piątek, 31 października 2014

Let's be optimists - Rozdział 20.

Zamykając za sobą cicho drzwi sypialni zielonooka westchnęła głęboko. W jej głowie kotłowało się miliony myśli i czarnych scenariuszy dnia jutrzejszego i reszty jej życia, jeśli Smith przegra zakład. Mogła tego nie mówić. A co jeśli naprawdę nie będzie nic pamiętał? Co jeśli będą musieli się rozstać na zawsze? - myślała stukając się w głowę i warcząc pod nosem "głupia, głupia". Niestety, ale czasami pozwalała się ponieść emocją, co później skutkowało żałowaniem każdego wypowiedzianego słowa.
Biorąc jeszcze jeden głęboki oddech pozwoliła odpocząć głowie i skierowała się wolnym krokiem do łóżka, w którym leżał już brodacz. Po drodze zrzuciła z siebie ubrania i nałożyła wiszącą na krześle czarną koszulkę Racing Heart Dana, którą już jakiś czas temu u niej zostawił. Miała zamiar mu ją zwrócić, ale po ich rozstaniu jakoś nie było ku temu okazji, a przesiąknięty zapachem wokalisty t-shirt był dla Rose idealną koszulą nocną.
Siadając na krawędzi materaca pogładziła dłonią delikatną fakturę materiału pościeli i ostrożnie wsunęła się pod kołdrę, tak aby nie obudzić leżącego obok muzyka.
- Opowiadaj - ciemnooki momentalnie znalazł się nad nią równocześnie ją unieruchamiając.
- Kyle? - otworzyła szeroko oczy.
- Co się stało, że jesteś taka przygnębiona, co? - wypytywał ciekawski przyjaciel.
- Nic - syknęła. - A teraz ze mnie złaź - wiercąc się próbowała oswobodzić chociaż ręce.
- Uważaj, bo ci uwierzę - mruknął z dezaprobatą. - Twoje smutne oczka mówią same za siebie, a ponoć oczy są zwierciadłem duszy skarbie - dodał.
- Moje oczy kłamią. Serio. Znam je całe życie i jeszcze nie widziałam większych łgarzy - stwierdziła pół żartem, pół serio.
- Oczywiście - mruknął sarkastycznie. - A może mógłbym Cię jakoś pocieszyć? - z zachęcającym uśmieszkiem wisiał nad szatynką.
- Wybacz, ale nie jesteś w moim typie - stwierdziła wzruszając obojętnie ramionami.
- Wiedziałem... - burknął żartobliwie udając niezadowolonego i wrócił za swoje miejsce. Poważniejąc przez chwilę rozmawiali jeszcze o tym co stało się kilka minut temu w pokoju obok i poszli spać.


Przez chrapanie brodacza dziewczyna nie zmrużyła oka przez całą noc. Teraz, gdy wreszcie ucichły dochodziła godzina dziewiąta rano, więc nie mogła sobie pozwolić na zapadnięcie w głęboki sen, i mimo iż jej ciało powoli odmawiało posłuszeństwa wstała z łóżka i przebrała się w to co jako pierwsze wyciągnęła z walizki, czyli czarną, luźną bokserkę z zamkiem z przodu przechodzącym przez mniej więcej jedną trzecią długości bluzki i obcisłe jeansy. Strój może i mało adekwatny do tego co działo się za oknem, ale szatynka na prawdę nie miała siły przekopywać się przez zawartość swojej pancernej walizki.
Wisząc nad umywalka w łazience szczotkowała leniwie zęby przyglądając się z niesmakiem swojej twarzy. Włosy w artystycznym nieładzie, wory po oczami i delikatnie zapadnięte policzki. Wyglądała, jakby nie przespała więcej, niż tylko jedną noc, co było prawdą. Od czasu rozstania z chłopakami z zespołu miała niemałe kłopoty ze snem, i gdy już wreszcie myślała, że chociaż dzisiaj będzie dane jej choć na chwilę zmrużyć oko musiała wylądować w jednym łóżku z zawodowym chrapaczem...
Z przyzwyczajenia weszła do dużego pokoju ze szczoteczką w ustach. Stojąc w drzwiach zauważyła opartego o stół wokalistę trzymającego w ręku kubek świeżo zaparzonej kawy. Jego zarost już powoli wymykał mu się spod kontroli, a oczy kryjące się za szkłami okularów wydawały się być prawie tak samo zmęczone, jak oczy nastolatki.
- Dzień dobry - powiedział wlepiając niebieskie oczy w szczupłą sylwetkę szatynki.
- Śnień dopry - odparła niewyraźnie ze szczoteczką w ustach zaczęła kierować się do lodówki.
- Jak się spało? - cały czas wodził za nią wzrokiem.
- Szczerze? Jeszcze nigdy się tak nie wyspałam - wyciągając sok pomarańczowy i zamknęła białe drzwi biodrem.
- Śpię z Kylem częściej, niż ty, więc wiem jak wspaniałe koncerty daje nocą - uniósł kącik ust w delikatnym uśmiechu.
- Dan... - zaczęła niepewnie. - Chyba będziemy musieli się pożegnać - stwierdziła przypominając sobie warunki wczorajszego zakładu.
- Dlaczego? Wychodzisz gdzieś? - zmarszczył brwi zastanawiając się o co może chodzić dziewczynie.
- Można tak powiedzieć - okrążyła i z bólem w sercu spojrzała na bruneta wpatrującego się w jej piękne, duże, zielone oczy. Żegnając się już z resztkami nadziei, że wokalista pamięta cokolwiek z ubiegłej nocy minęła go i zaczęła kierować się do sypialni, aby spakować resztę swoich rzeczy i wyjść. Na zawsze.
- Jeśli idziesz szukać "swojego miejsca", to zapewniam Cię, że tam go nie znajdziesz - zawołał za szatynką, która stanęła w półkroku nie dowierzając w to co słyszy. Odwróciła się momentalnie z radością w sercu, której nie dała po sobie poznać.
- Doprawdy? Dlaczego? - założyła ręce na piersi i z lekko zadziornym uśmieszkiem zaczęła zbliżać się powoli do Smitha.
- Ponieważ twoje miejsce jest między moim prawym, a lewym ramieniem - odpowiedział, gdy już siedemnastolatka stała tak blisko, że ich palce u stóp praktycznie się ze sobą stykały. Dziewczyna rozchyliła lekko wargi z niedowierzaniem, a oczy zeszkliły dzięki czemu błyszczały jeszcze bardziej, niż zazwyczaj. Myślała, że się przesłyszała, ale to co własnie powiedział brunet wprawiło jej serce w rytm jakiego jeszcze nie znała. Wraz z każdym ubywającym między nimi centymetrem biło coraz szybciej. - Rose... - zaczął cicho nachylając się nad nią coraz bardziej. - Ko...
- Dzień dobry! - do pokoju wparował rozpierany energią brodacz. - Co dziś na śniadanie? - zapytał rozglądając się po kuchni w poszukiwaniu czegokolwiek do jedzenia.
- Kyle... - wokalista przecedził przez zęby wbijając w przyjaciela wściekłe niebieskie oczy, co mogło oznaczać tylko jedno: albo opuści to pomieszczenie dobrowolnie w ciągu dwóch sekund, albo Dan osobiście mu w tym pomoże. Tylko, że w tym drugim przypadku droga wyjściową nie były by drzwi, a raczej okno...






Wybaczcie, że dzisiejszy rozdział jest taki krótki...
ale tak bardzo podobało mi się zakończenie,
że nie mogłam tego tak po prostu zepsuć
dopisując drugą część rozdziału...
Wybaczcie ;-;
Mam nadzieję, że rozdział się wam spodobał
i przy okazji nie udusicie Kyla za jego boskie wyczucie czasu...
Czekam na wasze opinie :)

wtorek, 28 października 2014

Let's be optimists - Rozdział 19.

- Więc... co tym razem? - siedząc przy barze wąsacz próbował wyciągnąć od przyjaciela, jak najwięcej informacji.
- Alice... - wymamrotał brunet wychylając kolejny kieliszek.
- Cooo?! Ta delikatna blondyneczka? - z lekkim niedowierzaniem brodacz otworzył szeroko ciemne oczy. - I co z nią? - dopytywał się dalej.
- Nic, po prostu dała mi do zrozumienia, że już nie mam na co liczyć... - na blacie stało już kilka pustych kieliszków, a Dan najwidoczniej jeszcze nie miał dość. Nie był osobą o mocnej głowie, a topienie smutków w alkoholu niestety weszło mu w nawyk.
- I co z tego? -zdezorientowany kociarz uniósł pytająco brew. Przecież zerwali ze sobą już jakiś czas temu, więc dlaczego miałby teraz tego żałować?
- Jak to co? Ja wciąż ją kocham Kyle... - przeczesując palcami włosy oparł się na łokciach o blat.
- Pierdolenie - syknął. - Nagle Ci się o niej przypomniało, tylko dlatego, że ja zobaczyłeś - wyjaśnił oburzony. - Ja wiem, że Alice jest śliczna, ale to nie powód, aby rzucać wszystko i prosić o wybaczenie. I tak trochę już na to za późno kochasiu - zachowanie przyjaciela najwidoczniej nie spodobało się ciemnookiemu. - Mam Ci przypomnieć dla kogo wsiadłeś w samochód i jak opętany gnałeś przez autostrady? Tak właściwie... to gdzie jest Różyczka?
- Nie mam pojęcia... - wymamrotał już chwiejący się na stołku wokalista. - Ostatnio ją widziałem pod komisariatem...
- Tylko mi nie mów, że olałeś ja dla tej blondynki... - doskonale znał odpowiedź, ale błagał w myślach, aby tym razem się mylił.
- Tak, a co? - pijany Dan powiedział to tak obojętnie, że całkowicie wyprowadził tym jeszcze trzeźwego przyjaciela z równowagi.
- TY IDIOTO! - wrzasnął brodacz skupiając tym samym na sobie uwagę całego lokalu.

Lampy na ulicach powoli przygadały, a światła w mieszkaniach już dawno umarły śmiercią naturalną. Całe miasto pogrążyło się w głębokim śnie, tylko w jednym pokoju ktoś nadal stawiał kroki na trzeszczących ze starości panelach. Rose nie mogła zasnąć i krążyła po pomieszczaniu kipiąc gniewem. Jak on mógł ją tak potraktować? No dobra... ona też nie zawsze była wobec niego fair, ale żeby w taki sposób całkowicie zignorować jej istnienie? Tym razem naprawdę przesadził... - myślała wściekła nastolatka, która trzymając w ręku telefon zastanawiała się, czy nie zadzwonić do wokalisty i nie wykrzyczeć mu tego prosto w słuchawkę. Jednak zanim zdążyła podjąć jakąkolwiek decyzje w tej sprawie w pokoju rozbrzmiał dzwonek. Zaskoczona dziewczyna o mało nie upuściła przez to telefonu i nie zerkając nawet na ekran szybko odebrała, aby narastający dźwięk melodii nie obudził właścicieli domu.
- Różyczka? - w słuchawce odezwał się głos członka zespołu.
- Kyle? - spytała nieco ściszonym głosem i zmarszczyła brwi zastanawiając się, po co kociarz mógłby dzwonić o tak później porze.
- Kochanie! - ucieszył się na dźwięk głosu przyjaciółki. - Przygarnęłabyś nas? Trochę się zasiedzieliśmy w barze i tak jakoś nie zdążyliśmy zarezerwować sobie żadnego pokoju... a nasz van jest za mały, aby pomieścił całą naszą czwórkę - mówił błagalnym tonem, jakiego siedemnastolatka jeszcze nigdy nie słyszała w jego wykonaniu.
- Gdzie jesteście? - zapytała spoglądając przez okno.
- Strzelam, że w Meksyku, ale pewności nie mam...


- Wyjaśnisz mi, jak mogłeś dopuścić, aby doprowadził się do takiego stanu? - syknęła pomagając brodaczowi wprowadzić pijanego Dana do pokoju. Mężczyzna już nawet nie szedł o własnych siłach, po prostu pozwalał przyjaciołom wciągnąć przez drzwi.
- Nie moja wina, że zatapia smutki w alkoholu - stwierdził kładąc wokalistę na kanapie. - No dobra... a gdzie ja mogę spać?
- Na podłodze - zirytowana całą tą sytuacją najchętniej kazałaby obojgu spać na tarasie, ale widząc minę zbitego szczeniaka w wykonaniu wąsacza nie potrafiła wyładować na nim frustracji. - Idź do sypialni - westchnęła wskazując skinieniem głowy drzwi po prawej stronie pokoju. - Jeśli nie masz nic przeciwko, to później do ciebie dołączę.
- Chętnie się z tobą prześpię - uśmiechnął się zadowolony. - Ale dlaczego "później"? - uniósł pytająco brew.
- Zostanę z nim dopóki nie zaśnie - wpatrywała się w przyjaciela, który zwieszając głowę z kanapy próbował nie zwymiotować.
- No to życzę miłej zabawy - widząc w jakim stanie znajduje się niebieskooki nie zazdrościł dziewczynie zajmowania się pijanym wokalistą. - Dobranoc Różyczko- ucałował szatynkę w policzek i zamknął za sobą drzwi sypialni.
- Rose, przynieś miskę...- tymczasem bruneta czekało niechciane przeczyszczenie żołądka.

- Już Ci lepiej? - zapytała nieco troskliwym tonem, którego nie chciała okazywać. Mężczyzna miał ułożoną głowę na jej udach i pozwalał, aby dziewczyna przeczesywała palcami jego włosy. Uwielbiał to uczucie jej bliskości. Wtedy mógł być sobą, nie mówić nic, a być zrozumianym lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej, przez kogokolwiek innego. W odpowiedzi na jej pytanie jedynie mruknął twierdząco. - No to przyniosę Ci jeszcze miskę w razie czego i... - zanim zdążyła dokończyć niebieskooki przerwał jej chowając twarz w jej brzuchu i obejmując ja na plecach.
- Nie idź jeszcze - jego głos został stłumiony przez luźny, miętowy sweter, który szatynka musiała ubrać, po tym, jak wokalista na nią zwymiotował.
- Dan... - zaczęła nie musząc kończyć, bo on doskonale wiedział co miała na myśli. Nie mogła z nim tak siedzieć do rana. Oboje byli zmęczeni, a po tym jak przyjaciel ją dzisiaj potraktował (nie, nie chodzi mi o "użycie" jej w charakterze ręcznika) miał szczęście, że zielonooka w ogóle miała jakąkolwiek ochotę z przebywać w jego towarzystwie.
- Przepraszam - jęknął. - Już nigdy więcej tego nie zrobię. Obiecuję! - porównanie zachowania bruneta w tej chwili do zachowania pięcioletniego dziecka byłoby jak najbardziej na miejscu... - Od teraz liczysz się tylko ty - dodał wtulając się w nią jeszcze bardziej.
- Przestań... - zakłopotana kwestią Dana, chciała jak najszybciej położyć się do łóżka po wyczerpującym dniu.
- Wiedziałem... Nie ko... - zanim zdążył dokończyć Rose od razu się wtrąciła.
- Dobrze wiesz, że Cię kocham - doskonale wiedziała, co chciał powiedzieć jej przyjaciel.
- A wyjdziesz za mnie? - przewrócił się na plecy i wlepił zmęczone, niebieskie oczy w nastolatkę.
- Nie - przestała go głaskać i starała się unikać jego spojrzenia.
- Dlaczego? Przecież mówiłaś, że mnie kochasz - zmarszczył brwi, co w jego obecnym stanie nieważkości wyglądało nieco komicznie.
- To inny rodzaj miłości Dan - odgarniając mu z czoła zbłąkany kosmyk włosów próbowała powstrzymać uśmiech - Kocham Cię, ale jak brata...
- A może ja popierasz związki kazirodcze? - uniósł pytająco brew wywołując tym samym ten delikatny uśmiech na twarzy dziewczyny, który mówił: "głupiutkiś".
- Współczuję twojej siostrze - zaśmiała się pod nosem.
- Ja nie żartuję! - jęknął trochę za głośno przez co szatynka przyłożyła delikatnie palec wskazujący do ust. - Potrzebuję uczucia... - dodał już ściszonym głosem.
- I dlatego szukasz go u pierwszej lepszej dziewczyny? - dziewczyna uniosła pytająco brew.
- Nie u pierwszej lepszej... U ciebie - mruknął. - Tylko ty mi możesz dać to czego tak na prawdę potrzebuję - uniósł powoli rękę i delikatnie musnął palcami policzek zielonookiej.
- Co masz na myśli? - dopytywała się w przekonaniu, że mężczyzna po prostu bredzi po pijaku.
- Coś czego jeszcze nigdy nie zaznałem - miłość - wyjaśnił patrząc jej głęboko w oczy.
- Pieprzysz głupoty - syknęła odtrącając rękę przyjaciela. - Nawet nie wiesz ile miłości w życiu dostałeś, ile czułości doznałeś - mówiła, a brunet z każdym słowem coraz bardziej marszczył brwi nie rozumiejąc ani słowa. - Ubzdurałeś sobie, że potrzebujesz miłości... Ty po prostu dawno nie uwolniłeś swojego pokładu genetycznego - zanim niebieskooki zdążył zaprotestować, siedemnastolatka kontynuowała swoje wywody. - Nie myl miłości z seksem. Zwłaszcza z tym, który ładniej się nazywa: "przygodą na jedną noc". Miłość jest czymś co dostajesz w chwili narodzin. Obdarzają Cię nią rodzice i choćby cały świat Cię nienawidził, to oni i tak nadal będą Cię kochać. Możesz mieć setki wrogów, lecz oni zawsze będą stali za tobą murem. Nawet jeśli będziesz ich przeklinał i robił wszystko aby Cię znienawidzili, to oni nadal nie przestaną Cię kochać. Dają Ci pewność, że możesz iść przez życie z podniesioną głową, bo zawsze będziesz mieć to co najważniejsze - ludzi, którzy Cię kochają. I choćby cały wszechświat Cię zniszczył, to możesz wrócić do domu, zregenerować siły i stanąć ponownie do walki z tą pewnością, że masz swoje miejsce na świecie, że zawsze możesz wrócić do "domu" - chaotyczny, ale szczery monolog dziewczyny otworzył wokaliście oczy. Pomógł mu inaczej spojrzeć na pojęcie miłości, a także miejsca, którym jest dom. Nie jest ono budynkiem, czy pomieszczeniem. To po prostu miejsce, do którego zawsze możesz i chcesz wrócić nawet z najtrudniejszych chwilach swojego życia.
- A jeśli ktoś nie ma rodziców? - alkohol usunął wszelkie hamulce mężczyzny, przez co zapytał o to, o co nigdy nie chciał, a może i nawet nie powinien.
- Żyje w ciągłej niepewności... - zielone oczy nastolatki posmutniały. - Włóczy się po świecie w poszukiwaniu miłości i miejsca, które będzie mogło nazwać domem, swojego miejsca na świecie - marszcząc brwi próbowała powstrzymać wracające wspomnienia. - Ale po co ja Ci to mówię? Jutro i tak nie będziesz niczego pamiętał - wstała strącając ze swoich ud głowę przyjaciela.
- Założymy się? - unosząc pytająco brew na twarz bruneta wstąpił nikły uśmieszek.
- Zgoda - nastolatka miała słabość do wyzwań, czy zakładów, więc jej reakcja była wręcz mechaniczna.
Jeśli wygram spełnisz jedno moje życzenie  - pomimo nietrzeźwości niebieskooki pamiętał, aby przed zakładem podać warunki "umowy".
- A jeśli ja wygram.. - oparła się w zamyśleniu o blat stołu w kuchni, która była połączona z salonem. - Znikasz raz na zawsze z mojego życia - nie żartowała. Zakładając ręce na piersi mówiła bardzo poważnym tonem.
- Zgoda - muzyk wzruszył obojętnie ramionami i ułożył się wygodniej na kanapie.
- Jesteś pewien? - nie mogła uwierzyć, że jej najlepszy przyjaciel tak lekko to znosi. - Znikasz z mojego życia NA ZAWSZE. Już nigdy mnie nie dotkniesz, nie zamienisz ze mną słowa, nawet mnie nie spotkasz, a jeśli już, to odwrócisz się i pójdziesz w przeciwną stronę - wyjaśniła.
- Wiem - spojrzał na szatynkę tym razem poważniejąc.
- I mimo to chcesz się zakładać? - uniosła pytająco brew.
- Tak, chce - powaga i lekkość z jaką mówił to mężczyzna była nawet nieco przerażająca. Jak on mógł od tak pozwolić, aby jego najlepsza przyjaciółka odeszła?
- W takim razie... - biorąc głęboki oddech skierowała się do sypialni.
- Dobranoc Rose - odprowadzał zielonooką wzrokiem.
- Dobranoc Dan - zamknęła za sobą delikatnie drzwi.





Czy mi się wydaje, czy własnie stuknęło mi 
3000 wyświetleń?
Ahh... taki piękny prezent na urodziny.
Dziękuję wam wszystkim z całego serca *^*
Rozdział, obrzygana Rose i pijany Dan wam się spodobały?
Co do rozdziału... Kilka dni temu nasunęła mi się
strasznie głupie jego podsumowanie, a mianowicie:
"Jak się bawić, to się bawić
Drzwi wyjebać, okno wstawić
Dana upić, Rose udupić..."
Wiem, jestem głupia, ale postarajcie się na to przymknąć oko.
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał
i zapraszam serdecznie do komentowania ;)

sobota, 25 października 2014

Rozdział BONUSowy

Jak myślicie, jak wyglądało by spotkanie Roan w alternatywnym świecie, gdzie Rose jest gwiazdą, a Bastille nawet nie istnieje? Mnie również to ciekawiło, więc zleciłam mojej wspaniałej Alice, aby to sprawdziła.Jak się okazało historia ta jest o wiele bardziej optymistyczna, niż samo "Let's be optimists". Gorąco zachęcam was to sprawdzenia jej, a także do przeczytania wspaniałego ff Alice - "Wilczej Dziewczyny".
Głowna bohaterka występowała w ostatnim rozdziale (#18) LbO, więc dobrze by było zapoznać się z jej historią. Zapewniam was, że zarówno postacie w niej występujące, jak i fabuła są świetne i naprawdę watro poświęcić kilka dłuższych chwil na zagłębienie się w wspaniały świat Alice.

poniedziałek, 20 października 2014

Let's be optimists - Rozdział 18. (+ zlecenie)

W dzisiejszym rozdziale zagościły postacie z mojego ulubionego ff - Wilczej Dziewczyny.
Gorąco ją wam polecam i mam nadzieję, że rozdział się wam spodoba.
Życzę miłej lektury ;)




Słońce już zaszło za piękną panoramą Meksyku, a w tle jedyne co było słychać, to ostrą wymianę zdań przyjaciół opuszczających komisariat:
- Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? - zbulwersowany brunet nie mógł przeboleć, że dziewczyna, którą uważał za najlepszą przyjaciółkę zataiła przed nim tak istotną informację.
- Ile razy mam jeszcze powtarzać? - Czy to ma jakiekolwiek znaczenie, skąd pochodzę? - zielonooka najwidoczniej nie widziała większego sensu w zachowaniu chłopaka, bo przecież nie ważne jakiego jest obywatelstwa, to nadal byłaby tą samą osobą. Byłaby tą samą Rose.
- Tak, ma! - warknął wokalista.
- Doprawdy? Niby jakie? - wyjątkowo opanowana swoją postawą jeszcze bardziej irytowała niebieskookiego. Z powodu braku odpowiedzi wydał z siebie tylko niezadowolony pomruk.
- To może przynajmniej mi powiesz, jak masz naprawdę na imię? - oskarżył szatynkę o kłamstwo, bo przecież skoro skłamała w kwestii swojej narodowości, to na pewno okłamała go w jeszcze kilku innych aspektach.
- Żartujesz?! - miała nadzieję, że się przesłyszała. - Chyba nie sugerujesz, że kiedykolwiek  Cię okłamałam - jak on mógł posądzać ją o coś takiego? Złość coraz bardziej wzbierała na sile, a brunet, aż się prosił o kolejny cios wymierzony w policzek.
- Zatajenie prawdy też jest pewną formą kłamstwa - wyjaśnił złośliwie, po czym dodał - Więc? Jak się nazywasz?
- Rozalia Anna Król - przedstawiła się ponownie, tym razem pełnym imieniem oraz nazwiskiem. - Miło mi - syknęła. - I jak się pewnie domyślasz - "Rose", jest zdrobnieniem od imienia "Rozalia", więc niestety, ale nie okłamałam Cię. Przykro mi - cedząc przez zęby usiłowała powstrzymać się od kolejnych komentarzy. - Dziwię się, że nie wypytujesz mnie o powód pobytu w Meksyku - spuściła już wzrok z przyjaciela i poprawiła pasek gitarowy na prawym  ramieniu.
- Nie pytam, bo i tak byś mi nie powiedziała... - zrezygnowany i już o wiele spokojniejszy odpowiedział.
- I prawidłowo - rzuciła idąc przed siebie.
- Zaczekaj Rose! - zza ich pleców odezwał się głos kobiety, która opierała się o budynek komisariatu czekając na szatynkę. Pochłonięci kłótnią nie zwrócili na nią uwagi, więc musiała dać o sobie znać. - Chciałam Ci podziękować za pomoc - kilkoma szybkimi krokami znalazła się tuż za zielonooką.
Dziewczyna odwróciła się niepewnie, ale na widok nowej znajomej od razu się uśmiechnęła. Stała przez nią delikatna blondynka, której urody mogła tylko pozazdrościć, lecz kilkanaście godzin temu nie powstrzymało jej od uratowania tejże damy z opresji.


Późną nocą, a raczej bardzo wczesnym rankiem ulice Meksyku nie były już takie przyjazne, jak za dnia. Szwendały się po nich bezpańskie psy, dachowce przewracały śmietniki, i mimo iż kolorowe światła tworzyły ciepłą, przyjemną atmosferę, to w ciemnych uliczkach niekiedy działy się rzeczy, których nie powinno ujrzeć światło dzienne.
- Mógłbyś mnie łaskawie puścić? - syknęła blondynka.
- A gdzie się panience tak śpieszy? - z obrzydliwym uśmiechem na twarzy odezwał się jeden z tubylców.
- Niech panienka jeszcze chwile z nami porozmawia. Przecież nie zrobimy Ci nic złego - dodał ciemnooki trzymając dziewczynę za przedramię.
- Nie mam ochoty z wami rozmawiać i proszę mnie puścić - próbowała wyszarpać się z uścisku mężczyzny, ale na nic się zdały jej wysiłki, gdy pochwycił jej drugą rękę. Gdy jeden z nich ją unieruchomił, drugi przesunął delikatnie dłonią po jej twarzy.
- Trochę się zabawimy - wyszeptał jej do ucha, a do oczu dziewczyny napłynęły łzy, gdy tylko zaczął rozpinać jej płaszcz i całować po szyi. Szarpała się zaciskając coraz mocniej zęby, dotyk ust tego mężczyzny napawał ją niewyobrażalnym obrzydzeniem. Krzyczała w niebogłosy, ale to wszystko zdawało się na nic... Dziewczyna porzuciła już wszelkie nadzieję, gdy nagle:
- Przepraszam, że przeszkadzam - z ciemności wyłoniła się kobieca sylwetka. - Ale ta Pani chyba nie jest zainteresowana rozmową z takimi obdartusami, jak wy- stwierdziła szatynka ciągnąc za sobą metalowy pręt, który znalazła po drodze.
- A ty, to niby kto? - syknął jeden ze zboczeńców.
- Twój najgorszy koszmar - złowieszczy uśmiech dziewczyny mówił sam za siebie - za chwilę zacznie się rzeź. Dla obu mężczyzn fakt, iż dziewczyna miała broń na pewno nie był pocieszający, ale blondynka na jej widok poczuła ogromną ulgę.
Prawdopodobnie, gdyby dwójka zboczeńców nie doceniła Rose z powodu tego, iż jest po prostu cherlawą siedemnastolatką, to prawdopodobnie byli by jeszcze przytomni. Niestety niektórzy ludzie to ignoranci, a takich trzeba tępić. Dlatego też zielonooka zrobiła co trzeba i szybko pozbyła się obu, dzięki czemu na tym świecie mamy już o dwóch debili mniej. Niestety tylko przez 15 minut...
- Wow...  - przestraszona blondynka po tym co zobaczyła zaczęła się zastanawiać, czy ma powoli się wycofywać, czy może usiekać ile sił w nogach. Nie pierwszy raz widzi dziewczynę, która powaliła bez skrupułów przywaliła dwóm mężczyzną w tył głowy z metalowego pręta...
- Mam to uznać, jako podziękowania? Jeśli tak, to nie ma sprawy - Rose odwróciła się do trzęsącej się jeszcze ze strachu poszkodowanej. - My dziewczyny musimy się trzymać razem, co nie? - uśmiechnęła się szeroko i przyjaźnie, a kwestia, którą właśnie wypowiedziała brzmiała, jakby zachęcała ją do dołączenia do ruchu feministycznego... "Chodź do nas. Mamy ciastka i absolutny brak zboczeńców w ciemnych uliczkach. Chodź do nas. Będzie fajnie." Blondynce najwidoczniej w żaden sposób to nie przeszkadzało i momentalnie odwiodło ją od absurdalnego pomysłu podjęcia ucieczki.
Po chwili mężczyźni zaczęli się wybudzać, a sygnał policyjnego radiowozu dobiegł już do uszu dziewczyn.
- A Ci oczywiście, jak zwykle przybywają na czas - syknęła sarkastycznie stojąc nad leżącymi u jej stóp idiotami. Nie minęło 5 minut, a siedemnastolatkę wraz z napastnikami skuto w kajdany, wsadzono w radiowóz i odwieziono na komisariat, gdzie szatynka musiała czekać kilkanaście godzin w towarzystwie jakże przyjemnego komisarza na przyjazd Dana. Blondynkę również odwieziona na komisariat, aby złożyła zeznania, po czym puścili ją wolno.
Mam dziwne przeczucie, że cała czwórka będzie wspominała tę noc jeszcze przez długi, długi czas.


- Alice?! - mężczyzna słysząc znajomy głos odwrócił się, a na widok blondynki jego oczy wyszczerzyły się chyba, jak nigdy dotąd.
- Danny? - dziewczyna również się zdziwiła, na widok wokalisty.
- Danny? Serio..? - szatynka skrzywiła się na dźwięk tak zdrobnionego imienia niebieskookiego. Nie przepadała za zdrobnieniami, ale to już było tak przesłodzone, że aż ją niemiło zemdliło.
- Co ty tu robisz? - blondynka nadal patrzyła z niedowierzaniem na Smitha.
- Wezwali mnie na komisariat. Musiałem odebrać Rose - ignorując całkowicie przyjaciółkę skupił całą uwagę na dziewczynie stojącej przed nim.
- Ohh... - twarz Alice nieco posmutniała. - A więc jesteś jego dziewczyną? - chociaż ona nadal zauważała istnienie szatynki. - Jestem Alice, miło mi - wymuszając uśmiech podała jej rękę. Nie miały kiedy się sobie przedstawić, więc chyba teraz była na to najwyższa pora.
- Co? Ona moja dziewczyną? Nigdy w życiu... - brunet zaczął wypierać się przyjaciółki, a nawet się od niej odsuną, jakby miała go za chwilę poparzyć.
- Rose - ignorując zbędną i bolesną uwagę wokalisty zielonooka pochwyciła dłoń blondynki uważnie się jej przyglądając.
- Może chciałabyś gdzieś wyskoczy? Na jakąś kawę, czy coś... - i kto by pomyślał, że mężczyzna, który jeszcze niecałe 5 minut temu awanturował się z siedemnastolatką o to, że nie powiedziała mu łaskawie skąd pochodzi, teraz może traktować ją jak powietrze.
- W trójkę? - zapytała niepewnie Alice.
- Nie, idźcie sami - wtrąciła się nastolatka. - Miło mi było poznać i życzę miłej zabawy - wymusiła ostatni uśmiech na pożegnanie i odeszła mając nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie musiała oglądać twarzy Smitha.
- To jak? Idziemy? - wokalista westchnął z lekką ulgą, a jego kąciki ust uniosły się w zachęcającym uśmiechu.

Siedząc w niewielkiej, przytulnej kawiarni, w której wnętrzu królowały odcienie beżu i małe, bijące ciepłym światłem lampki, byli kochankowie spędzali miło czas na wspominaniu dawnych, pięknych chwil spędzonych razem. Oboje tęsknili do czasów, kiedy w środku nocy przyjeżdżali do Last Bliss Diner odizolowując się od Londyńskiego chaosu. Kawiarnia, w której teraz się znajdowali była w pewnym aspekcie podobna do ich ulubionej. Tutaj też panował błogi spokój, a pozycje w menu, choć tak różniące się od tamtych były bardzo zachęcające. Ich zerwana więź powoli plotła się na nowo, ale czas upływał szybciej, niż by tego sobie życzyli.
Stojąc przy wyjściu Dan pomógł dziewczynie założyć szary płaszcz, po czym wyszli z niechętnie budynku. Na zewnątrz było nieprzyjemnie zimno, chłodny wiatr podrażniał delikatne policzki blondynki, która naciągnęła czerwony szal na nos.
- Więc... czym się teraz zajmujesz? - zapytał przerywając niezręczną ciszę.
- Podróżuję, zbieram nowe doświadczenia, spełniam marzenia, wiesz... ŻYJĘ - szalik tłumił każdy dźwięk wydobywający się z jej ust, ale brunetowi ani trochę to nie przeszkadzało w zrozumieniu jej.
- Spełniasz marzenia? Czyli piszesz książkę - skwitował z uśmiechem na twarzy.
- Już drugą - unosząc kącik ust spojrzała na Smitha. - Idziemy łeb w łeb Danny - Bastille było w trakcie nagrywania swojej drugiej płyty, więc to stwierdzenie, było jak najbardziej poprawne. - Oczywiście nie mam jeszcze tak szerokiego grona fanów, jak ty, ale jestem dobrej myśli - optymistyczne podejście Alice było totalnym przeciwieństwem pesymistycznego podejścia Dana na początku jego kariery.
- No proszę - powiedział lekko zdziwiony, ale pełen uznania. - A o czym jest pierwsza? - dopytywał się zaciekawiony.
- Przeczytasz, to się dowiesz - odpowiedziała zadziornie.
- Nic się nie zmieniłaś - po delikatnym uśmiechu wokalisty można było stwierdzić, że na pewno nie było to na niekorzyść blondynki.
- Za to tobie ubyło trochę włosów "Panie Dziwna Fryzuro" - zaśmiała się pod nosem, bo jeszcze kilka lat temu czupryna bruneta żyła własnym życiem, a teraz była idealnie wystylizowana i utrzymana w kontrolowanym nieładzie, który tylko dodawał mu uroku, co zapewne potwierdziłaby nie jedna fanka Bastille.
Wolnym krokiem zbliżali się do umówionego miejsca, w którym Alice miała czekać na Georga. Zadzwoniła do niego zaraz po nieprzyjemnym incydencie, z którego na szczęście wyszła obronną ręką.
- Alice... - zaczął niepewnie. - Masz kogoś?
- Może mam, a może nie - wzruszyła obojętnie ramionami. - Dlaczego pytasz? - wbiła pytające spojrzenia w muzyka.
- Wiesz... - mężczyzna starał się zebrać wszystkie myśli, tak aby w jak najkrótszym czasie skleić z nich w miarę spójną wypowiedź. - Ja chciałbym...
- Dobra, nawet nie zaczynaj - przerwała mu blondynka podstawiając niebieskookiemu niemal przed nos otwartą dłoń, jakby chciała powiedzieć: "Mów do ręki". - Wiem co chcesz powiedzieć i moja odpowiedź brzmi - nie -  powiedziała stanowczym głosem, ale widząc smutniejący wyraz twarzy Smitha od razu dodała. - Przykro mi Danny, ale to co było już nie wróci, a ty doskonale o tym wiesz. Nie cofniemy czasu i nie zaczniemy wszystkiego od nowa. Nawet jeśli by to było możliwe, to ja i tak bym tego nie chciała... Chcę iść naprzód, patrzeć w przyszłość, nie oglądać się za siebie, czy rozdrapywać stare rany. To nie ma sensu... Oboje musimy wreszcie przestać myśleć o tym co było i zacząć wreszcie żyć dniem dzisiejszym...
- Oddychaj - przerwał jej śmiejąc się delikatnie pod nosem. Dziewczyna najwidoczniej jeszcze nie wyleczyła się ze słowotoków, które tak przeklinała.
- W każdym razie... - wzięła głęboki oddech. - Ja miłości nie szukam, a na Ciebie ona już czeka. Znaczy... jeśli nie uraziło ją to, jak potraktowałeś ją kilka godzin temu, to możliwe, że jeszcze czeka - stwierdziła przypominając sobie, jak bardzo Rose stała się obojętna dla muzyka w chwili, gdy zobaczył ją.
- Co masz na myśli? - unosząc pytająco brew nie miał pojęcia o co może chodzić blondynce.
- Po prostu otwórz oczy - uniosła kącik ust w lekko zadziornym uśmiechu i ucałowała go w policzek na pożegnanie, gdy tylko rozbrzmiał za nimi dźwięk klaksonu. - Przekaż jej podziękowania i do zobaczenia - rzuciła i pobiegła w stronę zniecierpliwionego Georga siedzącego w samochodzie.
- Do zobaczenia... mam nadzieję. - powiedział odprowadzając dziewczynę wzrokiem, po czym gdy tylko zniknęli mu z pola widzenia wyciągnął telefon i szybko wybrał numer do Kyla, który wraz z pozostałymi członkami zespołu powinien już znajdować się w Meksyku. Oni również martwili się o małą Rose, więc wyjechali chwilę później od Dana. A fakt, iż woleli przestrzegać przepisów sprawił, że dotarli tu o kilka godzin później. - Kyle? Mam dla was dobre wieści - dzisiaj ja stawiam.



Zlecenia dla Alice gotowe! Tylko proszę... nie bijcie!
Ja wiem, że ten rozdział nie jest najwyższych lotów,
a za rozdzielenie Alice i Dana pewnie mi się oberwie,
no ale... PRZEPRASZAM ;-;
Może nie powinnam tego pisać...
Cóż.. mimo wszystko mam nadzieję,
że wam się spodobał, a nawet jeśli nie,
to zostawcie jakiś komentarz...
hejty też chętnie poczytam xD

piątek, 17 października 2014

Let's be optimists - Rozdział 17.

Schodząc ze sceny wokalista ocierał twarz z potu, białym ręcznikiem. Odrzucił go w kąt i wziął do ręki butelkę wody. Zaraz za nim za kulisy weszli pozostali członkowie zespołu. Po ich minach można było wywnioskować, że dla żadnego z nich nie był to udany dzień... a może nawet i miesiąc.
- Ja chce moją Różyczkę z powrotem! - jęknął brodacz tupiąc nogą, jak rozpieszczony bachor, któremu ktoś zabrał ulubioną zabawkę.
- Nie ty jeden... - zmęczonemu perkusiście również brakowało Rose, więc wraz z basistą i klawiszowcem wlepili w wokalistę niezadowolone spojrzenia.
- Nie patrzcie tak na mnie... to nie moja wina - tłumaczył się niebieskooki próbując przekonać do tego nawet samego siebie.
- Faktycznie... bo to ja wpycham przyjaciółką język do ust! - syknął brodacz.
- Już ci mówiłem - nie zrobiłem tego! - warknął brunet odkręcając półlitrową butelkę wody. - Tylko delikatnie ją pocałowałem... to wszystko - sprostował po raz setny, bo jak nie trudno się domyślić - kociarz już nie pierwszy raz wyolbrzymia każdy błąd przyjaciela.
- Tylko? - basista uniósł pytająco brew. - Dan, nie wiem, jak Ci to wytłumaczyć, bo sam nie do końca rozumiem kobiety... - zaczął niepewnie - ... ale dla nastolatek taki zwykły pocałunek jest czymś więcej, niż TYLKO pocałunkiem - tłumaczył uważnie dobierając słowa.
- Dla nich to AŻ pocałunek - uprościł Chris w jakże typowo logiczny i męski sposób. - Po za tym siedemnastolatki są... - przerwał szukając odpowiedniego określenia, pstrykając przy tym palcami, jakby miało mu to w jakiś magiczny sposób pomóc się skupić.
- Niestabilne emocjonalnie - dodał Will.
- Dokładnie! - ostatni raz pstrykając palcami wskazał na przyjaciela stojącego obok. Najwidoczniej dzisiaj ich telepatia działała bez zarzutów.
- Prawdopodobnie tym pocałunkiem strasznie namieszałeś jej w głowie, a ona teraz się waha, czy iść z tobą przed ołtarz, czy też może przy najbliższej okazji poderżnąć gardło - najstarszy z zespołu wzruszył bezradnie ramionami.
- Stawiałbym raczej na to drugie - mruknął Kyle zakładając ręce na piersi.
- Zwłaszcza, że zrobiłeś to wbrew jej woli... - dodał nieco ciszej perkusista.
- Nie musicie prawić mi kazań... - westchnął głęboko i upił łyk zimnego płynu, który ukoił ból zdartego gardła. - Rose wystarczająco dobrze zmotywowała mnie do pożałowania tego pozornie niewinnego błędu - skrzywił się nieco wspominając karę, jaką tamtego dnia dziewczyna wymierzyła mu bez większego zawahania...


Całując delikatnie usta siedemnastolatki wokalista miał zamknięte oczy w przeciwieństwie do szatynki, która nawet po fakcie miała je szeroko otwarte ze zdziwienia. Gdy tylko oboje się wyprostowali brunet od razu obdarzył ją słodkim uśmiechem. Miał nadzieję na odwzajemnienie czułości, ale w rezultacie otrzymał tylko lekko rozwarte usta i piękne, duże zielone oczy wpatrujące się w niego z niedowierzaniem. Powoli zbliżając się do niej chciał powtórzyć swój mały występek. Raz to było za mało... Musiał jeszcze raz poczuć dotyk jej ust, bo on również nie dowierzał, że przed chwilą właśnie to miało miejsce. Podnosząc rękę, by pogładzić ją po policzku zamykał oczy. Z pięknego snu wyrwał go głośny okrzyk: "IDIOTA!" i piekący ból, który został spowodowany ciosem z otwartej pięści, wymierzony prosto w jego policzek.
Po rozwarciu powiek jedynym co ujrzał była wściekła Rose wsiadająca na rower i odjeżdżająca szybko w kierunku magazynu, z którego pożyczyli nie do końca sprawne rowery. Dan nie potrzebował dużo czasu, aby zrozumieć, że to co zrobił przez chwilą było najprawdopodobniej największym błędem, jaki mógł popełnić w życiu... Miał tylko nadzieję, że zdoła jeszcze dogonić przyjaciółkę i jakoś jej to wszystko wytłumaczyć.
Niestety, gdy dotarł do magazynu zastał tylko Matta, który na widok jego czerwonego śladu na policzku od razu się uśmiechnął. Rose już dawno tu nie było, co gorsza z tego czego zdołał się dowiedzieć, to zielonooka po prostu weszła do pomieszczenia, odstawiła rower na miejsce i wyszła rzucając tylko zimne "dziękuję"...
- Wycieczka się udała? - Matt zadowolony z zaistniałej sytuacji obdarzył wokalistę triumfalnym i pełnym pogardy uśmiechem.
- Można tak powiedzieć - mruknął pod nosem odstawiając rower na swoje miejsce.
- Na następny raz przygotuję wam mniej wadliwe rowery - zaśmiał się pod nosem nie ukrywając, iż  cała ta sytuacja jest mu jak najbardziej na rękę. Skoro miał już numer do Rose, to jej mała sprzeczka z Danem była dla niego co najmniej korzystna.
- Następnym razem, to ty oberwiesz w twarz - dodał kierując się do wyjścia, gdy nagle stanął w półkroku i odwrócił głowę, unosząc kącik ust w chwilowym uśmieszku.


- Najwidoczniej nie wystarczająco! - syknął brodacz. - Jakby Ci porządnie przywaliła, to byś wynajął prywatnego szpiegusa, aby ja znalazł, olał wszystko i własnie w tej chwili do niej biegł, przepraszał za wrodzone bycie idiotą i błagał na kolanach o wybaczenie! - Kyle wręcz kochał ochrzaniać swojego przyjaciela, czego nie dało się nie zauważyć, a fakt, iż przez głupotę wokalisty stracili dziewczynę, z którą każdy zdążył się już zaprzyjaźnić i do niej przywiązać, to  działało tylko na jego korzyść. I tak właściwie mógł ciągnąć swoje wywody w nieskończoność, gdyby nie zadzwonił telefon Dana z melodią, która była przypisana tylko i wyłącznie Rose. Ten dźwięk zadziałał, jak magiczne zaklęcie, które momentalnie wyciszyło wszystko wokół i skierował nie dowierzające spojrzenia członków zespołu na kieszeń bruneta. - Na co czekasz? Odbierz! - kociarz jako pierwszy wyrwał się z osłupienia i prawdopodobnie gdyby nie on, to niebieskooki przegapiłby jedyną okazję do rozmowy z siedemnastolatką. Wyciągnął szybko telefon z kieszeni i o mało co go nie upuścił... Wykonując kilka dziwnych ruchów zdołał go uratować przed bliskim spotkaniem z podłogą i po ostatnim spojrzeniu na zdjęcie przypisane do jej kontaktu wreszcie odebrał:
- Rose? - nieco niepewnym i przestraszonym głosem (o mało co nie upuścił telefonu... TEŻ BYM DOSTAŁA ZAWAŁU!) upewnił się, czy aby na pewno rozmawia z zielonooką, a nie np. z Vi... Było by to bardzo prawdopodobne z uwagi na to, iż była ona jedyną przyjaciółką siedemnastolatki i komu, jak komu, ale jej naprawdę zależało, aby ta małolata wylądowała jak najszybciej w łóżku wokalisty. - Tak, to ja - jego ton głosu spoważniał, a brwi zmarszczy się w zastanowieniu. Pozostali członkowie zespołu wpatrywali się w niego uważnie, starając się wydedukować o czym i z kim rozmawia brunet. Z transu wyrwał ich nagły, pełen zdziwienia jęk przyjaciela - Gdzie?!


Drzwi do komisariatu otworzyły się na oścież, a osobą, która w nich stała był nie kto inny, jak wokalista Bastille.
- Przepraszam za spóźnienie - zdyszany brunet zamknął za sobą drzwi i podszedł do biurka komisarza.
- Cieszę się, że Pan w końcu dotarł - mężczyzna wstał i podał muzykowi rękę w powitalnym geście. Jego masywna budowa ciała i stanowczy uścisk dłoni wyjaśniał dlaczego obejmuje takie, a nie inne stanowisko. - Proszę usiąść , a ja zaraz przyniosę potrzebne dokumenty - wskazał na krzesło przed biurkiem i poszedł na zaplecze przekopywać starty papierów.
- Więc? Wyjaśnisz mi jak się tu znalazłaś? - rozsiadł się na krześle i zwrócił do siedemnastolatki siedzącej obok.
- Masz na myśli komisariat? - odpowiedziała oschłym tonem, pytaniem na pytanie nie spoglądając na niego ani razu.
- Może najpierw zaczniemy od Meksyku? - cieszył się, że może ją znów zobaczyć, ale tym razem złość i irytacja wzięły górę. - Masz pojęcie ile zajęło mi dotarcie tu z Los Angeles? - uniósł pytająco brew i wbił wzrok w szatynkę z założonymi rękoma na piersiach.
- 24 godziny? - wzruszyła obojętnie ramionami.
- To może inaczej... - jego oddech powoli się normalizował. - Jak myślisz ile przepisów prawa złamałem i ile mandatów mi się należy za dotarcie tutaj w 12 godzin? - gniew ustępował i na twarz mężczyzny wstąpił delikatny uśmiech, który od razu zburzył mur, który zielonooka zbudowała między nimi.
- A masz pojęcie, jak bardzo mam ochotę spoliczkować Cię ponownie? - uniosła brew i spojrzała na przyjaciela po raz pierwszy z nikle uniesionym kącikiem ust.
- Wybacz... - wokalista spuścił głowę. - Zachowałem się, jak idiota. Zmusiłem Cię do pocałunku... - wplątując nerwowo palce w włosy z tyłu głowy starał się skleić kilka sensownych zdań mając nadzieję, że przyjaciółka może mu wybaczy.
- Tu już nie chodzi o sam wymuszony pocałunek... - mruknęła nastolatka. - Prawie spowodowałeś wypadek! Przeleciałeś przez kierownicę! Wystraszyłeś mnie na śmierć! Myślałam, że coś Ci się stało! - wulkan tłumionych w sobie emocji własnie wybuchł, więc ratuj się kto może! - A gdy już byłam bliska zawału, ty mnie całujesz... Jak myślisz? Co tu jest nie tak? - spojrzała na jego pełna nadziei minę nieco poirytowana, po czym nie czekając na odpowiedź skwitowała - Tak, jesteś idiotą - ta kwestia momentalnie wywołała promienny uśmiech na twarzy mężczyzny.
- Czyli nie jesteś zła o sam pocałunek? - zacieszając, jak małe dziecko był już niemal pewny, że między nimi już wszystko będzie jak dawniej, a o tym nieprzyjemnym incydencie z czasem, po prostu zapomną.
- Tego nie powiedziałam - napomniała, bo przecież mówiła tylko o WYMUSZONYM pocałunku. Niby niewielka różnica, ale siedemnastolatka lubiła "łapać" ludzi za słowa. - To oczywiście tez było głupotą... Jaki facet całuje swoją przyjaciółkę? - to pytanie raczej skierowała do siebie, niż siedzącego obok bruneta. Widząc, jak uśmiech znika z jego twarzy i wstępuje na nią mina zbitego szczeniaka, dodała - Po prostu nigdy więcej mi tego nie rób. Nie chce stracić najlepszego przyjaciela przez taką głupotę, jak pożądanie.
- Pożądanie wcale nie jest głupotą... - zanim zdążył rozwinąć swoja myśl Rose mu przerwała.
- Jeszcze jedno słowo, a zmienię zdanie - spojrzała na niego lekko poirytowana, bo doskonale wiedziała do czego zmierzał. To nie był czas, ani miejsce na tego typu rozmowy.
- Nic nie mówiłem - mężczyzna od razu zrozumiał i tylko podniósł ręce w obronnym geście udając, jakby to co zaszło kilka sekund temu w ogóle nie miało miejsca. W tym czasie komisarz zdążył wrócić z plikiem dokumentów. Położył je na stole i usiadł.
- Proszę tu podpisać - podał wokaliście długopis i wskazał miejsca, w których miał złożyć podpis. Szybko załatwili kilka formalności względem nieletniej dziewczyny, która znalazła się w nieodpowiednim miejscu i czasie. - Mam nadzieję, że więcej się to nie powtórzy - spojrzał na szatynkę stanowczym i nieco karcącym wzrokiem, który w żaden sposób jej nie spłoszył.
- Nie byłabym tego taka pewna - rzuciła. - Zapewne jeszcze nie raz stanę w obronie słabszych - stwierdziła, a Dan jedynie wlepił w nią nieco zaskoczone spojrzenie. Ledwo co wyplątała się z jednych kłopotów, to teraz chce się wpakować w kolejne? Zwariowała... - pomyślał.
- Ale damie nie przystoi przechodzić do rękoczynów - pouczył.
- Nie sądzi Pan, że to nieco szowinistyczne podejście do sprawy? - Rose była stuprocentową feministką, więc nie mogła zostawić tej sentencji bez komentarza.
- W każdym razie... - komisarz westchnął głęboko wiedząc, że jeśli podjął by się tej dyskusji, to i tak nie wygrałby z upartą, pewną swoich poglądów nastolatką. - Masz szczęście, że Meksyk nie podpisał z Polską ustawy o deportację, bo w przeciwnym razie musiałbym Cię odesłać do domu - oparł łokcie o blat biurka.
- Z Polską?! - jęknął z niedowierzaniem brunet.
- To Pan nie wiedział, jakiego obywatelstwa jest pańska przyjaciółka? - komisarz uniósł pytająco brew nieco zdziwiony wcześniejszą reakcją mężczyzny, który własnie wlepiał pytające, niebieskie oczy w siedzącą obok przyjaciółkę.
- Możliwe, że zapomniałam Ci o tym wspomnieć... - zakłopotana szatynka uciekła wzrokiem, powtarzając w myślach tylko - BŁAGAM, ZABIERZCIE MNIE STĄD!





No i kolejny rozdział za nami.
Chyba nareszcie zaczynam wracać do formy...
Cieszycie się? Bo ja bardzo *^*
W następnym rozdziale mam małą niespodziankę dla
fanów "Wilczej Dziewczyny" autorstwa Alice :D
A co do #17, to mam nadzieję, że się wam spodobał
i zapraszam do komentowania ;)

wtorek, 14 października 2014

Let's be optimists - Rozdział 16.

Zimny wiatr muskał delikatną skórę nastolatki pozostawiając na jej policzkach ledwo widoczne rumieńce. Zmrużyła oczy, gdy tylko promienie słońca padły na jej twarz. Czuła się jakby właśnie ktoś wybudził ją z wiecznego snu.  Podniosła się z ziemi i przesunęła dłońmi po jeszcze mokrej trawie. Rozejrzała się dookoła marszcząc brwi. Dopiero po dłuższej chwili rozpoznała miejsce, w którym się znajdowała...
- Co do... - zanim zdążyła dokończyć zdanie odezwał się głos zza jej pleców.
- Długo kazałaś na siebie czekać - zielonooka na dźwięk tych słów odwróciła się przerażona.
- David... - wpatrywała się w siedzącego przed nią mężczyznę z niedowierzaniem.
- No hej śliczna - uśmiechnął się szeroko na widok starej przyjaciółki.
- David... ja... - gula rosła w gardle siedemnastolatki, a głos się załamywał. - Przepraszam... - nie mogła już z siebie wydusić ani słowa, choć tak wiele miała mu do powiedzenia. Przed oczami stanął jej dzień, w którym to po raz ostatni widziała ten sam uśmiech. Trzy lata temu, na tej samej polanie... noc z 21 na 22 października. Ostatnia noc, jaką spędzili razem.
Palące łzy spłynęły po podrażnionych licach szatynki. Ból jaki jej to sprawiało nijak miał się do tego, który właśnie rozrywał jej serce na najdrobniejsze kawałki. Dlaczego jego postać musiała być tylko wytworem wyobraźni? Dlaczego to wszystko musiało być tylko snem? Dlaczego nie mógł do niej wrócić? Dlaczego musiała przeżywać ich rozstanie od nowa?
- Rose... - zmartwiony głos chłopaka tylko powiększał pustkę, jaką pozostawił po sobie trzy lata temu. Nachylił się nad zielonooką ocierając jej łzy, a ona spojrzała na jego usta, które choć całowała tylko raz, wydawały się tak znajome. W tej chwili nie marzyła o niczym innym, niż o ponowieniu tej czynności.

- Rose? - cichy głos Dana wyrwał nastolatkę ze snu, z którego najchętniej już nigdy by się nie budziła. - Co się stało? - troska malowała się na jego twarzy, co było niezrozumiałe dla leżącej obok niego szatynki. - Dlaczego płaczesz? - zmartwiony zmarszczył brwi, a zielonooka dopiero po tych słowach zorientowała się, że plamy na poduszczę nie są od śliny.
- Nic mi nie jest... - otarła łzy wierzchem dłoni i odwróciła się na drugi bok. - Idź spać - za oknem świeciło już słońce, a zegar stojący na stoliku nocnym wskazywał godzinę 7:43, więc oboje mięli jeszcze trochę czasu, aby odespać wczorajszą noc.
- Rose - wokalista nieco spoważniał. Siedemnastolatka skrywała przed nim wiele tajemnic, ale tym razem nie miał zamiaru odpuścić. Nie teraz, kiedy po raz pierwszy widział łzy dziewczyny.
- Daj mi spokój... - mruknęła z dezaprobatą mając nadzieję, że pozwoli jej wrócić do pięknej krainy snów, gdzie czekała na nią jej pierwsza miłość.
- Albo zaczniesz mówić, albo Cię do tego zmuszę - jego głos stał się bardziej stanowczy.
- Tylko spróbuj - syknęła.
- A jeśli? - uniósł pytająco brew z nieco zadziornym uśmieszkiem na twarzy.
- Zginiesz w męczarniach - mrużąc oczy wbiła złowrogie spojrzenie w przyjaciela.
- Zaryzykuję - był tak blisko, że szatynka mogła poczuć jego ciepły oddech na skórze i nim zdążyła cokolwiek powiedzieć mężczyzna skutecznie ją unieruchomił i zaczął łaskotać.
- Dan przestań! - rzucając się po całym łóżku nie mogli przestać się śmiać. Zielonooka miała łaskotki na całym ciele, więc nieważne, gdzie muzyk umieścił swoją rękę od razu załączał się jej odruch samozachowawczy.
- To powiesz mi, czy nie? - próbował zachować powagę nadal znęcając się nad biedną Rose.
- Nie! - jęknęła próbując się oswobodzić, Koniec końców brunet wylądował na plecach, a dziewczyna na nim "dosiadając go". - No to teraz szykuj się na śmierć - skwitowała triumfalnym tonem, ciężko oddychając, jednak wymęczony mężczyzna wydawał się być całkiem szczęśliwy z powodu swojego aktualnego położenia. Właściwie... który osobnik płci męskiej nie byłby zadowolony z tego typu sytuacji? Zwłaszcza, jeśli twoja partnerka nie należy do najbrzydszych i ma na sobie seksowną, ale subtelna zarazem, czarną, koronkową bieliznę.
- Czyżbym w czymś przeszkodził? - zaciekawiony brodacz zmierzył parę wzrokiem opierając się o framugę drzwi.
- Puka się... - syknął z niezadowoleniem Dan, który jak nic innego na świecie kochał to "boskie" wyczucie czasu Kyla.
- No własnie widzę - "odbił" zakładając ręce na piersi. W tym czasie Rose szybko zeszła z przyjaciela i na paluszkach pohasała w stronę kociarza, po czym ucałowała go w policzek na powitanie i pognała do łazienki wziąć prysznic. - Również miło Cię widzieć - mruknął zadowolony, odprowadzając wzrokiem nastolatkę na widok czego brunet wywrócił oczami.

-Więc? - niebieskooki upił łyk gorącej kawy, która od razu poparzyła mu język. - Co się z tobą wczoraj działo? Nie co dzień widuję Cię tak szczęśliwą - mielił językiem w ustach mając nadzieję, że ból po chwili zniknie.
- Nic takiego... - użyła wymijającej odpowiedzi mając nadzieję na zmianę tematu, ale jedyne co uzyskała w odpowiedzi to zniecierpliwione spojrzenie Dana. - Raz miałam dobry humor, a wy od razu robicie z tego taką wielką sensację - westchnęła. - Będąc wśród tylu pozytywnie nastawionych ludzi nie da się wiecznie chodzić z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy - wyjaśniła grzejąc dłonie o kubek gorącej czekolady.
- Poznałaś kogoś nowego? - uśmiechnął się nieco widząc, że szatynka wreszcie zdecydowała się prowadzić normalna rozmowę, która nie opiera się na zasadzie zadawania pytań i otrzymywaniu odpowiedzi typu "nic się nie stało", "to nic takiego", czy "nie ważne".
- Kilka osób... - zmarszczyła brwi usiłując sobie przypomnieć ich imiona, lecz nic z tego.
- To który z nich to tej silny? - zaśmiał się pod nosem. Miał oczywiście na myśli chłopaka, który usadził sobie wczoraj Rose na barkach.
- Ty się śmiej, ale on chciał mnie jeszcze do was donieść - po raz pierwszy od wyjścia z hotelu na twarzy zielonookiej pojawił się uśmiech.
- A tak w ogóle, to dlaczego byłaś na widowni? Za kulisami jest lepiej... - stwierdził choć sam jeszcze nigdy nie miał tej przyjemności oglądania czyjegoś koncertu zza kulis.
- Na pewno jest więcej miejsca... - na myśl przyszły jej te wszystkie koncerty, na których musiała niemal walczyć o swój metr kwadratowy. - Ale jednak nijak ma się to do atmosfery panującej przed sceną. Śpiewy, tańce... - zanim zdążyła wymienić coś jeszcze, brunet jej przerwał.
- Jestem pewien, że jakbyś porwała dźwiękowca do tańca, to nie miałby nic przeciwko - zażartował śmiejąc się pod nosem, ale wiedział co dziewczyna miała na myśli. Słuchanie muzyki za kulisami to jedno, a zabawa z innymi na widowni e jej rytm to drugie.
Dalej ich rozmowa toczyła się, tak jak zwykle - przyjemnie i bez większych trudności, czy chwili, w których zapadała niezręczna cisza. Tematów im nie brakowało, więc ciągnęła się ona przez cały ich długi spacer po ulicach Rochester. Chłopcy mięli teraz kilka dni wolnych od koncertów, więc mogli sobie pozwolić na tego typu przyjemności. Pomimo jesiennego, chłodnego wiatru Rose niosła swoja skórzaną kurtkę w ręce. Ubrana w szary sweterek i długie podarte jeansy nie odczuwała zimna, natomiast Dan grzał dłonie w kieszeniach czarnych spodni.
- Dziś rano... miałaś koszmar? - mężczyzna spojrzał na nią nieco zatroskany, ale starał się tego nie okazywać, bo wiedział, jak bardzo szatynka tego nie lubi. - A może przyśnili Ci się rodzice? - dopytywał mając nadzieję, że może na którekolwiek z pytań uzyska odpowiedź.
- Nie... - wolno krocząc wpatrywała się w kostkę brukową. - Oni nigdy nie byli dla mnie powodem do płaczu - mówiła niepewnie, bo nie wiedziała do końca w jaki sposób odbierze to jej przyjaciel, dlatego starała się to, jak najszybciej wytłumaczyć - Nie zrozum mnie źle, ale moje łzy wyschły już 3 lata temu... Od tamtego czasu nie potrafię płakać - wnosząc wzrok ujrzała piękne niebo i słońce, które powoli skłaniało się ku zachodowi.
- Trzy lata temu? - niebieskooki doskonale wiedział, że śmierć jej rodziców datuje się na zaledwie dwa lata, więc najwidoczniej było jeszcze coś o czym nie miał pojęcia.
- Tak, niecały rok przed utratą rodziców straciłam też bardzo bliska mi osobę... - nie wiedziała jakim mianem określić najważniejszą osobę w jej życiu. Nie był jej przyjacielem, ale chyba też nie mogła nazwać go swoim ukochanym, bo przecież co czternastolatka może wiedzieć o miłości...
- Kogo? - Czyżby Rose straciła jeszcze jednego członka rodziny? - myślał.
- Mężczyznę - objęła się ramionami z lekkim uśmiechem na twarzy przypominając sobie, jak to David zwykł mówić o sobie w ten sposób: "Nie jestem twoim chłopakiem... Jestem twoim MĘŻCZYZNĄ!".
- Kochałaś go? - brunet zmarszczył brwi na myśl, iż jego oczko w głowie może nadal coś czuć do wspomnianej wcześniej osoby.
- Nie jestem pewna co to miłość, ale jeśli poczucie bezpieczeństwa, błogości i szczęścia, gdy jesteś w objęciach danej osoby jest miłością, to tak - kochałam go - stwierdziła z bólem w sercu, który nie pozwalał jej zapomnieć uczucia jakim darzyła Davida.
- A kochasz go nadal? - jego ton głosu był tak zrezygnowany i przygnębiony, że równie dobrze można by było to odebrać, jako pożegnanie się z życiem...
- Tęsknie za nim... - I to tak bardzo, że mogłabym w tej chwili skoczyć chociażby z krawężnika, tylko po to, aby trafić tam gdzie teraz jest on - dokończyła w myślach. - Ale mniejsza z tym... skończymy już ten temat - dziewczyna zauważyła, jak bardzo rozmowa o jej stracie przygnębiała i ją i jej przyjaciela, więc wolała jak najszybciej przejść do ciekawszej części dzisiejszego dnia, którą zaplanowała już jakiś czas temu. - Powiedz Dan... - zaczęła nieco tajemniczo, co wywołało u wokalisty nieco niepewne, pytające spojrzenie. - ... kiedy ostatnio jeździłeś na rowerze?

I kto by pomyślał, że przewidzenia Rose się sprawdzą... Wokalista ostatnim razem miał tą przyjemność lub też nie przyjemność wsiąść na rower podczas kręcenia teledysku do Pompeii, więc nic dziwnego, że zielonooka postanowiła to zmienić.
- Ale skąd my niby weźmiemy rowery? - ciągnięty przez swoja przyjaciółkę przez zatłoczone ulice miasta starał się zrozumieć jej zapał.
- Myślisz, że tylko ty masz znajomości? - zażartowała i mknęła dalej przed siebie. Po chwili dotarli przed ogromny magazyn, na którego widok w oczach dziewczyny pojawił się błysk, a na twarzy widniał jeszcze szerszy uśmiech. Bez zastanowienia wbiegła do środka, gdzie czekała już na nią znajoma osoba .
- Rose! Czekaj! - wołał za nią muzyk i będą trochę w tyle wbiegł po chwili do magazynu. Jego niebieskie oczy ujrzały szatynkę rozmawiającą z młodym, przystojnym chłopakiem, którego twarz, mimo lekkiego zarostu, wydawała się być całkiem znajoma.
- A to jest Dan - stojąc przy przystojnym znajomym, zielonooka wskazała skinieniem głowy w stronę przyjaciela.
- Miło mi - brunet posłał dziewczynie niepewne spojrzenie i podał rękę chłopakowi, który mógł być najwyżej o 4 lata młodszy od niego.
- Matt - promienny uśmiech wręcz oślepił wokalistę, a mocny, pewny uścisk dłoni odebrał jako przyjęcie wyzwania. Pojedynek o względy Rose czas zacząć! - Byłem wczoraj na waszym koncercie. Muszę przyznać, że naprawdę gracie nie najgorzej - szary podkoszulek idealnie podkreślał jego wyrzeźbione mięśnie brzucha, a odsłonięte bicepsy mówiły same za siebie... "Spójrzcie na nas! Jesteśmy boskie!" - i miały całkowitą rację.
- Poznajesz? - dziewczyna wychyliła się zza nowego kolegi. - To "ten silny" - zaśmiała się pod nosem i została dzięki temu obdarzona przez przyjaciela spojrzeniem: "Przestań, bo wyjdę na idiotę...", przez co aż kusiło ją, aby zapytać na głos "Na większego, niż jesteś? Przykro mi, ale już się nie da", jednak nie było to potrzebne, bo oboje znali się już na wylot, więc bez problemów czytali sobie w myślach.
- Tak, kojarzę... - syknął nieco zdegustowany prowadząc w tym czasie telepatyczny dialog z przyjaciółką.
- Mamy szczęście, że jest na tyle wspaniałomyślny, że pożyczy nam rowery - uśmiechnęła się szeroko.
- Żaden problem - wzruszył ramionami, a wokalista nie do końca rozumiał dlaczego. - To magazyn mojego ojca. Testujemy sprawność rowerów zanim trafia one do sprzedaży, więc można powiedzieć, że oszczędzicie mi trochę pracy - z uśmiechem na twarzy wyjaśnił wszystko jeszcze raz.
- Świetnie, co nie? - podekscytowana nastolatka już nie mogła się doczekać momentu, w którym nareszcie opuści magazyn wraz z przyjacielem.
- Taa... - niebieskooki tym stwierdzeniem chyba bardziej próbował przekonać siebie, niż pozostałych, lecz zanim udało mu się to osiągnąć Matt wręczył im dwa rowery i wyruszyli na wycieczkę ulicami miasta. Zanim jednak to się stało dziewczyna stojąc już przy wejściu cofnęła się szybko i ucałowała znajomego w policzek w ramach wdzięczności, co tylko jeszcze bardziej poirytowało bruneta.

Rose pierwszy raz od kilu lat wsiadła na rower, więc dla niej było to ekscytujące, za to muzyk nie przepadał za aktywnym spędzaniem czasu, ale cieszył się z tego, że mógł te kilka chwil spędzić z siedemnastolatką. Ostatnio oboje byli zabiegani, więc nie mięli ku temu okazji. Teraz mogli to wszystko nadrobić.
Mknąc przez ulicę miasta zahaczali o różne stoiska, czy sklepiki. Zrobili sobie kilka przystanków na wypicie czegoś ciepłego, czy też szybką przekąskę. Jak zwykle dużo rozmawiali, śmiali się i odkrywali przed sobą kolejne sekrety.
- No co? Byliśmy dziećmi, a ten taniec wydawał się taki prosty... - opowiadając przyjaciółce, jak to kiedyś wraz z siostrą próbowali być jak Johnny i Baby z filmu Dirty Dancing czuł się nieco zawstydzony.
- Czyli od dziecka był z Ciebie kiepski tancerz? - nie mogąc powstrzymać się od śmiechu trzymała się za bolący brzuch.
- No dobra.. to może teraz ty się pochwalisz swoimi zabawami z dzieciństwa? -  siedzieli na ławce, a dziewczyna miała przełożone nogi nad jego nogami, jedną ręką opierał na jej kolanach, a drugą pocierał uda, tak aby nie było jej zimno.
- Hmm jakby tak się zastanowić, to nie miałam takich fajnych zabaw z bratem, jak ty ze swoją siostrą - wspominała te wszystkie dni, w których biegała z nim pod blokiem z patykiem w ręce i bawiła się w Zorro. Oczywiście z upływem lat miejsce patyków zastąpiły pistolety na kulki, a zabawa w Zorro odeszła w zapomnienie na rzecz zabawy w wojnę. - Bawiliśmy się samochodzikami, robiliśmy łuki, wybiegaliśmy z domu o świcie i wracaliśmy wieczorami cali brudni - zaśmiała się pod nosem wspominając piękne czasy dzieciństwa, które odebrano jej przedwcześnie.
- A lalki? Podbieranie mamie kosmetyków? Urządzanie herbatki dla pluszaków? - rozbawiony uniósł pytająco brew i przypomniał sobie, jak to kiedyś jego starsza siostra umalowała go ulubioną, czerwoną szminką mamy, bo przecież musiał się jakoś prezentować na przyjęciu z maskotkami.
- Nienawidziłam lalek... -skrzywiła się nieco. - Po dziś dzień pamiętam, jak pewnego ranka obudziliśmy się z bratem i na telewizorze stały dwa opakowania z najnowszą serią BIONICLE... Szczęśliwi od razu zabraliśmy się za ich składanie i ustaliliśmy, który jest czyi. Wywalczyłam sobie swojego czarnego ulubieńca, ale czar prysł w momencie, w którym moja matka uświadomiła mi, że oba są dla Patricka, a prezent dla mnie stoi na biurku... - przerwała przypominając sobie to straszne rozczarowanie.
- Niech no zgadnę... - zaczął wokalista. - ... czyżby lalka? - zaśmiał się pod nosem.
- Tak! Lalka! - dziewczyna wybuchła udawaną złością i śmiechem na raz. - I to jeszcze w takiej pudrowej, księżniczkowej sukni... - załamana nastolatka zwiesiła głowę w dół i próbowała powstrzymać się od śmiechu.
Wspominali jeszcze wiele zabawnych momentów i rozczarowań z dzieciństwa, ale niestety czas mijał nieubłaganie i zmuszał parę przyjaciół do powrotu. Do drodze wstąpili tylko do małego sklepiku, w którym dziewczyna sprawiła sobie lizaka jagodowego i mogli ruszać dalej. Większość drogi jechali z górki, więc jakby na ich niekorzyść droga powrotna wydawała się o wiele krótsza. Nie śpiesząc się jechali powoli przez ulicę miasta. Zachodzące słońce ubarwiało niebo na różowo, a chłodny wiatr ranił ich zamarznięte dłonie. Rose puściła kierownicę i starała się ogrzać palce samym oddechem. Zaczęła pedałować szybciej, aby utrzymać się na siedzonku i nie musieć martwić się o zachowanie równowagi, i też co po chwila łapać na kierownicę. Wyprzedziła bruneta, którego zdziwione niebieskie oczy za nią podążały. Jak ona to robiła? Rozłożyła ręce, jakby to były skrzydła i przechylając delikatnie całe ciało skręciła. Wyglądało to co najmniej widowiskowo, a Dan nie mógł przeboleć faktu, iż nastolatka będzie miała kolejny powód do wywyższania się nad nim, więc od razu próbował zrobić to samo. Niestety za każdym razem kończyło się to niepowodzeniem. Tracił równowagę i kila razy o mało co nie miał bliskiego spotkania z asfaltem.
- Wyprostuj się i pedałuj szybciej - widząc starania przyjaciela postanowiła mu pomóc, a on zrobił, jak kazała. - Środek ciężkości powinien znajdować się  na biodrach. W ten sposób łatwiej Ci będzie utrzymać równowagę - z lekkim uśmiechem na twarzy obserwowała robiącego postępy przyjaciela.
- Udało się! - rozłożył ręce, a wyraz jego twarzy przypominał twarz dziecka, które własnie dokonało niemożliwego. Niestety chwila uniesienia nie trwała zbyt długo, bo ścieżka stawała się coraz bardziej stroma, co zmusiło przyjaciół do chwycenia za kierownice i delikatnego przyciśnięcia hamulca. Rose powoli zwalniała, a rozpędzony Dan mknął przed siebie.
- Dan! Hamuj! - krzyknęła za nim zielonooka.
- Nie mogę! - zawołał wciskając oba hamulce, które najwidoczniej były niesprawne. Zanim Rose zdążyła do niego dotrzeć on przejechał już przez skrzyżowanie o mało nie powodując wypadku, po czym napotykając krawężnik, dosłownie przeleciał nad kierownicą i wylądował na plecach, a jego okulary kilka metrów dalej.
- Dan! - zeskoczyła szybo z roweru, odepchnęła do w bok, a sama podbiegła do leżącego przyjaciela. Robiąc wślizg na kolanach podarła dobie spodnie, Położyła sobie jego głowę na udach i odgarniała włosy z czoła. - Dan, nic Ci nie jest? Powiedz coś. Jak się czujesz? Dan! - zaczęła panikować, chaotycznie głaskać i coraz bardziej się nad nim nachylać. Przez myśl przeszły już jej najgorsze możliwe scenariusze i już sięgała do kieszeni po telefon, aby zadzwonić po karetkę, gdy nagle mężczyzna wplótł palce w włosy szatynki u dołu głowy i przyciągnął do siebie. Zrobił to delikatnie, ale na tyle szybko, aby nie mogła się temu sprzeciwić, po czym złączył ich usta w jedno.
- Teraz już znacznie lepiej - wyszeptał z delikatnym uśmiechem na ustach.




No trochę mnie tu nie było...
Wybaczcie, ze kazałam wam tak długo czekać,
ale mam nadzieję, że choć w małym stopniu wam to wynagrodziłam.
PIERWSZY POCAŁUNEK ROAN!
(wiem, jestem kiepska w wymyślaniu nazw...)
I to wszystko z okazji 2000 wyświetleń!
Nawet nie zorientowałam się kiedy dobiłam do tak pięknej liczny...
Jestem wam za to tak bardzo wdzięczna.
Dziękuję, że tu jesteście, i że czytacie moje wypociny...
Oczywiście dziękuję też za wasze komentarze,
które motywują mnie do dalszej pracy.
Naprawdę nie wiecie ile to dla mnie znaczy...
Mam nadzieję, że i ten rozdział się wam spodoba
i zapraszam do komentowania ;)