyści - poprawić makijaż Rose.
Przy teledysku do utworu, który miał się stać letnim hitem, było więcej pracy, niż przy kręceniu hollywoodzkiego filmu... Według mnie Oscar całkiem nieźle radził sobie ze swoją rolą, choć był trochę onieśmielony moją osobą, co wydawało mi się całkowicie zbędne. Oboje staliśmy na tym samym szczeblu, pracowaliśmy w tej samej branży, z tą różnicą, że ja czułam się jeszcze świeża.
Obracałam się w towarzystwie gwiazd dopiero od niecałych dwóch lat, a to wszystko przez to, że Dan wpadł na głupi pomysł umieszczenia nagrania ze studia na swoim twitterze... Od tamtej pory moje życie zmieniło się o 540 stopni, co wcale nie jest hiperbolą.
Z każdym kolejnym coverem zaczęły do mnie napływać propozycje od wytwórń, konta na portalach społecznościowych były zasypywane komentarzami, a Dan nie pozwolił mi zmarnować szansy na zaistnienie w świecie ciągłej pogoni za pieniądzem i ukrywania się przed aparatami paparazzi. Kto by pogardził życiem w pełnym dostatku, otoczonym kłamliwymi nagłówkami gazet? No tak, zapomniałabym - JA.
Mimo wszystko znajduję się obecnie na planie do najnowszego teledysku. Dlaczego? Sama zadaje sobie to pytanie od wczoraj.
- Kolejna piosenka o letnim romansie... to już zaczyna się robić nudne.
Na szczęście nie byłam tu sama. Vi zawsze odwiedzała mnie na różnych planach i wbrew pozorom, nie pozwalała się zniechęcać. Po za tym, tym razem musi napisać artykuł na swoje studia dziennikarskie, a widok nowego klipu zza kamery jest całkiem niezłym materiałem do pracy.
- Przydała by się historia bez Happy Endu - przymknęłam oko, aby wizażystka mogła poprawić czarną kreskę na ruchomej powiece.
- Też nie jestem fanką kąpieli w endorfinach, ale zgaduje, że prawdopodobnie należymy do znacznej mniejszości, co jest powodem, dla którego takowych powieści już nie wydają - westchnęła ciężko niebieskooka szatynka, której włosy ostatnio urosły o kilka centymetrów i sięgały już wystających obojczyków.
- Dlatego po dziś dzień, na mojej szafce gości "Pan Tadeusz" - wzruszyłam ramionami krzyżując spojrzenia z przyjaciółką, która uważnie przyglądała się mojemu odbiciu w lustrze.
- Powieści romantyczne to nie moja bajka. Nieszczęśliwie zakochani chłopcy, którzy po duchowej metamorfozie idą na wojnę, aby walczyć za ojczyznę i oddać za kogoś życie, w geście pokuty - banał.
- Który stał się lekturą obowiązkową, jeśli chcesz zdać maturę - zauważyłam.
- Od czasu kiedy dostałaś ten głupi świstek "dojrzałości", to zrobiłaś się strasznie mądra, wiesz? - szatynka wzniosła oczy do nieba.
- Masz na myśli - bardziej, niż zwykle?
Możliwe, że lubiłam się z nią droczyć, ale tylko troszeczkę... Wcale nie uprzykrzałam jej życia 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Przecież z nią nie mieszkałam. No dobra... zajmowałam jej pokój gościnny już od roku i do dziś nie mogę wyjść z podziwu, że jeszcze ze mną wytrzymuje. To pewnie dlatego, że nie często bywam w domu, bo zazwyczaj jeżdżę w trasę, lub nocuje u Dana.
- Bardzo zabawne - parsknęła. - Swoją drogą - dlaczego zdawałaś maturę z polskiego, skoro ukończyłaś szkołę w Londynie?
No tak, zapomniałabym... W niecały rok udało mi się zdać trzy lata liceum, a nawet prawo jazdy. Co prawda, nie było to łatwe, ale po długich namowach przyjaciół i wsparciu Smitha, udałam się do psychologa. Po dwóch sesjach udało mi się pogodzić z przeszłością, a nawet pozbyć się większości kompleksów, co wcale nie oznacza, że popadłam w samouwielbienie...
- Szykuj się na zmianę makijażu - reżyser stwierdził, że trzeba Cię przebrać - Joe wynurzyła się zza mojego fotela z lekkim zmęczeniem na zazwyczaj promiennej twarzy.
Ciemnooka blondynka przez dwa lata, również poczyniła postępy w swojej karierze. Zaczęła projektować własne kolekcje i robić niesamowite pokazy, które ja zazwyczaj otwierałam. Pomagałam jej wypromować swoją markę, po za tym większość sukienek, i tak miało trafić do mnie. Pokazywałam się w nich na czerwonych dywanach i najróżniejszych galach. Jako dziewczyna wokalisty Bastille musiałam się jakoś prezentować, więc nie mogłam nosić byle czego, a jako wschodząca gwiazda musiałam zadbać o swój oryginalny styl. Na szczęście Joe zawsze służyła mi radą i swoimi zjawiskowymi projektami.
- Cóż... mam już wszystkie potrzebne materiały do artykułu, więc będę się powoli zbierać. Bawcie się dobrze dziewczynki - machając nam ręką na odchodne zniknęła w tłumie stażystów, zostawiając nas same, na pastwę reżysera perfekcjonisty...
Czekało mnie jeszcze kilka godzin katorgi, udawania zakochanej i szczęśliwie pławiącej się w promieniach słonecznych dziewczyny.
Nienawidzę słońca...
To jedna z niewielu przyczyn, dla których mieszkam w Londynie...

Rzucając klucze na stół opadłam bezwładnie na kanapę. Kręciliśmy tę samą scenę niemal dwadzieścia razy, w piętnastu różnych wersjach. Mam dość... Jedynym pocieszeniem jest to, że jutro zapowiada się powtórka z rozrywki.
- Sprawdź pocztę - z kuchni dobiegł głos Vi, która najprawdopodobniej wertowała zawartość lodówki w poszukiwaniu czegoś zjadliwego.
- Znowu? - jęknęłam przeciągle ujmując w dłonie coś, co jeszcze kilka lat temu wywoływało na mojej twarzy uśmiech, zwłaszcza, jeśli było zaadresowane do mnie. Niestety od jakiegoś czasu nawet to się zmieniło.
Codziennie na ciemnym blacie stołu pojawiały się białe koperty, które oznaczały tylko jedno - nową podpałkę do kominka, którego Vi w swoim mieszkaniu nie posiadała.
Z wytwórni...
Kolejny teledysk...
Nowa część Step Up, tylko po to, abym ja mogła w niej zagrać?!
Nie, dziękuję.
Tak wyglądało moje sprawdzanie poczty, której z dnia na dzień przybywało. Nie musiałam nawet chodzić na castingi, a i tak z góry przydzielano mi rolę, którą zazwyczaj odrzucałam. Nie paliłam się do pracy przed obiektywem kamery... Wolałabym przez 12 godzin stać za kasą na stacji benzynowej, niż paradować w sukienkach po czerwonych dywanach.
To nie była praca... To była tortura.
Swoją drogą, bawiło mnie to, jak świat show biznesu potrafił oszaleć na punkcie nowej buźki na okładkach gazet. Każdy od razu rwał się do tego, aby zwerbować takową osobę do swojego orszaku i przeciągnąć na ciemną stronę mocy, zakażając system wartości, wpajając płytkie ideały oraz powoli psując ją od środka, aby na końcu nie pozostało z niej nic, tylko wrak człowieka obnażonego ze swoich sekretów, nie posiadającego życia prywatnego i uwiązanego przez nałogi.
Tak, taki koniec był z pewnością ziszczeniem moich najskrytszych marzeń.
- Spalić to - rzuciłam stanowczym tonem pokazując koperty przyjaciółce.
- Nie pozwolę Ci znowu zasmrodzić całego mieszkania, tylko dlatego, że chcesz się pobawić zapalniczką - burczała wspominając moje ostatnie pozbywanie się zbędnych papierów... Tak, zapomniałam otworzyć okien. - To też chcesz spalić? - uniosła pytająco brew wyciągając z wachlarza kopert jedyną wypisaną ręcznie.
- Co to? - od razu zainteresowałam się listem wpatrując się w niego badawczym wzrokiem.
- Mnie nie pytaj - wzruszyła ramionami oddając mi znalezisko i wracając do lodówki.
Może i zrozumiałabym to tępe wpatrywanie się w zawartość sprzętu AGD, gdyby naprawdę świeciło pustkami, ale tam było pełno jedzenia... Problem w tym, że obecnie nie znajdowało się tam nic, na co by szatynka miała ochotę.
Przykro mi skarbie, ale nawet jeśli ją zamkniesz i wrócisz do niej po kilku minutach, jej zawartość się nie zmieni - nie ważne, jakbyś tego chciała.
Nie zwracając uwagi na nadawcę listu, od razu otworzyłam kopertę, którą wcześniej udało mi się przeoczyć. Na widok charakteru pisma i wiadomości, jaki była w nim zapisana - zamarłam.
- Patryk się żeni?! - jęk sam wydostał się z moich ust.
- Chyba żartujesz - przejęta niebieskooka od razu przybiegła, używając oparcia kanapy, jako hamulca. - Prędzej bym zrozumiała, gdyby wyszedł za mąż, ale żeby się od razu żenić... bez przesady!
Co prawda nasze zdziwienie było trochę przesadzone, bo dość często widywałam się z bratem i utrzymywaliśmy stały kontakt, ale nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek wspominał o ślubie... Choć kiedyś musiało to nadejść. W końcu miał narzeczoną, z którą był naprawdę szczęśliwy, więc nic nie stało im na drodze, aby rozpocząć nowy rozdział w życiu już jako małżeństwo.
W pewnym momencie w pokoju rozbrzmiał odgłos wibracji mojego telefonu.
- Rose przy telefonie - nie sprawdzając nawet z kim będę miała przyjemność rozmawiać, odebrałam automatycznie.
- Cześć Mała. Dostałaś już zaproszenie? - w słuchawce odezwał się radosny głos brata, którego uśmiech właśnie dobie wizualizowałam.
- Właśnie je otworzyłam... - nie potrafiłam ukryć wątpliwego tonu, wtedy gdy powinnam... a byłam aktorką do cholery!
- Niech się przyzna - zawołała z kuchni Vi. - Na pewno wpadli i teraz muszą się hajtać, bo rodzina nie pozwoli na nieślubne dziecko.
Ta kobieta naprawdę nie wiedziała kiedy ugryźć się w język, a w swoim słowniku postanowiła zastąpić definicję miłości słowami: "zbędny problem, o którym głoszą legendy".
- Nie, Zuza nie jest w ciąży, a ja jeszcze nie oszalałem - westchnął po drugiej stronie słuchawki. - I mam nadzieję, że razem z Danem nas odwiedzicie, w ten wyjątkowy dzień - błagalny ton Patryka grawerował datę uroczystości na moim sercu.
- Nadzieja matką głupich - ale najlepsza przyjaciółka zawsze poratuje Cię w chwilach słabości.
- Bez przesady - jęknął szatyn. -To tylko jeden dzień. Przynajmniej zobaczysz się z rodziną.
- Mówiłeś im? - zdziwiona, otworzyłam szeroko zielone oczy.
- Nie. Tak, jak obiecałem - nikt nie wie o twojej wizycie w Rakoniewicach sprzed dwóch lat. Wszyscy są nadal przekonani, że nie żyjesz - westchnął głęboko, próbując wywołać tym we mnie poczucie winy. - Wiesz, że to nie fair wobec nich, prawda?
- Tak, wiem.
Oczywiście, że byłam świadoma swojego egoizmu i głupoty, ale nie potrafiłam im spojrzeć w twarz, po tym wszystkim, co zrobiłam i ile musieli przeze mnie wycierpieć. Byłam pewna, że o wiele lepiej będzie im beze mnie.
- Powinnaś się wreszcie przełamać - stwierdził zielonooki, ale nie słysząc odpowiedzi dodał - Jeśli jednak zmienisz zdanie, to zawsze będziecie tam mile widziani - po czym się rozłączył, a ja odsunęłam wolno słuchawkę od ucha.
Byłam beznadziejna...
Jak mogłam utrzymywać własną rodzinę w przekonaniu, że jestem martwa?
Jak mogłam pozwolić im tak cierpieć z mojego powodu?
Dlaczego nie potrafiłam znaleźć w sobie odwagi, aby spojrzeć im w oczy?







Pierwszy rozdział kontynuacji LbO!

I co myślicie? Przeskoczyliśmy o dwa lata w przyszłość...
Pierwszoosobowa narracja lepiej się sprawdza,
niż trzecioosobowa?
Chciałam abyście tym razem poznali bardziej Rose
i spojrzeli na świat z jej pesymistycznego punktu widzenia.
Mam nadzieję, że "How far to our Happy End" również się wam spodoba ^^

Na pożegnanie zmęczona życiem Joe xDD

wtorek, 6 stycznia 2015

Let's be optimists - Rozdział 33.

Wiosenne słońce ogrzewało wspomnienia o mroźnej zimie, a Bastille właśnie szykowało się do kolejnego koncertu. Stojący przy keyboardzie wokalista ustawiał statyw mikrofonu i wygrywał pierwsze dźwięki muskając klawisze instrumentu. Perkusista przykręcał talerze, a najmłodszy z najstarszym rozwijali ostatnie kable. Rose w tym czasie sprawdzała nagłośnienie każąc co jakiś czas brzdąknąć na basie, czy też odezwać się do konkretnego mikrofonu. Gdy już wszystko było w porządku, dziewczyna zostawiła wszystko w rękach dźwiękowca i potruchtała do przyjaciół błąkających się po scenie.
- Nastroiłam twoją gitarę Will - oznajmiła, co wprawiło wszystkich w lekkie osłupienie, bo szatynka nigdy dotąd nie odważyła się tknąć instrumentów basisty.
- Dzięki - wydukał zdziwiony.
- A moją? - jęknął ciemnooki mając nadzieję, że nastolatka znów go wyręczy.
- Też - westchnęła, a brodacz objął ją ramionami i ucałował mocno w policzek.
- Dziękować - po czym pognał w kierunku swoich klawiszy.
- Jakaś ty dziś uczynna - zauważył niebieskooki zachodząc dziewczynę od tyłu i obejmując ja wokół szyi. - Czyżbyś czegoś potrzebowała? - zaśmiał się pod nosem.
- Co do tego... - zaczęła niepewnie odwracając się twarzą do bruneta. - Niestety nie mogę dziś zostać na waszym koncercie - zgarbiła się lekko chwytając za bluzę przyjaciela, jakby czekała na karcące spojrzenie z jego strony.
- Dlaczego? - dłonie mężczyzny powędrowały w dół zatrzymując się na wcięciu w talii zielonookiej. - Coś się stało? - zmartwiony ton i przymarszczone brwi wywoływały w szatynce uczucie poczucia winy, którego wręcz nienawidziła.
- Nie, po prostu mam... pewną sprawę do załatwienia - zawahała się przy wyjaśnieniach.
- Może Ci pomóc? Najwyżej spóźnię się kilka minut na koncert - ten facet to skarb, a siedemnastolatka była aż nadto świadoma tego, iż na niego nie zasługuje. Choćby żyła sto lat, i tak nie dałaby rady zrobić dla niego tyle, ile on był w stanie poświęcić dla niej.
- Nie, nie trzeba. Sama sobie poradzę - zapewniła gładząc dłonią jego policzek. Ciche westchnienie mężczyzny wyrażało jego bezradność w tej sytuacji, ale niestety musiał się z tym pogodzić, że jego dziewczyna zawsze wolała zająć się wszystkim sama. - Do zobaczenia rano - wyszeptała z trudem, nie chcąc odstępować Smitha na krok.
- Będę czekał - chwycił delikatnie jej podbródek i ucałował w czoło. Przebiegła bestia... wiedział co zrobić, aby zatrzymać ją przy sobie, jednak nie tym razem. Przykro mi, ale owa "sprawa" była w tym momencie priorytetem, więc zielonooka wzięła głęboki oddech i szybkim krokiem zeszła ze sceny kierując się do wyjścia. Nie odwracała się, bo wiedziała, że gdy zobaczy szczenięce spojrzenie niebieskookiego, na pewno nie uda jej się stąd wyjść.
- A Rose gdzie się wybiera? - zaciekawił się Woody, widząc znikającą za drzwiami nastolatkę.
- Mówiła, że ma coś do załatwienia i wróci dopiero rano - wokalista wpatrywał się w powoli domykające się skrzydło wyjścia.
- Uuu, czyżby nasza Różyczka miała kochanka? - zażartował brodacz, choć pozostałym wcale nie było do śmiechu. Mieli powody, by się o nią martwić... Nastolatka, sama włócząca się po nocach, cholera wie gdzie. To nie wróży nic dobrego... - Znając życie teraz będziesz marudził do rana, że twojej maskotki nie ma w odległości dwóch metrów - westchnął ciężko kociarz, po czym uwiesił się jednym ramieniem na szyi przyjaciela. - Może więc skorzystamy z okazji i pójdziemy do jakiegoś klubu? - zbereźny ton brodacza nie pozostawiał wątpliwości, jaki rodzaj lokalu miał na myśli.
- Nie mam ochoty - mruknął Smith strącając rękę przyjaciela z ramienia.
- Po kilku drinkach na pewno zmienisz zdanie - uparty klawiszowiec nie chciał dać za wygraną. Spojrzał w kierunku pozostałej dwójki z nadzieją, że pomogą mu namówić wokalistę. Perkusista spędzał dzisiaj wieczór ze swoją małżonką, więc nie byłby za bardzo pomocny, ale może najstarszy ze członków coś zdziała.
- Co Ci szkodzi posiedzieć w klubie pełnym pięknych dziewczyn? Ty coś wypijesz, odstresujesz się, a Kyle skorzysta z okazji i poogląda sobie zgrabne tancerki. Przyjemne z pożytecznym - Will przybył z odsieczą. - Ja też chętnie wybrałbym się na jakiegoś drinka, a skoro tym razem nie będzie z nami Rose, to możemy sobie pozwolić na jednorazowy wypad do nocnego klubu - jednak słowa najbardziej dojrzałego członka zespołu były bardziej przekonywujące, niż bełkot wyrośniętego dzieciaka.
- Zgoda - westchnął wreszcie niebieskooki, po chwili zastanowienia. Skoro siedemnastolatka wolała zachować w tajemnicy "swoje sprawy", to i oni nie musieli mówić jej wszystkiego.

Po koncercie, chłopcy udali się do jednego z najlepszych klubów w Londynie. Już przy samym wejściu uderzyły w nich fale ciepła i mieszaniny przeróżnych zapachów, od damskich perfum, po różnego rodzaju alkohole i na wodzie kolońskiej kończąc. W pomieszczeniu roiło się od neonowych świateł, a w ich kolorystyce górowały odcienie fioletu i błękitu. Na dużej scenie tańczyły półnagie dziewczyny, których wiek na pewno nie przekraczał dwudziestu pięciu wiosen. Blat baru również wyposażony był w rury do tańca, lecz na chwilę obecną nie stukało na nim nic więcej, oprócz opróżnionych szklanek po trunkach.
Członkowie zespołu niepewnie przekroczyli próg klubu i zasiedli w jednym z boksów oddalonych od tłumu pijanych mężczyzn, oblegających główną scenę. Siedząc w kącie wokalista zastanawiał się po jaką cholerę zgodził się na wypad do takiego miejsca. Szumiący w głowie alkohol nie zagłuszył natłoku myśli związanych z Rose, a tancerki ani trochę nie przyciągały jego uwagi. W przeciwieństwie do Kyla, który był w nie zapatrzony, jak w obrazek. Basista również wolał odpuścić sobie seans wirujących ciał i porozmawiać z przyjacielem, który bynajmniej tego wieczoru był w wybornym nastroju.
- Może zmieniłbyś wreszcie ten wyraz twarzy? - burknął brodacz widząc niezadowoloną minę wokalisty. - Popatrzyłbyś na tancerki, a nie tylko siedzisz i marudzisz.
- Nie przepadam za tego typu dziewczynami - rzucił brunet. Najwidoczniej jego "typ" nie streszczał się w tandetnych, skąpych strojach, sztucznej opaleniźnie, tlenionym blondzie, dopinkach i przesadnym makijażu. Wulgarny taniec, charakterystyczny dla takowych klubów również nie należał do jego ulubionych, więc nic dziwnego, że nie potrafił się tu dobrze bawić w przeciwieństwie do pijanego tłumu, w którym znajdowały się również dziewczyny nie lepiej wyglądające od tych, znajdujących się na scenie.
Muzyka ucichła, a światła zgasły zupełnie, jakby ktoś dobrał się do bezpieczników. Nic bardziej mylnego. Ten nastrój został zbudowany dla najbardziej wyczekiwanej osoby tego wieczoru, osoby, którą każdy stały klient doskonale znał.
W mroku rozbrzmiał stukot obcasów, a na sam ich dźwięk na widowni uniosła się fala ekscytacji. Pojedynczy reflektor ukazał postać pięknej kobiety ubranej w skromny, czarny kostium składający się ze stanika i majtek z wysokim stanem. Oczy miała przysłonięte maską z czarnej koronki, która doskonale zakrywała jej oczy, a jednocześnie pozwalała na dostrzeżenie każdego gościa lokalu. Na głowie ciemne włosy nie sięgające ramion i prosto ścięta grzywka.
Tajemnicza i piękna istota kroczyła wolno po po blacie baru ściągając na siebie uwagę wszystkich zebranych. Królowa wkroczyła na parkiet, więc inne tancerki nie odważyły się nawet pokazać. Te pięć minut było zarezerwowane wyłącznie dla tajemniczej piękności.
W tle rozbrzmiała muzyka, a brunetka o śnieżnobiałej cerze podeszła do jednej z rur, zeszła do parteru i powoli pięła się w górę. Im wyżej znajdowały się jej biodra tym głośniejsze były wiwaty. Obracała się wokół niej, a w połowie okręciła się jeszcze wokół własnej osi. Chwytając się mocno uniosła swoje nogi i wyrysowała nimi w powietrzu coś na kształt koła, po czym wróciła na ziemię, obróciła się ponownie i znów znalazła się w powietrzu robiąc pełny szpagat. Stawiając krok w bok zarzuciła ciemnymi włosami, wracając wykonała obrót i spuściła się po rurze na sam dół. Wijąc się na blacie baru wykonała kilka szybkich figur, o wykonaniu których pozostałe tancerki mogły tylko pomarzyć, i stając w rozkroku uniosła tors, kusząco wodząc dłonią po udzie. Zdołała kupić sobie publiczność zaledwie kilkoma następnymi obrotami i wymachem bioder. W momencie, gdy muzyka stała się bardziej dynamiczna, dziewczyna wspięła się na rurę za pomocą swoich pozornie wątłych rąk i wykonała kilka szybkich akrobacji, a widownia wprost oszalała. Brunetka ruszała się tak zwinnie i płynnie, że niewielu zauważyło jej przewroty, gdy już znalazła się na blacie. Przekładając nogi, robiła kolejne szpagaty, aż w końcu znalazła się obok rury, na której podciągnęła się powoli, zmysłowo do góry i zaczęła wspinać jeszcze wyżej.
To był jedyny występ, jaki przykuł uwagę wszystkich obecnych w klubie, członków zespołu.
- A co powiesz na tę? - brodacz skierował pytanie do niebieskookiego, nie dowierzając w to, co ta dziewczyna potrafi zrobić ze swoim ciałem. Wokalista jednak nie uraczył go odpowiedzią. On jako jedyny dostrzegł w niej coś podejrzanego, więc wstał bez słowa i zaczął przepychać się przez labirynt ludzkich ciał. Nie spuszczał tancerki z oczu, gdy ta zachwycała publiczność kolejnymi figurami wykonywanymi w powietrzu i akrobacjami w zawrotnym tempie. Will i Kyle po chwili osłupienia zrozumieli zachowanie przyjaciela. Dziewczyna wijąca się na blacie wydawała się być znajoma, mimo iż ten wygląd i pusty wyraz twarzy był im zupełnie obcy.
Gdy tylko tancerka znalazła się przy drugiej rurze, powtórzyła swój pokaz akrobacji, a Dan był coraz bliżej próbując się dostać do baru. Schodząc do parteru pozwoliła widowni nacieszyć się widokiem swojego zmysłowo poruszającego się ciała. Zakończyła występ opierając czoło o kolana i pozostała w tej pozie przez dłuższą chwilę. Głośne wiwaty zagłuszały jej szybko bijące serce. Unosząc głowę poczuła, jak ktoś delikatnie ściąga jej koronkową maskę, lecz zanim zdążyła zaprotestować, czy choćby otworzyć oczy, odezwał się głos mężczyzny, którego nie dał by rady zagłuszyć nawet największy hałas. Tancerka zbyt dobrze znała ten ton, aby nie rozróżnić go wśród innych.
- Rose? - marszczący brwi brunet stał tuż obok niej. Dziewczyna zaniemówiła.
Dlaczego on tutaj był? Po co tu przyszedł? Jakim cudem ją rozpoznał? - w głowie siedemnastolatki kotłowało się tak wiele myśli, że zapomniała, aby nie dać po sobie niczego poznać. Szeroko otwarte oczy i rozchylone w milczeniu usta od razu zdradziły całą prawdę.
- A nie mówiłem... - przypomniał brodacz, jak to kiedyś wspomniał o sposobie zarabiania zielonookiej, lecz po raz pierwszy w życiu nie cieszył się ze swojej racji. Wręcz przeciwnie - tym razem chciał się mylić.
- Dan, wszystko Ci wyjaśnię... - zaczęła spokojnie widząc, jak w niebieskookim wzbiera złość, lecz zanim zdążyła cokolwiek dodać - on zniknął w tłumie.
Chcąc za nim gonić zeskoczyła z blatu. Zatrzymała ją grupa mężczyzn, którzy w stanie upojenia alkoholowego najwidoczniej zapomnieli, że dziewczyna jest tancerką, a nie dziwką. Wkładając jej banknoty do bielizny żądali rzeczy, o których nastolatka nie śniła nawet w najgorszych koszmarach. Banda pijaków była obrzydliwa pod każdym względem i gdyby nie ochroniarz, kto wie, który z nich pierwszy oberwał by szklaną butelką w łeb.
Umięśniony mężczyzna okrył siedemnastolatkę marynarką i zaprowadził do jej garderoby. Ze spuszczoną głową weszła do pomieszczenia i zamknęła za sobą drzwi opierając o nie czoło. Głęboko wzdychając zdjęła perukę, uwalniając wiezione pod nią długie, brązowe włosy. Oparta plecami o masywny kawał zimnej stali, pozwoliła ciału zsunąć się bezwładnie na dół. Siedząc na podłodze przeczesywała pachnące szamponem włosy, a gdy tylko uchyliła powieki, jej oczom ukazał się stojący z rękoma w kieszeniach Will.
- Masz coś przeciwko, abym Cię wysłuchał? - łagodny głos mężczyzny był, jak aspiryna kojąca nieznośny ból głowy. Przyniósł zielonookiej natychmiastową ulgę.
- Spadłeś mi z nieba - stwierdziła podnosząc się i rzucając w bok perukę wraz z butami, które zdjęła zanim rzuciła się w pogoń za Smithem. Na tak wysokim obcesie daleko by nie pobiegła. - Gdzie Dan? - zapytała stojąc przed basistą.
- Ostatni raz widziałem go, jak w amoku wychodził z klubu, potrącając przy tym kilka osób... - widząc, jak dziewczyna opada bezradnie na kanapę, dodał lekko krzywiąc się na samą myśl o tym, że będzie musiał ją jeszcze dobić- ... i pewnie nie poprawię Ci humoru, mówiąc, że wychodził z jakąś dziewczyną...

Słońce powinno już świecić jasno na nieboskłonie, lecz szare chmury nie pozwoliły nacieszyć się Londyńczykom jego blaskiem. Tymczasem w jednym z pokoi hotelowych panował jeszcze większy mrok, niż na zewnątrz. Zasłonięte rolety nie pozwalały światłu dziennemu wedrzeć się do środka, lecz niedomknięte okna mściły się niosąc z chłodnym wiatrem, odgłosy ulicy.
Brunet obudził się z nieznośnym bólem głowy i wspomnieniami z wczorajszego wieczoru, które starał się wymazać za pomocą alkoholu. Niestety i tym razem pamięć go nie zawiodła. Pamiętał każdy szczegół, co zmusiło go do natychmiastowego sprawdzenia zawartości swoje portfela. Gwałtowny ruch został nagrodzony bólem wszystkich mięśni spotęgowanych do potęgi entej, jednak ulgę przyniósł mu fakt, iż blondynka, z którą spędził noc nie okazała się być złodziejką i zabrała tylko tyle na ile się wyceniła.
Delikatne pukanie w futrynę zwróciło uwagę wpół przytomnego wokalisty.
- Co ty tu robisz? - warknął na widok Rose stojącej w drzwiach ubraną w podarte jeansy i za dużą, męską koszulę. Nie czekając na odpowiedź, zadał kolejne pytanie. - Gdzie Emily?
- Nataly - poprawiła go zielonooka. - Wyszła dwie godziny temu. Myślała, że nie będziesz nic pamiętał - wolnym krokiem zbliżyła się do krawędzi z drugiej strony łóżka.
- Znasz ją? - zmarszczył brwi próbując zignorować wiecznie przypominającego o sobie kaca.
- Oczywiście, znam wszystkie dziewczyny pracujące ze mną - westchnęła siadając na łóżku.
- Chciałaś powiedzieć "dziwki" - poprawił ją ignorant. - Jeszcze nie spotkałem "normalnej" dziewczyny, która poszłaby z facetem do łóżka za pieniądze - dodał wymieniając z nią złowieszcze spojrzenia.
- Niestety nie każdy ma kochającą rodzinę i środki do życia, jak co niektórzy - nie trudno się było domyślić, o kim była mowa.
- Dlatego najlepiej dawać dupy - nie co dzień wokalista zdobywał się na taką bezpośredniość, jednak dziś przychodziło mu to z nadzwyczajną łatwością. - I przy okazji łgać w żywe oczy - dodał sycząc.
- Co masz na myśli? - mrużąc oczy wbiła badawcze spojrzenie w bruneta.
- Że jesteś kłamcą - stwierdził.
- Nigdy Cię nie okłamałam - zapewniła próbując zachować spokój.
- Doprawdy? A kto udawał cnotkę przez ten cały czas? - lecz to mężczyzna jako pierwszy podniósł ton.
- Myślisz, że każda striptizerka jest panną lekkich obyczajów? - starała się unikać słów, które mylnie kojarzone są z jej zawodem.
- Nie, myślę, że każda jest dziwką - jednak najwidoczniej niebieskooki używał ich z premedytacją.
- Przykro mi, ale się mylisz - przecedziła przez zęby. - Więc wierz mi lub nie, ale Cię nie okłamałam.
- Ale nie wmówisz mi, że nie rozbierałaś się na oczach tych napaleńców, że nie pozwalałaś się im dotykać - dziewczyna milczała brzydząc się sama sobą, a Dan ukrywał swoją wściekłość za obojętnością. - Tak myślałem - dodał z nutą rozczarowania w głosie, której nie udało mu się zamaskować.
Bolesną ciszę przerwał szelest banknotów wyciąganych z portfela.
- Co ty robisz? - szatynka uniosła wzrok i zmarszczyła brwi na widok rzuconych przed nią wartościowych papierów.
- Rozbieraj się - rozkazał.
- Chyba sobie żartujesz... - taką miała nadzieję.
- Nie, przecież na tym polega twoja "praca" - oznajmił dorzucając cały portfel z zawartością. - Rozbieraj się - rozkazał ponownie, tym razem bardziej stanowczo. Brunet niestety nie żartował. Siedział z założonymi rękoma i czekał, a zdezorientowana nastolatka nie mogła uwierzyć własnym oczom, jednak po chwili rozchylone ze zdziwienia usta zamknęły się. Skoro tego właśnie sobie życzył, to dostanie to, czego chce.
Z zaciśniętymi ze wściekłosci zębami dziewczyna odpinała kolejno guziki koszuki w kratę. Nie śpieszyła się wiedząc, że Dan z trudem stara się nie odwracać od niej wzroku.
- Przestań - odezwał się ledwo słyszalny głos bruneta, gdy zauważył, że nastolatka nie ma na sobie stanika, lecz ona tylko uniosła głowę z zawistnym wyrazem twarzy i kontynuowała. - Przestań - powtórzył odwracając wzrok, gdy ta zsunęła koszulę z ramion i zaczęła rozpinać rozporek w spodniach. - Przestań! - krzyknął łamiącym się głosem. Nie chciał widzieć jej nagiego ciała, nie teraz, nie w taki sposób. A szatynka dostała to, co chciała. Wiedziała, jak to się skończy, lecz nie potrafiła się cieszyć swoim triumfem. Nie potrafiła patrzeć na łzy płynące po policzkach jej przyjaciela.
Zakładając koszulę na ramiona, zbliżyła się powoli do bruneta z opuszczoną głową i palcami wplątanymi w czuprynę. Dłoń dziewczyny delikatnie musnęła zarośnięty policzek wokalisty, a usta złożyły pocałunek na jego czole. Mężczyzna objął ją ramionami w talii i położył się ciągnąc ją za sobą.
- Przepraszam - wyszeptał, chowając twarz w jej obojczyku. - Ale obiecaj mi, że już nigdy więcej tam nie wrócisz, że zostaniesz ze mną, że będziesz już tylko moja - zaciskając uścisk, mówił jak małe dziecko, które nie chce dzielić się z nikim swoją ulubioną zabawką, ale można powiedzieć, że miało to w sobie pewien urok, któremu siedemnastolatka ulegała za każdym razem.
- Obiecuję - wyszeptała przeczesując delikatnie palcami czuprynę niebieskookiego. Nim się obejrzała, Dan zasnął w jej objęciach, a ona nie przestając go głaskać, nie mogła odpędzić się od myśli.
Ona rozbierała się za pieniądze, a on przespał się z jej koleżanką z pracy... czy można powiedzieć, że byli kwita? W każdym razie Rose nie tym zaprzątała sobie teraz głowę.
Ponoć, jeśli znajdzie się trzy powody, które są przeciw byciu z pewną osobą, to najwidoczniej nie jest im dane być razem... Szatynka znalazła ich dwanaście, ale koniec końców zaśmiała się pod nosem sama do siebie i wyszeptała - I tak Cię kocham głupku.





I tak oto dotarliśmy do końca "Let's be optimists". Zrezygnowałam z jednego flashbacku, bo im więcej pisze o Davidzie w tym większą popadam depresję, po za tym nie mogę się doczekać kontynuacji.
A co do niej... własnie.
Mam do was dwie prośby:
Po 1. Pomóżcie mi wymyślić tytuł dla drugiej części historii Roan.
Po 2. Chciałabym, abyście zadali mi nurtujące was pytania dotyczące LbO i to, co chcielibyście zobaczyć w kontynuacji. Postaram się spełnić wszystkie wasze wymagania i odpowiedzieć na każde pytanie w nadchodzących rozdziałach.
Wracając do pierwszej części...
Mam nadzieję, że ostatni rozdział się wam spodobał i czekam na wasze opinie w komentarzach ^^

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Let's be optimists - Rozdział 32.

Tygodnie mijały, a Rose i Dan stawali się sobie coraz bliżsi, spędzali ze sobą każdą wolną chwilę i mimo, iż w ich zachowaniu nic się nie zmieniło, to jednak przyjaciele zauważyli wiszący w powietrzu zalążek uczucia. A może to po prostu były resztki jemioły ze świąt? W każdym razie w relacjach pary nie zaszły jakieś widoczne zmiany. Nie trzymali się za ręce, nie całowali po kątach. Dalej byli dla siebie najlepszymi przyjaciółmi, lecz ciche pragnienie swojej bliskości nie umknęło uwadze czujnych strażników skarbu na końcu tęczy.
Irytująca melodia budzika wyrwała Smitha z krainy wiecznego zamysłu. Nie spał już od kilku godzin myśląc "co by było gdyby", albo "co będzie jeśli". Po omacku szukał na stoliku nocnym telefonu wydającego niepożądane dźwięki, po czym nieprzytomnym spojrzeniem sprawdził, która godzina pragnie być przez niego znienawidzona. Ósma rano...
Nachylił się nad śpiącą na drugim końcu łóżka nastolatkę zwiniętą w kłębek. Miała lekko rozchylone usta i jego bluzę Nasa, w której oczywiście tonęła, ale było jej zimno, a wokalista cechuje się wielką chęcią do dzielenia się swoją garderobą. W zasadzie, to nawet woli, gdy szatynka nosi jego ubrania zamiast swoich. Są przesiąknięte jej zapachem. Oczywiście jemu nie wystarczy, że prawie co noc kładzie się spać dokładnie z tym samym zapachem do łóżka... ON MUSI GO MIEĆ JESZCZE W SZAFIE.
- Rose... - szepnął odgarniając z jej twarzy zbłąkane kosmyki brązowych włosów za ucho. Wyglądała tak słodko, że niebieskooki nie miał serca jej budzić, ale jednocześnie nie mógł pozwolić jej spać do południa i pozwolić narzekać kolejne pół dnia, że jej nie obudził. - Wstawaj - tak, jego głos był tak donośny i stanowczy, że obudził śpiącego w pokoju obok Willa... Może i byłoby to możliwe, gdyby nie jego cholerna słabość do istotki, która właśnie odwróciła się na plecy wydając z siebie przeciągłe stęknięcie. Niestety Rose potrafi być urocza tylko i wyłącznie, gdy śpi, co dla nachylającego się nad nią wokalisty nie miało najmniejszego znaczenia. Odległość między ich ustami malała z każdym uderzeniem serca, a oczy nastolatki powoli się rozchyliły.
- Jesteś fatalnym budzikiem - mruknęła chwytając bruneta za podbródek, tak, że jej kciuk znajdował się na jego ustach, zachowując je w bezpiecznej odległości.
- A ciebie stanowczo za łatwo obudzić - zabrał jej rękę i szybko pocałował. Policzki dziewczyny oblały się lekkim rumieńcem, który bezskutecznie usiłowała ukryć odwracając głowę w drugą stronę, co tylko wywołało głupawy uśmiech na twarzy Smitha. Siedemnastolatka nie zdążyła jeszcze przywyknąć do zburzonego muru, który jeszcze kilka tygodni temu starała się wznosić wokół siebie, tylko po to, aby zachować dystans od niebieskookiego rzepa przyklejonego do jej ogona. Najwidoczniej tu również bez skutku...
- Wybieracie się dzisiaj do studia? - usiadła na łóżku odprowadzając wzrokiem do łazienki, wokalistę siłującego się z paskiem od spodni i złośliwą szlufką.
- Tak, więc musimy zaraz zejść na śniadanie, bo za godzinę wyjeżdżamy - zakładając bluzę wrócił się po telefon.
- To znaczy, że mogę jechać z wami? - zapytała nieśmiało, jakby pytała ojca, czy by ją wydziedziczył, gdyby okazało się, że zaszła w ciąże z przypadkowym facetem na imprezie...
- Jeszcze pytasz - przeczesał włosy palcami, po czym usiadł na krawędzi łóżka. - Za każdym razem pomagasz nam przygotować sprzęt, nadzorujesz próby, wyręczasz naszego dźwiękowca... Dlaczego mielibyśmy nie zabrać Cię na nagrania? - zmarszczył brwi próbując domyślić się co takiego skłoniło honorowego członka zespołu do zadania tak bezsensownego pytania.
- No wiesz, myślałam, że może nie do końca mi ufacie i... - przeciągała samogłoskę "i", bo wiedziała, jak mężczyzna zareaguje słysząc ciąg dalszy - ... może myślicie, że coś nagram, puszczę do sieci, czy cokolwiek. 
- Zwariowałaś!? - jęknął o kilka decybeli za głośno. Właśnie tej reakcji obawiała się dziewczyna, ale ku jej zdziwieniu Dan nie nakrzyczał na nią, tak jak zwykle, tylko przyciągnął do siebie i wygilgał każdy skrawek ciała, co było dla szatynki największą torturą. Śmiech towarzyszył protestującym okrzykom i nieudanym próbom wyswobodzenia się z ramion bruneta. - Obiecaj, że już nigdy takie bzdury nie przyjdą Ci na myśl - zaprzestał inwazji, a zielonooka z trudem dostrzegała jego poważny wraz twarzy przez zeszklone oczy. - Obiecujesz? - dopytywał dla pewności, a w odpowiedzi otrzymał tylko przytakujące skinienie głową. - No to ubieraj się Śpiąca Królewno - zsunął ją sobie z kolan i wstał z łóżka kierując się w stronę salonu.
- Kopciuszek, Śpiąca Królewna... Co jeszcze? - jęknęła przypominając sobie, jak chłopcy zwykli ją zwać, zanim się zaprzyjaźnili.
- Dzwonnik z Notre Dame - zawołał z pomieszczenia obok, a naburmuszona Rose od razu posłała tam poduszkę, która wylądowała ledwo za progiem drzwi do sypialni. - Chyba nie trafiłaś...

Czarny van zaparkował pod studio już trzy godziny temu, a członkowie zespołu nadal byli zamknięci w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu. To chyba był dla nich zły dzień, na co zielonooka przestała zwracać uwagę, już godzinę temu. Pozwoliła im się wykłócać o różne pierdoły, a sama zajęła się pochłanianiem wiedzy na temat wszystkich przycisków, pokręteł, światełek i nie tylko znajdujących się w studio. W czasie, gdy jej przyjaciele byli w impasie, ona słuchała uważnie każdego słowa mężczyzny siedzącego obok niej, który trzymał piecze nad całym studio.
Minuty mijały, a chłopcy zdawali się być coraz bardziej zrezygnowani. Widząc to, nastolatka włączyła mikrofon i przypomniała przyjaciołom o swojej obecności.
- Przykro mi Dan, ale tym razem nie mamy dla ciebie "Łez Jednorożca", abyś mógł wyciągać tak wysokie dźwięki, więc może po prostu spróbuj zaśpiewać to o półtonu niżej? - uwaga czterech mężczyzn skupiła się na siedzącej za konsolą.
- Dlaczego wcześniej o tym nie powiedziałaś? - jęknął Kyle, choć to co powiedziała siedemnastolatka było tak banalnie oczywiste...
- Prawdopodobnie dlatego, że byliście zbyt zajęci sobą, aby dać dojść mi do słowa - stwierdziła wzruszając obojętnie ramionami. Ale taka była prawda... chłopcy po prostu czasami wdając się w dyskusje, zapominają o reszcie świata. - Proponuję wam małą przerwę. Perkusja się rozluźni, gitara odpocznie, klawisze zrelaksują, a struny głosowe przestaną błagać o pomoc... 
- Nie zapomnij o mikrofonach - zauważył Woody.
- Wybacz, mikrofony też mają prawo do przerwy - westchnęła świadoma kilkuletniej mentalności swoich starszych o co najmniej 10 lat przyjaciół. - A teraz proszę iść na obiad, bo nawet ja słyszę, jak wam w brzuchach burczy - co było prawdą, bo jelita każdego z członków dawały o sobie znać przynajmniej raz...
W czasie, gdy zespół zaspokajał głód, Rose bawiła się konsolą. Dźwiękowiec najwidoczniej darzył ją sporym zaufaniem, skoro zostawił ją samą w pokoju pełnym nieograniczonych możliwości muzycznych i nieznanej jej jeszcze technologii.
- Chcesz zobaczyć, jak to jest być po drugiej stronie? - Smith podszedł do niej od tyłu i oparł się o oparcie obrotowego fotela.
- Chyba jednak podziękuję... - skrzywiła się na samą myśl o swoim głosie rozbrzmiewającym w tym pokoju. To nie byłoby ciekawe doświadczenie dla nikogo...
- Chociaż spróbuj - namawiał brunet. - Zaśpiewasz jedną piosenkę i dam Ci spokój. Obiecuję - ukucnął przy niej i odwrócił fotel przodem do siebie, aby zmusić nastolatkę do spojrzenia w te proszące, szczenięce oczy...
- Różyczka będzie śpiewać? Super - brodacz wszedł do pokoju wraz z resztą zespołu, co wcale nie zaowocowało entuzjazmem ze strony szatynki. Im więcej osób będzie słyszeć jej straszne jęki, tym gorzej.
Po odmowach i protestach, zielonooka wreszcie dała się zaciągnąć do dźwiękoszczelnego pomieszczenia, w którym znajdowała się tylko ona, Will, kilka instrumentów i pełno kabli. Krótka narada z instrumentalistą i nastolatka była względnie gotowa do okaleczenia uszu wszystkich zebranych. Stanęła przed mikrofonem i nałożyła słuchawki, tak aby jedno ucho było odkryte. Ostatni głęboki oddech, a słowa same składały się w piękną melodię i płynęły tworząc historię wartą opowiedzenia. Może i piosenka nie była jej autorstwa, ale trzeba przyznać, że Ed Sheeran w pisaniu tekstów nie ma sobie równych.

Oh, misty eye of the mountain below
Keep careful watch of my brothers' souls
And should the sky be filled with fire and smoke
Keep watching over Durin's sons

Pierwsze szarpnięcia za struny, pomogły szatynce się w pełni rozluźnić i rozwiązać supeł ściskający jej gardło. Początek już za nami, więc teraz powinno być z przysłowiowej "górki".

If this is to end in fire
Then we should all burn together
Watch the flames climb high into the night

Calling out father, oh,
Stand by and we will
Watch the flames burn auburn on
The mountain side 

And if we should die tonight
Then we should all die together
Raise a glass of wine for the last time

Calling out father, oh,
Prepare as we will
Watch the flames burn auburn on
The mountain side

Desolation comes upon the sky

Z opuszczonymi powiekami, zielonooka pozwoliła się ponieść muzyce.
Nie miała co zrobić z rękoma, więc zawieszone w powietrzu zmieniały pozycję w zależności od wysokości dźwięku. Łączyło się to w miarę naturalne i płynne ruchy, którymi wspomaga się większość wokalistów.

Now I see fire inside the mountain
I see fire burning the trees
And I see fire hollowing souls
I see fire blood in the breeze
And I hope that you'll remember me

I will cover my eyes
For if the dark returns
Then my brothers will die
And as the sky is falling down
It crashed into this lonely town
And with that shadow upon the ground
I hear my people screaming out

Now I see fire inside the mountain
I see fire burning the trees
I see fire hollowing souls
And I see fire burn auburn on the mountain side

Gdy tylko ucichły ostatnie dźwięki gitary, dziewczyna ściągnęła słuchawki i powiesiła je na mikrofonie. Bała się podnieść wzrok i zobaczyć reakcję przyjaciół, ale zanim zdążyła drgnąć, jej plecy boleśnie odczuły spotkanie z otwartą dłonią Willa.
- Całkiem nieźle, jak na pierwszy raz - stwierdził zadowolony basista odkładając gitarę.
- Robimy dubla - odezwał się głos uśmiechniętego Chrisa.
- Chyba śnisz - rzuciła złowieszcze spojrzenie w kierunku przyjaciół, których stres i obawy nastolatki najwidoczniej bawiły bardziej, niż powinny.
- Nagrałeś to? - zaciekawił się brodacz, gdy perkusista wyłączył mikrofon.
- Oczywiście - uśmiechnął się udając, że cały czas tylko bawił się telefonem i wcale nie miał przy tym włączonej kamery.
- I ja również - wtrącił się dźwiękowiec, który właśnie zdjął palec z przycisku nagrywania na konsoli. Najwidoczniej męska telepatia działa na najwyższych obrotach, więc nie pozostało już nic innego, jak przybić triumfalną piątkę i wracać do pracy.





I tak oto powoli zbliżamy się do końca~
Z jednaj strony jest mi smutno, bo to jednak KONIEC,
ale z drugiej - cieszę się, że będę mogła wam
pokazać świat Rose z nieco innej perspektywy
w drugiej części.
Problem mam tylko z tym, jak ją zatytułować.
bo "Let's be optimists 2" brzmi tak trochę drętwo xD
Wracając do rozdziału - mam nadzieję,
że się podobał i czekam na wasze opinie ^^

niedziela, 4 stycznia 2015

Let's be optimists - Rozdział 31.

Ciemnooki blondyn był znany ze swej arogancji, stanowczości i brutalnej siły, której często używał zamiast słów. Typowy mężczyzna lub raczej przykładny "samiec alfa". Jednak, gdy tylko owy wzór męskości przekraczał próg swojego domu, sytuacja ulegała nagłej zmianie. Rozczochraniec zostawiał wszystkie negatywne cechy swojego charakteru za drzwiami i stawał się odpowiedzialną głową rodziny. Jedyną osobą z zewnątrz, jaka wiedziała o drugim obliczu najbardziej pożądanego nastolatka, była mała Rose. Zdecydowanie wolała tą stronę medalu, dlatego często spędzali czas w jego domu.
Pani Katarzyna, jak co dzień wychodziła do pracy w weekend jeszcze przed południem. Do jej powrotu David miał się zająć młodszym bratem i nie sprowadzać znajomych, jednak zielonooka nie była byle jaką znajomą. Najlepsza przyjaciółka blondyna była niepisanym członkiem rodziny Tomaszewskich. Często przychodziła Davidowi z odsieczą, gdy ten był skazany na kilkugodzinne uwięzienie w czterech ścianach, lub przyprowadzała do domu kompletnie pijanego nad ranem. Mały anioł stróż, czuwający nad wiecznie roztrzepanym nastolatkiem, ulubiona opiekunka Krzysia i doskonała kandydatka na żonę, według Pani Kasi.
- Na razie chłopcy - matka ucałowała czule synów w policzek. - Rozalia powinna zaraz przyjść, więc do tego czasu - proszę nie roznieście domu, dobrze? - uniosła pytająco brew, znając możliwości swoich pociech.
- Dzień dobry Pani - zza pleców ciemnookiej odezwał się dziewczęcy głos dwunastolatki.
- O, witaj Rosi - kobieta przywitała drobną szatynkę szerokim uśmiechem i wpuściła do środka. - Bądźcie grzeczni - przestrzegła synów, po czym z łagodniejącym wyrazem twarzy zniknęła za zamkniętymi drzwiami.
- Co ja mam sześć lat? - parsknął poirytowany, kierując się do swojego pokoju.
- Masz rację... Pani Kasia chyba trochę przesadziła - stwierdziła krocząc za przyjacielem, który ucieszył się z jej poparcia. - W końcu twoja mentalność nie sięga nawet poziomu pięciolatka - lecz dumny uśmieszek szybko zniknął mu z twarzy.
- Bardzo zabawne - mruknął kładąc się na łóżku, a drobna szatynka zaraz znalazła się obok niego. Pozwoliła objąć się silnym ramieniem i położyła głowę na piersi przyjaciela, wsłuchując się w jego spokojne bicie serca. Często spędzali tak całe noce rozmawiając o wszystkim, żaląc się sobie nawzajem i żartując.
- Muszę dzisiaj wyjść wcześniej - westchnęła ciężko zielonooka.
- Dlaczego? Patryk znowu próbuje zgrywać przykładnego braciszka i "chronić" Cię przede mną? - syknął marszcząc brwi. Na samą myśl o narcystycznym szatynie, dostawał białej gorączki. Na szczęście nienawiść była odwzajemniona, więc chłopcy przy każdym spotkaniu najchętniej by się pozabijali. Niestety zachowali jeszcze resztki zdrowego rozsądku i nie chcieli, aby Rozalia oglądała tego typu sceny. Jednak zdarzały się dni, w których korzystali z jej nieobecności i potykali się tylko po to, aby rozlać trochę krwi.
- Nie, mam dodatkowy trening przed zawodami - wyjaśniła, od razu słysząc złość w głosie przyjaciela.
- Ta kobieta kiedyś Cię zamęczy - westchnął z lekką ulgą, ciesząc się, że tym razem nie chodziło o nadopiekuńczego brata.
- Ale zanim to zrobi, osiągnę Mistrzostwo Polski - z szerokim uśmiechem na ustach, podparła się na łokciach, aby spojrzeć w ciemne oczy.
- Ambitna jesteś - zaśmiał się pod nosem siadając na łóżku. - Ale skoro już jesteśmy w temacie tańca... - zaczął niepewnie. - Nauczyłabyś mnie kilku podstawowych kroków, abym nie wyszedł na idiotę?
- Przecież umiesz tańczyć - szatynka zmarszczyła brwi pamiętając, jak to uwiódł już nie jedną dziewczynę na parkiecie.
- Ale nie TAK... - przeczesał palcami blond czuprynę.
- Mam rozumieć, że impreza, na którą się wybierasz, wymaga od ciebie znajomości podstawowych kroków tańca towarzyskiego i "obroży"? - zaśmiała się pod nosem. Nawet ona nie była tak okrutna, aby kazać przyjacielowi założyć krawat.
- Niestety - mruknął nie do końca zadowolony. - Ale mam nadzieję, że zgodzisz się mi towarzyszyć - uniesiony kącik ust zachęciłby każdą dziewczynę do pójścia za nim w ogień, lecz Rozalia tego nie potrzebowała. Zrobiłaby to od razu, bez zastanowienia.
- Jeśli zdradzisz mi datę i rodzaj uroczystości, to może to przemyślę - próbowała zachować powagę, ale uniesiona komicznie brew ciemnookiego jej na to nie pozwoliła.
- Wesele, siedemnastego dnia, dwunastego miesiąca - wyjaśnił.
- Za tydzień mam zawody... - przygryzła wargę z ciepiącym wyrazem twarzy.
- Trudno - westchnął opierając się o ścianę. - Będę musiał wytrzymać towarzystwo ciągle ciągnących mnie na parkiet ciotek.
- Nie jesteś zły? - wlepiła wielkie, smutne, zielone oczy w blondyna.
- Skądże - zaśmiał się pod nosem. - Nie mogę od ciebie wymagać opuszczenia zawodów z mojego powodu - wyjaśnił czochrając jedną ręką włosy szatynki.
- Ale mówiłam, że zawsze możesz na mnie liczyć - burczała doprowadzając do ładu zbłąkane kosmyki. - A teraz, gdy mnie potrzebujesz - ja nie mogę Ci pomóc.
- Wystarczy, że nauczysz mnie tańczyć - uśmiechnął się delikatnie.
- To wstawaj - dziewczyna zerwała się z łóżka. - Zaczynamy lekcję - stanowczo oznajmiła.
- Już? - uniósł pytająco brew zsuwając się powoli na krawędź materaca.
- Tak, ale zanim zaczniemy... - zrobiła pauzę, aby podładować napięcie - ... założysz garnitur.
- Chyba żartujesz - zaśmiał się pod nosem.
- Może i nie mogę Ci towarzyszyć na weselu, ale nie mam zamiaru przegapić okazji na oglądanie twoich tortur - skrzyżowała wyczekująco ręce na piersi.
- Sadystka - syknął leniwie wstając z łóżka i wyszedł z pokoju. Po kilku minutach stanął w drzwiach w czarnych spodniach, białej koszuli i ciemnoszarej marynarce. Na widok niemego "wow" na twarzy dziewczyny odsłonił zęby w uśmiechu, po czym spuszczając z niej wzrok przygryzł wargę zakłopotany jej zielonymi oczami wlepionymi w jego sylwetkę.
- Całkiem nieźle - stwierdziła wreszcie szatynka.
- Dzięki - rzucił mimochodem. - Ale wiesz, że to jest niesprawiedliwe? Skoro ja musiałem się specjalnie ubrać w garnitur, ty powinnaś wbić się w sukienkę - zauważył mierząc wzrokiem szatynkę ubraną w zwykłe jeansy, białą bluzkę z 3/4 rękawem i czarną, skórzaną kurtkę, którą przed chwilą rzuciła na łóżko.
- Nie marudź i chodź - włączyła radio stojące na szafce i wyciągnęła rękę do przyjaciela. Pierwsze dźwięki, jakie rozbrzmiały w pokoju były początkiem utworu Mariah Carey - I Want To Know What Love Is.
- Chyba żartujesz... nie będę do tego tańczył - jęknął robiąc krok w tył.
- Wybacz, że nie mam wpływu na to co aktualnie puszczają w radiu - podeszła gwałtownym krokiem do ciemnookiego, chwyciła za nadgarstek i zaciągnęła na środek pokoju. Po pokazaniu, jak powinna wyglądać rama w tańcu, zaczęła go uczyć podstawowych kroków licząc na głos. - Raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy...
Stacja radiowa przygrywała im w rytmach Jamesa Morrisona, Beyoncé, OneRepublic i Cyndi Lauper. Z czasem David radził sobie coraz lepiej, jedyną rzeczą, która mu przeszkadzała był wzrost zielonookiej. Nijak niewygodnie tańczyło się z dziewczynką, która miała niecałe sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu, zwłaszcza, gdy jej partner mógł pochwalić się swoim metr osiemdziesiąt.
- Jesteś strasznie niska - westchnął odchylając głowę w tył.
- To może dlatego, że jestem od ciebie o cztery lata młodsza? - burknęła, zmęczona ciągłym marudzeniem przyjaciela.
W tle rozbrzmiał utwór A Fine Frenzy - Almost Lover, jeden z niewielu ulubionych smętów blondyna. Objął więc dziewczynkę w udach jedną ręką i uniósł, tak, że była teraz nawet nieco wyższa od niego.
- Od razu lepiej - uniósł zadowolony kącik ust, a szatynka oblała się rumieńcem.
- Głupek... - mruknęła, gdy blondyn śmiał się pod nosem z jej reakcji. Zaczęli tańczyć w rytm spokojnej melodii i rozpływać się z każdym kolejnym dźwiękiem pianina. Gdy piosenka skłaniała się ku końcowi mężczyzna zwalniał tępa wpatrując się w zielone oczy przyjaciółki. Tak drobna, tak delikatna, tak niewinna... czasami bał się ją dotykać z myślą, że rozpadnie mu się w dłoniach, zniknie niczym piękny sen i nie pozostawi po sobie śladu. Stąpająca po ziemi anielica, widząc zmartwienie na twarzy ciemnookiego pogładziła dłonią jego zarośnięty policzek z delikatnie uniesionymi kącikami ust, a on stanął w miejscu wraz z ostatnimi dźwiękami melodii.
- Kiedy obiad? - zza drzwi wychylił się Kriss. - I dlaczego ubrałeś garnitur? - zmarszczył brwi widząc starszego brata stojącego na środku pokoju z Rozalią na rękach.
- Nie twój interes - burknął, odstawiając przyjaciółkę na ziemię.
- Oj już przestań - jęknęła z rękoma na biodrach. Nie przepadała za tonem, jakim David zwykł odnosić się do siedmiolatka. - Za chwilę coś przygotuję - łagodniejąc zwróciła się do małego szatyna, podobnego do matki.
- To ty umiesz gotować? - zdziwił się ciemnooki, gdy tylko Kriss wyszedł z pokoju.
- Nigdy nie próbowałam, ale to chyba nie może być takie trudne... - wzruszyła obojętnie ramionami.

David poszedł się przebrać w normalne ubrania, a dwunastolatka w tym czasie buszowała w kuchni. Gotowanie okazało się być trudniejsze, niż sądziła, więc blat, na którym pracowała nie wyglądał najlepiej... Na pewno nie zdał by testu białej rękawiczki. Rozbawiony tym widokiem blondyn oparł się o framugę drzwi i przyglądał męczarniom przyjaciółki.
- To nie jest zabawne - syknęła, czując na sobie jego wzrok.
- Czy ja coś powiedziałem? - ubrany w ciemne jeansy i szary sweter zaśmiał się pod nosem robiąc głupią minę. - Pomóc Ci? - podszedł do niej o brodę na czubku jej głowy. - To nie wygląda to najlepiej.
- Jednak nie umiem gotować... - westchnęła. - Nikt nie będzie mnie chciał za żonę - zaśmiała się pod nosem z udawanym smutkiem na twarzy.
- Na szczęście masz mnie - ustawił się obok dziewczynki i podciągnął rękawy. - Ja przynajmniej umiem gotować, a ciebie i tak nikomu nie oddam, więc nie łudź się, że wyjdziesz za mąż - poczochrał jej włosy jedną ręką.
- Tak więc ucz mnie, mój władco - burknęła, ponownie doprowadzając swoją fryzurę do ładu.
- A na co masz ochotę? - zapytał zacierając ręce.
- Nie jestem głodna... - mruknęła pod nosem.
- A więc pizza! - oznajmił gotowy do pracy.
- Zabawne... - syknęła z irytacją.
Po kilku minutach wszystkie składniki znajdowały się już na blacie, a David mówił szatynce co po kolei ma dodawać do wyrabianego przez niego ciasta.
- I to wszystko? - zdziwiła się widząc z jaką łatwością przychodziło to jej przyjacielowi.
- Oczywiście, przecież mówiłem Ci, że to banalnie łatwe - wzruszył ramionami jakby to było coś oczywistego. - Tylko dla ciebie jest to zbyt skomplikowane - zażartował brudząc jej nos mąką, którą miał jeszcze na dłoniach, co nie było dobrym pomysłem... Zielonooka zrewanżowała się sypnięciem mu szczyptą proszku w twarz, a to już rozpoczęło wojnę.
- Ja tego nie sprzątam... - odezwał się stojący w drzwiach Kriss, zastając całą białą kuchnię z kucharzami włącznie.





Powoli zbliżamy się do końca pierwszej części LbO,
więc muszę was jeszcze trochę pomęczyć flashbackami.
Nie będzie ich dużo, więc się nie zniechęcajcie xD
Mimo wszystko mam nadzieję, że rozdział
się wam spodobał i czekam na wasze
opinie w komentarzach ^^

czwartek, 1 stycznia 2015

Let's be optimists - Rozdział 30.

Wbiegając za kulisy, para ledwie zdążyła na koncert zespołu. Złowieszcze korki jednak potrafią zatrzymać człowieka w najmniej odpowiednim momencie, czyli na przykład, gdy Rose wraz z Danem wracali z lotniska.
Ciężko dysząc, znosili karcące spojrzenia niecierpliwiących się członków Bastille. Szatynka obiecała, że odstawi im wokalistę jeszcze przed próbą, ale niestety coś pokrzyżowało jej plany.
Widownia wyczekiwała pojawienia się zespołu z ustami zamkniętymi na kłódkę, tylko po to, aby wraz z pierwszym członkiem na scenie rozniosła się wala okrzyków, pisków i wiwatów na ich cześć. Tak właśnie wyglądały koncerty Bastille. Niezmierzona ilość decybeli ze strony publiczności, co owocowało coraz to lepszymi występami chłopców.
Przed wkroczeniem na scenę wokalista cofnął się po ręcznik i butelkę wody, a odwracając się do przyjaciółki, zmęczenie na jego twarzy momentalnie zastąpił uśmiech.
- Masz jutro czas? - tak jakby on miał teraz czas na pogaduszki...
- No nie wiem... Mam w planach wstać z łóżka, pomęczyć was swoim towarzystwem i iść na wasz koncert - westchnęła teatralnie, jakby jej grafik był tak napięty, że na najbliższą przyjemność mogłaby pozwolić sobie dopiero za dwa lata.
- Przyjdę po ciebie jutro o 12 - przewieszając sobie ręcznik przez ramię zaczął się kierować w stronę miejsca, w którym powinien się właśnie znajdować, czyli obok czegoś, co w tych czasach ludzie zwykli zwać mikrofonem.
- Zapraszasz mnie na randkę? - zielonooka ze skrzyżowanymi na piersi rękami, uniosła pytająco brew.
- Tym razem tak - posyłając przyjaciółce ostatni uśmiech, wbiegł na scenę nie chcąc słyszeć odmowy. Kąciki ust nastolatki zadrżały, zupełnie, jakby cieszył ją fakt, iż umówiła się ze Smithem.

Niebieskooki czekał na schodach, odliczając sekundy do umówionej godziny. Nerwowo zerkając na zegarek tupał nogą, nie mogąc się doczekać spotkania z siedemnastolatką. Był ciekaw jak tym razem ubierze się szatynka, jak się uczesze, jakich użyje perfum, czy Vi zmusi ją do podmalowania rzęs. Każdy jeden szczegół nurtował go tak bardzo, że czekał na nią już od dwóch godzin. Nie chciał przychodzić przed czasem , bo z doświadczenia wiedział, że kobiety zwykły stroić się długo, a w przypadku Rose owe szykowanie było zostawiane na ostatnią chwilę.
Kto by pomyślał, że zielonooka zgodzi się na randkę z wokalistą Bastille? Fakt faktem, iż nie pozwolił sobie na odmowę, co wcale nie wyrywało go ze zdziwienia.
Ostatnie minuty mijały, a mężczyzną targały skrajne emocje. Nie posiadał się z radości i głupawy uśmiech pięciolatka nie chciał zejść mu z twarzy, ale gdzieś w głębi był przerażony. Mimo iż znali się już jakiś czas i w swoim towarzystwie czuli się najlepiej, to nie wiedział, jak się zachować, czy nie posunie się za daleko, czy po raz trzeci zostanie odtrącony...
Dobiegające z recepcji, bicie starego zegara wyrwało bruneta z zamysłu. Przeskakując po dwa stopnie, szybko dotarł na odpowiednie piętro. Znajdując się już pod drzwiami wziął głęboki oddech i uniósł rękę, aby zapukać. O mało co, a jego dłoń nie spotkałaby się z twarzą nastolatki, która odruchowo cofnęła się o krok w tył.
- Czy "boskie" wyczucie czasu Kyla jest zaraźliwe? - uniosła pytająco brew, wychylając się zza zawieszonej w powietrzu kończyny mężczyzny, którą delikatnym dotykiem ściągnęła w dół, czekając na odpowiedź.
- Najwidoczniej - wzruszył przepraszająco ramionami, widząc śmiejącą się pod nosem przyjaciółkę. - A tobie najwidoczniej udzielił się styl Vi - zauważył mierząc dziewczynę wzrokiem od czubka głowy, przez czarny płaszcz, szarą, skromną, prostą sukienkę i na noszonych glanach kończąc. - No może jednak nie do końca...
- Niestety mój gust jest nadal do bani, a sprawczynie tego czegoś... - spojrzała wymownie na swój strój - ...znajdziesz za kanapą.
Czyli dokładnie tam, gdzie właśnie chowały się Vi i Joe - strażniczki mody i dobrego smaku. Nie pozwoliłyby wyjść siedemnastolatce na randkę z gwiazdą rocka w byle jakim starym swetrze... Toż to zbrodnia, hańba, co gorsze - ujma!
- Mam nadzieję, że mamy w planach odwiedzić jakąś knajpę, bo czuję w kościach, że zamarznę - zielonooka skrzywiła się lekko, na samą myśl spotkania jej nóg ubranych w cienkie rajstopy, z białą śmiercią grasującą na zewnątrz.
- O to się nie martw - uniesiony kącik ust mężczyzny, odegnał wszystkie czarne scenariusze i negatywne myśli związane z dzisiejszym spotkaniem. - Gotowa? - przerwał ciszę wywołana wymianą uśmiechów i podał przyjaciółce ramię.
W przypływie nostalgii nastolatka chwilę zwlekała z odpowiedzią. Przed oczami stanęła jej podobna scena, jak jeszcze nie tak dawno Smith zadał jej to samo pytanie w dni, który mieli okazję spędzić tylko we dwoje.
- Jak widać - odparła z lekkim uśmiechem na ustach, który bezskutecznie próbowała ukryć wpatrując się w podłogę. Ułożyła rękę na ramieniu mężczyzny i posyłając ostatni uśmiech w stronę chowających się przyjaciółek zamknęła drzwi i pozwoliła się poprowadzić przyjacielowi.
Czubki głów wychyliły się zza kanapy z badawczymi spojrzeniami. Misja zakończona sukcesem. Para w dopisujących nastrojach opuściła hotel, więc nie pozostało im już nic innego, jak tylko przybić triumfalną piątkę.

Krążąc po mieście para rozmawiała na rozmaite tematy i nawet nie zauważyli, gdy lśniące pięknym odcieniem pomarańczy słońce, zaczęło chować się za budynkami. O tej porze najjaśniejsza z gwiazd układu słonecznego pozwalała na siebie patrzeć nie karcąc oczu swym oślepiającym blaskiem. Zapatrzona w złoty okrąg zielonooka na chwilę zamilkła rozkoszując się ciepłem padających na jej twarz ostatnich promieni.
- Co on ma czego ja nie mam? - jęknął brunet wyrywając nastolatkę z zamysłu.
- Pomyślmy... - odwróciła się twarzą do przyjaciela. - Oboje macie wyjątkowe głosy, niecodzienne uczesania, opanowane klawisze...
- Ale on jest niższy - zauważył przerywając wywód szatynki.
- Ale Stephen Garrigan gra na gitarze - dodała z zadziornym uśmieszkiem. - Wybacz, ale to przebija twoje metr osiemdziesiąt i dziewięciocentymetrową fryzurę - stwierdziła, wzruszając przepraszająco ramionami. - Jednak tobie bliżej do mojego "wizualnego ideału" - nie mogła dłużej patrzeć na smutniejącego Smitha.
- A jakiż to ideał? - przygnębienie od razu ustąpiło miejsca ciekawości.
- Wysoki, ciemnooki, brunet - oznajmiła.
- O mój boże! Kyle to twój ideał?! - stwierdzenie i teatralne zdziwienie wokalisty rozbawiło parę przyjaciół.
- Tak, dokładnie - przytaknęła. - Kyle to mój ideał, dlatego zazdroszczę Vi tych boskich piętnastu minut spędzonych z nim w sylwestra - próbowała zachować powagę, ale kąciki ust nie przestawały jej drżeć.
- Zapewniam, iż ja zadowolę Cię o wiele lepiej, niż on - męska duma niebieskookiego doszła do głosu.
- Skąd ta pewność? - a niedoświadczona w tych sprawach nastolatka po prostu uwielbiała ją kwestionować.
- Jeśli nie wierzysz mi na słowo, to pozwól mi Cię przekonać w inny sposób - czy faceci to czasem nie ten gatunek, który cechuje się nadzwyczajną bezpośredniością? Więc co w tym egzemplarzu jest nie tak? Kto i gdzie popełnił błąd?
- Mówiąc prościej - zabierzesz mnie na wycieczkę do krainy rozkoszy? - uniosła pytająco brew próbując powstrzymać śmiech.
- I to w jedną stronę. Oczywiście pod warunkiem, że nie wyjdziesz z mojego łóżka - zapewnił żartobliwie.
- Może innym razem skorzystam - stanęła przed nim i śmiejąc się pod nosem poprawiła mu buntujący się kaptur szarej bluzy.
Reszta wieczoru minęła im zaskakująco szybko w jednej w małych knajp w zacisznej części miasta. Rozmowom nie było końca, a tematy zdawały się mnożyć z każdą kolejną minutą. Czas mijał szybko, dopóki kelnerka nie przyniosła zamówionej specjalności lokalu - pudełka czekoladek z nadzieniem o nieznanym smaku. Na tym właśnie polegała zabawa - czekoladowa ruletka...
- To kto pierwszy? - skrzywiła się nastolatka na samą myśl, że trafi na niekoniecznie odpowiednie nadzienie.
- Pytek - odparł śmiejąc się pod nosem.
- Nie ma mowy... - zaparła się momentalnie. Po krótkiej sprzeczce i rundce marynarza, która miała rozstrzygnąć "kto pójdzie na pierwszy ogień", brunet ciężko westchnął.
- Wybierz dla mnie jedną - można powiedzieć, że był to swego rodzaju kompromis.
Szatynka wskazała na tą wyglądem przypominającą najbardziej pospolitą i uniosła wzrok znad pudełka. Napotykając wyczekujące spojrzenie bruneta, od razu wiedziała do czego chciał doprowadzić poprzednią sprzeczką. Uchwyciła czekoladkę między kciuk i palec wskazujący, i podała wokaliście.
- Smacznego - burknęła lekko poirytowana, a zadowolony mężczyzna pozwolił się nakarmić. - I jak? - widząc lekko skrzywioną minę przyjaciela była ciekawa smaku, jaki dla niego wybrała.
- Marcepan - odparł, gdy już przełknął, a nastolatka łączyła się z nim mentalnie w bólu. Również nie była fanką smaku tej słodyczy.
- Obyś ty wybierał lepiej - westchnęła czekając na swoją kolej. Biorąc do ust czekoladkę miała cichą nadzieję, że w pudełku nie znajdzie się już nic gorszego od marcepanu. Niestety matka głupich i patronka zieleni opuściła ją w chwili, gdy przegryzła czekoladową powłokę. Jeden z najgorszych smaków świata wypełnił jej usta, a łzy napłynęły do oczu. Połknęła szybko, co miała w ustach i zalała gardło schłodzoną odpowiednio wodą. Po opróżnieniu szkła odłożyła je z ulgą na blat stołu, napotykając pytające spojrzenie niebieskookiego. - Wasabi - wyjaśniła z irytacją, a Smith usiłował się powstrzymać od śmiechu. - Mam nadzieję, że znajdę dla ciebie coś jeszcze gorszego w tym pudełku - syknęła przyglądając się uważnie słodkościom.
- Wątpię, aby istniało coś gorszego od wasabi - zaśmiał się pod nosem, a dziewczyna podsunęła mu pod nos kolejna czekoladkę. - A jednak... - stwierdził mieląc z niesmakiem najgorszą słodycz dzieciństwa. - Lukrecja - dziewczyna zakryła usta dłonią, wpatrując się w mówiący sam za siebie wyraz twarzy mężczyzny. Biedaczek cierpiał katusze, co tak bardzo bawiło zielonooka sadystkę, jednak nie mogła sobie pozwolić na triumfalny wybuch śmiechu.
Zniechęceni do dalszej zabawy bali się odsłaniać kolejne nadzienia czekoladek, ale chyba już gorzej być nie mogło, więc co zaszkodzi im spróbować? Najwyżej ich kubki smakowe tego pożałują... O dziwo w pudełku nie zostało już nic z odpychających smaków. Jedyne na jakie jeszcze trafili to kakaowy, orzechowy, mleczny i nugatowy. Po wtłoczeniu w siebie takiej ilości słodyczy postanowili zapłacić za zamówienie, podziękować i wyjść z lokalu wzbogaceni o kilka miłych i zabawnych wspomnień.

Wszystkie lampy oświetliły spowite mrokiem ulice, świąteczne ozdoby rozsiały wokół ciepły blask, a niedaleko spacerującej pary, zebrała się grupa ludzi. Okrążony chłopak z gitarą wprawiał tłum w zachwyt kolejnymi dźwiękami wydobywającymi się z pudła instrumentu. W tym mieście był chyba jedynym ulicznikiem, który nie parał się graniem kolęd...
Ciekawa barwa głosu i technika gry od razu przyciągnęły uwagę nastolatki, więc zaciągnęła tam swojego przyjaciela. Niestety zanim dotarli na miejsce utwór się skończył. Zanim rozbrzmiał następny, chłopak przestawił kapodaster i ostatni raz sprawdził, czy gitara aby na pewno dobrze stroi. Klaszcząc w rytm, w który Rose od razu rozpoznała, rozpoczął utwór Jamesa Blunta - "When I Find Love Again".

Hey yo! Where can I go?
When all the roads I take they never lead me home.

W tym momencie dziewczyna przyłączyła się dzięki czemu, chłopak nie musiał zmieniać rytmu.

Hey yo! I miss you so,
But I’m used to seeing people come and go.

Wymienili uśmiechy i porozumiewawcze spojrzenia, po czym oboje przestali.

Yeah, I’ve made mistakes.
Next time I’ll swear I’ll change.

Ulicznik szarpnął za struny, a szatynka klaskała dalej, roznosząc wokół radosne dźwięki porywające do tańca. Ich głosy zestroiły się idealnie, co tylko spotęgowało radosną atmosferę utworu.

When I find love again,
When I find love again,
I’ll be much better than the man I used to be.
When I find love again
When I find love again
I’ll have a better plan for us.

Wszyscy już klaskali, bujali się w miejscu kołysani melodią, a ich nogi same rwały się do tańca. Głos chłopaka pozwalał słuchaczom rozpływać się w endorfinach, a dziewczyna śpiewała chórki, szturchając delikatnie Dana, który jako jedyny stał jak kołek z niezadowolona miną.

Hey yo! I’m not ashamed,
'Cos everybody has a heart that’s make to break.
Hey yo! Don’t be afraid,
'Cos you're only getting stronger from the pain.
Yeah I’ve made mistakes.
Next time I’ll swear I’ll change.

Szatynka nie mogła znieść postawy Smitha, więc porwała go do tańca, a w ślad za nią poszła cała reszta tłumu. Wszyscy śpiewali, tańczyli, kręcili się w rytmie skocznej melodii i nawet wokalista się rozchmurzył, widząc radość malującą się na twarzy przyjaciółki.

When I find love again,
When I find love again,
I’ll be much better than the man I used to be.
When I find love again
When I find love again
I’ll have a better plan for us.

Yeah you and me.

Wszyscy na chwilę się zatrzymali i kołysali w miejscu klaszcząc, jednak jedna para oczywiście musiała się wyróżniać. Daniel stwierdził, że o wiele lepiej klaszcze się z kimś, więc wraz z siedemnastolatką zaczęli zabawę w Patty Cake.

Yeah, I’ve made mistakes
Next time I’ll swear I’ll change

Co prawda śmiechu było przy tym co nie miara, ale przecież trzeba było tańczyć dalej!
Pierwszy raz od dłuższego czasu, ludzie pozwolili sobie na taką spontaniczność. Oderwali się od przesiąkniętej szarością rutyny, wiecznej pogoni za pieniądzem i po prostu pozwolili się ponieść chwili. Za to właśnie Rose najbardziej kochała muzykę. Ta dziedzina sztuki pozwalała ludziom oderwać się od rzeczywistości. Dawała im mały skrawek wolności.

When I find love again,
When I find love again,
I’ll be much better than the man I used to be.
When I find love again
When I find love again
I’ll have a better plan for us.

Yeah you and me.

When I find love again,
When I find love again,
I’ll be much better than the man I used to be.
When I find love again
When I find love again
I’ll have a better plan for us.

When I find love again,
When I find love again,
I’ll be much better than the man I used to be.
When I find love again
When I find love again
I’ll have a better plan for us.

- Yeah you and me - wyśpiewała cicho nastolatka wpatrując się w błękitny bezdeń oczu przyjaciela. Zamarli tak na chwilę lub dwie ignorując otaczający ich świat. Szatynka nawet nie spostrzegła kiedy wokalista ujął jej twarz w dłonie, ale za to nie umknęło jej uwadze, że po chwili przyciągnął ją blisko siebie i pocałował tak mocno, że zabrakło jej tchu, a nogi się pod nią ugięły. Odsunął się od niej na kilka centymetrów, ich ciężkie oddechy mieszały się ze sobą, tworząc kłęby pary unoszące się w okół nich.
- Rose, ko... - zanim zdążył dokończyć dziewczyna stanęła na palcach składając na jego ustach delikatny pocałunek.
- Nie mów - poprosiła wiedząc, co brunet miał na myśli. - W moim kraju używa się przysłowia: "do trzech razy sztuka", więc zachowaj ten "trzeci raz" na wyjątkową chwilę, w której będziesz pewien, że czuję do ciebie to samo - zaskoczenie malowało się na twarzy mężczyzny. Pytaniem tylko, czy wywołał to pocałunek ze strony nastolatki, czy też to co powiedziała zaraz potem. Niestety tego nikt nie zdążył się dowiedzieć, bo wokół nich rozległa się fala oklasków i gratulacji. Najwidoczniej umknął im fakt, iż mają widownię...





Tak długo wyczekiwany pocałunek NARESZCIE NADSZEDŁ!
Już sama nie mogłam się doczekać tego rozdziału.
Co prawda akcja miała się dziać w lato,
ale skoro bohaterowie są niemal świeżo po sylwestrze,
to nie będę przeskakiwać o pół roku w przód,
tylko po to, aby inaczej ich ubrać...
Mimo wszystko mam nadzieję, że rozdział wam się podobał
i czekam na wasze opinie w komentarzach ^^